Śmiechem w wirusa! Wybryki dzieci
Rodzice opowiadają
Czasem wydaje ci się, że nie masz już siły, bo dzieci pomazały nową kanapę, w niespłukanej toalecie utopiły klocki Lego, a do wanny wlały wszystkie ekskluzywne kosmetyki. Weź głęboki oddech i… śmiej się z tego!
To miał być wesoły artykuł na prima aprilis… i jest, choć skala tego, co nazywamy „problemem”, nam się trochę zmieniła. Mimo dziwnej rzeczywistości dookoła nas szukamy ucieczki w humor. Dystans bywa lekarstwem nie tylko na zdemolowany przez dzieci dom, pocięte ubrania, czy rozlany płyn do mycia naczyń w całej kuchni. To też lekarstwo na lęk. Strach siedzi w naszych głowach, i zamiast go tam trzymać, dajmy mu solidnego kopa!
Zapytałam kilku rodziców o wybryki ich dzieci. Takie, które były dla nich niegdyś stresem czy powodem do załamywania rąk, a z których dziś się śmieją. O dziwo, choć każdy z nas zna wiele takich historii z własnego dzieciństwa, to moi rozmówcy z trudem przypominali sobie „dramaty” z udziałem własnego potomstwa. Dlaczego? Nasze mamy widać były mniej wyluzowane od nas. A może to my, będąc dziećmi, bardziej zapamiętywaliśmy stres rodziców, niż aktualnie zapamiętujemy własny stres wywołany przez nasze dzieci? Wniosek byłby taki, że my, dorośli o dramatach zapomnimy szybko. A nasze dzieci o emocjach swoich rodziców – niekoniecznie. Pamiętajcie o tym i trzymajcie się dzielnie w czasie kwarantanny. Ta dziwna codzienność to dobry moment na tworzenie kolekcji wesołych wspomnień #smiechemwwirusa!
*
*
Zuza Krajewska, fotografka,
mama Luli (4 lata) i Teo (1 rok)
Czteroletnia Lula raz cichaczem obcięła sobie włosy, bardzo asymetrycznie. Z lewej krótko, nad ucho, z prawej trochę dłużej, z tyłu zostawiając zupełnie długie. Wyglądała bardzo najntisowo. Zrobiłam jej zdjęcie, wrzuciłam na Messengerze w grupę urodzinową moich i jej przyjaciół, i w komentarzach dostała same propsy. Ktoś napisał, że wygląda jakby wyszła z salonu fryzur Jagi Hupało (śmiech). Moje dzieci non stop niszczą rzeczy, ściany, meble, zabierają i chowają mi kosmetyki, pieniądze, rysik do tabletu… No, dobra, to mnie może trochę wkurza. Myślę jednak, że jestem „krówką”, typem matki z emocjami slow-mo, której takie sytuacje nie ruszają jakoś bardzo. Dla mnie najważniejsze jest to, żeby dzieci nie kłamały, umiały się przyznać i przeprosić.
*
Kasia Sojka, autorka Piątego Pokoju, czyli „najzabawniejszego bloga wnętrzarskiego”,
mama Antka (6 lat) i Janka (8 lat)
O dziwo, jako ludzie, którzy wiecznie mają remont, długo nie mogliśmy się nauczyć, że koniecznie należy po pracy chować wałki, pędzle i farby. Dzieci reagują na nie jak kot na wątróbkę, a im ciemniejsza i trudniejsza do zmycia farba, tym bardziej kusi. Kiedyś, oczywiście zaniepokojona ciszą, znalazłam młodszego syna w gabinecie, gdy właśnie dopieszczał swoje dzieło: pas ciemnozielonej farby przebiegający przez każdą ścianę, sprzęt i mebel na wysokości ręki dwulatka. Kto by pomyślał, że niedługo potem takie malowanie stanie się modne!
