Twoje dziecko wybiera rówieśników? To nowy etap waszej relacji

W teorii zdajemy sobie sprawę, jak ważny dla rozwoju dziecka jest krąg rówieśników. Chcemy, żeby miało przyjaciół, cieszymy się, gdy jest towarzyskie i łatwo nawiązuje nowe kontakty, ma grupę, z którą dzieli zainteresowania. W praktyce, kiedy to koleżanki i koledzy zaczynają coraz częściej zastępować nas na mapie świata naszego nastolatka, nierzadko czujemy się odtrąceni, doświadczamy nieznanych dotąd lęków, mierzymy się z konfliktami i z niepokojem obserwujemy rozwój sytuacji. – Ufajmy w mądrość naszego dziecka – apeluje psycholożka Joanna Flis. – To przecież jednocześnie ufanie sobie – osobie, która pomagała mu kształtować granice, sprawczość i autonomię.

Już Arystoteles przekonywał, że człowiek jako istota społeczna najpełniej zaspokaja swoje potrzeby w grupie. To zupełnie naturalne, że dążymy do jej posiadania. W towarzystwie rówieśników – w klasie, sąsiedztwie czy drużynie sportowej – nasze dziecko nie tylko szuka akceptacji i uznania, ale ma też możliwość skonfrontowania się z odmiennymi poglądami i trenowania swoich kompetencji interpersonalnych. Uczy się negocjacji i rozwiązywania konfliktów, konstruktywnej rywalizacji, słuchania i obrony własnego zdania, empatii i solidarności, pracuje nad swoją pozycją i sposobem postrzegania swojej osoby, a zatem po prostu – dorasta. O tym  rozmawiam z psychoterapeutką Joanną Flis.

Rozmowę ilustrują zdjęcia z serialu „Stranger Things”.

Wpływ relacji społecznych na rozwój tożsamości młodego człowieka jest niezaprzeczalny, ale czy rzeczywiście grupa rówieśnicza staje się nagle zdecydowanie ważniejsza dla nastolatka niż dla młodszego dziecka?

Odnosimy takie wrażenie, ponieważ nastolatek liczy się bardziej ze zdaniem kolegów niż rodziców, ale tak naprawdę ta grupa jest niemal zawsze równie istotna i to zaczynając już od około 4. roku życia, czyli momentu, w którym pojawiają się pierwsze potrzeby społeczne. Różne są jednak role takiej grupy w zależności od wieku dziecka. Tym młodszym pomaga rozwijać empatię, wchodzić w nowe rodzaje relacji, wspólnie się bawić. Dla nastolatków stanowi drogę do budowania siebie, tworzenia własnego, odrębnego systemu wartości, doświadczania przyjaźni i pierwszych miłości. Rozwojową normą jest stopniowe oddalanie się od rodziców, którzy dotąd byli najważniejszymi wzorcami i kreślili dziecku mapę świata. Rozpoczyna się kształtowanie swojego światopoglądu poza układem rodzinnym, szukanie podobieństw, przynależności, właśnie wśród osób, które wydają się młodemu człowiekowi atrakcyjne. Warto sobie uświadomić, że ta nastoletnia potrzeba separacji nie jest zwrócona przeciwko naszej więzi, choć z pewnością może być dla niej niełatwym testem.

Czasami trudno jest podejść do tego racjonalnie, że jako rodzice schodzimy nagle na dalszy plan. Jak sobie radzić z poczuciem odrzucenia?

Dobrze jest zdać sobie sprawę z faktu, że – cokolwiek sobie wyobrażamy – w rzeczywistości nigdy nie mamy pełnej kontroli nad naszym dzieckiem. Ono jest od urodzenia odrębną istotą, a naszą rolą nie jest stanie się niezbędnym w jego życiu, a wychowanie go tak, by świetnie sobie radził bez nas. Dojrzewanie to moment krytyczny dla naszej więzi, test jej mocy i stabilności. Przekonujemy się wówczas nawzajem, czy jesteśmy dla siebie ważni jako ludzie. Przy młodszym dziecku możemy do pewnego stopnia maskować więź opieką, czyli wszystkimi działaniami, związanymi z dbaniem o jego higienę, zdrowie, komfort fizyczny. Przy nastolatku pełnimy już inne funkcje i musimy sięgnąć po inny repertuar środków. Na tym etapie będzie to raczej nasza obecność, czułość, akceptacja. Co istotne, im bardziej elastyczny – a mniej modelujący – jest tzw. system rodzinny, tym łagodniej przebiegają konfrontacje na linii dziecko-rodzic. Nie musimy wcale formować młodego człowieka na swój obraz i podobieństwo, by nasza relacja stała się trwała. Można mieć mocną więź nawet wtedy, gdy się od siebie różnimy lub mieszkamy na innych kontynentach. Jej filarem jest przede wszystkim wzajemne zrozumienie. Zanim zaczniemy przenosić na nastolatka własne niepokoje, warto sobie zadać kilka pytań: czy moje dziecko niczego przeze mnie nie traci? Czy ja mu nie przeszkadzam rozwijać kompetencji społecznych? Czy moje obawy są słuszne, czy to jedynie tzw. uogólnione lęki?

