Macierzyństwo jest dla ludzi o mocnych nerwach – mówi Karolina, mama 7-miesięcznego Feliksa. W jej duszy grają kolory, których emanacją są tworzone przez nią tatuaże, wnętrza krakowskiego mieszkania i zestaw powitalny skompletowany dla syna.
Tym materiałem z radością wracamy do cyklu, który tak lubicie – Moja wyprawka, który prezentuje wybory młodych mam, ich sprawdzone ułatwiacze i umilacze rzeczywistości z dzieckiem. Partnerem cyklu jest norweska marka Stokke, świetnie łącząca skandynawskie tradycje z potrzebami nowoczesnych rodziców.
W dzisiejszej wyprawowej opowieści nie zabraknie kolorów i energii. Zebrane przez Karolinę przedmioty, gadżety i dodatki idealnie wpasowały się w klimat pełnego światła i roślin kamienicznego mieszkania. W tej historii będzie też o zderzeniu z macierzyńską rzeczywistością i o zaskoczeniach, które stają się udziałem debiutujących rodziców. Macierzyństwa nie da się zaplanować, a jak jest z wyprawką? Oddaję głos Karolinie.
WSTĘP DO MACIERZYŃSTWA
Sam początek macierzyństwa był dla mnie trudny. Niepokojące informacje o sercu Feliksa sprawiły, że przez pierwsze miesiące towarzyszyły mi i mojemu partnerowi, Mikołajowi, napięcie i strach. Czasem chciałabym wyprzeć ten czas z pamięci. W naszym życiu panował chaos, a lęk o zdrowie Feliksa był przytłaczający. Poród zaczął się trzy tygodnie wcześniej, niż wskazywał na to termin. To było pierwsze spotkanie z niespodziewanym i ze świadomością, że na to, co nas czeka, nie da się przygotować. Myślałam, że mam przed sobą sporo czasu na ćwiczenie oddechu, relaks, przesłuchanie zapisanych audiobooków. Felek miał jednak inny plan.
Kiedy jedzie się na porodówkę, czuje się zdenerwowanie, ale towarzyszy mu także radość z tego, że w końcu poznamy się z dzieckiem. Zaskoczyło mnie to, że można długo starać się o dziecko, nie móc się doczekać, aby je zobaczyć, a potem zderzyć się z rzeczywistością, którą wypełnia chaos i trud w budowaniu więzi. Mając plan i liczne wyobrażenia, czułam się przygotowana i nie spodziewałam się, że początki mogą mnie tak przytłoczyć. Tymczasem na wielu polach jest zupełnie inaczej, niż sobie wyobrażałam. Macierzyństwo jest dla ludzi o mocnych nerwach. Jeszcze nie w pełni odnalazłam się w roli mamy, ale to przecież zupełnie naturalne. Mamami się stajemy, to proces. Teraz, kiedy wiem, że Feliks prawidłowo się rozwija, jestem na dobrej drodze i zaczynam coraz bardziej cieszyć się naszą codziennością.
MAMA PLANERKA
Grunt to dobry plan. Na takim opiera się nasza codzienność. Kiedy Feliks skończył 5 miesięcy, wróciłam do pracy. Na co dzień sprawdza się nam podział zadań i zamiana ról – jedno z nas zostaje w domu, a drugie idzie do pracy. Obydwoje jesteśmy tatuatorami i pracujemy w jednym studio. Przez to rzadko jesteśmy razem w domu, głównie w weekendy. Nasze mieszkanie w starej kamienicy w centrum Krakowa dzielimy z dwoma adopciakami – Kokosem i Shifty. Nad tym całym chaosem trzeba zapanować. (śmiech) O poranku jedno z nas zajmuje się dzieckiem, drugie ogarnia zwierzęta. Kiedy sytuacja jest względnie opanowana, to z nas, które akurat jest wolne, idzie pod prysznic.
Jestem człowiekiem, który lubi mieć zaplanowaną przyszłość. Na początku odsuwałam temat wyprawki. Dopiero kiedy ciąża była zaawansowana, a Feliks stał się bardziej realny, zaczęliśmy z Mikołajem zakupy. Na pierwszy ogień poszły największe i najdroższe rzeczy z listy: dostawka, wózek i łóżeczko. Kompletowaliśmy wyprawkę w duecie, ja odpowiadałam za organizację i logistykę, Mikołaj był wykonawczy.
