„Jestem spokojna, bo mam ziemię pod stopami i korony silnych drzew nad głową” – mówi nam mama dwóch dziewczynek prosto ze swojego soczyście zielonego ogrodu. Czerwiec witamy otulone roślinami – tu mieszka Ola, Matka Natura.
Olę Nadolny – twórczynię rękodzieła WOLNO ceramika, ekspertkę w temacie wnętrzarstwa oraz mamę Mai i Poli – dobrze znamy też jako miłośniczkę natury. Organiczne elementy często przewijają się w jej aranżacjach przestrzeni. W nich pojawia się też jej przydomowy ogród, który nareszcie wybuchł zielenią! To on jest tłem dla tego odcinka z cyklu Matka Natura, tworzonego we współpracy z Weledą – marką naturalnych biokosmetyków dla dzieci i dorosłych. Wiecie, że Weleda też ma swój ogród, który możecie odwiedzić nawet online? Tym bardziej cieszy nas ogrodowe spotkanie z Olą – czwarte z ośmiu w tej serii, w której świadome mamy opowiadają nam o bliskości z naturą i naturalnej pielęgnacji. Każda z bohaterek dzieli się też z nami osobistym manifestem Matki Natury, a dziewiąty odcinek z tego cyklu będzie ich zbiorem.
Matka Natura to także świętowanie 100-lecie istnienia Weledy. A jeśli urodziny, to prezenty – i to dla was, droczy czytelnicy! Każdej publikacji z tego cyklu towarzyszy konkurs, w którym czekają na was zestawy kosmetyków – na okrągłe, setne urodziny mamy łącznie aż 100 nagród. W dzisiejszym odcinku możecie wygrać kosmetyki z serii, które testuje Ola – szczegóły konkursu znajdziecie na końcu materiału. Tymczasem posłuchajcie o pielęgnacji ogrodu, a także ciała – to drugie rozpieszczać będą pachnące żele pod prysznic z serii Aroma: Harmony i Love, olejek do ciała i ampułki z dziką różą, oraz krem i mgiełka z opuncją.



MANIFEST MATKI NATURY
Jestem Matką Naturą, więc żyję w zgodzie na zmiany i przemijanie. Nie ujarzmiam natury, tylko trwam obok, przyglądając się jej z czułością. Jestem spokojna, bo mam ziemię pod stopami i korony silnych drzew nad głową. One sprawiają, że czuję się bezpiecznie. Doświadczam natury z całą moją wrażliwością i ona jest moją siłą. Tę siłę przekazuję moim dzieciom.


NATURALNY KODEKS
Bliskość natury to zgoda na przemijanie. To akceptowanie zmian, nietrwałości, ulotności i braku kontroli. Natura rządzi się swoimi prawami, ma swój „kodeks”. Możemy próbować ją poskromić, ale dużo łatwiej jest ją zaakceptować i nauczyć się żyć blisko niej. Moja bliskość z naturą to przede wszystkim bliskość ziemi. Zarówno pod nogami, jak i w dłoniach. Bose stopy na porannej rosie, przekopywanie, wykopywanie, brudzenie ziemią… To wszystko buduje moje poczucie bezpieczeństwa, łączności z czymś pierwotnym i dużo większym niż ja sama.
BYĆ BLISKO ZIEMI
Moje życie zawsze toczyło się blisko ziemi, właściwie na jej poziomie (może dlatego, gdy przez chwilę mieszkałam w bloku, czułam się dość niepewnie?). Pierwsze i najwcześniejsze wspomnienie to pomoc mojej ukochanej babci przy uprawianiu jej ogródka. Do tej pory pamiętam wysłużone narzędzia i zupę jarzynową gotowaną w błękitnej altance na gazowym palniku. Pamiętam też plusk wody, gdy pływałam jako dziecko z rodzicami na żaglach, które są ich wielką pasją. Bliskość wody, natura obserwowana z innej perspektywy, spanie na środku jeziora, ryby wypuszczające wieczorami pęcherzyki powietrza, które brzmiały jak rozbijanie tysięcy baniek mydlanych…
Później były obozy harcerskie. Na pierwszy pojechałam na początku podstawówki. To było chyba moje najcięższe do tej pory fizyczne wyzwanie (porody należą do osobnej kategorii!). Jako 10-latka na obozie nauczyłam się bardzo dużo o przyrodzie, o tym jak przetrwać w lesie, zbudować szałas, umyć menażkę bez płynu do naczyń i rozpalić ognisko jedną zapałką. Te doświadczenia ukształtowały mnie i zbudowały poczucie, że mogę zrobić wszystko, co tylko jestem w stanie sobie wyobrazić.


