Tulenie w tula

Tulenie Gucia

Rozmowa z Pauliną Gryc

Tulenie Gucia
Kinga Hołub

Zamiast kolejnej śpiewającej zabawki, album Warhola. W miejsce bujaczka – kolorowy balon z helem oraz zabawa z cieniem na ścianie. Wieloletnia niania wie, co poleca, łapcie inspiracje, jak pielęgnować wyobraźnię!

Spotykamy się z Pauliną Gryc na Mokotowie i choć mamy wyjść na spacer, zbyt wiele rzeczy kusi nas i przytrzymuje w mieszkaniu. Tu fotoalbum, tam kolekcja gazetek retro, PRL-owskie grzechotki kolorowe jak landrynki z czasów mojego dzieciństwa. Na stole rozsypana kwiecista biżuteria, którą Paulina tworzy z recyklingowego plastiku – w ramach hobby. Zawodowo do tej pory pracowała jako niania, wcielając w praktykę założenia wychowania estetycznego. Znacie? Nie jest nowy trend z entego poradnika o rodzicielstwie, lecz zapomniana idea, która każe nam inaczej, kreatywniej patrzeć na świat, karmiąc naszą wyobraźnię. To chyba coś na nasze i naszych dzieci przebodźcowane głowy!

W kolejnym spotkaniu z serii #tulenie w Tula czeka was dużo sztuki, kulturalnych inspiracji i mnóstwo tulenia – zwłaszcza, że odsłaniamy premierowo nowość: limitowaną wersję nosidełka Wiosenka, którego haftowany wzór powstał we współpracy z artystką-graficzką Małgorzatą Drozdowską z „Zarysowane Studio”.

Przez wiele lat pracowałaś jako niania, teraz sama jesteś mamą. Z jednej strony miałaś doświadczenie i przygotowanie – ciekawi mnie, w czym macierzyństwo cię zupełnie zaskoczyło?

Chyba najbardziej niezwykłe okazało się to, że będąc rodzicem, ma się poczucie ogromnej odpowiedzialności za kogoś, kogo powołało się na świat. Gdy Gucio był w brzuchu, myślałam sobie „Wychodź już prędko, pokażę ci świat, będziemy robić to i to, zabiorę cię do tylu fajnych miejsc!”. A teraz, z perspektywy prawdziwych emocji do niego, wszystko trochę zmieniło kształt. Świat nagle stał się też niebezpiecznym miejscem, pełnym zła, zawodów, przykrości, które przecież będą go spotykać. Ale wiadomo, nie popadam w paranoję. I tak pokażę mu tę lepszą wersję rzeczywistości!

Porozmawiajmy o wyprawce twojego synka – jest dość minimalistyczna, do redukcji niepotrzebnych gadżetów zazwyczaj dochodzimy przy kolejnym dziecku. 

Chętnie opowiem głównie o zabawkach i rzeczach, którymi można aktywizować dziecko. Im mniej zabawek i gotowej w nich fabuły – tym lepiej! Wspaniałe są natomiast rzeczy, które tę fabułę – jak również i dźwięki – dziecko stworzy sobie samo. Więc niech to będą na początek baloniki z helem przyczepione do rączek, zabawa z cieniem, puszczanie pryzmatów z kolorowych plexi lub szkiełek, instrumenty lub jakiekolwiek rzeczy wydające dźwięki, odbicia lustrzane, które można tworzyć, przykładając lusterka dosłownie do wszystkiego. Tak zresztą powstały surrealistyczne, na pierwszy rzut oka nawet dość przerażające, kolaże Johna Sevena – angielskiego artysty, który stare ilustracje dzielił na dwie lub więcej części i robił z nich asymetryczne odbicia. Trochę jak obrazki w kalejdoskopie. Doskonałe studium do fantazjowania! 

Pierwsze zetknięcie ze sztuką!

Ze starej pocztówki możemy zrobić ruchomy kolaż, a zamiast kontrastowych książeczek – z kawałka czarnego i białego papieru stwórzmy sami obrazki w stylu sztuki optycznej. I niekoniecznie zarys słońca czy jabłka, może to być po prostu jakiś przypadkowy kształt – bo kto powiedział, że niemowlęta nie interesują się sztuką abstrakcyjną?

