Rozwój dziecka to nie wyścig – to przygoda - Ładne Bebe

Rozwój dziecka to nie wyścig – to przygoda

Dobrze wiecie, że od lat ciekawi nas temat dzieciństwa unplugged i przyglądamy się różnym jego przejawom. Dziś pytamy o nie Magdę Godziszko, fankę edukacji leśnej i mamę trójki dzikich dzieci!

Magdę możecie znać jako założycielkę marki Good Wood z genialnymi domowymi placami zabaw z drewna. Ale nie o nich dziś będzie – choć w jej filozofii życiowej i w założeniach autorskiej firmy jest wiele punktów wspólnych. Mamę trzech chłopców: bliźniaków Janka i Franka oraz najmłodszego Henia, podpytujemy o założenia edukacji leśnej i o wychowywanie dzieci blisko natury, o których opowiada z fascynacją. Sprawdzamy też, jakie ubrania i akcesoria będą przydatne w plenerze, przybliżając młodym odkrywcom całe dobrodziejstwo świata przyrody!

Twoi chłopcy są w leśnej edukacji – opowiedz, jakie są założenia tej szkoły i na czym polegają zajęcia?

Niemożliwe jest krótko i zwięźle opisać, czym jest leśne przedszkole. Zacznę od najważniejszego i najistotniejszego – jest to społeczność różnorodnych ludzi: dzieciaków i dorosłych, tutorów i rodziców, którzy wyznają podobne wartości, a główną z nich jest szacunek wobec natury i zdrowe podejście do rozwoju dziecka. Oczywiście edukacja leśna to przyswajanie wiedzy, potocznie mówiąc – nauka – i dla wielu rodziców mógłby to być najistotniejszy punkt. Dzieciaki uczą się przecież liczyć i pisać, wykonują mnóstwo prac technicznych i plastycznych, poznają nowe języki, uczą się przyrody, rozwijają zdolności motoryczne… Jednak według mnie jest to coś zdecydowanie ważniejszego. I tutaj zacytuję słowa jednego z tutorów – Emilię Twardowską, które głośno we mnie wybrzmiewają. Te słowa są maksymą, która przyświeca naszej społeczności:

I zapewniam was – to nie są puste zdania, czuję to za każdym razem, przekraczając „wrota” (a w rzeczywistości niewielką furtkę) naszego leśnego przedszkola. Każde dziecko ma możliwość przywitać się z opiekunami na swój sposób – może to być mocny „przytulas”, uścisk dłoni albo wesołe zawołanie. Co więcej, każdy rodzic może zrobić to samo – i ja z tego korzystam, to jest cudowny początek dnia! Uwielbiam poranki w przedszkolu – tu nie ma rozstań, progów, które trzeba przekroczyć, drzwi, za którymi trzeba zostawić mamę czy tatę (albo z mojej perspektywy – zostawić dziecko w małej, megagłośnej i pstrokatej sali). Tutaj jest pozytywna energia, zew przygody i kolejne tajemnice przyrody do odkrycia – każdego dnia.

W naszym leśnym przedszkolu nie znajdziecie typowych podręczników, wystawki z identycznymi pracami plastycznymi, rytmiki, gimnastyki czy wielu innych zajęć, które powinny ściśle wypełniać grafik przedszkolaka. Czy się tym martwię, czy traktuję jako niedoskonałość tego miejsca? Wręcz przeciwnie! Każdego dnia nabieram przekonania, że las daje dzieciom to wszystko i wiele więcej. Skarby natury są czymś, czego dzieciom potrzeba. Nic nie zastąpi swobodnej zabawy w otoczeniu przyrody, ze śpiewem ptaków, szumem drzew i akompaniamentem spokojnego strumyka na końcu działki.

Dzieciaki wbijają gwoździe, planują konstrukcję szałasu, wykopują kamienie, sadzą rośliny, rozpalają ognisko, lepią pierogi, robią sok z kwiatów czarnego bzu czy miód z mniszka, chodzą na wyprawy, nasłuchują, wypatrują, obserwują. Równolegle do tego, co można by nazwać „tylko zabawą”, uczą się przyrody, pracują w grupach, rozwiązują konflikty, planują i wykonują ustalone wcześniej obowiązki. I tak właśnie, zupełnie niepostrzeżenie, wymieniłam społeczne, poznawcze i emocjonalne kompetencje, których nabierają moje dzieci dzięki leśnej edukacji – a wszystko w zgodzie z naturą, niespiesznie, w odpowiednim, naturalnym tempie.

