Polsko-szwedzka para, roześmiany dwulatek i pies adopciak – co za przemiłe towarzystwo! Wpadnijmy do nich na fikę i zajrzyjmy w te przyjazne, jasne kąty inspirowane skandynawskim minimalizmem.
Mam to szczęście, że Jola Lisicka i Robin Sundell to moi grochowscy sąsiedzi. Ich dom to ostoja spokoju, nieprzepełniona nadmiarem rzeczy, pachnąca cynamonkami i kawą, no i zawsze bardzo inspirująca, chociażby do porządków! Na co dzień Jola i Robin pracują w marketingu i obsłudze klienta dużych firm, a od święta – podróżują z analogowym aparatem. W kolejnym odcinku wnętrzarskiego cyklu Rodzinny dom zobaczcie dziś, gdzie z tych podróży wracają.
Gdzie dokładnie znajduje się Wasze mieszkanie i kto tu mieszka?
Nasze mieszkanie znajduje się na warszawskim Grochowie. Mieszkają tu Jola, Robin, dwuletni Gustav oraz Freja — pies adopciak.
Jak je znaleźliście?
Najzwyczajniej w świecie znaleźliśmy ofertę na otodom. Trwała pandemia, rynek nieruchomości był trudny (i taki pozostał), a ja byłam w ciąży. Wiedzieliśmy, że musimy działać szybko. Znaleźliśmy ogłoszenie wieczorem, umówiliśmy się na spotkanie na następny dzień rano i kupiliśmy nasze mieszkanie w dwadzieścia minut. Szaleństwo, ale na szczęście nigdy nie żałowaliśmy tej decyzji. Mieliśmy ustalone twarde kryteria: stare budownictwo, grube mury, drewniana podłoga, trzy pokoje i balkon, na którym można ustawić stolik i dwa krzesła. Mieszkanie spełniało je wszystkie, więc od razu powiedzieliśmy, że OK, bierzemy! W gratisie dostaliśmy zaskakująco dużą liczbę okien jak na ten metraż i widok na drzewa z każdego z nich. To nam wystarczyło.
Co było kluczowe w podziale i urządzaniu waszej przestrzeni?
Mieliśmy ułatwione zadanie, bo poprzednia właścicielka zmieniła oryginalny układ pomieszczeń na taki, który wyjątkowo dobrze sprawdza się dla naszej rodziny 2+1. Mamy otwarty salon, dużą sypialnię i osobny pokoik dla Gucia — a to było dla nas najważniejsze.
Podczas przeprowadzki byłam już w zaawansowanej ciąży. Brakowało nam sił na ogromne zmiany. Wycyklinowaliśmy podłogę, pomalowaliśmy ściany na biało i mieszkanie stało się czystym płótnem. Bardzo nie chcieliśmy tego zepsuć i go zagracić. Zaczęliśmy — trochę w opozycji do większości — od pozbycia się dwóch wielkich szaf, a potem wymiany i ograniczenia kuchennej zabudowy. Duża przestrzeń do przechowywania sprzyja zbieractwu, a my chcemy, żeby zostało z nami tylko to, co nas cieszy lub wyjątkowo dobrze nam służy. To nie są rzeczy, które leżą w pawlaczu lub na dnie szuflady. Wszystko, co doesn’t spark joy, ląduje od razu na Vinted lub OLX. Trochę nas straszono, że jak urodzi się dziecko, to zobaczymy, ile przybędzie rzeczy. Dziecko mieszka z nami od dwóch lat, a my nadal mamy sporo wolnych półek.
Idea minimalizmu jest nam więc bardzo bliska, ale — tu bez zaskoczeń — szwedzkiego minimalizmu. Brakuje zbędnych gratów, wolna przestrzeń jest tłem naszej codzienności, ale wciąż jest przytulnie. Poza tym nie boimy się zmian, nasz dom to proces. Jeśli coś się nie sprawdza, to przearanżowujemy, przemalowujemy, puszczamy dalej w obieg. Czasami trochę ubolewałam, że nie kupiliśmy mieszkania do kompletnego remontu, w którym wszystko moglibyśmy zrobić pod siebie. Z perspektywy czasu uważam, że każdy powinien najpierw w mieszkaniu trochę pożyć, a potem je remontować. Po pewnym czasie wiadomo, czy wanna, czy prysznic, gdzie lubimy odstawić kubek z herbatą oraz przez które okno wpada najlepsze światło. Wtedy dopiero można zaplanować kącik kawowy czy miejsce na stół. Fajnie jest obserwować zmieniające się potrzeby rodziny i stopniowo dostosowywać pod nie wnętrze.