WYPRAWKOWY PERFEKCJONIZM
Kiedy wystartowałam z kompletowaniem wyprawki dla Feliksa, szybko okazało się to przytłaczające. (śmiech) Na komputerze miałam otwartych 50 kart z samymi tekstyliami i spędzałam mnóstwo czasu na analizowaniu, czy kocyk powinien być z bambusa, czy z bawełny. Mój perfekcjonizm dał mi się we znaki, mnogość wyborów szybko zmęczyła, a poczucie spędzania zbyt dużej ilości czasu na niepotrzebnych rzeczach było nieznośne. W efekcie pod sam koniec ciąży brakowało mi kilku rzeczy, ubranka były niewyprane, a kosmetyki nierozpakowane. Dziś uważam, że pochylanie się nad składem kocyków było zbędne, a to, czy pieluszka jest z fajnej firmy, czy z apteki – nieistotne. Ważne, aby zawsze była pod ręką. (śmiech) W odnalezieniu się w gąszczu wyborów pomogła mi lista wyprawkowa z BÉBÉ Concept. Jest krótka i podzielona na sekcje, które porządkują zakupy i ułatwiają selekcję. Gdybym miała kompletować wyprawkę po raz drugi, odpuściłabym perfekcjonizm, a pewne rzeczy zostawiła do kupienia na później.
PRZESTRZEŃ DLA FELIKSA
Stara kamienica dała nam wnętrze przestronne i jasne, ale nieustawne. Mamy dwa duże pokoje, które rozdzieliliśmy między nas a Feliksa. W jednym jest salon i antresola z łóżkiem, drugi to królestwo naszego dziecka. I muszę przyznać, że to przestrzeń full wypas, jest pełna światła i z balkonem. (śmiech) Mamy tam duże łóżko, na którym jedno z nas śpi z Felkiem, i zestaw uniwersalnych mebli. Hitem podpatrzonym na Instagramie okazał się wózek barowy z Ikei, który mieści całą wyprawkę kosmetyczną. Przez pierwsze tygodnie dużo jeździł po domu, teraz osiadł w Felkowej przestrzeni na stałe. Stoi obok komody z przewijakiem Leander. Do zakupu przewijaka przymierzałam się kilka razy. Zamawiałam i odsyłałam kolejne modele. W końcu jakiś wewnętrzny głos rozsądku podpowiedział mi, aby postawić na coś zmywalnego. I to był strzał w dziesiątkę.
Łóżeczko ze szczebelkami mamy z Ikei. Zdecydowałam się na nie, bo wiele osób mówiło mi, że i tak służyć będzie tylko do przechowywania prania. Mimo, że się nie mylili i faktycznie Feliks wcale w nim nie śpi, myślę, że drugi raz postawiłabym na inne rozwiązanie. Zdecydowałabym się na łóżeczko na kółkach Stokke. Przydałoby się nam, w czasie gdy ja regenerowałam się w trakcie połogu, a Mikołaj żył z Feliksem na kanapie. Na początku naszej rodzicielskiej przygody korzystaliśmy z gniazdka Snuggle Me Organic. Starczyło na krótko, ale bobas czuł się w nim bezpiecznie, co było szczególnie ważne, bo nasz Felek urodził się maleńki.
W CO SIĘ BAWIĆ?
Od jednej z koleżanek usłyszałam, że wszystko trzeba wyparzać, czyścić i sterylizować, dopóki się nad tym panuje. Jak przestaje się panować, to znaczy, że dziecko jest już gotowe na swobodną eksplorację. (śmiech) Choć Feliks właśnie zaczął szkolić się w sztuce przemieszczania i największe zainteresowanie wzbudzają w nim kable, mamy całkiem pokaźną kolekcję zabawek. Są kolorowe i zdecydowanie nie wszystkie są drewniane, jak to było w moich wyobrażeniach. Feliksa zachwyca chodzący piesek, drewniana kostka edukacyjna, zdalnie sterowane autko Lego, które puszcza mu Mikołaj, stał się też fanem wszelkiej maści gryzaków.