To wszystko brzmi niesamowicie i trudno mi uwierzyć, że leśne przedszkola to wciąż nisza. Co was skłoniło do wyboru alternatywnej opcji zamiast klasycznej placówki?

Nasza przygoda z leśną edukacją rozpoczęła się po roku doświadczeń ze standardową placówką edukacyjną. Kiedy bliźniaki, Jaś i Franio, skończyli trzy lata, poszli do konwencjonalnego przedszkola, z grafikiem pełnym atrakcyjnych i z pewnością bardzo rozwojowych zajęć, kolorowymi salami, nowoczesnym placem zabaw. Początki nie były łatwe, ale mówiono nam, że to normalne, że dziecko popłacze, a później mu przejdzie. I tak robiliśmy, wbrew naszej cichej (wtedy) intuicji, w dobrej wierze, za głosem doświadczonej kadry pedagogicznej, dla dobra dzieci. Poranki były znienawidzone nie tylko przez nas, rodziców, ale też przez Janka i Franka. Były pełne stresu, napięcia, płaczu, te uczucia towarzyszyły całej naszej czwórce. To był też okres, gdy Michał jeszcze pracował na etacie, najmłodszy Henio był malutki, więc potrzebowaliśmy rozwiązania, które pozwoli nam funkcjonować. Z czasem przyzwyczailiśmy się do sytuacji, uznaliśmy to za normę i coś naturalnego, przez co musi przejść każdy. W końcu w ciągu dnia Jaś i Franio dobrze się bawili, zapominali o rozstaniu i na twarzach nie było już smutku ani łez. Mimo wszystko codziennie ścigaliśmy się z Michałem, aby jak najszybciej odebrać chłopców z przedszkola, bo ich radość była ogromna, gdy tylko nas widzieli. Głęboko czułam, że coś nie gra, ale… nie widziałam alternatywy. Chciałam rozwijać Good Wooda, Henio był malutki, Michał pracował.

W październiku Michał odszedł z pracy, szykowaliśmy się do okresu przedświątecznego w firmie. Równolegle zyskaliśmy trochę więcej czasu dla naszej rodziny. Jaś i Franio byli najszczęśliwsi, gdy robiliśmy im wagary czy odbieraliśmy ich z przedszkola tuż po obiedzie. Stawialiśmy na intensywny rozwój firmy, a jednocześnie nie mogliśmy przestać myśleć o stresie i napięciu, jakie nam towarzyszyło każdego dnia w związku z wyjściem do przedszkola. W końcu podjęliśmy decyzję – z punktu biznesowego bardzo nieracjonalną, z punktu emocjonalnego – jedyną słuszną. Zmieniamy przedszkole!

I tak trafiliście do Przedszkola leśnego w Borchówce?

Tak –  fundacja, która w naszej okolicy z powodzeniem prowadzi miejskie przedszkole i szkołę, ma pod opieką ponad setkę dzieci, a nadrzędnym jej celem jest to, by każde z nich mogło wyrażać siebie i rozwijać się świadomie – otworzyła przedszkole leśne. Szczęśliwie dla nas są jeszcze wolne miejsca. W listopadzie rozpoczęliśmy adaptację – my wszyscy, synowie i rodzice, powolutku, pod czujnym okiem tutorów, w bliskości, zrozumieniu, razem, wszyscy. Marzłam każdego dnia, spędzając czas z chłopcami u boku leśnej rodziny. W głowie pełno wątpliwości: o temperaturę, zdrowie, brak zajęć dodatkowych, brak podręczników, brak leżakowania. Jednocześnie dużo rozmawiamy, obserwujemy, konsultujemy decyzję z rodziną, psychologiem, rodzicami innych dzieci z leśnego przedszkola.

