Popełnialiśmy błędy. Rodzice szczerze o inicjacji cyfrowej ich dzieci
Czy da się odkręcić złe nawyki?

Jeśli zazwyczaj przeklikujesz artykuły o niebezpieczeństwach związanych z dziećmi i światem cyfrowym, tym razem może być inaczej. Zamiast straszyć – wspieramy, pytając rodziców, którzy dawniej zaliczali wpadki z komórkami, bajkami w telewizji i grami, o to, jak sobie poradzili. Paulina Sapoń, Melania Deresz i Jarek Kania opowiadają o swojej drodze do okiełznania niełatwego tematu ekranów w życiu dzieci.
Niedawno opublikowana broszura stworzona z inspiracji Fundacji Orange bije na alarm: współczesne dzieci nadużywają ekranów i problem robi się naprawdę palący. Nie każdy z nas gotowy jest zmierzyć się z tą przykrą rzeczywistością, bo na samą myśl o podróży autem z kilkulatkiem bez bajek, pozbyciu się telewizora z domu czy ograniczeniu nastolatkowi komórki, robi się nam słabo. Tymczasem dzieci wielokrotnie lepiej znają się na komórkach, grach i mediach społecznościowych, niż na czymkolwiek innym. Zwróciliśmy się więc do rodziców na co dzień zaangażowanych w temat ekranów z racji zawodu, by podzielili się swoimi doświadczeniami i doradzili konkretnie: co robić.
Melania Deresz to nauczycielka, która dobrze zna nauczanie zdalne, zarówno od strony prowadzenia lekcji dla młodzieży przez Zoom, jak i od strony bycia mamą, której ośmioletnia córka została zbyt szybko zmuszona do dorośnięcia przez ekspozycję na dorosłe treści z Internetu. Jarek Kania, tata między innymi posiadającej własny telefon nastolatki, jest dziś ekspertem od zasad ekranowych, o czym wkrótce opublikuje książkę. Dziś uczy jak żyć offline, ale sam przeżył chwile, których wielu nas by się powstydziło: nadużywanie mediów społecznościowych czy bagatelizowanie zagrożeń w sieci są mu dobrze znane. Rozmawiamy też z Pauliną Sapoń, mamą przedszkolaków, która choć na co dzień alarmuje o tym, co szkodzi rozwojowi naszych dzieci, nie przebierając w słowach, to tak naprawdę doszła do swoich przekonań na drodze przykrych doświadczeń i niekiedy błędów. I wie jak to jest być mamą, która wciska dziecku bajkę, by mieć te kilka minut w ciszy.
Na szczęście zawsze można zmienić domowe zwyczaje ekranowe i własne nawyki oraz nauczyć dzieci zdrowej relacji z komórką. Jak napisała niedawno ceniona przez nas psycholog Anita Janeczek-Romanowska – trzeba posprzątać, nie racjonalizować wpadki. Jeszcze nie jest za późno.

Angażujesz się w szerzenie wiedzy o rozwoju mózgu, piszesz o wpływie ekranów na rozwój dzieci. Zawsze się tym interesowałaś? Nie zdarzyło ci się na początku macierzyństwa zlekceważyć tematu i pokazać bajeczki w telefonie, ot tak?
Na początku w ogóle nie zastanawiałam się nad tym, kiedy, jak i w jaki sposób zapoznam dziecko z ekranami. Nie przyszło mi do głowy, żeby rozmyślać nad znaczeniem włączania telewizji przy dzieciach, zastanawiać się, kiedy jest dobry moment na urządzenia cyfrowe. Pamiętam, że nawet był taki dzień, gdy pomyślałam: pokażę córce Teletubisie w komórce, ciekawe, jak zareaguje. Bardzo szybko pożałowałam tego kroku (śmiech). Niemal zaraz po wyłączeniu bajki córka się rozpłakała. Gdybym mogła cofnąć czas… (śmiech). Tak na poważnie mówiąc – jeśli mogę polecić coś początkującym rodzicom, to radzę, by zaczekać z włączeniem pierwszej bajki w telewizji, tablecie czy komórce jak najdłużej. Im później to zrobicie, tym lepiej. To my, rodzice, wiemy, że w telefonie jest bajka, tysiące bajek, nie starczy życia, by je wszystkie zobaczyć. Dziecko dowiaduje się tego od nas. Jeśli mu tego nie pokażemy, nie będzie chciało ich oglądać. Filmiki są dla dzieci bardzo mocno uzależniające. Zresztą dla wielu dorosłych też.
Co jest takiego złego w bajce na ekranie?
Odpowiem z punktu widzenia neurobiologii. Ekran z filmem bardzo mocno angażuje mózg, bodźce przetwarzane są równolegle, czyli nie ma czasu na skupienie się na jednym elemencie. Zawęża się pole widzenia, nawet do 7%. Obraz miga, jest kolorowy i głośny…
„Manfred Spitzer, niemiecki neurobiolog, powiedział, że jeżeli dziecko do trzeciego roku życia ogląda coś na ekranie, to jest to dla niego czas stracony, i ja się pod tym podpisuję”.