Skąd czerpaliście inspiracje przy urządzaniu domu?
Swego czasu hobbystycznie przeglądaliśmy oferty mieszkań w kamienicach w Sztokholmie na hemnet.se. Teraz już tego nie robimy, bo gorzki smak zazdrości okazał się zbyt trudny do przełknięcia. Jestem też uzależniona od scrollowania mieszkań na stronie szwedzkiej agencji Historiska Hem, która pośredniczy w sprzedaży nieruchomości w zabytkowych kamienicach, oraz agencji Alvhem.
Poza tym często odwiedzamy rodzinę Robina, a ze Szwecji można wrócić z gotową paletą kolorów i listą zmian do wdrożenia. Uwielbiam tamtejsze przywiązanie do tradycji i mieszkania jak wehikuły czasu do lat 50. ubiegłego wieku. Wciąż wyglądają tak samo dobrze!
Ulubione miejsce w domu?
Chyba okrągły stół, przy którym zawsze wspólnie jemy posiłki. Pozbyliśmy się nawet stolika kawowego, bo i tak siadamy przy stole, nawet na szybką fikę.
Po dwóch latach niewysypiania na nowo polubiliśmy się też z sypialnianym łóżkiem — niedawno stanął przed nim projektor i w weekendy wyświetlamy na ścianie stare bajki.
Bez którego mebla nie wyobrażacie sobie waszego domu?
Zdecydowanie futonu naszego syna. Śpi na nim nie tylko Gucio, ale średnio przez połowę nocy także ja — i nie narzekam, bo jest strasznie wygodny! To tu czytamy książeczki. Nawet kiedy przychodzą do nas znajomi z dziećmi, to wszyscy szybko przenoszą się na futon. Dzieci bardzo intuicyjnie korzystają z takiego materaca na podłodze, a i dorośli go kochają. Całe życie jest w tych pierwszych latach sprowadzone do parteru, a futon dodaje trochę komfortu.
Osobiście uwielbiam też szwedzką komodę z drewna tekowego oraz szafkę nocną wyszperaną w loppisie. To meble z lat 60. Dopiero kiedy zawitały do nas stare przedmioty, zaczęliśmy czuć się tu jak u siebie. Wszystko nowe może być w sklepie z meblami, ale nie w domu. To też ekscytujące, że taki miks starego z nowym tworzy się powoli. Nie można wszystkiego od razu kupić, trzeba cierpliwie czekać, aż wpadnie w ręce.
Co znajduje się w pokoju dziecięcym? Czy Gucio brał udział w jego urządzaniu?
Oprócz wspomnianego futonu mamy tu stolik z targu staroci, odnowiony przez dziadków oraz klasyki IKEA: komodę z pojemnymi szufladami i schowek na zabawki TROFAST, kupiony z drugiej ręki. Jest też kącik czytelniczy z półkami oraz pudłem na książki, które już się na półkach nie mieszczą. Oboje z Robinem jesteśmy uzależnieni od dziecięcej literatury i kupujemy sporo książeczek po polsku i po szwedzku dla Gucia. A może bardziej dla siebie! Mamy również kultowy bujak, który ostatnio służy nam głównie za kawiarnianą ladę. Znalazło się też miejsce na home office dla jednego z nas — zrobiliśmy to celowo, bo później biurko posłuży Guciowi do odrabiania lekcji.