Ten proces trwa, a nam wszystkim jest coraz łatwiej, jest coraz przyjemniej, spokojniej. Franio i Jaś codziennie opowiadają o przygodach, które ich spotkały, o miejscach, które odkryli w trakcie wypraw, o tym jak powstaje śnieg, jak smakuje chleb z ogniska czy owsianka ugotowana w garnku nad płomieniem, o ptakach, które odleciały na zimę do ciepłych krajów i tych, które zostały z nami. Te przygody, opowieści i odkrycia, te ubrania pachnące ogniskiem, te brudne rączki i buzie, ten spokój i uśmiech zostały i są naszą codziennością. Teraz kombinujemy, żeby jak najpóźniej odebrać chłopców z przedszkola, a i tak zawsze słyszymy od nich – niezależnie od pogody – co tak wcześnie? Adaptacja Henia, który rozpoczął edukację leśną, nie mając jeszcze 3 lat, trwała dwa dni. On po prostu czuł, że jest częścią tego plemienia.

Chciałabym jednak, aby dokładnie wybrzmiało, że leśna edukacja nie jest zaprzeczeniem placówki konwencjonalnej. Tak jak w każdym przedszkolu, taki i tutaj realizowana jest podstawa programowa, a dzieciaki są przygotowywane do podjęcia nauki w szkole. Różnią się natomiast sposoby jej realizacji – oparte o przyrodę i zakotwiczone w naturalnym doświadczaniu świata.

Co cenisz najbardziej w tej formie edukacji? I co raduje w niej chłopców?

Człowiek jest częścią przyrody, choć coraz częściej oddala się od niej – każdy potrzebuje jej do prawidłowego rozwoju. Ten aspekt obcowania z naturą, wśród drzew i ptaków, dobrodziejstw lasu, w trakcie zmieniających się pór roku, to najważniejszy dla mnie walor. Jedynie przebywając na łonie natury, można ją odkryć, zrozumieć i nabrać odpowiedniego szacunku. Czym Matka Natura się nam odwdzięcza? Kontakt z przyrodą, według badań, ale też naszego doświadczenia, istotnie redukuje poziom stresu, poprawia nastrój, reguluje.

Moi synowie są obdarowywani zaufaniem i wolnością, ale funkcjonują w bardzo jasnych granicach, które dają im poczucie bezpieczeństwa. Te warunki zdecydowanie sprzyjają uczeniu się, rozwijaniu poczucia pewności siebie, samodzielności, jak również pracy w grupie, gdzie każdy jest równy i szanowany. To natomiast sprzyja rozwojowi komunikacji, mowy, nauki języków, bo nie każdy w grupie mówi po polsku. Codzienny ruch na świeżym powietrzu, naturalny, leśny plac zabaw, pozytywnie wpływają na rozwój motoryki dużej. Z kolei prace manualne, operowanie młotkiem czy kombinerkami, i ta naturalna sensoryka, mają wpływ na rozwój motoryki małej, a ta jest przecież kluczowa w nauce pisania i czytania.

Jest jeszcze jeden aspekt, o którym warto wspomnieć. Ja i Michał, obserwując jak rosną nasi synowie i czując potężny wpływ przyrody na ich rozwój, codziennie nabieramy przekonania, że jest to słuszna droga. To przekłada się również na nasz częstszy kontakt z naturą. Korzystają z niej wszyscy!

Właśnie, jesteście dziką rodziną – gdzie mieszkacie? Jak wygląda u was bliskość z naturą?

Ostatnio, będąc w parku i obserwując kaczki w stawie, ułożyliśmy piosenkę o nas: Nad rzeczką, w Bobiszowie*, mieszkają Godziszkowie. Lecz zamiast trzymać się rzeczki, robią piesze wycieczki. To jest doskonały opis naszej rodziny. Jesteśmy szczęściarzami. Mamy piękny ogród, a za płotem ogromne pola i łąki. Z okiem obserwujemy sarny, dziki, nasłuchujemy bażantów, podpatrujemy sroki, sikorki i wiele innych ptaków, które lepiej rozpoznają chłopcy niż ja. W naszym ogródku mamy mały warzywniak i tak żyjemy z dala od cywilizacji. Do lasu mamy 5 minut drogi.