Jak to rozpoznać? Nierzadko przecież zdarza nam się pomylić lęk z intuicją…

Lęk jednak intuicją nie jest. Intuicja często podpowiada nam właściwe reakcje i nie powoduje ataków paniki. Zdolność do katastroficznego myślenia, antycypowania to element składowy naszej inteligencji, który ma za zadanie nas zabezpieczać i dopóki korzystamy z niego prewencyjnie, nie ma w tym nic złego, ale nasze wyobrażenia nie mogą nam utrudniać normalnego funkcjonowania. Zatem nic się nie stanie, jeśli zrobimy nastolatkowi dodatkową kanapkę na drogę lub spakujemy mu do plecaka kurtkę, ale potrzebna będzie autorefleksja, jeśli zaczniemy demonizować wyjazdy z rówieśnikami i traktować nasze wizje jakby były rzeczywistością. Najprostszą metodą samokontroli jest sprawdzenie faktów i poszukanie społecznego dowodu słuszności, czyli zaobserwowania, jak w podobnej sytuacji postępują inni rodzice.

Tym, czego się najmocniej jako rodzice obawiamy, jest manipulacja ze strony rówieśników. Czy mamy prawo ingerować, kiedy wydaje nam się, że dziecko wpadło w złe towarzystwo lub pod wpływem grupy poznaje treści, których nie akceptujemy? Gdzie zaczyna się i kończy nasz monitoring?

Pierwszym błędem jest założenie, że przekażemy dziecku nasze wzorce jako jedyne słuszne i ono będzie je traktować jak własne. Już w pierwotnym modelu społecznym, w wioskach, wychowujące się w nich dzieci miały dostęp do różnych racji, z których mogły wybierać. Nie możemy zawężać jego opcji wyłącznie do naszego widzenia świata. Przecież nie chodzi nam o to, żeby mu zamknąć oczy i uszy, ale je otworzyć, prawda? Musimy obdarzyć nasze dziecko zaufaniem, że ono ma swoją mądrość, że wybierze dobrze dla siebie. Tylko w ten sposób damy mu szansę na rozwijanie nie tylko tej swojej mądrości, ale samodzielności w ogóle. Pozwalając na dokonywanie własnych wyborów, uczymy go, jak być sitkiem, w którym zostanie tylko to, co chce, żeby tam zostało. Oczywiście, że przy okazji pojawiają się pewnie lekcje o niewłaściwości niektórych decyzji, ale one również są bardzo ważne, a my jako rodzice możemy być przecież wciąż obecni i wspierający podczas takich doświadczeń. Już na wczesnym etapie rozwoju warto pamiętać, że to my stanowimy bazę, z której maluch startuje. Wszystkie etapy buntu 2-latka, 4-latka, 8-latka – one są właśnie o potrzebie sprawczości i kształtowania własnych granic. Jeśli będziemy wówczas uczucia dziecka unieważniać, nie słuchać, ignorować komunikaty, dotyczące potrzeb, jeśli mówimy temu małemu człowiekowi, że sam nie wie, czy jest głodny, czy nie, czy jest śpiący, czy nie, czy jest wściekły, czy nie – to on zaczyna w siebie wątpić, w swoją zdolność oceny sytuacji, w swoje możliwości i autonomię. Jeśli my nie będziemy respektować jego granic, to on tych granic nie zbuduje i wkroczy potem w zewnętrzny świat, nie potrafiąc ich bronić w relacjach z rówieśnikami. My też niestety nierzadko wychowujemy dzieci do uległości, nie mając świadomości, że tak się dzieje. Oczekując od dziecka podporządkowania i grzeczności warto sobie zawczasu wyobrazić, jak te cechy będą potem pracowały u nastolatka i na kolejnych etapach, bo w dorosłym życiu one jednak często oznaczają brak asertywności i konformizm.

Czy sygnałem o problemach naszego dziecka z asertywnością są na przykład próby wciągania nas-dorosłych w jego konflikty z rówieśnikami?

To może być właśnie o tym, ale równie dobrze może być też po prostu szukaniem naszej uwagi poprzez takie angażowanie. Próbujemy wtedy zidentyfikować, czego konkretnie dziecku brakuje, ale zaznaczając także swoje granice i dając mu możliwość dźwignięcia samemu swoich problemów. W takich sytuacjach warto działać jak podczas interwencji kryzysowej, czyli oferować niezbędną najmniejszą porcję pomocy, ale nie rozwiązywać niczego za dziecko. Jeśli to jest pierwszy zawód miłosny, mierzenie się z obgadywaniem czy hejtem, naszym wsparciem będzie rozmawianie na te tematy, podzielenie się wiedzą i doświadczeniami, zaopiekowanie uczuciami nastolatka. Z całą resztą powinien poradzić sobie sam.