Jeśli raz na jakiś czas pomożemy sobie w ten sposób, że włączymy dwulatkowi bajkę, to mu nie zaszkodzimy. Ale jeśli będziemy włączać mu codziennie na dwie godziny, to tak – zaszkodzimy.
Czy ludzie są w ogóle świadomi, jak szkodliwe są ekrany? Często słyszę argument, że nasze pokolenie oglądało telewizję i wszystko jest OK.
Myślę, że ludzie dlatego szukają w Internecie informacji o tym, ile czasu może oglądać telewizję dwulatek, bo doświadczyli już niekorzystnego wpływu ekranów na dzieci. To jest często zadawane pytanie: „ile oglądania jest OK?”. Oczywiście są zalecenia WHO, amerykańskiej akademii pediatrów itd. One mówią o uniwersalnej normie ekranów i bajeczek – maksymalnej dopuszczalnej dla 2-, 3-, 4-latków, i tak dalej. Tylko, czy istnieje uniwersalne dziecko? No nie. Nie ma sytuacji, gdy możemy zastosować zalecenia i zasady – nawet bardzo prestiżowej organizacji zajmującej się zdrowiem – uniwersalnie. Zawsze powinniśmy patrzeć indywidualnie: jak dziecko się rozwija, czy ma dysfunkcje, czy już mówi, czy jest już gotowe na ekspozycję na ekrany, czy nie. Do tego trzeba dołożyć informację, jak my funkcjonujemy jako rodzina: czy mamy sprawiedliwy podział obowiązków pomiędzy partnerami? Czy mama ma czas na odpoczynek? Czy jest zestresowana? Dopiero po uwzględnieniu tych wszystkich aspektów można podjąć w pełni świadomą decyzję o pokazaniu dziecku kreskówki na ekranie. Nie szukając usprawiedliwienia do włączenia bajki w zaleceniach WHO.
Czy są jakieś tipy dla rodziców, którzy już wpadli w ekranową pułapkę, przegapili moment na świadomą decyzję i rozkochali dzieci w kreskówkach? Co byś radziła osobom chcącym walczyć z nawykiem, kiedy dziecko prosi o filmik w autobusie, aucie, zawsze kiedy się nudzi?
Muszę powiedzieć, że ja też byłam – i nadal jestem w tej pułapce. Tak, w moim życiu też był moment, gdy nie miałam siły. Dwójka dzieci z małą różnicą wieku, zero czasu na odpoczynek… Dawniej w ogóle nie myślałam, że czas dla siebie jest ważny. W końcu kilka sytuacji nałożyło się na siebie i dotarło do mnie, że muszę w pierwszej kolejności zadbać o swój relaks, spokój i własną przestrzeń. Zrozumiałam, że włączam dzieciom bajki, bo po prostu nie mam kiedy odpocząć, że ciągle jestem w hałasie, ciągle dla dzieci. Znalazłam nawet badanie, które wprost pokazuje, że istnieje związek pomiędzy stresem rodzicielskim a nadmierną ekspozycją dziecka na ekran.
Czyli naukowcy udowodnili, że włączamy dzieciom bajki, bo już mamy dość?
Tak, im większy jest stres rodzicielski, tym jesteśmy bardziej skłonni dzieciom te ekrany pokazywać. Z kolei mama, która ma czas uzupełnić zasoby, jest bardziej odporna na stres, ma więcej cierpliwości, siły, pomysłów na zaangażowanie dziecka. Wyobraź sobie sytuację, gdy kobieta cały czas jest z dzieckiem, praktycznie 24 godziny na dobę. Do tego sprząta, gotuje… Jej organizm jest przemęczony ciągłym nastawieniem na działanie, a układ nerwowy staje się napięty jak struna. Tymczasem relaks – niekiedy rozumiany jako cisza – jest niezbędny dla zdrowia psychicznego.


Mówi się, że jak puścimy filmik, to wreszcie jest spokój w domu. Dlaczego włączenie bajki dziecku nie jest remedium na problemy? Czemu odradzasz korzystania z bajeczek jako wyciszacza?
Bo to jest tylko pozorne uspokojenie. Dziecko robi się spokojne na zewnątrz – takie się nam wydaje, gdy siedzi nieruchomo i patrzy w ekran. W rzeczywistości jest całe napięte, bo próbuje skupić wzrok, sfiksować go na nieustannie migającym ekranie. Każdy bodziec z ekranu mózg dziecka próbuje przeanalizować. Gdy porównać to z analogową zabawą z nami – wówczas mózg dokonuje analizy szeregowej, czyli wybiera bodźce istotne i mniej istotne, dziecko analizuje, zastanawia się, co powiedzieć. Gdy ogląda bajkę – wszystkie zmysły działają naraz.
„Oglądanie bajki absolutnie nie jest uspokojeniem dziecka, tylko napięciem jego organizmu w zawieszeniu. To wychodzi, gdy wyłączamy bajkę – napięcie wyzwala się na zewnątrz. Pojawiają się nerwowość, pobudzenie, kłopoty ze snem”.