Ja i Michał mamy taki zwyczaj – jeśli jest poważny temat i chcemy porozmawiać, to zakładamy odpowiednie buty i idziemy do lasu. Spacerujemy wśród drzew, rozmawiamy, obserwujemy naturę. Po takiej wędrówce temat mamy omówiony, do tego czujemy spokój i wewnętrzną siłę do dalszych działań. To zabawne, bo ostatnio na konferencji Montessori mieliśmy przyjemność słuchać wykładu neurodydaktyka, prof. Kaczmarzyka, który mówił o rozwoju człowieka – o kognitywnym poznawaniu świata i o tym, że nasze mózgi są wprost proporcjonalnie aktywne do tego, jak ruchliwi jesteśmy. Profesor powiedział jeśli chcesz powiedzieć mi coś ważnego, to zabierz mnie na spacer – to było dokładnie o nas.

Pięknie piszesz na Instagramie, że życie rodzinne nie składa się z wielkich spraw. Składa się z nie-wydarzeń. Jakie macie ukochane nie-wydarzenia? Zarażacie chłopców miłością do małych wielkich rzeczy?

Od zawsze organizujemy wycieczki, małe lub większe wypady na łono natury. Tak często spędzaliśmy czas, zanim jeszcze zostaliśmy rodzicami, tak robimy również teraz z trójką synów. Punktem na rodzinny wypad może być nasz las lub fajne miejsce w okolicy, nie potrzebujemy nic oprócz piękna natury i otaczającego nas świata. Oczywiście, zdarzają się nam również zaplanowane wyprawy – zawsze wybieramy naturę z dala od wielkich miast. Jeździmy na Mazury na żagle, na kemping nad polskie morze, w góry do schroniska. Jednak nic nie stoi na przeszkodzie, abyśmy wybrali się na krótką wycieczkę, spontaniczny wypad do pobliskiego parku krajobrazowego. Uwielbiam przygotowywać odpowiednie przekąski na takie rodzinne wyprawy – pikniki to nasza specjalność i rodzinna forma spędzania bliskościowego, wartościowego czasu razem. Często robimy je też w ogrodzie, gdzie szczególnie w sezonie letnim, wpadają znajomi oraz gromadka dzieci z okolicy. Te niezaplanowane, spontaniczne biesiadowanie to nasze ukochane nie-wydarzenia. Ostatnio pojechaliśmy nad malutkie, krystalicznie czyste jeziorko, 20 minut drogi od domu. Ja popływałam, bo pływanie to moja pasja. Ta aktywność mnie uspokaja, pozwala poukładać myśli i jest dawką dobrego sportu. Michał w tym czasie był z chłopcami i wspólnie łowili ryby. Wędkarstwo to hobby Michała i sprawia mu ogromną radość, gdy chłopaki chcą go naśladować. Ostatnio w prezencie dostali od niego własne wędki.

Od samego początku staramy się dzieciom pokazywać nasze pasje, tłumaczyć, że każdy ma prawo mieć własne zainteresowania oraz że warto je pielęgnować i rozwijać. Siłą rzeczy chłopcy spędzają czas aktywnie, na łonie natury, bo my tak robimy. Pokazujemy im, że czasem wystarczy ogród obok domu czy las w okolicy, aby przeżyć wielką przygodę, nauczyć się budowy liścia czy zrobić karmnik dla ptaków. To są te małe wielkie rzeczy, które wplatamy w naszą codzienność. Czy nasi synowie potrafią to docenić? Wprost o tym nie mówią, jest to dla nich bardzo naturalne i oczywiste. Jednak my czujemy, że taka forma spędzania czasu nam wszystkim sprzyja, wzmacnia więzi, a każde nie-wydarzenie może przerodzić się w niezwykłe przeżycie.

Wakacje to czas dla zmysłów. Jakie masz patenty na sensoryczne lato dla dzieci?

Uwielbiam tworzyć, a przyroda jest źródłem kreatywności i wyobraźni. W końcu wiele rozwiązań technicznych ma swoje inspiracje właśnie w tym, jak natura projektuje i tworzy świat. Dla mnie każda okazja jest dobra, aby tworzyć coś z chłopcami – najczęściej są to skarby przyrody, które później wykorzystujemy w naszych pracach. To może być patyk, kamień, szyszka, piórko, ale też kawałek sieci znaleziony na plaży w Chałupach czy stary pływak od sieci rybackiej z Mazur. Robimy z tego łapacze snów, naturalne rzeźby, zaczarowane kije, latawce, ale również przedmioty użytkowe np. karmniki dla ptaków. Gdy dzieło jest skończone, to zazwyczaj zdobi nasz dom czy ogród. Lato to również czas zapachów. Ta pora roku pachnie cudownie: owocowym koktajlem, kwiatem akacji, koszoną trawą… wystarczy tylko na chwilę się zatrzymać i powąchać. Wakacje to nowe smaki, ostatnio zajadaliśmy się miodem prosto z plastra, poznaliśmy też strukturę i konsystencję tego plastra i pszczelego wosku, zajadamy leśne owoce zerwane prosto z krzaka, pijemy domową lemoniadę. Kolejną zaletą lata jest możliwość biegania boso! Ścieżką sensoryczną staje się wszystko, polna ścieżka, trawnik, plaża. Rozwój dziecka to nie wyścig – to przygoda, to bycie tu i teraz i podążanie za naturalnymi potrzebami i zainteresowaniami dziecka. I ta maksyma przyświeca nam przy każdej okazji.