WŁASNY OGRÓD Z 18 DĘBAMI
Początki przygody z ogrodem to krew, pot i łzy… Dosłownie! Nasz ogród był bardzo zaniedbany. Tak naprawdę było tu klepisko i gąszcz chwastów pełen dziur. Od początku wiedzieliśmy, że wszystkie prace będziemy wykonywać sami. Lubię pracę z ziemią, ale muszę przyznać, że wyrównanie i przygotowanie trawnika na ziemi pełnej odpadów po dawnym szpitalu to droga przez mękę… Ampułki, butelki, gruz, a nawet żeliwne okucie pieca to tylko niektóre z wykopanych przez nas „skarbów”. Po trawniku przyszedł czas na nasadzenia. Oczywiście nimi też zajmujemy się sami. Popełniamy błędy, uczymy się czegoś nowego. Nasz ogród jest „trudny”, bo znajduje się w nim osiemnaście stuletnich dębów i kilka lip. To zacienienie wpływa na gatunki roślin, które możemy sadzić. Konsekwentnie trzymamy się jednak inspiracji ogrodami angielskimi. Wiele lat temu pracowałam podczas wakacji w przypałacowym ogrodzie Penrhyn Castle w Północnej Walii i muszę przyznać, że to było niezwykłe doświadczenie. Chciałabym odrobinę tego klimatu przenieść do nas. Na szczęście drzewa już mamy, a to byłoby najtrudniejsze (śmiech).
RODZINNA BAZA DLA RĄK I GŁOWY
Dziewczynki w ogrodzie mają bazę, hodowlę ślimaków, a w lecie – basen i plac zabaw. Uwielbiam patrzeć, jak same nawiązują relację z przyrodą. Badają ją, sprawdzają, liczą wiewiórki, wołają zaprzyjaźnionego dzięcioła i liczą piski nietoperzy z dziupli pod oknem kuchennym. Moje dziewczyny spędzają dużo czasu na wolnym powietrzu i w wolny sposób. Nie narzucam im zabaw, zazwyczaj tylko się przyglądam. One same piszą sobie najlepsze scenariusze! Jeśli chodzi o mnie, to nie ma nic przyjemniejszego niż joga wczesnym letnim rankiem w cieniu stuletnich dębów. Po jodze przychodzi oczywiście czas na kawę. Mam wiele miejsc, gdzie lubię przycupnąć i się nią delektować. Poza tymi krótkimi chwilami w ogrodzie głównie pracuję. Zawsze jest coś do zrobienia. Skoszenie trawy, sadzenie nowej byliny, podlanie warzywnika, nawożenie – ręce są ciągle zajęte, głowa dzięki temu również. Jest coś niezwykle przyjemnego w wykonywaniu prostych, przyziemnych czynności związanych z ogrodem. Nie wyobrażam sobie już bez nich życia.







„Bose stopy na porannej rosie, przekopywanie, wykopywanie, brudzenie ziemią... To wszystko buduje moje poczucie bezpieczeństwa, łączności z czymś pierwotnym i dużo większym niż ja sama”.
NATURA WE WNĘTRZU
Uwielbiam w domu tworzyć kompozycje z tego, co akurat kwitnie w ogrodzie. Wychodzę z założenia, że najlepsze rośliny do wazonu to te, które rosną za oknem. Nie są pryskane, nie przewozi się ich przez pół Europy, idą w parze z porą roku. W kwietniu przynoszę do domu kwitnące gałązki mirabelki, w maju kalinę, bez i barwinek. W lecie ścinam trochę róż, paproci i wczesnych hortensji. Jesienią przynoszę żółknące gałęzie z naszych stuletnich drzew. Bywa też tak, że naturalne „elementy” same się do nas wpraszają. Każdej wiosny mamy w domu mrówki, w kominie mieszkają pszczoły, a w rynnie synogarlice.
CODZIENNA PIELĘGNACJA, NATURALNIE!