Ograniczenia wiekowe na zabawkach i hasło „od pierwszego dnia życia” narzuciły na mnie presję. Stresowałam się, kiedy Feliks nie interesował się tymi rzeczami, a według metki powinien. Tymczasem z niektórymi polubił się dopiero teraz, gdy ma 7 miesięcy. Dużo myślałam wtedy o tym, że kiedyś takich rzeczy w ogóle nie było i nic się nie działo, nasze mamy i babcie przetrwały bez tych wszystkich gadżetów. (śmiech) Teraz już nie patrzę na to, od którego miesiąca jest dana rzecz. Oczywiście w graniach rozsądku i z dbaniem o bezpieczeństwo. Jestem obok, czuwam i pozwalam Feliksowi na zabawę.
KOLOROWY ZAWRÓT GŁOWY?
Lubię otaczać się ładnymi przedmiotami. Nasze wnętrze pełne jest barw, takie są też tworzone przeze mnie tatuaże. Moją uwagę zawsze przyciągały kolorowe dziecięce pokoiki, ubranka i dodatki. Moje zdziwienie było ogromne, kiedy okazało się, że większość produktów dla niemowląt jest… beżowa. (śmiech) Panująca moda na subtelne odcienie jest dla mnie zbyt intensywna. Dlatego kiedy tylko trafiałam na coś ją przełamującego, od razu chciałam to mieć. W ten sposób do garderoby Feliksa trafiły wzorzyste i intensywnie kolorowe ubranka Bobo Choses i Mini Rodini. Podczas pierwszych wspólnych tygodni okazało się jednak, że beże są praktyczne. Wszystkie ubranka Felka mogłam prać razem, nie martwiąc się o ich segregację. Dowiedziałam się też, że dzieci wolą spokojne otoczenie i takie barwy, zwłaszcza na początku. Kolory są zatem bardziej dla rodziców.
Nie będę w tym temacie odkrywcza, ale uważam, że warto korzystać z opcji ubranek i sprzętów z drugiej ręki. Sprawiłam sobie przyjemność kupieniem kilku nowych ubranek, które zostawię na pamiątkę, ale zależało mi na tym, aby nie wydać fortuny na dziecięce ciuszki. Zwłaszcza że miałam świadomość, że Feliks szybko urośnie. Mniej więcej połowa jego pierwszych ubranek pochodziła od znajomych. I rzeczywiście, wystarczyła nam na miesiąc. (śmiech) Myślę, że lepiej jest zainwestować w nowy fotelik samochodowy lub dobry materac do łóżeczka, z których korzysta się dłużej, niż w stertę ciuchów.
Wybierając rzeczy dla Feliksa, dałam się porwać trendom i markom, które są teraz na topie: Liewood, Konges Slojd, Hvid czy Engel. Postawiłam na wełnę z merynosa i świetnie się nam sprawdziła. Maleńki Feliks miał okazję testować kokon, buciki i kocyk, nieco starszy – kombinezon, a teraz na wiosnę nosić będzie kurteczkę z bardzo delikatnej merino virgin. Muszę przyznać, że choć wszystkimi ubrankami i dodatkami jestem zachwycona, ich materiał cenię za bezpieczeństwo i hipoalergiczność, zdarzyło mi się westchnąć na widok ich cen. Stwierdzenie „nasze drogie dzieci” nabrało dla mnie nowego znaczenia. (śmiech)
CENTRUM ZARZĄDZANIA CHAOSEM
Lubię porządek. Zadbałam o to, aby w naszym mieszkaniu było sporo szaf i pawlaczy, aby uniknąć przestrzennego chaosu. Do tego jestem estetką i lubię otaczać się ładnymi przedmiotami. Kiedy w domu pojawił się Feliks, wszystko się w mieszkaniu pomieszało i poprzestawiało. Przewijak z Ikei, który od razu po zakupie trafił do piwnicy, nie tylko powrócił i to w trybie nagłym z jej czeluści, ale jeszcze zajął honorowe miejsce na środku salonu. Przestało mi przeszkadzać, że jest duży, kompletnie niepasujący do przestrzeni i mi się nie podoba. (śmiech) Był niezbędny. Obok stanęła dostawka skiddoü, choć nie powinna stać na środku. Wszędzie porozrzucane były kocyki i pieluchy. Pomiędzy krążyły nasze psy. Mam takie analogowe zdjęcie z tego czasu. Stoję w samym sercu bałaganu, z okładem na jednej piersi i laktatorem na drugiej. Mniej więcej wtedy przypomniała mi się najlepsza rada dotycząca macierzyństwa, jaką kiedykolwiek dostałam: to minie. W tym czasie te słowa były moją mantrą, a wyobraźnia podsuwała obrazy ładu i porządku, które miały powrócić. I tak się stało. W salonie nie ma dziecięcych zabawek, jest leżaczek, z którego Feliks wyrasta.