Z drugiej strony nastolatek, który potrafi oprzeć się naciskom grupy, musi się potem zmierzyć z izolacją. Jaka jest wówczas nasza rola?

Zacznijmy od tego, czy ta sytuacja rzeczywiście dziecku przeszkadza, czy ono ją odczuwa tak, jak się nam wydaje. Ten jego opór skądś się przecież wziął i możliwe, że czuje się w nim zupełnie w porządku. Jeśli jednak widzimy, że odpowiedzią – zupełnie zresztą naturalną – na wykluczenie jest osamotnienie i wstyd, to pracujemy właśnie z tymi emocjami. Oraz nad odwagą. Nastolatki często lgną do osób, które mają znamiona wyjątkowości, co w tym wieku oznacza zwykle manifestowanie zachowań opozycyjno-buntowniczych. Takie osoby wydają się atrakcyjne, zwłaszcza że skupiają wokół siebie większe grono. Pytamy wtedy: właściwie o czyją akceptację się starasz i dlaczego? Jeśli czujesz, że tę grupę łączą wartości, których nie wyznajesz, to może warto… poszukać innej grupy. Ten moment po wykluczeniu jest porównywany do opuszczenia wioski i wędrowania po bezdrożach. Jeśli zostaniemy tam wystarczająco długo, może się okazać, że nasze widzenie świata bardzo się poszerzy, że właśnie tam spotkamy podobnych do siebie lub trafimy do innej wioski, innego plemienia, do którego będziemy chcieli należeć. Bo przecież tych plemion jest mnóstwo, wystarczy je dostrzec i uznać za równie – lub dla nas nawet bardziej – atrakcyjne. Oczywiście na początku może być trudno, bo w osobach podobnych do siebie, nastolatek będzie widział najpierw te cechy, których w sobie nie ceni, ale kiedy pokona wstyd i da sobie odwagę, zacznie się lepszy etap dojrzewania.

Co w sytuacji, gdy taka grupa się jednak nie pojawia? Lub nasze dziecko nigdy jej nie miało? Jest samotne, nieśmiałe czy też z innych powodów nie udaje mu się podtrzymać przyjaźni.

Zanim interweniujemy, musimy mieć pewność, że nasze dziecko faktycznie czuje w tym zakresie brak. Nie przypisujmy mu naszych potrzeb towarzyskich. Dla części dzieci środowisko szkolne może być zupełnie wystarczające, bo też nie jest ono przecież homogeniczne i dostarcza różnych bodźców. Jeśli jednak dziecko komunikuje taką potrzebę, skarży się na osamotnienie, próbujemy poszukać przyczyny, zobaczyć, jakich kompetencji mu brakuje, nad czym można popracować. Z mojego doświadczenia wynika, że w mniej więcej 60% przypadków głównym czynnikiem braku relacji z rówieśnikami są ograniczenia środowiskowe, które dziecku – z różnych względów, nie zawsze świadomie – tworzą rodzice. Te bariery mogą być bardzo różne, np. miejsce zamieszkania z dala od osób w podobnym wieku, z dala od znajomych ze szkoły, brak własnego pokoju czy własnej przestrzeni w domu, niemożliwość zapraszania rówieśników lub niezgoda na odwiedzanie ich, nieuczestniczenie w przyjęciach, wyjazdach, zajęciach pozalekcyjnych, treningach czy innych wspólnych aktywnościach. To zrozumiałe, że rodzic bywa zmęczony, że nie zawsze ma ochotę gdzieś daleko jechać, coś organizować, ale prawda jest taka, że to on wybrał taki styl życia, a konsekwencje tego ponosi dziecko. Naszym zadaniem jest więc mimo wszystko znosić dziecku te środowiskowe bariery, robić za tego mistrza ceremonii czy za taksówkę. Po prostu.

*

Joanna Flis – psychoterapeutka, neuroterapeutka, pedagożka, prowadzi Pracownię Pomocy Psychologicznej w woj. zachodniopomorskim. Zajmuje się m. in. terapią uzależnień i fobii. Autorka podcastu Madame Monday, współautorka książki „Jak być dobrym rodzicem?” oraz kompendium wiedzy wraz ze zbiorem ćwiczeń „Wsparcie zdrowia psychicznego uczniów”. Ostatnio zaangażowała się w projekt „MŁODE GŁOWY. Otwarcie o zdrowiu psychicznym”, który jest inicjatywą Fundacji UNAWEZA, założonej przez Martynę Wojciechowską. W jego ramach realizowane są bezpłatne badania stanu psychicznego młodzieży w Polsce.

 

AAAABfGl7iOpUWxbZX4v-9podLPvnUQ2eHXrT6iZVRk_NHSa5ceLabrVZ-fW9f6lpu4kQ83yoJrzHQ7LqOj84O02TPpKm7fPeh8MPxyS2RS0OdGiV8Wn9SbDLEKN.jpg12watching1-superJumbo-v2.jpgstranger-things-3-kadr-z-serialu.jpgStranger-Things-czolo.jpg

Powiązane