Moja pielęgnacja jest dość prosta. Jako mama dwóch dziewczynek nie mam zbyt dużo czasu dla siebie – zawsze znajdą się jakieś paznokcie do pomalowania! (śmiech). Moja skóra jest dość wybredna i szybko się przesusza, dlatego bardzo ważne jest dobranie odpowiednich kosmetyków pod prysznic (wiele odpada już po pierwszym użyciu) i balsamu, albo najlepiej olejku do pielęgnacji. Jeśli chodzi o skórę twarzy, to z nią związany jest mój ulubiony poranny rytuał. Po nałożeniu kremu i serum zawsze robię masaż twarzy. Nie używam do niego niczego oprócz własnych dłoni, a efekty są naprawdę zadziwiające.




WELEDA POLECA
Produkty Weleda nie zawierają konserwantów – ich rolę pełnią olejki eteryczne, które nadają też żelom, mgiełkom czy kremom charakterystyczny, piękny aromat. Wszystkie kosmetyki pachną bardzo intensywnie, a przy tym bardzo naturalnie. Czuć, że ich receptura jest bardzo starannie przygotowana – mówi Ola, testując między innymi żele pod prysznic z serii o wszystko mówiącej nazwie Aroma, które delikatnie myją skórę dzięki składnikom pochodzenia roślinnego, a ich aromat to właśnie kwestia olejków eterycznych. Ola opisuje: Zielony Harmony pachnie jak sosnowy las – ma cudownie kojący zapach przywołujący najlepsze wspomnienia, a czerwony Love ma delikatną kremową konsystencję – jest świetny dla suchej skóry, jak moja.
Ola testowała także dwa kosmetyki z gamy z dziką różą, w tym Pielęgnujący olejek do ciała z różą damasceńską, olejkim migdałowym i organicznym olejkiem jojoba. Olejek jest polecany do ciała tuż po kąpieli, ale dla Oli okazał się wszechstronny: Stosuję go do wszystkiego! Do nawilżenia, do masażu, na włosy… Jego zapach jest obłędny. Na bazie olejku z tego cennego kwiatu bazuje też Wygładzająca 7-dniowa kuracja z dzikiej róży w ampułkach do twarzy i szyi – idealna do domowego spa! Zawartość ampułek pachnie jak najbardziej klasyczne róże damasceńskie, formuła nie jest zbyt tłusta. Skóra jest po tym olejku jest rozświetlona i nawilżona – wylicza Ola.
W kolekcji Weledy króluje też nawilżająca seria Prickly Pear z opuncją – jej lekki i orzeźwiający charakter poleca się na coraz cieplejsze dni, przynosząc ukojenie skórze twarzy i ciała. Ola używa Nawilżającego kremu do twarzy 24 h z opuncją. Jak jej się sprawdził? Krem ma świetną konsystencję, bardzo dobrze się wchłania, nie jest tłusty, a dobrze odżywia, i jeszcze ten zapach! – opowiada. Na wyciągu z tej cennej rośliny z rodziny kaktusowatych opiera się też Nawilżająca mgiełka do twarzy – tonizujący zastrzyk energii i świeżości dla zmęczonej skóry. Według Oli mgiełka jest idealna jako odświeżenie, nie jest lepka i stosuję ją nawet na makijaż. Brzmi jak must have w letniej kosmetyczce!




CIEKAWOSTKI
- Od 1921 r. w Weledzie uprawia się rośliny w sposób biodynamiczny, opracowując naturalne produkty dla zdrowia i dobrego samopoczucia,
- Weleda ma swój ogród, który możecie odwiedzić online – poczytać o jego bioróżnorodności, obejrzeć rośliny i posłuchać śpiewu ptaków,
- Mgiełka nawilżająca z opuncją jest idealna do ochłodzenia i wyciszenia, np. podczas nieprzyjemnych uderzeń gorąca dla kobiet w okresie menopauzy,
- Stosując ampułki z dziką różą, efekt wygładzenia skóry uzyskuje się już po 7 dniach kuracji.




WYNIKI KONKURSU
Dziękujemy za wasze wspaniałe, pełne wspomnień odpowiedzi! Zestawy Weleda powędrują do nastepujących osób: Kasia, obie Marty, Aniufka, Daria, Sandra, Aniana, Piotr, Beata, Gosia i Karola. Zwycięzców powiadomimy mailowo. Gratulujemy!
