Troje na drodze

Rozmowa z Luizą, autorką bloga Tu i Tam

Troje na drodze

Podróżnicy, a przy okazji początkujący rodzice, którzy mają w sobie spokój, zgodę na trudności i pokorę wobec płatającego figle losu, to dla nas najwspanialsi eksperci od bycia z dzieckiem w drodze.

Pamiętacie relację z podróży Luziy, Bartka i wtedy kilkumiesięcznego Olka do Meksyku? Tak, chodzi o ten fotograficzny majstersztyk w wykonaniu autorów bloga podróżniczego Tu i Tam. Oto oni ponownie, tym razem jako nasi trzeci bohaterowie cyklu Rozmowy o podróżowaniu. Pogawędzimy z nimi o ukochanej włóczędze przez świat jeszcze zanim stali się rodzicami i o oswajaniu nowego sposobu podróżowania z niemowlęciem u boku. O ulubionych destynacjach i sposobach na radzenie sobie z niezapowiedzianymi trudnościami. Czerpcie z wiedzy i doświadczenia Luizy i Bartka, trudno o lepsze źródło.

*

Która z podróży była dla was przełomowa? Mam na myśli was samych, jeszcze zanim na świecie pojawił się wasz syn.

Zdecydowanie nasz wyjazd do Hiszpanii, pierwszy całkowicie samodzielny i pierwszy tak daleko. Zaraz po liceum wsiedliśmy w autobus (!), przejechaliśmy pół Europy, a potem przeszliśmy kilkaset kilometrów szlakiem Camino de Santiago. Myślę, że bardzo nas to podróżniczo ukształtowało, a przy okazji sprawiło, że do hiszpańskiej Galicji wracaliśmy jeszcze wiele, wiele razy.

A która z wypraw z Aleksandrem miała dla was największe znaczenie?

Jeśli chodzi o podróżowanie w trójkę, to raczej nie było żadnego przełomowego wyjazdu. Od zawsze wiedzieliśmy, że z dzieckiem też chcemy i będziemy podróżować; staraliśmy się raczej pokonywać przeszkody niż je budować.

Czy któryś z kierunków, które dotąd obraliście, zaskoczył was swoją niegościnnością? Czy są miejsca, do których na pewno nigdy nie wrócicie?

Jest raczej w drugą stronę – jest zbyt wiele miejsc, do których byśmy chcieli wrócić! (śmiech)

Gdzie było tak dobrze?

Z dużym sentymentem myślimy o naszej podróży po Ameryce Południowej, przede wszystkim o Boliwii – minęło już kilka lat i na pewno wiele się tam zmieniło. Chcielibyśmy zobaczyć tę zmianę, ale też i odwiedzić „nasze” miejsca. Chcielibyśmy pojechać jeszcze raz do Iranu, bo spotkaliśmy tam niesamowitych ludzi i chyba wszyscy znajomi czekają na nasze, w trójkę, ponowne odwiedziny. Lubimy Maroko, Portugalię, a chyba najbardziej na świecie – hiszpańską Galicję, którą zresztą odwiedzamy dość często.

 

 

Czy początki podróżowania z Aleksandrem były trudne? Jak poradziliście sobie z typowymi kłopotami w podróży z małym dzieckiem?

Były trudne, bo życie z dzieckiem było trudne. Zresztą wciąż bywa niełatwo! A tak poważnie – oczywiście, że były i są trudności. Kiedy na przykład planujemy podróż samochodem, musimy brać pod uwagę porę drzemki. Nie ma szans, by Olko podróżował autem kiedy ma swój „czas aktywności”. Zwykle, gdziekolwiek nie jesteśmy, wieczory są dla niego – wieczorna kąpiel, czytanie książki, usypianie. Omija nas więc szalone życie nocne. Poza tym, mamy dużo więcej bagażu i dużo mniej czasu. A problemy typu skoki rozwojowe, ząbkowanie? Dla nas to bez różnicy, czy nosimy Olka przez pół nocy w naszym domu w Poznaniu, czy w Meksyku na plaży, przy naszym namiocie. Choć chyba jednak wolimy to drugie.

Czym posiłkujecie się w podróży z Olkiem? Zauważyłam, że często korzystacie z nosidła. Czy zabieracie też ze sobą wózek albo chustę? Co pomaga, a co przeszkadza w podróży z małym człowiekiem?