Jest fantastyczna metaanaliza, która wprost pokazuje korelację między oglądaniem ekranów a problemami ze snem i z otyłością. Broszura Fundacji Orange też to pokazuje, wskazując, że najwięcej problemów z ekranami dotyczy starszych dzieci szkolnych. Ale skąd one się biorą? No właśnie z nawyków we wczesnym dzieciństwie.
Jesteś mamą, która stara się kształtować dobre nawyki ekranowe, ale jak sama mówisz, w społeczeństwie dominuje inne podejście. „Psi Patrol” jest na stałe w TOP 10 filmów Netflixa w Polsce, w każdym markecie znajdziemy gadżety z motywami znanych animacji. Jak wygląda wasza konfrontacja z mainstreamem? Czy twoje dzieci nie chcą uczestniczyć w społeczności oglądających, nosić bluz z Psim Patrolem jak koledzy z przedszkola?
Cóż – moje dzieci też przepadły, jeżeli chodzi o Psi Patrol. Mimo że oglądamy go sporadycznie, to na placu zabaw ktoś obserwując moje dzieci, mógłby pomyśleć, że ta bajka towarzyszy nam codziennie (śmiech). Oczywiście są jakieś pozytywy – dzieci budują sobie bazy, pomagają sobie, wymyślają historie z pieskami, mają te gadżety, które są częściowo prezentami od innych… Nie jestem zbyt dumna z tego wszystkiego, ale próbuję znaleźć balans, bo nie cofnę czasu. Staram się wymyślać zabawy, które ich angażują. Zwykle zaproszenie do zabawy przez dorosłego wystarcza.
„Są rodzice, którzy słysząc, że ktoś lubi Psi Patrol, chcą niekiedy, by ich dziecko nie było gorsze i sami mu tę bajkę włączają. Chcą, by syn czy córka wiedzieli, o co chodzi w zabawie kolegów. Nie warto ulegać takiej presji”.
Przecież jest w naszej głowie – dziecko nie musi bawić się w sceny z bajki z kolegą, nie musi chwalić się, że tę bajkę zna. W naszym przedszkolu był chłopczyk, który opowiedział mojemu synkowi o bajce „Auta”, i potem syn domagał się jej włączenia.
Podsumujmy naszą rozmowę: bajek jak najmniej, ekrany jak najpóźniej i nie w placówkach, plus nieuleganie presji kolegów… Coś jeszcze?
Bardzo dużo zależy od tego, czy pokażemy dziecku, że bajki są w telefonie. Przecież można ustalić, że oglądamy je tylko na komputerze lub telewizorze. Nie chodzi o okłamanie, że „w moim telefonie nie ma bajek”, ale o zasadę. Cieszę się, że udało mi się nie dopuścić do sytuacji, że dzieci męczą mnie o komórkę. One wiedzą, że filmy są tylko w telewizorze. Jestem zdania, że skoro badania wyraźnie pokazują, czym kończy się nonszalanckie podejście do korzystania z ekranów, to nie warto bagatelizować tematu. Choć oczywiście na te zalecenia trzeba nałożyć nasze rodzicielstwo – zmęczenie, bezradność, brak pomocy. Jestem za tym, by szukać takiego rozwiązania, żeby bajek było we wczesnych latach życia dziecka minimum – ale tyle, ile potrzeba dla zachowania balansu w rodzinie.
Życzę więc i tobie, i sobie wytrwałości i czasu na relaks, bo zdaje się, że to klucz do wszystkiego. Dziękuję za rozmowę!


Masz temat zagrożeń cyfrowych pod kontrolą?
Pod kontrolą to nigdy nie można tego mieć, bo świat technologiczny stale się rozwija, powstają nowe aplikacje, nowe serwisy. Jeśli ktoś myśli, że ogarnia, jak działają media społecznościowe, bo rozumie, jak działa Facebook, to jest w błędzie. Dlatego dużo ważniejsze niż nauka obsługi konkretnego narzędzia – YouTube’a czy TikToka – jest nauczenie się wartości, z jakimi przystępujemy do poruszania się po cyfrowym metaversie. My, rodzice jesteśmy gośćmi w świecie technologii, a pokolenie naszych dzieci to cyfrowi tubylcy. My uczyliśmy się wszystkiego od początku, wzrastaliśmy z tym – pamiętasz komunikator Gadu Gadu, Naszą Klasę, Grono? Nasze dzieci urodziły się otoczone światem cyfrowym i wychowują się w domach, gdzie wszyscy z tych technologii korzystają. My mieliśmy pierwsze komórki i połączenia pięciosekundowe za darmo, a nasze dzieci dostają smartphone – i łup, w nim jest dostęp do całego świata. Z tego powodu temat jest trudny, bo nasz bakcground jest inny, niż to, co znają nasze dzieci.
Jaką postawę radziłbyś przyjąć – jako tata trójki i ekspert od „zdrowych relacji” – z ekranami i Internetem?