Z okazji 100. urodzin Weledy mamy dla was łącznie aż 100 nagród! W tej odsłonie cyklu do wygrania jest 10 zestawów kosmetyków Weleda do pielęgnacji. Każdy zestaw składa się z: żelu Aroma Shower, mgiełki nawilżającej oraz żelu pod oczy – obu z serii z opuncją. Aby wziąć udział w konkursie, wystarczy odpowiedzieć na pytanie: jaka jest twoja ukochana roślina i z jakimi wspomnieniami się kojarzy?
Odpowiedzi umieszczajcie w komentarzach poniżej – czekamy na nie do 13 czerwca. Spośród nich wybierzemy dziesięć najciekawszych, a wyniki podamy w tej publikacji 14 czerwca.
TUTAJ znajdziecie regulamin konkursów na Ładne Bebe.
*
Zapraszamy was też do przeczytania treści trzech poprzednich odcinków z cyklu Weleda Matka Natura, w którym gościły Dominika Geneja, Pajka i Paulina Rogóska-Wicha.
Ilość komentarzy: 18!
Odkąd pamiętam opętana jestem zapachem bzu. W naszym małym miasteczku był kiedyś stary cmentarz cały porośnięty bzami. Kiedy przychodziła wiosna nie straszna była mi wizja spotkania z duchami. Mogłam przesiadywać na drzewach godzinami, pałaszując kwiatki bzu, szukając tych przynoszących szczęście – pięciopłatkowych. Bezwarunkowa miłość do bzu towarzyszy mi przez całe życie i tylko żal, że już lata nie te i waga nie ta na wspinanie się na drzewa 😊
Trudno wybrać mi jedną ukochaną roślinę. Do tych najbardziej ulubionych należą te, które rosną w ogrodzie moich rodziców i dlatego kojarzą mi się ze szczęśliwym, beztroskim dzieciństwem, gorącym latem, wakacjami (oraz oczywiście – z brudnymi nogami od biegania na bosaka ;-). Są to m.in. kolorowe malwy, których pączki zrywałyśmy z kuzynkami, udając że to szminki 😉 Ale uwielbiam też piękne wysokie ostróżki, krzewy bzu, kuliste hortensje, z których ku rozpaczy babci „gotowałyśmy” błotną zupę oraz maciejkę, która najpiękniej pachniała dopiero wieczorami. Wszystkie te rośliny składają się według mnie na ogród idealny, który kiedyś mam nadzieję odtworzyć u siebie i pokazać swoim córkom.
Rośliną, którą towarzyszy mi w życiu jest bez czarny. Pierwsze wspomnienia to dziecięce bitwy z wykorzystaniem zielonych owoców jako amunicji oraz tajna baza wojskowa w dziko rosnącym olbrzymim krzaku bzu. Dopiero niedawno dotarłam do tych obrazów z dzieciństwa kiedy otwierałam syrop z kwiatów bzu przygotowany dla dzieci przez moją mamę na jesienne przeziębienia. Mamy też niemałą kolekcję soków z owoców bzu. Nadszedł mój czas na bez czarny, przede mną lemoniada z kwiatów, a także hydrolat i maseczka. To w najbliższym czasie, a potem z pewnością będę odkrywać kolejne zastosowania czarnego bzu i mam nadzieję przekazać je najbliższym. Będzie on wspomnieniem z dzieciństwa moich dzieci, być może ich własnych również. Czarny bez będzie sentymentalną podróżą w przeszłość, zanurzeniem w rodzinną tożsamość, które odkrywa się w sobie po latach.
Rosły w ogrodach obu Babć. Były wielobarwne: różowo-fioletowe, żółto-czerwone, biało-różowe. Miały bardzo miękkie liście i płatki, a najwięcej przyjemności sprawiało nam w dzieciństwie, mnie i Siostrze, wkładanie placów do kielichów, kiedy te delikatnie zaciskały się na naszych palcach. Babcie nazywały je Lwimi Paszczkami i tak figurują w kartotekach mojej pamięci. Ponoć prawidłowa nazwa to Wyżliny Większe, ta jednak nie nasuwa mi żadnych wspomnień. Ani tych o gorącym lecie i grze w karty na kocu, ani tych o obieranych dla nas jabłkach i bezgranicznym poczuciu bezpieczeństwa oraz braku pośpiechu. Myślę, że do końca życia te kwiaty będą mi się kojarzyć z Naszymi Babciami. Bardzo żałuję, że tak rzadko je teraz widuję.