Z kolei – bez czego śmiało można by się obyć – mam słabość do bardzo starych plastikowych grzechotek. Te maleńkie zabawki z uchwytem mają w sobie coś prostego i słodkiego. Gucio ma dwie, rodem z PRL-u. Jedna to pomarańczowy miś umieszczony na czymś, co przypomina trapez cyrkowy. A druga to dość spory motyl z obracającymi się kulkami w czterech kolorach. To piękne przedmioty, które kiedyś zapakuję mu do pudełka z pamiątkami.

Zabawki same w sobie nie są na cenzurowanym…

Jest dosłownie kilka rzeczy, które w przyszłości będę starała się zapewnić Guciowi. Klocki, bo można budować od nowa i od nowa, rozwijając wyobraźnię. Książki, ilustracje i obrazki. Kredki, farby – by tworzyć, wyzwalać ekspresję – i tutaj warto pomyśleć o w miarę jakościowych materiałach, bo prawdziwy papier do akwareli o wiele lepiej przyjmuje wodne farby i wydobywa kolory, niż kartka ksero. Z całego serca polecam kupić mniej, za to w profesjonalnym sklepie dla plastyków. Do tego dołożyłabym jeszcze wszystkie zręcznościowe rozwiązania Montessori – układanie kształtów, nawlekanie koralików, zabawki koordynacyjne, puszczanie latawca.

A co wam się nie przydało?

Z praktycznych wyprawkowych rzeczy zbędna okazała się poduszka do karmienia i bynajmniej nie dlatego, że wcześnie skończył mi się pokarm, ale najpierw lubiłam Gucia podpierać na zwykłej poduszce, a potem podczas karmienia butelką trzymałam go przed sobą na kolanach. Nie kupowałam też podgrzewacza i jakoś ominął mnie bujaczek, nad którym często zastanawiałam się, aż w końcu któregoś dnia Gucio zaczął się dużo przemieszczać i rozłożyłam mu wielki śpiwór na środku pokoju. Ma tam baby gym, kilka zabawek, a naprzeciwko ustawiam mu obrazki, lusterko i frontem kolorowe książki, w które lubi się wpatrywać.

Wspaniałe jest to, że dziecięce rzeczy – ubranka, łóżeczka, kołyski itp. zataczają koło i byłoby jeszcze lepiej, gdyby dzieci bawiły się zabawkami sprzed 30-40 lat. Trochę za bardzo poszliśmy do przodu w wymyślaniu gotowców do zabawy, odbierając dzieciom radość z wyobrażania sobie i fantazjowania. Ale nie popadajmy też w skrajność, bo z kolei mamy tyle pięknego nowego rękodzieła! Sieciówki też mogą być w porządku, pod warunkiem, że puszczamy te rzeczy dalej, kiedy nie są nam już potrzebne. 

Piszesz o sobie „kolekcjonuję ładne obrazki”. Opowiedz, czym otaczasz się na co dzień, co dla ciebie jest źródłem inspiracji? Widzę, że karmisz się kolorem! 

„Ładne obrazki” to określenie, które przywołuje kadry – obrazki ze starych francuskich filmów, w których każde ujęcie było z pewnością zaplanowane, także pod względem układu kolorów. Kiedy patrząc na nie, zmrużymy oczy, to zobaczymy rozmieszczenie wielobarwnych plamek, a czasem w tych filmach można złapać i takie kadry, które układają się w kolory francuskiej flagi i to raczej nie przypadek. W filmie „Szczęście” francuskiej reżyserki Agnès Varda sceny kończą się wolnym wygaszaczem – za każdym razem w innym kolorze. To bardzo inspirujące, by potem patrzeć czasem takimi filtrami na rzeczywistość.

I nie obcy ci recykling plastiku…

Tu masz pewnie na myśli biżuterię, którą robię z rozprutych starych plastikowych korali. To bardzo miłe hobby, a przy tym powstają rzeczy trochę przywołujące dzieciństwo i kiczowatą biżuterię z lunaparków i jarmarków. Całe przedsięwzięcie nazwałam LOVE ME – LOVE ME NOT, bo zaczęło się od kwiatkowych pierścionków, które skojarzyłam z miłosną wróżbą. Dodałam do tego przekorne hasło „plastic is fantastic” – ale pod warunkiem, że ten plastik znajdujesz na targach staroci, szorujesz szczoteczką i mydłem, a potem przerabiasz w akcesoria, które ludzie chcą nosić tego lata!

