babytula Tulenie w tula

Tulenie Antka

Premiera nosidła Tula z nerką. Na słodko!

Tulenie Antka
Kinga Hołub

Zamiast przy kołysankach Antek zasypiał przy dźwiękach miksera, gdy jego mama szykowała kolejny tort w pracowni. Poznajcie Kasię ze Słodkie Niesłodkie, która wcale nie określa siebie mianem łasucha.

Potrafi naprawić tort o północy, w końcu od czego są nocne sklepy. Zdarzyło się jej także tort upuścić, ale też usłyszeć sto razy, że zamówiony przysmak jest tak piękny, że szkoda go jeść. My na sesji nie miałyśmy takich dylematów… Dziś specjalna odsłona z serii #tulenie w Tula, bo oprócz smakowitego przepisu na tort serwujemy wam nowość – nosidło Tula Lite z wbudowaną torebką-nerką. Lekkie i w tańszej kategorii cenowej nosidełko schowasz do torby-nerki, gdy go nie używasz, lub spakujesz do niego sto drobiazgów. Bo wolne ręce to połowa kłopotów z głowy, kto też tak ma?

Kasia zna wiele przepisów na torty, ale żadnego na to jak wydłużyć dobę przy energicznym maluchu. Jest właścicielką pracowni tortów Słodkie Niesłodkie, powadzi z mężem markę zegarków Miugo i ma parę innych pomysłów w rękawie. Czy uda nam się pogadać bez podjadania?

Czy trzeba być prywatnie łasuchem, żeby robić dla innych torty? Jesteś w kuchni #teamsłone czy #teamsłodkie?

Przewrotnie odpowiem, że bycie łasuchem, moim zdaniem, może bardziej przeszkadzać, niż pomagać w robieniu tortów dla innych osób. Jeśli byłabym wielką fanką słodkości i cukru, to podejrzewam, że zaspokoiłby mnie każdy słodki smak, i torty mogłabym robić „na jedno kopyto”. Będąc gdzieś po środku „teamsłone a #teamsłodkie, stale szukam balansu w słodkich smakach. Chociaż przyznam, że w domu, w kuchni, odkąd jest pracownia, zdecydowanie bliżej mi do słonych smaków.

A twój ulubiony deser? Chyba, że to pytanie retoryczne…

A tu psikus, bo nie mam ulubionego deseru. Wszystko zależy od pory roku i humoru! Mam jeden taki sentymentalny deser z dzieciństwa, który w sumie nadal bardzo lubię. Jest to tartaletka z budyniem i świeżymi owocami. Kiedy byłam mała, mój tata kupował takie babeczki w cukierni w podziemiach Metra Politechnika i do dziś są to dla mnie „podziemne babeczki” (śmiech).

Zastanawiam się – czy klienci wysyłają ci zdjęcia jubilata przed zdmuchnięciem świeczki?

Bardzo często dostaję zdjęcia swoich tortów w kluczowym momencie i jest to ogromna satysfakcja. Tak samo jak wiadomości, że smakowało, że tort nie był za słodki, że cały został zjedzony, i oby częściej! Bardzo miłe są zawsze odbiory w pracowni, kiedy na żywo widzę ten błysk w oku, kiedy już na luzie mogę z klientami chwilkę pogadać. Pamiętam, jak kiedyś rodzice przyjechali z córką po odbiór urodzinowego tortu jednorożca. To był szał! Zostałam nazwana najlepszą ciocią ever, wyściskana i zapewniona, że tort nie zostanie zjedzony, bo jest za piękny. W takich sytuacjach zawsze tłumaczę, że najpierw zdjęcie, a potem cały do brzucha!

Masz w zanadrzu historie „zdążę czy nie zdążę” z zamówieniem?