Cesarska korona to cicha królowa ogrodu. Nie wywyższa się nad inne rośliny, nie zajmuje dużo miejsca, tylko tak majestatycznie kwitnie…i to bardzo krótko i zawsze w okolicach moich urodziny czyli w 2. Połowie kwietnia. Jednak jest to prawdziwa dama i urażona daje niezłe popalić, nie wolno jej ścinać! Wydaje w tedy strasznie nieprzyjemny zapach, wcale nie królewski, o którym przekonał się cały oddział położniczy gdy mój tata z radości, ze urodziła mu się trzecia córka ściął najpiękniejszy kwiat w całym ogrodzie by podarować go poloznej!
Kwitnąca dzika wiśnia zawsze zaciska mnie z zachwytu w gardle. Przestaję mówić. A to takie rzadkie. I gdy tak, dzika wiśnia sięga mi wyżej niż moja głowa, to ja mam zaraz marzeń pełno dookoła. Teraz one trochę inne niż kiedyś. Ale dawniej, to chciałam być panną młodą, z uroczą woalką, jak mgiełka. Było to moje nieoścignione marzenie o ziemskim luksusie. 😉
Dziś wystarczy mi sam zapach tej rośliny, by czuć się jak wyjątkowa panna młoda.
Moje ulubione rośliny są dwie: mięta i lawenda. Babcia robiła z nich pachnące sakiewki. Ja nazywałem je stemplami, bo można było nimi występlować przed spaniem całe plecy. Babcia śpiewając rozkładała te rośliny na gazetach i suszyła je. Zapach był w każdym kącie. A potem wkładała 'ten zapach’ do przyszykowanej gazy, dodawała płatków owsianych, kapkę oleju i wszystko zawiązywała sznurkami. Prawdziwe czary pod słońcem. Ale najważniejsze czary, to był jej czas i uwaga, pełen zapachów.
Piękne wspomnienie 🙂
Jaka roślina…Zamykam oczy. Słońce przeciska się przez rzęsy. Idę przed siebie, wyciągam na boki ręce i cedzę między palcami trawy. Po raz pierwszy od dawna biorę oddech pełną piersią, wyczuwam świeże, naturalne, delikatne zapachy, wymieszane ze sobą w niemalże idealnych proporcjach. Przede mną cień rzuca wzgórze, wspinam się słuchając cykających i brzęczących owadów. Niesamowita kompozycja kolorów, kształtów, faktur, czuję jak pobudzone są wszystkie uśpione przez miasto zmysły.
Docieram na szczyt, łapczywie chwytając każdą najdrobniejszą chwilę ukojenia dla moich nerwów, pociechy dla moich smutków.
Siadam w końcu na rozgrzanym kawałku ziemi. Jeden zapach jest wyraźniejszy niż pozostałe. Jeszcze raz wyciągam ręce..co lubi ciepłe promienie słoneczne w równym stopniu co ja? Mieszanka odcieni różu i zieleni..rozcieram w dłoniach..a obok znów jest Mama, podaje mi poziomki zerwane prosto z krzaka, w koszyku ma grzyby. Odgarnia moje włosy za ucho i pyta czy dam radę jeszcze dotrzeć do tego przewróconego drzewa, tam dostanę mleczną krówkę „na wzmocnienie”. Zamykam oczy i jestem znowu tą dziewczynką, co nie bała się życia, biegała za chłopakami po drzewach i obcierała sobie co chwilę łokcie i kolana. Słodko-gorzka chwilo trwaj.
Macierzanka.