Od lat piszesz bloga Niebieskie Migdały i doradzasz, jak wspierać dziecięcą wyobraźnię. To trochę paradoks naszych czasów: dzieci mają teraz dużo więcej bodźców i źródeł, niż kiedyś, a my musimy pomóc im powrócić do korzeni, przypomnieć, że władają niesamowitą siłą, siłą wyobraźni. 

Tak, żyjemy wychowywani przez pokolenia, które przeżyły wojnę, i teraz – chcąc sobie wynagrodzić być może jakieś braki, pustki na półkach sklepowych – kupujemy więcej bardziej nowoczesnych przedmiotów, często na baterię. Coraz mniej doświadczamy, mniej wyobrażamy sobie, mniej marzymy. Równolegle z tym wszystkim gdzieś po drodze zanikła ważna idea wychowania estetycznego, które wiodło swój prym przed wojną. A dowiedziałam się o nim, pisząc pracę dyplomową, i okazało się, że biblioteczne książki, z których chcę skorzystać, mają w większości bardzo stare, niewznawiane już wydania. Potem powstał plan, by o tym pisać blog, i często jako niania, będąc na pierwszym spotkaniu z rodzicami, wspominałam o tej teorii. Rodzice myśleli wtedy, że jest to pewnie „jakiś nowy modny kierunek w wychowywaniu” albo kojarzyli to jedynie z edukacją artystyczną. 

Jak zatem je zdefiniujesz?

Jako całokształt spojrzenia na świat i umiejętność kreatywnego budowania i przekształcania rzeczywistości tak, byśmy byli spełnieni. I racja, niezbędny jest też kontakt ze sztuką, bo to alternatywna wizja świata powstała z czyichś emocji, więc wyzwala też i nasze uczucia, uczy korzystania z wyobraźni i dowolnej interpretacji wszystkiego.

Kiedyś na warsztaty z kolażu, które prowadziłam wówczas na Mokotowie, spontanicznie odwiedziła nas pani Marta Gogłuska-Jerzyna, malarka i niegdyś studentka jednej z prekursorek wychowania estetycznego w Polsce – żyjącej nadal prof. Ireny Wojnar. Przychodziła do nas jeszcze kilka razy i razem z dziewczynami próbowałyśmy dociekać, dlaczego wychowanie estetyczne zanikło.

Jaka jest jej teza?

Pani Marta nigdy nie odpowiedziała jednoznacznie, chcąc nas chyba skłonić do myślenia, ale było to coś w stylu, co kiedyś w wywiadzie powiedział Kieślowski. O tym, że robimy wszystko szybko i dużo, nie używamy wyobraźni, gubimy refleksję – i choć on odnosił się wtedy do filmów, to śmiało można to przełożyć na ogół.

Zastanawiam się, jak krępujemy wyobraźnię, co robimy (często nieświadomie), że ucinamy jej dopływ? Co możemy robić na co dzień, by ją rozwijać?

Pokazujmy dzieciom sztukę abstrakcyjną, dzięki której ich wyobraźnia i interpretacja nie będą miały żadnych ram i ograniczeń. Koniecznie dużo zestawień kolorystycznych i geometrii – znajdziecie je w sieci pod hasłami optical art, color field i hard edge painting. Zachęcajmy je do marzeń i wiary w cuda, serio! Myślenie magiczne, myślenie animistyczne i potrzeba cudowności – te terminy brzmią trochę tak, jakby wymyśliło je rozmarzone dziecko, a w rzeczywistości pochodzą z książki dziecięcego psychoanalityka Bruna Bettelheima „Cudowne i pożyteczne – o znaczeniach i wartościach baśni”. Myślenie magiczne to przekonanie o tym, że mamy wpływ na bieg rzeczywistości, bo przecież fajnie jest fantazjować, np. o tym, że za sprawą spożywania błękitnej waty cukrowej jesteśmy szczęśliwsi, prawda? Natomiast wiara w to, że przedmioty nieożywione mają świadomość, mogą mówić, poruszać się i w mniemaniu dziecka robić wszystko to, co ono – to myślenie animistyczne. 

Rodzice często się obruszają: „ale jak to? przecież to nieprawda!”.

Bettelheim uważał, że oba te zjawiska są naturalnym aspektem percepcji dziecka, przedsymbolicznym stadium myślenia i odbierania rzeczywistości, występującym tylko w pierwszych lata życia. Dziecko wierzy wtedy w cuda, lgnie do abstrakcyjnych wizji i zdarzeń. To ważny moment, bo zaspokaja naturalną potrzebę fantazjowania, a wymyślanie świata, stworzonego z obrazów i dźwięków zaspokaja dziecięce potrzeby emocjonalne. 