Jest taka seria książek dla dzieci „Baśniobór” – podoba mi się tam jeden wątek. Dziecięcy bohaterowie, Kendra i Seth, wobec istniejących zagrożeń w magicznym świecie pytają swojego dziadka Stana Sorensona: „Czy będziemy musieli ukrywać się tu do końca życia?”. Dziadek im odpowiada: „A kto mówił o ukrywaniu się? Zaczniemy działać.” I rozpoczyna szkolenie i naukę radzenia sobie w magicznym świecie. Lubię tę historię, postawa dziadka według mnie powinna charakteryzować nastawienie rodzica do świata online i jego niebezpieczeństw. Zagrożeń jest mnóstwo – finansowe, że ktoś może cię okraść. Zagrożenia prywatności, kontaktu z obcymi, podsłuchiwanie, zagrożenia związane z wykorzystywaniem seksualnym, ekspozycją na treści. Zagrożeniem jest nawet patrzenie w smartphone na przejściu dla pieszych… To wszystko jest, ale nie ma się co przerażać i odcinać od tematu, trzeba po prostu działać.
„Rodzice powinni przygotowywać dzieci do konfrontacji z cyfrowym światem – najlepiej własnym przykładem i rozmową”
Nie warto popadać w lęk i myślenie wyłącznie o tym, co złego może spotkać nasze dziecko w sieci. Lęk może nas paraliżować, a przecież Internet to także dużo pozytywnych rzeczy.
Kiedy twoja najstarsza córka otrzymała telefon?
W trzeciej klasie, czyli temat dzieci i komórek jest nam bliski od czterech lat. Daliśmy jej smartphone nie jako prezent czy rzecz do zabawy, ale dlatego, że pojawiła się potrzeba związana z początkiem usamodzielniania się córki. Zaczęła sama jeździć do szkoły, sama wracać ze szkoły muzycznej, i komórka była niezbędna jako narzędzie komunikacji z nami. Oczywiście popełniliśmy przy tym dawaniu telefonu mnóstwo błędów…
No właśnie, jakie błędy popełniają rodzice, dając pierwszy telefon dzieciom?
Podstawową rzeczą, którą my, rodzice robimy źle w związku z inicjacją cyfrową dziecka, jest to, że nie rozmawiamy o telefonie i Internecie wcześniej. Czasem wydaje nam się, że moment na rozmowy o telefonie jest wtedy, gdy dziecko go dostanie, i że wtedy będziemy uczyć odpowiedzialności, odkładania komórki. To trochę późno.
„Dziecko uczy się korzystania z komórki, zanim ją dostanie na własność – już jako 4-, 5-latek – widząc, jak my korzystamy z telefonu”
Podam przykład z mojego doświadczenia – jeżeli tata smaży naleśniki i dziecko widzi, że w ciągu tej minuty przed obróceniem placka na drugą stronę scrolluje, potem odkłada komórkę, robi kolejnego naleśnika i znów chwyta komórkę… to jest to dla dziecka dość ciężki komunikat, że nasze realne życie przeszkadza nam w życiu cyfrowym.
Ojej, mocne. Ale jednak wiem, że twoja postawa i nawyki związane z komórką się zmieniły. Co sprawiło, że zacząłeś postępować inaczej?
Był taki dzień, gdy występowałem gościnnie na koncercie moich dzieci. Wszedłem na scenę w szkole… i zobaczyłem widownię. Nie widziałem twarzy, tylko komórki. Ten widok mną wstrząsnął. Rodzice i dziadkowie widzieli nie nas, tylko ekrany! Zacząłem się zastanawiać, czy ta perspektywa, którą dajemy dziecku, faktyczne jest dobra. Tyle robimy zdjęć, tyle filmujemy, wszystko uwieczniamy. Wiadomo, że to jest naturalne, że chcemy zachować wartościowe momenty, mieć pamiątkę – choć często potem nie ma kiedy tych zdjęć oglądać (śmiech). Najważniejsza jest jednak skala. Jeśli nie koncentrujemy się na tym, by być z dzieckiem i przeżywać z nim ważne momenty, tylko to uwieczniać, a potem oglądać na ekranie, to coś jest nie tak. Czy jeśli filmujesz pierwszy kroczek, to czy lepiej to nagrywać, czy może raczej patrzeć dziecku w oczy, by widziało twoje emocje?
„Czasem się zastanawiam, czy umiemy jeszcze patrzeć na świat swoimi oczami, czy jedynie przez świat smartphone’ów. Co z tego, że mamy filmik z szkolnego przedstawienia do pokazania dziadkom, skoro byliśmy niejako nieobecni podczas jego nagrywania?”.
Po tym zdarzeniu zaproponowałem w szkole mojej córki, by imprezy i występy nagrywała jedna osoba, uwieczniając całą grupę. Wprawdzie nie będzie zoomu na każdego, ale za to rodzice będą mogli bardziej aktywnie przeżywać te wydarzenia z dziećmi.
Mówisz o praktycznym wykorzystaniu komórek – komunikacja, uwiecznianie wspomnień. A rozrywka?