*
Michalina Grzesiak, autorka bloga „Krystyno, nie denerwuj matki”,
mama Krystyny i Jerzego
Gdy byłam mała, miałam około 10 lat, zapragnęłam mieć naszyjnik „z Bozią”. Postanowiłam go oczywiście wykonać sobie sama. Znalazłam różaniec od Pierwszej Komunii Świętej mojej mamy, rozwaliłam go, żeby dostać się do tego medalika. Mama, gdy mnie znalazła, dostała palpitacji serca. Nie żeby była szczególnie religijna, ale to były lata 90., no i zniszczenie takiej pamiątki… Wtedy to było tąpnięcie. A nasze dzieci? Hmm, pamiętam jak z młodą zwiedzaliśmy muzeum wsi lubelskiej, siedliśmy w tamtejszej knajpie na chwilę, a ona właśnie poczuła potrzebę, i, no cóż – wyczyściła sobie jelita. To było w marcu, było dość chłodno, wszystko stało się na zewnątrz. Pamiętam że była CAŁA w kupie, kupie wszech czasów. Zdejmowaliśmy z niej ubranie jak skalpelem, i od razu do śmietnika, bo nie było już nadziei na dopranie (śmiech). No i pamiętam wzrok ludzi z tej knajpy, kiedy szliśmy do toalety umyć córkę…
*
Przemek Chudkiewicz, fotograf,
tata Blanki (12 lat), Gustawa (10 lat), Rozalki (4 lata) i Celiny (2 lata)
Dzieci ciągle coś niszczą. Igły do adapteru wymieniałem 3 razy, teraz już odpuściłem, czekam, aż dzieci dorosną. Jak ktoś ma do siebie dystans, to mogą śmieszyć różne sytuacje, nawet te z pozoru tragiczne. Mnie śmieszą dzieci wymazane Sudocremem, ale śmieję się też z naszych „strasznych” przygód. Pamiętam jak dziś, Solec nad Wisłą, czerwiec 2008. Poszliśmy na spacer na naszą łąkę pod domem. Blanka, nasze pierwsze, roczne dziecko. Wesoły tatuś, podrzucam ją wysoko do góry, wyyysoko naprawdę, jaram się tym, że tak wysoko – jeszcze wyżej. Moja żona Magda robi mi zdjęcia, oglądamy – „matko, ale wysoko! Czekaj spróbuję jeszcze wyżej” i… BĘC. Nie wiem, co się stało, wypadła mi z rąk. Szczęście: łąka pełna gęstej trawy, dopiero co po deszczu. Jak materac. Ale serce mi na chwilę stanęło. Inna sytuacja: marzec 2018. Wracamy z wycieczki rowerowej, jest – jak na początek wiosny – całkiem ciepło. Jedziemy wałem przeciwpowodziowym nad Wisłą. Chwila przerwy. Gustaw pyta mnie niepewnie, czy da radę zjechać z wału. „Oczywiście synu, jedź”. Pojechał i zarył w glebę, krzycząc, jakby mu nogę urwało (śmiech). Pamiętam też sylwester 2019. Znowu Blanka, znów Solec nad Wisłą. Godzina 22.00, zaczynamy fajną kolację ze znajomymi. Blanka nachyla się nad stołem, wkładając do fondue kolejną przekąskę, niestety – nie zauważa świeczki obok. Pierwszy raz w życiu widziałem pożar na głowie, szybko się rozprzestrzenia. Do akcji gaśniczej przystąpiła Magda, która akurat trzymała w ręku papierowy ręcznik.
*
Justyna Kozłowska, youtuberka, autorka strony „10 minut spokoju”,
mama Basi, Jadzi i Romka
Kilka lat temu jechaliśmy z córkami na wakacje. Przeszliśmy przez pakowanie, jazdę na lotnisko, kilkugodzinne czekanie na odprawę… Dramat wydarzył się tuż przy lotniskowym gate. Okazało się, że nie wzięliśmy dowodu dla Jadzi. To był koszmar, nie było czasu wracać do domu, musieliśmy szybko podjąć decyzję, co robimy. Stanęło na tym, że ja jadę z Basią, a mój facet z Jadzią wraca do domu. Oznaczało to bardzo emocjonalne, dramatyczne rozstanie, „rozdzielanie rodziny” i płacz. Nie wspominając o moim stresie, zmianach rezerwacji na szybko, odwoływaniu wynajętego auta itd. Ale wiecie co? Dziś wspominam to z uśmiechem. Wycieczka 1:1 – ja ze starszą Basią, była ekstra! Na dodatek w samolocie okazało się, że leci z nami znajomy, który wybierał się w to samo miejsce, i zaoferował nam podwózkę. Wszystko skończyło się dobrze. Gdy myślę o takich dramatach, które po czasie wydają się czymś w sumie zabawnym, to przychodzi mi do głowy właśnie to. A z takich domowych sytuacji – klasyk, czyli obcięcie włosów. Strzygłam małego Romka, wyszłam z nim na chwilę, zostawiając nożyczki na wierzchu. I nagle słyszę wołanie najstarszej Basi: „Mamoooo!!! Chodź tu szybkooooo!”. Wchodzę, a tam Jadzia dobrała się do nożyczek i postanowiła zrobić sobie analogiczną fryzurę do brata. To nie było wystrzępienie grzywki, tylko dużo więcej. Na podłodze leżało mnóstwo włosów, a ona miała cały tył wycięty, jak jakaś punkówa! Pamiętam wystraszoną minę Jadzi, zdziwienie, że wszyscy tak krzyczą (śmiech).