Była sobie dobra owieczka i wilk, którzy marzyli o podróży…

Z całego serca polecam czytać dzieciom baśnie! Czasem w antykwariacie można znaleźć to kultowe wydanie, chyba z lat 50., z ilustracjami Szancera – mogę się na nie patrzeć bez końca, są pełne magii i w bogaty sposób odwzorowują fabułę. 

Prowadzisz warsztaty oparte na edukacji artystycznej. Jak zrodziły się Kolażówki?

Najpierw były warsztaty dla dzieci – i od początku zakładałam, że wszystkie materiały muszą być koniecznie stare, bo mają inną, niespotykaną już na co dzień estetykę. Więc są to pachnące ilustrowane magazyny (czasem zdarzają się perły z lat 30.!), broszury, okładki płyt winylowych, fotografie i stare książki przyrodnicze: z motylami, grzybami, rybami, roślinami… Akurat z książkami zawsze mam dylemat, jak to zgrabnie wytłumaczyć dzieciom, że w pewnym sensie niszczymy książki, podczas gdy zewsząd słyszymy, żeby je szanować. Ale nie zawsze jest sens w tych przyjętych sztywnych zasadach. Raz moja pięcioletnia podopieczna chciała dorysować różne swoje wizje do ilustracji w książce o Pippi i pozwoliłam jej, bo dla niej te obrazki od teraz były bardziej cenne. Tym samym sprawiła, że książka wyglądała wyjątkowo. I jaka to pamiątka na lata! 

Kolażówki – „dziewczyny, które wycinają ładne rzeczy” – bo takie jest hasło na naszych firmowych ulotkach, powstały najpierw na prośbę mam, które przyprowadzały na zajęcia swoje dzieci. Potem doszły koleżanki, te zaczęły przyprowadzać kolejne osoby. Czasem też wpadnie jakiś chłopak! Te stare gazetki są mega, można je też czytać i to niezwykłe, jak na przestrzeni lat zmienia się moda, obyczaje i kanony – mam gdzieś wyciętą reklamę kremu zwalczającego „natrętne piegi” i metalowego przyrządu, zakładanego na noc na „krzywy nos”, który ma rzekomo ten nos naprostować. 

Nie jest to tylko zabawa dla zabawy!

Układanie niedorzecznych fabuł ma duże znaczenie. Mózg nie odróżnia marzeń od rzeczywistości, więc patrząc na te wszystkie marzycielskie widoczki, zostają w nas dokładnie takie same wrażenia, jakbyśmy przeżyli to wszystko naprawdę. W ten sposób możemy dużo marzyć, wyobrażać sobie i uczyć się wprowadzać „niemożliwe” do życia.

Czy spotkam ciebie częściej w antykwariacie niż na placu zabaw?

Nie przepadam za placami zabaw, choć wiem, że odbywają się tam te wszystkie pierwsze ważne próby relacji międzyludzkich dla małego człowieka. Z kolei mało tam estetycznych wrażeń, więc dzieciaki zabieram częściej na koc z piłką, książkami i kredkami albo na wystawę, wierząc, że to dla nich lepszy plac zabaw pełen kształtów, kolorów i dźwięków. I jasne, antykwariaty też zwiedzamy! Kiedyś bardzo chciałam przekonać do nich trzyletniego Ludwika, więc zaproponowałam mu, żeby oglądał tam sobie kolorowe grzbiety książek, podczas gdy sama szukałam książek dla siebie. Okazało się, że to takie fajne i potem Ludwik układał swoje książki też tak ładnie na półkach, zwracając uwagę na kolory obok siebie. Układaliśmy je także frontami i w sumie dzięki jego pomysłom kupiłam potem trochę starych książek tylko dlatego, że były pięknie wydane i w domu na półce wyglądały jak kolorowe ozdoby. 

Twoje ulubione książki dla dzieci lub kreskówki to…?

