Bycie mamą pracującą to bez dwóch zdań supermoc, za którą trzeba płacić superdużo. Waluta? Wyrzuty sumienia, sen, a czasem nawet poczucie własnej wartości, które dramatycznie spada, gdy świat się wali. A jednocześnie – czasem wystarczy zdanie dziecka lub jego gest albo odhaczone zadanie na liście, by poczuć, że to jest to i ogarniasz. To jest właśnie macierzyńska dwubiegunówka, zdefiniowana przez Karolinę Olszak – mamę Brunona i Marysi, PR-owca i członkinię stowarzyszenia poznańskiego Local Girls Movement, z którą rozmawiamy nad wyprawką mamy wracającej (po raz drugi!) do pracy po urlopie macierzyńskim.
Po jakim czasie od porodu wróciłaś do pracy?
W obu przypadkach to był rok i miesiąc – po każdym z porodów skorzystałam z pełnego urlopu macierzyńskiego. Czyli przepisowo.
Planowałaś to?
W zasadzie to nie, wydawało mi się niemożliwe, żebym miała nie pracować przez tak długi czas. Początkowo rozważałam, że skrócę sobie ten urlop i odbiorę go nieco później, że będę pracować na jakąś część etatu i stopniowo zwiększać liczbę przepracowanych godzin. Byłam o tym dość mocno przekonana, zarówno w pierwszej, jak i w drugiej ciąży (choć mogłoby się wydawać, że wyciągnę jakieś wnioski…).
To jak to się stało, że jednak „odbyłaś” ten przepisowy „urlop” macierzyński?
I w pierwszych dniach bez pracy miałam jeszcze poczucie, że muszę wiedzieć, co się tam dzieje, kiedy mnie nie ma, odpisywałam na wiadomości i tak dalej. A potem telefon służbowy mi się rozładował, odłożyłam go i… znalazłam ileś miesięcy później zakurzonego na półce. Zaskoczyło mnie to, jak łatwo mogłam się „wytrybić” z pracy.
Jak poszło wam – tobie i dzieciom – to rozstanie? Sama miałam jakieś założenia, ale rzeczywistość to trochę zwerfikowała: po pierwszym porodzie wróciłam do pracy mniej więcej tak jak ty, ale po drugim (także przez to, że musiałam znaleźć nową pracę) ten czas już się wydłużył do 1,5 roku. Odniosłam wrażenie, że z każdym kolejnym dzieckiem jest trudniej.
Często się zderzam z takimi historiami i u moich przyjaciółek, i poprzez moją aktywność w Local Girls Movement na spotkaniach LOCAL MOMS, podczas których dzielimy się swoimi macierzyńskimi doświadczeniami – i widzę, że szukanie pracy po takiej przerwie wygląda zupełnie inaczej.
Dużo więcej stresu.
Wyobrażam sobie: zmieniasz środowisko, zwykle już czas cię goni, bo dojeżdża cię niepokój o finanse. A powrót na twoje stanowisko, do osób, które już znasz – jeśli lubisz swoją pracę i zespół – to powrót do dawnej siebie. Można odzyskać kawałek swojego życia, przypomnieć sobie, że jest się w czymś dobrą, i zobaczyć, że ciąża, poród i macierzyństwo tego nie odbierają.
Czuję się uprzywilejowana, że nie musiałam aktualizować portfolio, rozsyłać CV. To był taki poziom komfortu, który działał bardzo wspierająco, bo przecież i tak musisz zmierzyć się z nowym: z kolejnymi etapami życia dziecka, z funkcjonowaniem z nianią albo placówką, z logistyką…
U mnie są trzy lata różnicy i ja z kolei miałam poczucie, że nic by nie pomogło. Drugie dziecko było bombą atomową, chyba głównie ze względu na charakter starszej, jej przyzwyczajeń i tego, że nie mogłam jej tak wspierać, jakbym chciała. Żyłam w kompletnym rozdwojeniu – pod piersią noworodek, a naprzeciwko mnie trzylatka, która poszła do przedszkola, została starszą siostrą i do tego jeszcze musiała się zaadaptować po przeprowadzce.
Coś w tym jest, myślę, że cię rozumiem. Teraz jest jakby łatwiej – Bruno ma cztery lata, Marysia dwa i zaczyna się to, o czym zapewniali mnie rodzice innych dzieci z niewielką różnicą wieku, czyli ich wspólna zabawa, to, że nie muszę ich cały czas animować, tylko oni zajmują się sobą. Nawet jeśli to trwa kwadrans, to każdy z tych momentów niesamowicie mnie cieszy. I rozczula.
Oni w ogóle nieźle na siebie zareagowali – obyło się bez wielkich dramatów. Choć początek to był chaos i ta rzeczywistość długo wydawała mi się nie do ogarnięcia.
Ja lubię obserwować, jak one o siebie dbają albo zabiegają.
Tłumaczą siebie nam, to jest świetne. Oni często znacznie lepiej i szybciej wiedzą, o co drugiemu chodzi, podczas gdy my rozkminiamy, co to za zdanie właśnie padło z ich ust.
A co się zmieniło w twojej pracy po porodach? Jak macierzyństwo wpłynęło na twoją pracę?