Czasem dajemy małemu dziecku nasz telefon do zabawy na zasadzie „masz tu grę” lub jako tzw. zabijacz czasu – w przychodni, poczekalni, autobusie, samochodzie. Jeżeli tak robimy, to modelujemy w nim to, że telefon równa się zabawa. To prosta droga do tego, by dziecko gdy dostanie własny telefon, też uznało go za narzędzie do zabawy, i chciało z niego tak korzystać. I trudniejsze będzie limitowanie tej zabawy – bo już nie będzie tak, że trzeba oddać telefon, gdy mama go potrzebuje. To jest błąd, który ja także popełniłem, i zdałem sobie z niego sprawę dość późno: dzieci uczymy korzystania z telefonu całą naszą postawą. Zanim damy na własność komórkę, budujemy pewne wzorce, które uaktywnią się, gdy dziecko dostanie swój telefon.
Jak radziłbyś zatem modelować korzystanie z telefonu, by zminimalizować problemy?
Przede wszystkim przyglądajmy się temu, w jaki sposób my z niego korzystamy i co pokazujemy tym zachowaniem dziecku. Ile czasu poświęcamy na ekran i gdzie to robimy.
„Niektórzy rodzice usypiają dzieci i czekają, aż one zasną, scrollując ekran smartphone’a… Dziecko to przecież widzi, to zostaje w nim. Jeśli siadamy na kanapie, by odpocząć tylko z komórką – to samo, dziecko nas widzi”.




OK, omówiliśmy telefony. A inne ekrany? Z broszury Fundacji Orange wynika, że im starsze dzieci, tym bardziej ich życie przenosi się nie tylko na czaty i media społecznościowe, ale też do świata platform komunikacyjnych i gier komputerowych.
Na pewno pandemia tego wszystkiego nie ułatwia. Dzieci siedzą w domu tygodniami, nie mogą spotkać się z rówieśnikami, więc normalne, że zaspokajanie potrzeby kontaktu przenosi się przenosi na Zoom czy czaty. Jeśli świat cyfrowy jest jedynym, w którym nasze dzieci mogą się spotkać z kimś, kogo lubią, to nie ma się co dziwić, że to robią. Obie nasze córki teraz spędzają więcej czasu na rozmowach video z koleżankami, bo potrzebują kontaktu.
Naszym rodzicielskim zadaniem wobec tego jest ustalenie zasad. U nas w domu mamy np. coniedzielne spotkania i rozmowy. Siadamy przy stole, gadamy o tym, co się wydarzyło w tym tygodniu. Przypominamy zasady ekranowe, mówimy o tym, co nas niepokoi. Mamy ustaloną godzinę, o której telefon ląduje w „bazie”. Wszyscy odkładamy komórki i już do końca dnia nie korzystamy z nich. Jeśli nie idziemy jeszcze spać, to np. gramy w planszówkę. Nie mamy w domu telewizora, choć oczywiście mamy Netflix – wiadomo, że można spędzić cały dzień, oglądając jeden sezon serialu, więc tu też potrzebne są granice. Może to drobiazg, ale jednak znaczący, że zamiast walnięcia się na kanapę i wciśnięcia jednego guziczka na pilocie, u nas trzeba zejść na dół, włączyć rzutnik, zalogować się, uruchomić cały sprzęt, żeby ten film pooglądać – czyli wykonać kilka czynności bardziej świadomie. Oglądamy filmy najczęściej rodzinnie.
A konsole? Facebook?
Moje dziewczyny grają trochę w gry, ale nie multiplayerowe – wiem za to, że chłopcy z klasy jednej córki umawiają się na wspólne granie. Jeśli chodzi o media społecznościowe – najstarsza córka ma już 13 lat, więc mogłaby regulaminowo mieć konto na Facebooku, ale na razie na to się nie zgadzamy. Badania pokazują, że dziewczynki są bardziej zagrożone przez media społecznościowe, porównywanie się itd., dlatego na razie trzymamy się od Facebooka z daleka. Media społecznościowe nie zostały zaprojektowane dla dzieci – one są dla dorosłych. Wprowadzając dziecko w facebookowy świat, gdzie wszyscy krzyczą: „Patrz na mnie! Wybierz mnie! Spójrz na to!”, tworzymy sytuację, jakbyśmy zostawili dziecko na wielkim bazarze w obcym mieście i powiedzieli: „odnajdź się tu”. Myślę, że zadaniem rodzica jest pokazać dzieciom, że istnieje świat poza cyfrowym, i że trzeba wiedzieć, kiedy odłożyć komórkę. Rzeczywistość wirtualna nie tyle jest zagrożeniem czy czymś zakazanym – po prostu nie jest jedynym miejscem, gdzie można fajnie spędzać czas.
Widzę tu pewien konflikt interesów. Jesteś podcasterem, blogerem, twórcą cyfrowym, a uczysz dzieci, jak ograniczać korzystanie z Internetu? To chyba bardzo trudne?