Powiedz jeszcze, co przyda się do eksplorowania przyrody i bycia w niej rodzinnie? Macie sprawdzone niezbędniki?

Przede wszystkim wygoda. Wybieramy wygodne ubrania, nieograniczające swobody ruchów, oddychające i takie, które zapewniają nam odpowiednią termikę. Podstawą są też komfortowe buty dostosowane do terenu i pory roku. Drugi aspekt to bezpieczeństwo: odpowiednia ochrona przed słońcem, ale też przed komarami i kleszczami. Tutaj oprócz odpowiednich ubrań i czapki mam na myśli kremy z filtrem i bezpieczne, sprawdzone i skuteczne kosmetyki odstraszające owady. Jeśli natomiast chodzi o akcesoria, to mamy jeden koc piknikowy, który zabieramy zawsze ze sobą. On towarzyszy nam już kilka ładnych sezonów. Każdy z nas ma też wygodny plecak, do którego zabieramy bidony z wodą, termosy i pojemniki z jedzeniem. Ja wybieram akcesoria, które są bezpieczne, czyli z odpowiednich materiałów i trwałe, przez co posłużą nam na lata. Im jestem starsza, tym bardziej dokonuje świadomych wyborów. Zwracam uwagę na bezpieczeństwo materiałów, funkcjonalność i jakość produktów. Myślę również o tym, żeby dana rzecz posłużyła nam jak najdłużej. Od długiego czasu staramy się ograniczać, a gdzie to możliwe eliminować opakowania jednorazowe – w ten sposób dbamy o środowisko.

Gdybyś zapytała chłopców, to oni powiedzą, że na każdą wyprawę należy zabrać również metalowe pudełko. Może nim być puszka po herbacie na skarby natury: piórko, skorupkę ptasiego jajka, ususzoną ważkę, woskowy plaster z gniazda os. Dzieciaki zabierają też linę, bo nigdy nie wiadomo, kiedy może się przydać oraz bezpieczny, stworzony dla dzieci nóż – to może kontrowersyjne, jednak nasi synowie wiedzą, jak się nim posługiwać, i wiedzą, że mogą to robić jedynie w obecności dorosłego opiekuna.

Co powiedziałabyś rodzicom, którzy obawiają się kiepskiej pogody podczas aktywności pod gołym niebem albo nie mają pomysłów na zabawy w plenerze?

Nasz (społeczeństwa) stosunek do przyrody to zmiana, która dzieje się tu i teraz, i jest w mojej ocenie bardzo niepokojąca. Jeszcze niedawno wakacje w namiocie czy domku letniskowym to była największa przygoda i coś, na co czekało się cały rok. Obecnie prym wiodą modernistyczne hotele z klimatyzacją, minimum trzema basenami, wewnętrzną siłownią i obowiązkowo wewnętrzną salą zabaw. Kiedyś atrakcyjną aktywnością dla dzieci były zajęcia sportowe, gry terenowe czy po prostu wycieczki. Dziś jesteśmy zasypywani ofertą zajęć online, kursów programowania. Dzisiaj kontakt z naturą to luksus. Richard Louv – dziennikarz, autor książek o tematyce rodzinnej i przyrodniczej, twórca pojęcia „zespół deficytu natury” pisze w swojej książce „Ostatnie dziecko lasu” tak: (…) w miarę jak młodzi ludzie coraz mniej czasu spędzają w otoczeniu przyrody, ich zmysły ulegają fizjologicznemu i psychologicznemu ograniczeniu, a to zmniejsza bogactwo ludzkiego doświadczenia.