Pamiętam jak za malucha biegałam po grządkach mojej babci i zbierałam całe koszyki malin. Najbardziej smakowały te, zjadane w palącym słońcu prosto z krzaka, gorące, soczyste, słodkie. Co roku wyczekuję tego momentu, kiedy mogę kupić je na straganie. Z grządki babci już nie zjem, na wsi nie znajdę już ani babci ani grządki. Od lat staram się zachować smak maliny na dłużej, w sokach, powidłach, nalewkach. Ostatnio przyniosły mi całkiem nową moc, były pomocne podczas przygotowania mojego ciała do porodu. Picie naparu z ich liści było codziennym rytuałem. A kiedy mój Kazik zdecydował się, że już pora, pomiędzy skurczami popijałam w wannie cudownie rozgrzewający, gorący kompot z malin. To już zaraz, znów będę się nimi zajadać. A w tym roku dam ich spróbować mojemu synkowi, ma nadzieję że u on je pokocha.
Choć wiem, że to nie jest endemiczny gatunek, to ja chyba też trochę tak się czuję – jakbym nie do końca tutaj pasowała. Drzewko oliwne, Olea europea. Kojarzy mi się ze wszystkimi bajecznymi wyjazdami z przyjaciółmi na wakacje. Patrzę na te srebrzyste listki i czuję od razu ciepło słońca na skórze, wilgotne słone powietrze i głęboki smak wina. Po ślubie w prezencie dla Nas samych kupiliśmy sobie jedną. Przyznam, że w naszym klimacie ma ciężko. Większość roku spędza w budynku i marnieje, żeby latem powygrzewać się na balkonie. Tu też jesteśmy dość podobne. Serce mi pęka jak widzę ile tych pięknych, leciwych drzew umiera od zarazy we Włoszech. Mam nadzieję, że ten proces zostanie opanowany i moje wnuki też zgubią się kiedyś w gaju oliwnym.
Rumianek. Pamiętam go z pól za domem, kiedy letnimi wieczorami spacerowałyśmy z Mamą uciekając przed żukami. Pamiętam jego zapach i smak z naparów. Do dzisiaj przy pierwszym łyku w sercu robi mi się ciepło aż tak, że trochę tęskno, blisko płaczu. Czuję jakby zaraz miała lecieć w telewizjii Wieczorynka, a ja jestem w świeżej, wyprasowanej piżamie i czekam na zapiekanki z keczupem autorstwa Taty.
Moim ukochanym zapachem jest zapach koniczyny…takiej skoszonej , wysuszonej słońce, BArdzo mocno kojarzy mi sie z czasami gdy spedzalam wakacje u Dziadkow w Dolinie Nidy…okoliczne łąki pelne byly wlasnie pól z koniczyna, ktora koszona, a ja wraz z dziadkami jako male dziecko grabilam je na wielkie stogi siana. Chyba nic tak nie przywołuje wspomnien jak zapach. Do dzisiaj kiedy czuje zapach suszonej koniczyny mam wrazenie,ze magicznie cofam sie w czasie.
Stokrotka, stokrotka! po sto kroć stokrotka! Każdego roku w trawę zapatrzona szukam tej pierwszej oznaki wiosny. Początkowo najmniejsze białe punkciki po pełne białe pole. Większe i mniejsze. Rytualnie otwierające się rankiem i zamykające wieczorem z dodaną różową barwą. Wspominam dziewczęce plecenie wianków, zmuszając swoje dłonie by ten ruch powrócił i znów wyczarował najpiękniejszą tiarę. Szukamy teraz ze swoimi dziećmi tych większych okazów i ciągle próbujemy poznać jej zapach… tak do pierwszych zimnych dni…
Moja ulubiona roślina to zdecydowanie lipa, która przywołuje ciepłe wieczory na wsi u dziadka, herbatki parzone do dziś przez cały rok i miodowy, słodki zapach. Pachnąca i miękka kojarzona z pierwszymi momentami wakacji, do dzisiaj szukana i wąchana przeze mnie w parkach, ogrodach i lasach. A od kiedy doczytałam, że to drzewo typowo kobiece poświęcane kobiecym bóstwom, wiem, że kiedyś stanie w moim ogrodzie 🙂