Stare polskie i czeskie animacje, np. „Krecik” – w dawnych bajeczkach nie ma szybkiej akcji, błyskawicznego zadania do wykonania, jest za to cieszenie się słońcem, chodzenie po lesie, zamieszkiwanie w grzybkach, dbanie o rośliny – dużo kontaktu z przyrodą. No i kolory są tam tak ładnie wyblakłe, że dla większości współczesnych bajek o jaskrawych barwach mogą być dobrą alternatywą. Do tego mało kto wie, że twórca Krecika, Zdeněk Miler w 1958 roku stworzył prześliczną krótkometrażową animację – w kolorze srebra i ultramaryny, pełną czarów, metaforycznie opowiadającą o różnicach, skrajnych światach, którym było dane spotkać się tylko na chwilę. Film nazywa się „Měsíční pohádka” i możecie go zobaczyć na YouTube jako tło do utworu Sally Shapiro „If it doesn’t rain. To mój numer jeden, kiedy chcę pokazać dzieciom coś, co – mam nadzieję – odbiorą jako magiczne. 

Jak magia, to Alicja?

„Alicja w Krainie Czarów” i „Po drugiej stronie lustra” Lewisa Carrolla plus jej adaptacje filmowe, ale te z lat 70. i wstecz, czyli aż do niemych czarno-białych filmów z lat 30. Nie znam drugiej książki, która miałaby tak wiele znaczeń i surrealizmu do fantazjowania. Polecam też jej interpretację czeskiego filmowca Jana Švankmajera pt. „Alice” z 1988 roku.

Biało-czarne kreskówki, zwłaszcza te stare Disney’owskie, gdzie postać Myszki Miki ma jeszcze ten dawny look, są też bardzo atrakcyjne wizualnie, ale często pojawia się w nich przemoc, seksizm i rasizm. Chcąc to obejść, znalazłam ostatnio bardzo stary film pt. „Fantasmagorie” – stworzony przez francuskiego rysownika Émile’a Cohla – tradycyjnie ręcznie rysowany przy użyciu podświetlanej szklanej płyty. Ta krótka animacja to magia płynnie zmieniających się obrazów przypominających cyrkowe sztuczki. 

Ciekawa jest też twórczość pary Franciszki i Stefana Themersonów, od ilustracji (na pewno każdy kojarzy dawne dwukolorowe obrazki do wiersza „Tańcowała igła z nitką” ) po awangardowe filmy jak „Oko i ucho”, gdzie twórcy spróbowali każdemu obrazowi nadać dźwięk. Są tutaj różne kształty geometryczne, szklane pręciki i podświetlane przedmioty. To wszystko zostało wykonane oczywiście ręcznie, a muzyka to utwory Karola Szymanowskiego. 

Poezja dla niemowlaka, możliwe?

Niemowlęta lubią ciekawie brzmiące wiersze, bo choć nie rozumieją jeszcze znaczenia słów, to te wypowiadane odbierają jako melodię – i w tym najlepszy jest Julian Tuwim. Wiersz „Mowa ptaków” naprawdę szeleści i szumi, a „Ptasie radio” jest wręcz śpiewające!

Jeśli miałabyś stworzyć kolaż twojego „dziś, tu i teraz”, to co by na nim było?

Na pewno dużo ładnych starych zabawek i kosmetyków dziecięcych – bo takie często są do wycinania w niemieckich gazetkach z lat 70. o prowadzeniu domu i wychowywaniu dzieci – i są przepiękne! I pewnie wszystko bym umieściła w jakimś mikroświecie z ilustracji z książki o przyrodzie albo na dnie oceanu wśród rafy koralowej – tak, by powstał mikroświat, mała marzycielska rzeczywistość. 

Paulina o sobie: jestem wieloletnią niania, mamą półrocznego Gucia. Piszę Niebieskie Migdały – blog o zapomnianym już wychowaniu estetycznym i prowadzę Kolażówki – warsztaty dla dzieci i dorosłych z kolażu papierowego. 

Krecik, stare gazetki – trochę przeniosłam się do własnego dzieciństwa, gdzie nieźle się musiałam nagimnastykować, by bilans w wakacje był dla nudy ujemny. No to 1:0 dla wyobraźni i pomysłów, otwieramy pozamykane i obrośnięte w przyzwyczajenia rytuały codzienne. Moje szkiełko zakopane gdzieś na Grochowie chyba jeszcze czeka pod jabłonią. A wasze?

*

Paulina w sesji wybrała nosidełko Tula Explore w limitowanej wersji z haftem Wiosenka, z lekkiej oddychającej bawełny. Inne kwiatowe wzory znajdują się tu.

 

Materiał powstał we współpracy z marką Baby Tula.

 

Dodaj komentarz