Tak, korzystamy z nosidła. Wcześniej częściej, teraz nieco rzadziej, ale też się zdarza. Uważamy, że jest niezastąpione na wędrówki. Chustę również zwykle mamy ze sobą, choć teraz nie używamy jej aż tak często. Trudno brać ze sobą wszystko, więc na czas podróży po Meksyku wózek został w domu i to była dobra decyzja. Biorąc pod uwagę nierówne tereny, piasek na plażach i wąskie uliczki w miasteczkach bardziej by przeszkadzał, niż pomagał.

Kiedy, waszym zdaniem, najlepiej zacząć podróżować z dzieckiem? Jak się do tej pierwszej wyprawy nastawić, przygotować?

Nie wyznaczałabym sobie żadnych dat, terminów, bo każde dziecko jest inne. Chyba nie da się w żaden sposób przygotować na taką zmianę w życiu, jaką jest pojawienie się małego dziecka, nie da się więc też wszystkiego zaplanować. Najlepiej zacząć po prostu wtedy, kiedy osądzimy, że znamy się już z maluchem na tyle dobrze, że możemy spokojnie spróbować podróży. My w pierwszą dłuższą podróż pojechaliśmy, kiedy Olko miał niecałe dwa miesiące (autem, nad nasze morze), a dalszą, samolotową – gdy miał trzy miesiące. Porównując, z perspektywy czasu, te i późniejsze wyjazdy, to z takim zupełnym maluchem podróżuje się relatywnie łatwo (śmiech).

 

 

Opowiedzcie więcej o podróżach samolotem. Jak radzicie sobie z narzekającymi na bobasy współpasażerami? I czy macie jakiś sposób na to, by dziecko przetrwało lot w spokojny, bestresowy sposób?

Na szczęście spotkaliśmy samych wyrozumiałych współpasażerów (śmiech)! A tak poważnie, to lecieliśmy raptem kilka razy i nie mieliśmy żadnych problemów. Gdy Olko miał trzy miesiące, większą część trasy przespał u mnie przy piersi (a przełykanie jest dobre na zmianę ciśnienia, więc to dodatkowy plus), a gdy lecieliśmy do Stanów i miał już ochotę trochę się poruszać, to znalazłam kącik na podłodze, gdzie było to możliwe. Zresztą szybko dołączyła do niego 10-miesięczna dziewczynka i razem było raźniej!

Na co zwracacie szczególna uwagę, gdy wyruszacie z Aleksandrem? Czego unikacie, a co was przyciąga w określone miejsca?

Oczywiście zwracamy uwagę na to, by na miejscu było bezpiecznie, by nie było zbyt gorąco lub zbyt zimno, by miejsce nie było położone na zbyt dużej wysokości i by nie grasowały tam całe zgraje tropikalnych bakterii. Ale raczej nie jesteśmy rodzicami, którzy chcą wytrzeć przed dzieckiem cały świat mokrą chusteczką i piszą czarne scenariusze. Lubimy morze, lubimy góry i dziką naturę, zresztą wydaje nam się, że nieco łatwiej jest z roczniakiem spacerować po lesie czy piknikować nad jeziorem niż zwiedzać Paryż.

 

Gdzie zwykle nocujecie?

Tam, gdzie nocowaliśmy bez Olka: w hostelach, w pensjonatach, pod namiotem, w samochodzie, u poznanych przez couchsurfing ludzi…

 

 

Bardzo podobała mi się wasza relacja z jazdy tandemem po Islandii. Jak wpadliście na ten pomysł i jak wspominacie te przygodę? 

Pomysł był, jak większość naszych podróży, dość spontaniczny. Myśleliśmy o Islandii i od razu wiedzieliśmy, że chcemy spróbować jazdy rowerem, a że tandem od dawna chodził nam po głowie, to połączyliśmy te dwa plany. Choć Islandia, jej wiatry i deszcze dały nam mocno w kość, to było pięknie. Kilometry pustej przestrzeni, nieziemskie krajobrazy, wodospady, góry, plaże, lodowce i pośrodku tej pustki my, nasz rower i namiot!

Czy zdarza wam się teraz wyjechać gdzieś tylko we dwoje? Może macie w planach taką podróż?

Nie, jeszcze się nie zdarzyło. Chyba jest jeszcze na to troszkę za wcześnie, bo mały jest straszną przylepką. Zresztą nie marzymy o tym jakoś bardzo intensywnie. Choć chwilami jest bardzo ciężko, to lubimy razem wyjeżdżać. Lubimy nasze nowe życie.

 

 

 

Życzę wam wielu okazji do wyjazdów, i tych wspólnych, i tych we dwoje. Dzięki za rozmowę.

*

Zdjęcia: Luiza Stosik-Turek, Bartek Turek/tuitam.net

Rozmawiała: Dominika Janik