Odkąd pamiętam uwielbiałam kwiaty i przyrodę;)co ciekawe do tego świata jako pierwszy zaprosił mnie tata, a nie jak można było się spodziewać- mama. To on zapoznał mnie w najważniejszymi prawami natury, zabierał na wycieczki krajoznawcze, nauczył podstawowych gatunków roślin i zwierząt i co najważniejsze- szacunku do środowiska. Wiele moich dziecięcych zabaw było związanych z motywami roślinnymi. Jedną z ciekawszych było tworzenie lalek z pąków dzikiej róży z działki mojej babci- i to właśnie do tej rośliny mam po dziś dzień największy sentyment. Pąki młode, nie do końca rozwinięte, stawały się, dzięki wprawnym ruchom ręki zrywającej je z gałązki, książętami w wytwornych frakach, a pąki dojrzałe, z rozwinietymi płatkami w przenikających się odcieniach różu, pięknymi księżniczkami w zdobnych sukniach, i razem w parach pląsały po parkiecie na wystawnym balu..;)inną zabawą było tworzenie tzw. „widoczków”, która polegała na kreowaniu najróżniejszych kształtów, pejzaży lub wręcz całych historii z płatków kwiatów dzikiej, ale też malwy, bzu czy jaśminu, układanych na kartce papieru bądz w niewielkim dołku wykopanym w ziemi w ogrodzie i zakrywanych szybką. Pamiętam też, że gdy chodziłam z mamą na zakupy na lokalny targ, to koniecznie musiałyśmy przejść przez alejkę dla kwiaciarek. To był mój raj♡ Panie kwiaciarki chyba widziały jak oczka mi się świecą na widok wystawianych przez nie pachnących piękności, bo nie raz obdarowywały mnie jakimś pięknym kwiatem, który pózniej dumnie niosłam do domu;)gdy więc zapytacie kim chciałam zostać będąc dzieckiem bez wahania odpowiem- kwiaciarką;)dziecięce marzenie przerodziło się najpierw w młodzieńcze hobby (uwielbialam z mama i babcia pracować w ogrodzie i na działce), by potem nieco ewoluować, ale przez cały czas moje zainteresowania kręciły się wokół kwiatów, roślin, natury i ogólnie pojętej estetyki, bo do tego zawsze miałam smykałkę. Kwiaciarką nie zostałam, ale w zawodzie, który wykonuję udaje mi się z połączeniem łączyć miłość i wiedzę o roślinach ze zmysłem przestrzennym, by móc kreować przestrzeń tak, by zachwycała, koiła i zachęcała do jak najczęstszego kontaktu z naturą. Tak, zgadliście, jestem architektem krajobrazu;) Kocham swoją pracę i cieszę się, że moje hobby jest jednocześnie sposobem na życie, ale i misją, by uwrażliwiać innych na piękno przyrody;)
Moją ukochaną rośliną jest.. Lilia. Pewnie wielu osobom od razu kojarzy się z ona z czymś smutnym, z pogrzebem bądź 'zapachem’ kostnicy. Dla mnie jest kwiatem pierwszej wielkiej miłości, nadziei, czasu oczekiwania a teraz symbolem radości, gdy po raz setny nasz dwulatek wskazuje na 'kjaaateeek’. Poznałam go pewnego lata. Dwa piękne miesiące spędzone razem. Nagle mówi : bo wiesz… ja za parę dni jadę na lilie. Że cooo, pomyślałam. Okazało się, że mój luby od lat jeździ za granicę na pracę sezonową przy cebulkach lilii. Znienawidziłam te całe lilie. Zabrały mi chłopa na 6 tygodni! Pokazywał przez kamerkę, że miliardy mi tego przywiezie, że cały ogródek zasadzę. Taaa, a ja usychałam z tęsknoty niczym więdnący kwiat. Czekałam. Przyjechał. Mnóstwo tego przywiózł. Do dziś tam jeździ. Tylko już jako mąż i tata 🙂 Cały ogródek i doniczki w domu w liliach (na Boże Ciało wychodzą najpiękniejsze). Bukiety rzadko dostaję, ale po co mi takie gotowce! Najpiękniej jest obserwować jak roślinka rośnie, gdy się ją odpowiednio dobrze pielęgnuje, zupełnie tak samo jak miłość, którą podlewamy drobnymi gestami i czułościami.
Rozyndla (Geranium, pelargonia pachnąca, anginka). Kojarzy mi się z moją ukochaną babcią❤ W dzieciństwie miałam alergię na kwitnące topole, katar, załzawione oczy i do tego ból uszu i wtedy zawsze pomagała mi babcia ze swoją „ruzyndlą” jak u nas się mówiło. Pamiętam jak siedziałam z nią w jej kuchni z rośliną w uszach i czekałam na najpyszniejsze placki z jabłkami- zawsze pomagało.