Tak, to jest wyzwanie, a przecież jestem dorosły, wiem jakie mechanizmy tu rządzą. Co wobec tego ma zrobić dziecko, które jeszcze nie jest świadome? Mój przykład jest kluczowy. Od kilku miesięcy zupełnie wylogowałem się z mediów społecznościowych. Zostawiłem fanpage, na którym jest ponad 50 tys. obserwujących, bo zrozumiałem, jak wiele czasu mi zabiera. Pracuję właśnie nad publikacją o domowych zasadach ekranowych i zauważyłem, że media społecznościowe strasznie odciągają mnie od pracy – trudno się skupić, gdy stale dostaję powiadomienia, sprawdzam je, komuś odpisuję. Myślenie o nowych postach zabiera zasoby twórcze, które są mi potrzebne w pisaniu książki. To wszystko pokazało mi, jak cenna jest umiejętność wycofania się ze świata cyfrowego. Inspiracją do tej decyzji był min. film „Social Dilemma”, który polecam obejrzeć z dziećmi.
Serio, myślisz że to dobry pomysł, by oglądać ten film z dzieckiem?
Między nami a naszymi dziećmi jest pokoleniowa przepaść, dlatego ważne są wspólne przeżycia, wspólne punkty odniesienia, do których możemy się odwoływać, rozmawiając o różnych doświadczeniach. Kiedyś taką rolę pełniły baśnie. Opowiadaliśmy dziecku o Czerwonym Kapturku, by potem w razie jakiejś sytuacji móc posłużyć się metaforą z bajki. „Social Dilemma” może na tej zasadzie pomóc odwołać się do przygód w świecie cyfrowym i rozmów o Internecie.
No to już wiem, co obejrzymy w weekend. Dziękuję za rozmowę.


Jak oceniasz sposób i charakter korzystania przez dzieci z telefonów jako pedagog?
Zauważyłam, że moi uczniowie w dużej mierze przenieśli swoje życie towarzyskie do internetu. Rozumiem, skąd to się wzięło – my, dorośli sami nie pozwoliliśmy im wychodzić z domu i spotykać się ze znajomymi. 2 lata pandemii to szmat czasu, na tyle dużo, że można wyrobić sobie całkiem nowe nawyki. Pracuję z licealistami, w zasadzie niemal dorosłymi ludźmi, i niepokojące jest to, że mają bardzo rozregulowany rytm dobowy.
Co konkretnie masz na myśli?
W zasadzie normą staje się fakt, że zasypiają o 5 nad ranem, wstają, przychodzą do szkoły, po powrocie do domu idą spać i budzą się wieczorem na naukę i gry online. W weekendy często wstają dopiero o 16. Nie uczestniczą w życiu rodzinnym, działają w równoległej rzeczywistości, w której posiłki, pory dnia i nocy zamieniają się ze sobą. Przy takim trybie życia nie istnieją żadne mimowolne okazje do kontaktu z bliskimi, takie jak wspólne posiłki czy wyjścia, bo w czasie gdy pozostali członkowie rodziny mają swoje maksimum aktywności, nastolatkowie śpią. Wiążę się to z przeniesieniem życia towarzyskiego do internetu.
„Czaty online, Messenger, WhatsApp bardzo wciągają – przez to, że nie widzimy twarzy rozmówcy, z większym niepokojem wyczekujemy jego odpowiedzi, jest ona dla nas większą zagadką niż w przypadku bezpośredniej rozmowy, gdy poza słowami możemy obserwować mimikę i gesty”
Ciężko oderwać się od rozmowy i pójść tak po prostu spać. Podobnie działają gry online – nie można tak po prostu odejść od komputera, gdy pozostali gracze nadal działają, a formuła gry zakłada kooperację. Dużą rolę odgrywa tu potrzeba akceptacji – im bardziej nietypowo funkcjonuje nastolatek, z tym większą dezaprobatą spotyka się ze strony rodziny i tym usilniej szuka jej wśród rówieśników. A gdy szukamy aprobaty, ciężko powiedzieć koledze, który może jeszcze być online, że my już musimy wylogować się do realu. Takie oświadczenie może powodować oceny i nieprzyjemne docinki ze strony innych. W ten sposób spirala wyizolowania w życiu realnym nakręca się jeszcze bardziej.



A młodsze dzieci? Jesteś mamą czwartoklasistki, prawda?
Córka jest teraz w czwartej klasie, ale nasz problem z komórką zaczął się, gdy miała 8 lat. Wydaje mi się, że dzieci w jej wieku mają zupełnie inne problemy niż młodzież. W przypadku 8-10 latków rodzice dość dobrze rozumieją, że czas z ekranem trzeba limitować. Dużo poważniejszą sprawą jest kontakt z treściami, które są niedostosowane do wieku dzieci. W pierwszej chwili każdy rodzic myśli o pornografii i mimo że kontakt dzieci z takimi materiałami jest groźny i niepokojący, to wydaje mi się, że większość z nas ma świadomość akurat tego zagrożenia i mniej lub bardziej skutecznie zabezpiecza sprzęt przed takimi treściami. Większym problemem jest to, że wielu rodziców nie rozumie, jak działają media społecznościowe, nie korzysta z nich i nie wie, jakie treści w nich się pojawiają oraz jakie informacje na swój temat za ich pośrednictwem dzieci mogą udostępnić.