Gustav dostał własny pokój na ukończone dwa lata. To trochę za wcześnie, by podejmować wnętrzarskie decyzje. Żartowaliśmy, że to pewnie ostatni dzwonek, aby samemu wybrać kolory, i pospieszyliśmy z remontem. Wzięliśmy jednak pod uwagę wszystkie potrzeby i zainteresowania syna. Gucio bardzo lubi malować, więc ma kącik do prac artystycznych, a jego dziecięca twórczość od razu ląduje na ścianie. Druga wielka pasja to gotowanie — każdy dzień zaczyna się od przygotowania śniadania na zabawkowej kuchence. Blat TROFAST-a jest najczęściej parkingiem dla koparek. Sprawdza nam się również płaski dywan, na którym Gucio może wygodnie układać puzzle i rozstawiać tory kolejowe.
Pokoik ma niecałe 9 m², a oprócz głównego oświetlenia są w nim aż trzy dodatkowe lampki. Kochamy klimatyczne światło i używamy każdej z nich. Grzybek Egmont Toys tworzy nastrojowe kropeczki na suficie i zazwyczaj świeci się przez całą noc, bo Gucio nadal często się budzi.
Do których przedmiotów macie szczególny sentyment?
Bardzo lubimy lampę, którą znalazłam na wystawce śmietnikowej w Sztokholmie. Że też ktoś mógł ją wyrzucić! Zmieniliśmy tylko klosz, bo oryginalny był porwany. Okazało się, że można bez problemu wykręcić nogi, więc lampa przyleciała z nami w bagażu podręcznym. Moje oko cieszy też kolekcja aparatów analogowych (wszystkie są sprawne), a oko i ucho Robina – ukochane winyle, ich okładki to rotująca galeria ścienna w salonie.
Nie byłoby domu również bez rzeczy przywiezionych z podróży. Nie kupujemy tradycyjnych pamiątek, ale zazwyczaj polujemy na coś do kuchni. Miski do ramenu z Tajwanu, wałek do ciasta z Indii, tadżin z Maroka – używamy tych przedmiotów na co dzień i wracamy wspomnieniami do naszych wyjazdów. Jakoś od razu łatwiej wyczekiwać kolejnych.
Sentymenty sentymentami, ale i tak na co dzień wszystko kręci się wokół ekspresu do kawy i to bez niego nie wyobrażamy sobie życia!
Co lubicie w swojej okolicy?
Doceniamy, że mieszkamy w dzielnicy, która została zaprojektowana zgodnie z koncepcją miasta 15-minutowego. W zasięgu krótkiego spaceru mamy wszystko, czego potrzebujemy, w tym kilka ulubionych kawiarni, pizzerię i lody u rodowitego Włocha oraz naprawdę dobre knajpy. A jak wiadomo, na trasie każdego wyjścia z małym dzieckiem trzeba zaplanować wiele przystanków.
Tuż obok znajduje się też prawdziwa perła – Sinfonia Varsovia, do której chodzimy na koncerty dla dzieci, odkąd Gucio skończył rok. Przy Sinfonii jest mały park, który z kolei upodobał sobie nasz pies. Wyprowadzamy Freję na spacer, a w tle słychać próbę orkiestry – magia. No i bliskość pięknego parku Skaryszewskiego cieszy o każdej porze roku.
Grochów jest trochę małomiasteczkowy. Sąsiedzi to cały przekrój społeczny, ale czuje się przynależność do wspólnoty, wokół nie brakuje sąsiedzkich inicjatyw. Z drugiej strony, jak już zachce nam się ruszyć do centrum, dotrzemy tam tramwajem w 15 minut.
Dokończ zdanie: Nasz dom jest…
…otwartym projektem. Lubimy patrzeć, jak podłoga powoli udeptuje się pod naszymi stopami i robi się coraz wygodniej, coraz bardziej u nas.
*
Jola i Robin sprzątają odkurzaczem bezprzewodowym Electrolux Hygienic 700 WET wraz z akcesorium dodatkowym, sprzedawaną oddzielnie – stacją myjącą Electrolux PowerPro. Jeśli chcesz dowiedzieć się więcej na temat mopowania zawsze czystą wodę odwiedź stronę https://www.electrolux.pl/local/czystemopowanie/ i poznaj szwedzki sposób na zdrowy dom od Electrolux.
*
Materiał powstał we współpracy z marką Electrolux.




