Historie „zdążę czy nie zdążę” to – mam wrażenie – moja domena z pierwszych dwóch lat działania, najpierw w domu, potem w pracowni. Do dziś pamiętam, jak po godzinie 22 jeździłam do Tesco 24, bo coś źle obliczyłam, gdzieś zabrakło mi masła, albo krem mi się zważył. Na szczęście człowiek uczy się na błędach i dzisiaj już nie mam takich sytuacji, potrafię dobrze rozplanować swoją pracę czy zaopatrzenie.

Musiał być choć raz zgnieciony tort…

Ze zgniecionym tortem miałam dwie sytuacje. Pierwsza to był tort na roczek, piękny, różowy z jednorożcem, makaronikami i kwiatami. Kiedy już wykończony wkładałam do lodówki, to z roztargnienia przesunęłam całą półkę, tort osunął się na koniec lodówki i bokiem uderzył w tył. Było widoczne dosyć spore wgniecenie. Na szczęście miałam zapas kremu i godzinę do odbioru, więc na szybko musiałam go równać, trochę zakryć dodatkowymi makaronikami, ale nic nie było widać. Z drugim tortem nie było tak kolorowo – był dla mojej przyjaciółki na babyshower. Antek miał wtedy niecałe 2 miesiące, a ja miałam totalny babybrain i schodząc ze schodów z tortem, po prostu upuściłam pudełko. Tutaj niestety nie miałam czasu na poprawki, ale mam wyrozumiałą przyjaciółkę i co najważniejsze, tort był smaczny tak czy inaczej (śmiech).

Twoje motto to chyba pochwała multitaskingu. Torty, zegarki… Znasz sekret, jak wydłużyć dobę przy dziecku?

Faktycznie multitasking się przydaje, dopiero przy dziecku zrozumiałam, jak bardzo. Ale nie będę oszukiwać – mam to szczęście, że mam wspierającego męża, który po narodzinach Antka sporo obowiązków w MIUGO przejął na siebie, i dzięki temu ja mogę bardziej zaangażować się w pracownię. Często jest tak, że praca jest kosztem mojego czasu dla siebie, bo jak już ktoś przejmie Antka, to niestety ja zamiast odpocząć i zrobić sobie metime, jadę do pracowni i kręcę te torty albo pakujemy zamówienia MIUGO. Jeśli ktoś zna sekret, jak wydłużyć dobę, to proszę o informacje. U mnie sprawdza się odpuszczanie i szukanie pomocy tam, gdzie mogę ją znaleźć, czyli najczęściej u dziadków Antka.

Wyobrażam sobie, że nosidło Tula nieźle ratuje sytuację – dwie wolne ręce to raczej podstawa!

Jest bardzo przydatne, nie ukrywam. Świetnie się sprawdza też na spacerach, kiedy małe nogi odmawiają chodzenia, a wózek parzy. Wchodzimy w etap, kiedy Antek już sam chce chodzić dłuższe dystanse, ale czasem ręce mamy są najlepsze.

Robienie tortu na zamówienie to praca pokroju precyzji jubilera. Czy syn towarzyszy ci często w kuchni?

Przyznam, że mocno rozgraniczam robienie tortów na zamówienie od gotowania w domu. To pierwsze to moja praca i trochę też relaks, więc Antek do pracowni ze mną nie jeździ. Kiedy był mniejszy i głównie leżał albo zaczynał raczkować, to zdarzało się, że był ze mną. Pierwszy raz w pracowni był, kiedy miał równo miesiąc, i do dziś pamiętam, jak stresowałam się, czy mikser go nie obudzi. Nie obudził, większość czasu przespał. Wtedy też koleżanki po fachu pisały mi, żebym korzystała z tego czasu i nie przejmowała się, jak będę z nim w pracy (a przejmowałam się strasznie), bo dopiero później zobaczę, jak będzie ciężko. No i cóż… Miały rację! W domu z kolei wygląda to zupełnie inaczej. Rzadko kiedy gotuję bez Antka. Czekam na etap, kiedy będzie już mógł realnie pomóc, na razie podjada i koniecznie chce wszystko mieszać. 