„Dzieciaki masowo wrzucają swoje zdjęcia sprzed szkoły, relacjonują na Instastory swoje powroty do domu, naśladując ulubionych instagramerów”
Na TikToku spotykają się z filmikami zawierającymi wulgaryzmy, na YouTube oglądają patostreamingi, uczestniczą w liveach organizowanych przez anonimowych ludzi, podczas których są nagabywane do podawania swojego wieku, adresu i miejsc, w których lubią bywać. Gdy próbuję przestrzec innych rodziców przed tymi problemami, często jestem informowana, że to na pewno nie dotyczy ich dziecka, bo w historii przeglądarki nie ma takich treści. Niektórzy rodzice zdecydowanie nie doceniają obycia własnych dzieci z aplikacjami i ich możliwościami. Na początku pandemii słyszałam też historie o dzieciach, które korzystając ze smartfonów podłączonych do kont Google swoich rodziców, nieświadomie wydały w sklepie Play niezłe sumy na gry i interesujące aplikacje.
A ty, czy miałaś kiedykolwiek moment, gdy wyczułaś, że korzystanie z telefonu lub czatów przez twoją córkę wymyka się spod kontroli?
W pracy miałam szkolenia dotyczące bezpieczeństwa w sieci, dlatego od początku zarządziłam dość duży reżim podczas korzystania z komputera przy okazji lekcji zdalnych. Zależało mi też na tym, żeby moja córka nie korzystała ze smartfona, w momencie rozpoczęcia nauki zdalnej miała zaledwie 9 lat. Moim zdaniem to nie jest dobry wiek na nieograniczony dostęp do sieci. Nie jestem zwolenniczką aplikacji kontroli rodzicielskiej, które przesyłają rodzicom wszystkie czaty i każdą treść wpisywaną do telefonu. Uważam, że nawet małe dziecko ma prawo do tajemnicy korespondencji, a podstawą powinno być budowanie takiej relacji i więzi z dzieckiem, żeby nie bało pokazać nam się niepokojących go treści w internecie. Tematy zagrożeń w sieci są trudne – dotyczą pedofilii, danych wrażliwych, manipulacji – moim zdaniem podstawą bezpieczeństwa w sieci są rozmowy dostosowane do wieku dzieci. Szczerze mówiąc, wydawało mi się, że dzięki świetnemu przygotowaniu teoretycznemu do tematu bezpieczeństwa w sieci mojemu dziecku nic nie grozi.
„Czas pokazał, że jestem w błędzie – okazało się, że treści pełne wulgaryzmów trafiły do mojej córki za pośrednictwem screen sharingu”
Wystarczyło, że jedna osoba z klasy miała nielimitowany dostęp do internetu i aplikacji. Podczas wideoczatów na szkolnych Teamsach pokazywała na udostępnionym ekranie różne interesujące treści innym dzieciom. Okazało się, że podczas tych, z pozoru niewinnych, rozmów, dzieciaki kilkukrotnie natrafiły na filmiki pełne przekleństw czy dość wulgarne memy dotyczące na przykład ulubionych bohaterów „Gwiezdnych wojen”.
Co zrobiłaś, gdy odkryłaś, że koledzy z klasy córki narażają ją na te wulgarne treści?
Córka przyszła do mnie i opowiedziała, co oglądają na TikToku, jakie memy widziała. Natychmiast wyszukałam z nią te materiały jeszcze raz i porozmawiałam o jej i swoich niepokojach. Nie była to łatwa rozmowa – chyba każdego wprawia w zakłopotanie tłumaczenie dziecku, czemu określenia „przelecieć” czy „gorąca laska” są uznawane za wulgarne. Ta rozmowa była dla mnie podstawą do dalszego działania, mam poczucie, że dzięki temu zapobiegłam dalszemu udostępnianiu tych treści, poza tym wydaje mi się, że udało mi się trochę zneutralizować oddziaływanie tych materiałów na moje dziecko.
W drugiej kolejności próbowałam skontaktować się z rodzicami dziecka, które udostępniało filmiki z TikToka podczas klasowego wideoczatu. Niestety spotkałam się z kompletnym brakiem zrozumienia tego, jak działają te aplikacje – rodzice dziecka szukali rzeczonych filmików w historii przeglądarki komputera, nie rozumiejąc, że dziecko ogląda filmiki, korzystając ze smartfona i aplikacji. Gdy okazało się, że nie uda mi się rozwiązać sytuacji tą drogą, zgłosiłam sprawę szkole – tak zablokowano uczniom możliwość korespondowania za pośrednictwem szkolnych Teamsów z osobami spoza szkoły. Poza tym szkoła przesłała rodzicom garść materiałów dotyczących zagrożenia w sieci. Nie było to jednak w pełni satysfakcjonujące dla mnie rozwiązanie.
Nie żałujesz po tej historii, że dałaś swojej 9-latce telefon?
Nie dałam córce dostępu do telefonu – udostępniłam jej komputer. Gdyby nie pandemia, nie doszłoby do tego, że będzie korzystała z telefonu. Córka chciała rozmawiać online z koleżankami. Gdyby nie lockdown, nie wpadłoby nam do głowy, żeby organizować tego typu zdalne spotkania – przecież mogłyby spotykać się na żywo. Gdy tylko nie ma nauczania zdalnego, dbam o to, żeby to spotkania na żywo budowały relacje społeczne mojego dziecka, a nie czaty online. To jest wiek, w którym tworzy się schematy budowania relacji i przywiązania na całe życie. Jeżeli teraz dam przyzwolenie na budowanie życia towarzyskiego głównie w oparciu o świat wirtualny, to zostanie to z nią na całe życie.