Feliks nie był noworodkiem z instagramowych filmów, na których bobasy otwierają oczy i się uśmiechają. Najpierw bardzo dużo spał, potem na zmianę spał, płakał i wykręcał się przy karmieniu. Mówiono nam, że to przejściowe, ale poczucie, że coś mu jest, nie dawało nam spokoju. W końcu trafiliśmy na lekarkę, która zasugerowała przejście na mleko dla alergików. Choć problemy się skończyły, ta zmiana dużo mnie kosztowała. Teraz wchodzimy w nowy etap – rozszerzania diety. Zestaw dla noworodka do krzesełka Tripp Trapp poszedł w odstawkę, aktualnie mamy poduszkę, pasy i tackę, które ułatwiają przygodę z jedzeniem.
KĄPIELOWE LOVE
Pierwsza kąpiel Feliksa była… fatalna. Oczekiwania były duże, w końcu to pierwsza kąpiel w jego życiu. Miał być nastrój i pamiątkowe zdjęcia, a skończyło się na płaczu całej naszej trójki. Nie wiedzieliśmy, jak się za to zabrać. Na szczęście szybko się to zmieniło i kąpiele stały się wyczekiwanym rytuałem. Pierwsze skrzypce gra tata. Feliks zdecydowanie jest w fazie tatozy i to Mikołaj jest odpowiedzialny za budowanie atmosfery podczas kąpieli. Robi miny, Feliks się śmieje, wszyscy mamy fun. Mama jest tylko od sprawdzania, czy woda jest odpowiednia i czy wszystko jest ok. W naszej łazience jest wanna i brakuje miejsca, aby się rozłożyć z kąpielą, dlatego wanienkę Stokke, która składa się na płasko, rozstawiamy w pokoju.
Początkowo kąpaliśmy Feliksa w samej wodzie. Jego kosmetyczna wyprawka jest minimalistyczna, mam w niej kilku ulubieńców. W pielęgnacji delikatnej buzi malucha sprawdził się zimowy krem do zadań specjalnych Momme oraz delikatny szampon Enfance Paris, który pozwalał okiełznać bujne włosy Felka. Podczas wyjść przydają się nam chusteczki Water Wipes, a w domu do przetarcia buzi lub pupy – woda micelarna Musteli.
Przyszłych rodziców chciałabym zostawić z dwiema myślami. Na początek skompletujcie tylko najważniejsze rzeczy. Takie minimum, bez którego nie da się obejść w szpitalu, w drodze do domu i podczas pierwszych dni. Podstawową bieliznę, kocyk. I nie skupiajcie się na ich wyglądzie. (śmiech) Wiem, że tej rady trudno posłuchać. Ja nie użyłam wielu kupionych dla Feliksa rzeczy, bo na okrągło korzystaliśmy z ulubieńców. Wybrane kocyki, pieluszki i ubranka były w ciągłym obiegu. Wielu rzeczy nie wyciągnęłam nawet z szuflady. Jak już poznacie lepiej swoje dziecko, łatwiej będzie dokonywać kolejnych wyborów.
Druga myśl powinna być przekazywana każdym debiutującym rodzicom: to minie!




























