*
Agnieszka Kuśmierek,
mama Hani (6 lat) i Józia (2 lata)
Jestem typem panikującej mamy. Trwa pandemia, więc wychodzę z dziećmi z domu, zachowując szczególną ostrożność: tłumaczę im przed wyjściem na spacer, by ręce trzymały w kieszeniach, nie pozwalam podchodzić do nikogo bliżej niż na 10 metrów, wychodzimy na krótko i tylko w miejsca z dala od ludzi. Dzieci mają wszystko zdezynfekowane, ja też. No i ostatnio wracamy ze spaceru do domu, otwieram mieszkanie kluczem, oczywiście w gumowych rękawiczkach. Patrzę na moją córkę, a ona – zgodnie z umową – trzyma rączki w kieszeniach, a jednocześnie… liże klamkę drzwi sąsiada! (śmiech). Takie sytuacje, gdy nie wiadomo, czy śmiać się, czy płakać, to w zasadzie moja codzienność. Gdy Hania była jeszcze bobasem, miałam obsesję czystości, jak to przy pierwszym dziecku bywa. Wyposażyłam się w wielką maszynę do sterylizacji butelek i smoczków, wszystko prasowałam etc. Gdy zaczęła raczkować, odbiło mi jeszcze bardziej – kilka razy dziennie zamiatałam i myłam podłogę, myłam zabawki, miałam chusteczki sterylizujące i jakieś specjalne płyny. Wszystko skończyło się, gdy jednego dnia zobaczyłam, jak Hania radośnie obgryza i wylizuje klapek – kapeć mojego męża…
*
Na koniec nasza historia. Jako mama trójki rozrabiaków mogłabym godzinami opowiadać czytelniczkom Ładne Bebe o zniszczonych meblach, o zjedzonych szminkach Chanel, dziurach wyciętych z ciekawości w nowych jeansach, o „tuningu” samochodu, polegającym najpierw na rozlaniu mleka, potem na pocięciu tekstylnego schowka na fotelu. I to tuż przed tym, jak wystawiliśmy auto na sprzedaż… Najbardziej jednak lubię wspominać inną przygodę, z lotniska w Brukseli. Krótko po zamachach wprowadzono bardzo restrykcyjne zasady kontroli bezpieczeństwa. Setki celników, skanery, taśmy, specjalny policyjny namiot do oczekiwania dla podróżnych, podchodzenie pojedynczo. Dla mojej pięcioosobowej rodziny z mnóstwem toreb, plecaków i podróżniczych gadżetów to był istny koszmar. Wykładałam rzeczy na taśmę do skanowania, kątem oka „pilnując” dzieci, które biegały i za nic miały surowe spojrzenia służby celnej. Mąż próbował doliczyć się naszych toreb podręcznych, jednocześnie tłumaczył panu, że płyn w butelce to picie dla dziecka, i składał wózek spacerówkę. Zrobiliśmy potworne zamieszanie. Już widziałam koniec tego okropnego procesu, celnik przepuścił mnie przez bramkę i pozwolił założyć buty, gdy… usłyszałam ryk. To starszy syn wybił córce ząb. Krew, krzyki, chaos. Wszystkich postawiliśmy w stan gotowości, ochrona lotniska przez chwilę sądziła, że to może być sabotaż – my odwracamy uwagę, a „prawdziwy” terrorysta wchodzi tylnymi drzwiami. Myślałam, że wystrzelę wtedy w kosmos z nerwów i stresu. Ale przetrwaliśmy. Dziś wspomnienia zakrwawionej twarzy Józi i zęba, który został gdzieś na taśmie do skanowania bagażu, to tylko powód do rodzinnego śmiechu.
*
Jeśli popieracie akcję #smiechemwwirusa to podzielcie się swoimi wpadkami.
*
Zdjęcia: Achim Lippoth dla „Kid’s wear Magazine”
Brak komentarzy
Justyna to mama Romka, a nie Rysia 🙂 Ale poza tym fajny tekst, można się pośmiać, moje córki są chyba wyjątkowo „grzecznymi” typami, bo nie przychodzi mi za bardzo do głowy żadna tego typu sytuacja 🙂
Oczywiście, pardon 🙂 Już poprawione 🙂