Jak doświadczenie problemu z klasowym Teamsem wpłynęło na twoje postrzeganie bezpieczeństwa dziecka w sieci?
Przede wszystkim zleciałam z chmurki samozadowolenia, na której unosiłam się jeszcze przed pandemią. Byłam przekonana, że wszystko mam pod kontrolą, a moje dziecko dostanie komórkę czy własny komputer, gdy ja o tym zadecyduję, obserwując to, jak dojrzewa. Zakładałam, że z poruszaniem się w sieci będziemy oswajać się stopniowo. Przez raptowne przeniesienie szkoły do sfery online wszyscy musieliśmy przejść przyspieszony kurs – rodzice nauczyć się rozmów z dziećmi na nowe i trudne tematy, a dzieci ostrożności i ograniczonego zaufania do osoby po drugiej stronie ekranu. To niezły szok poznawczy, bo świat 8-, 9-, 10-latka to na ogół bezpieczne miejsce zbudowane w oparciu o dobrze znanych bliskich dorosłych. Rzadko kiedy rozmawia się z nimi o ograniczonym zaufaniu do tych osób. Nagle musiały odnaleźć się w świecie, w którym każdą nową osobę trzeba traktować jak potencjalnego przestępcę.
Jak teraz ogarniasz temat korzystania z telefonu? Bardziej zasady, zakazy czy zaufanie do dziecka?
Korzystamy z odpowiednio skonfigurowanej aplikacji kontroli rodzicielskiej. Oczywiście nasza zasada prawa do tajemnicy korespondencji jest nadal przestrzegana – aplikacja nie udostępnia nam SMS-ów czy treści czatów z aplikacji, z których korzysta nasza córka. Limituje czas korzystania z telefonu w ciągu dnia, wyłącza dostęp do aplikacji na noc i prosi o zgodę na instalowanie nowych aplikacji na telefonie. W sklepie z aplikacjami jest zablokowana możliwość instalowania aplikacji i gier płatnych oraz dokonywania wpłat w już zainstalowanych aplikacjach. Kontrola rodzicielska ma też całkiem niezłe filtry treści niecenzuralnych i pornograficznych. I najważniejsze ze wszystkich – z aplikacji społecznościowych ma zainstalowane tylko szkolne Teamsy, które służą do podtrzymania kontaktu ze znajomymi ze szkoły.
Nadal też podstawą jest to, co robimy poza siecią. Dbamy o budowanie naszych więzi wewnątrz rodziny, o stwarzanie dzieciom bezpiecznej przestrzeni do mówienia o rzeczach, które je niepokoją. Bardzo nam zależy, żeby życie towarzyskie nasze i naszych dzieci toczyło się w realu, a nie w świecie wirtualnym. Moim zdaniem łatwiej o uzależnienie od internetu, gdy dziecko nie ma alternatywy w życiu realnym dla smartfona, gier i aplikacji społecznościowych.
Dziękuję za rozmowę.
*
Nasi rozmówcy wyraźnie wskazują, że to na rodzicach spoczywa największa odpowiedzialność za cyfrową edukację dzieci. Ale nie jesteśmy w tym wyzwaniu sami! Wsparciem w kształtowaniu zdrowych nawyków cyfrowych może być szkoła. Nauczyciele dzięki edukacji zdalnej są teraz jeszcze bliżej tego problemu i często to oni jako pierwsi zauważają niepokojące symptomy u uczniów. Jeśli czujecie, że w waszej szkole przydałoby się wsparcie dzieci, rodziców i pedagogów, polecamy wam programy edukacyjne: MegaMisja i #SuperKoderzy przygotowane przez Fundację Orange. Możecie wpłynąć na szkoły, by z nich skorzystały! Zachęcamy też do zapoznania się z poradnikiem-broszurą „Nadużywanie ekranów przez dzieci i młodzież” wydaną przez Fundację Orange ze wsparciem Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę.
O innych sposobach na odciągnięcie dzieci od ekranów przeczytacie tutaj.
*
Materiał powstał we współpracy z Fundacją Orange
Jeden komentarz
Komórki, komputery „zjadają” nasze Dzieci. I to się dzieje…Świat się zmienia ale czy na lepsze ? Jest to problem, który narasta. Początki są niewinne, ale im Dzieci starsze tym to uzależnienie jest trudniejsze, większe. Rodzice argumentują swoje przyzwolenie na dostęp do sprzętu koniecznością wkomponowania się w zmieniające się realia, ale to prowadzi do degeneracji emocjonalnej, braku kontakt z rzeczywistością , odejściu od umiejętności myślenia-kojarzenia-wykonania.
Niestety pandemia i nauczanie zdalne pogłębiło ten problem ale to nie jest dla nas Rodziców usprawiedliwienie….Czasami ta cena za spokój, nasz wolny czas, przymykanie oczu zaczyna być coraz wyższa.