Warto zaznaczyć, że jest coraz więcej badań wskazujących na bezpośredni i niezaprzeczalnie pozytywny wpływ przyrody na nasze zdrowie. Kontakt z naturą poprawia stan zdrowia – i dotyczy to każdego jego aspektu: zdrowia fizycznego, psychicznego oraz duchowego. My, ludzie jesteśmy częścią przyrody i kontakt z nią jest niezbędny nam do prawidłowego, niezaburzonego funkcjonowania. Co do warunków atmosferycznych, to nie ma złej pogody, tylko są nieodpowiednio dobrane ubrania. Obecnie na rynku są ubrania dedykowane każdej pogodzie, więc wystarczy jedynie trochę wysiłku, aby odpowiednio się przygotować.

Nawiązując do zabaw w plenerze – Matka Natura daje nam ogrom możliwości. Możemy wybierać pośród zabaw motorycznych: wspinanie się na górkę, skakanie po pieńkach drzew, ćwiczenie równowagi na powalonym drzewie. Ponadto możemy wybrać zabawy sensoryczne: przesypywanie piasku, plecenie wianka, odkrywanie zapachów. Możemy zabawić się w detektywów czy przyrodników i odkrywać tajniki drzew i ptaków. To są wspaniałe zabawy poznawcze. Jeśli to wszystko to mało, wybierzmy się na leśny koncert i wsłuchajmy się w symfonie roślin i zwierząt. Uspokójmy oddech, dostosujmy się do rytmu otoczenia, wsłuchajmy w naturę. Lista zabaw i pomysłów, jakie daje nam otaczająca natura, jest nieskończenie długa i nieskończenie różnorodna.

DESZCZ NAM NIEGROŹNY Z NUURO

Chyba nie musimy wam przypominać, że nie ma złej pogody, są tylko… No właśnie – porządne funkcjonalne ubrania odczarują każde chłody i opady. Na deszcze i wiatry poleca się dwuczęściowy kombinezon nuuroo. Uszyte z recyklingowanego, wytrzymałego poliestru spodnie i kurtka z gumy ze współczynnikiem wodoodporności 8.000 mm, co oznacza gwarancję nieprzemakania podczas intensywnej i długotrwałej ulewy. Ubrania wzmacniają też klejone szwy – szczelność przed wodą to pewniak! Stopy chronią ukochane przez maluchy kalosze – Animal Black od nuuroo, które zrobiono z naturalnej gumy, a w środku wyłożono miękką bawełnianą wyściółką. Do tego na cholewkach mają sympatyczne myszy.

Po bieganiu w deszczu i zaliczaniu kałuż trzeba się też nawodnić – od środka! Na wodę albo chłodne i ciepłe napoje polecają się butelki termiczne nuuroo z najlepszej na rynku stali nierdzewnej. Pojemne bidony mają silikonowe ustniki do picia i wygodny uchwyt przy zakrętce. A do tego uśmiechają się oczami koali – do wyboru w wersji czarnej, granatowejkarmelowej.

TICKLESS – ŻEGNAJ, KLESZCZU!

W przyrodzie fascynujące są wszystkie żyjątka, no – może z wyjątkiem kleszczy, które skutecznie uprzykrzają wyprawy plenerowe. Mamy patent na to, by odpędzić je zanim dotrą na naszą skórę. TickLess to maleńkie urządzenie o wielkiej mocy – emituje impulsy ultradźwiękowe o częstotliwości 40 kHz, które blokują narząd Hallera (to dzięki niemu kleszcz namierza swoją „ofiarę”). Impulsy dezorientują tego natrętnego pajęczaka, a przy okazji także pchły, za to są zupełnie bezpieczne dla ludzi i zwierzaków.

TickLess jest całkowicie nieszkodliwy, nie ma żadnych substancji chemicznych i może być wykorzystywany także w otoczeniu niemowlaków. Umieszcza się go w pobliżu dziecka, np. przypiąć do plecaka czy wózka – i to tyle. Wystarczy go raz włączyć i nie trzeba już wyłączać – to sprytne urządzenie jest aktywne przez 6 do 12 miesięcy i działa na kleszcze w promieniu ok. 1,5 metra. O ile przyjemniejsze będą z nim rodzinne działania terenowe!