Skoro nie jest to tajemna wiedza, zdradzisz dzisiejszy przepis na tort ekspresowy?

Jasne, tylko tutaj uprzedzę, że wykonanie będzie ekspresowe, ale pracę lepiej rozłożyć sobie na dwa dni. Jednego dnia pieczemy biszkopt, drugiego dnia go przekładamy i dekorujemy. Będzie to goły tort, tzw. naked cake, który zawsze robi wrażenie, a wymaga niewiele pracy. Na biszkopt potrzebujemy małą foremkę lub rant, składniki podaję na taką o średnicy 14-16 cm. 

Składniki na biszkopt:

3 jaja (osobno żółtka i białka)
66 g mąki pszennej tortowej
24 g mąki ziemniaczanej
96 g cukru

Białka ubijamy na sztywno, pod koniec dodajemy powoli cukier. Dodajemy żółtka, ciągle miksując. Mieszamy mąki ze sobą i przesiewamy do masy jajecznej. Szpatułką, powoli i delikatnie, mieszamy mąkę z masą jajeczną. Biszkopt rośnie na ubitych białkach, więc zależy nam, żeby masa była puszysta. Dno foremki wykładamy papierem do pieczenia lub rant stawiamy na papier. Nie smarujemy boków. Wlewamy masę i pieczemy do tzw. suchego patyczka w 175 st. (w moim piekarniku jest to ok. 20 minut). Upieczony biszkopt wyciągamy od razu z piekarnika, możemy go upuścić na blaszce na blat stołu, żeby powietrze z niego uszło. Zostawiamy do ostygnięcia w temperaturze pokojowej i kolejnego dnia kroimy go i przekładamy kremem i owocami.

krem śmietankowy:

500 g mascarpone
4 łyżki gęstej śmietany 36%
cukier puder do smaku

poncz

sok z cytryny
1/2
szklanki wody
cukier do smaku (ja dodaję 2-3 łyżki)

Do miski wrzucamy wszystkie składniki kremu i delikatnie miksujemy do połączenia. Żadna filozofia! Kiedy mamy gotowy krem, możemy wyciągnąć nasz biszkopt z foremki. Polecam zrobić to ostrym nożem, delikatnie, tuż przy brzegu foremki. Biszkopt kroimy na trzy równe blaty. Żeby nasz tort był prosty i dobrze się trzymał, polecam układać warstwy w foremce lub rancie. Czyli najpierw mamy podkład lub płaski talerz, na niego kładziemy foremkę/rant i do środka dajemy pierwszy blat biszkoptu. Każdy blat nasączamy delikatnie ponczem, następnie kładziemy 1/2 naszego kremu, możemy powciskać w krem świeże owoce lub dodać ulubioną domową konfiturę. Przykrywamy to kolejnym blatem, nasączamy go z dwóch stron i znów wykładamy krem (zostawiając 3-4 łyżki na później) i owoce, przykrywamy kolejnym blatem. Taki zamknięty tort w foremce/rancie, wstawiamy do lodówki na kilka godzin. Następnie zdejmujemy delikatnie foremkę/rant, możemy wyrównać troszkę krem, jeśli nam za bardzo wyszedł po bokach. Na górny blat kładziemy pozostały krem i dekorujemy tort owocami lub – co zawsze daje efekt wow – żywymi kwiatami. I mamy to! Jeśli chodzi o krojenie tortu, to polecam zawsze maczać nóż w gorącej wodzie – pójdzie łatwiej.

Patrząc, jak Kasia leci z małym do sklepu, bawi się z nim, drugą ręką robiąc tort i rozmawiając z nami, myślę, że każda mama redefiniuje slogan impossible is nothing. Ja do tej pory myślałam, że obce jest mi robienie tortów – jestem na dobrym tropie, by to zmienić.

Kasia do sesji wybrała nowość, nosidełko Tula  Lite ze zintegrowaną torebką. Zobaczcie, jak łatwo się je chowa!

Dodaj komentarz