 

Zrzut-ekranu-2022-07-26-o-11.02.28.pngkurtka-softshell-dziecieca-z-patentem-pomaranczowa-zimorodki.jpegkarolina.synowiec-10.jpgkarolina.synowiec-40.jpgkarolina.synowiec-70.jpgkarolina.synowiec-71.jpgkarolina.synowiec.jpgkarolina.synowiec-2.jpgkarolina.synowiec-8.jpgkarolina.synowiec-11.jpgkarolina.synowiec-22.jpgkarolina.synowiec-26.jpgkarolina.synowiec-41.jpgkarolina.synowiec-63.jpgkarolina.synowiec-75.jpgkarolina.synowiec-76.jpgkarolina.synowiec-77.jpgkarolina.synowiec-78.jpgkarolina.synowiec-100.jpgkarolina.synowiec-104.jpgkarolina.synowiec-112.jpgkarolina.synowiec-113.jpgkarolina.synowiec-28.jpgkarolina.synowiec-29.jpgkarolina.synowiec-30.jpgkarolina.synowiec-33.jpgkarolina.synowiec-34.jpgkarolina.synowiec-35.jpgkarolina.synowiec-36.jpgkarolina.synowiec-37.jpgkarolina.synowiec-38.jpgkarolina.synowiec-39.jpgkarolina.synowiec-64.jpgkarolina.synowiec-65.jpgkarolina.synowiec-66.jpgkarolina.synowiec-67.jpgkarolina.synowiec-68.jpgkarolina.synowiec-73.jpgkarolina.synowiec-12.jpgkarolina.synowiec-13.jpgkarolina.synowiec-14.jpgkarolina.synowiec-15.jpgkarolina.synowiec-16.jpgkarolina.synowiec-17.jpgkarolina.synowiec-18.jpgkarolina.synowiec-19.jpgkarolina.synowiec-20.jpgkarolina.synowiec-21.jpgkarolina.synowiec-106.jpgkarolina.synowiec-107.jpgkarolina.synowiec-108.jpgkarolina.synowiec-109.jpgkarolina.synowiec-110.jpgkarolina.synowiec-111.jpgkarolina.synowiec-114.jpgkarolina.synowiec-23.jpgkarolina.synowiec-23-1.jpgkarolina.synowiec-24.jpgkarolina.synowiec-25.jpgkarolina.synowiec-27.jpgkarolina.synowiec-31.jpgkarolina.synowiec-32.jpgkarolina.synowiec-74.jpgkarolina.synowiec-90.jpgkarolina.synowiec-91.jpgkarolina.synowiec-92.jpgkarolina.synowiec-95.jpgkarolina.synowiec-96.jpgkarolina.synowiec-97.jpgkarolina.synowiec-98.jpgkarolina.synowiec-99.jpgkarolina.synowiec-42.jpgkarolina.synowiec-43.jpgkarolina.synowiec-44.jpgkarolina.synowiec-45.jpgkarolina.synowiec-46.jpgkarolina.synowiec-47.jpgkarolina.synowiec-48.jpgkarolina.synowiec-49.jpgkarolina.synowiec-50.jpgkarolina.synowiec-51.jpgkarolina.synowiec-52.jpgkarolina.synowiec-3.jpgkarolina.synowiec-4.jpgkarolina.synowiec-5.jpgkarolina.synowiec-6.jpgkarolina.synowiec-7.jpgkarolina.synowiec-9.jpgkarolina.synowiec-105.jpgkarolina.synowiec-53.jpgkarolina.synowiec-54.jpgkarolina.synowiec-55.jpgkarolina.synowiec-56.jpgkarolina.synowiec-57.jpgkarolina.synowiec-58.jpgkarolina.synowiec-59.jpgkarolina.synowiec-60.jpgkarolina.synowiec-61.jpgkarolina.synowiec-87.jpgkarolina.synowiec-88.jpgkarolina.synowiec-89.jpgkarolina.synowiec-79.jpgkarolina.synowiec-80.jpgkarolina.synowiec-81.jpgkarolina.synowiec-82.jpgkarolina.synowiec-83.jpgkarolina.synowiec-84.jpgkarolina.synowiec-85.jpgkarolina.synowiec-86.jpgkarolina.synowiec-82-1.jpg

Powiązane