Ponieważ od zawsze pracuję w działach kreatywnych, mam poczucie, że zwykle w życiu zawodowym funkcjonowałam w sporym chaosie. Po urodzeniu Brunona (mojego pierwszego dziecka) okazało się, że działam w dużo bardziej zorganizowany sposób. Zwłaszcza w tych procedurach, które są ograniczone sztywnymi ramami.
Zazdroszczę, u mnie było kompletnie na odwrót, choć widzę zalety: jestem dużo bardziej elastyczna, łatwiej przychodzi mi reagowanie na „pożary”.
Niesamowite jest to, jak różne są te doświadczenia! Zawsze mi się wydawało, że bycie mamą wygląda podobnie u każdej kobiety (taka chyba zawsze była narracja, z którą się stykałam). A tu się okazuje, że jest tak dużo wersji tych doświadczeń, emocji, wyborów i wyzwań i jak wiele jest zmiennych, które na to wpływają. Niby oczywiste, ale jednak szok.
A co jest łatwiejsze: bycie mamą czy praca?
(Śmiech) To pytanie z serii bez jednej odpowiedzi. Cóż, mam wrażenie, że praca to jest bułka z masłem, zwłaszcza jeśli porównać to do bycia mamą dwójki dzieci. Praca jest jednak bardziej przewidywalna, a gdy się jest rodzicem, można to bardzo docenić. Dzięki pracy mam komfort, oddech, który pozwala mi czerpać z macierzyństwa inaczej, może nawet pełniej.
Mówimy oczywiście o sytuacji idealnej, w której pracuję z domu (bo mam całkowicie zdalną pracę) i mogę się całkowicie na tych obowiązkach skupić, a dzieciaki są zdrowe i w placówkach. (śmiech)
To co jest dla ciebie najtrudniejsze w godzeniu macierzyństwa z pracą?
Powiedzmy to sobie jasno: czuję się ofiarą wielkiego społecznego kłamstwa/oszustwa/mistyfikacji dotyczącego częstotliwości, z jaką dzieci chorują. (śmiech) A że mam dwójkę, to właściwie oni są w domu na zmianę, a ja kombinuję, jak się nimi w czasie pracy opiekować. A wiesz, żyłam w przeświadczeniu, że jak dziecko pójdzie do żłobka czy przedszkola, to będę mogła w spokoju pracować…! To się wydaje takie proste, przewidywalne, bezpieczne, ale gdyby policzyć, ile czasu oni naprawdę tam spędzają, to nagle sprawa się mocno komplikuje.
Więc gdy tylko widzę, że coś się świeci pod nosem, albo obudzi mnie kaszlnięcie w nocy, czuję ogromny stres, bo wiem, co się zaraz wydarzy. Więc moja głowa zaczyna obliczenia i prognozy: czy moja mama mogłaby przyjechać, a może sąsiadka, która czasami mi pomaga…? A może sama zostanę w domu, ale przecież kończę teraz projekt i powinnam nad nim siedzieć, zamiast odciągać gluty i robić inhalacje. Masakra.
Moja mama nie przyjeżdża do chorych dzieci.
No właśnie, my często coś od nich łapiemy i przechodzimy to dużo gorzej, więc proszenie kogokolwiek o opiekę w takim momencie zawsze jest rodzajem nadużycia czyichś granic.
Co jest niezbędnikiem dla mamy wracającej do pracy? Co tobie dało największe poczucie bezpieczeństwa i zielone światło?
Na pewno safe space – przestrzeń do pracy. Z jednej strony praca zdalna daje mi dużą elastyczność, dla mnie dużo ważniejsze jest „dowiezienie” projektu niż to, w jakich godzinach dnia nad nim siedzę. Tak więc wielokrotnie sprawiło to, że mogłam być przy którymś z chorych dzieci.
Ale bez przestrzeni, w której mogłabym pracować, odłączyć się, mieć ciszę i spokój – płacz za ścianą bardzo mnie dekoncentruje, nawet gdy wiem, że ktoś się tą płaczącą istotą zaopiekuje. A mój mąż tego nie ma – od początku pandemii pracuje zdalnie i nasz domowy chaos w ogóle nie miał wpływu na jakość jego pracy. Ja nie potrafię tak funkcjonować. Więc wyjście z domu do pracy – nieważne, czy to jest biuro, biblioteka, kawiarnia – bywa, że to mnie ratuje. Często pracuję u przyjaciółki, więc dochodzi do tego jeszcze kontakt z innym dorosłym…!
A jeśli chodzi o przedmioty, które znalazły się w twojej wyprawce?
Nie sądziłam, że kiedykolwiek to powiem, ale – odkurzacz! Czuję się jak mama Jetsonowa, że mogę z tym bezprzewodowym cackiem przejechać całe mieszkanie, jednocześnie trzymając dziecko na biodrze. A przy okazji świetnie odkurza. (śmiech) Tak zwany gamechanger!
Czyli też już jarasz się sprzętem AGD.
Tak, stałam się tą osobą. Nie pytaj mnie o suszarkę do ubrań, jak w końcu w to zainwestowaliśmy, to znajomi nie mogli słuchać mojego gadania o tym.
A jeśli chodzi o kosmetyki, to ja chętnie używam i testuję, ale mam swoje ukochane produkty, do których zawsze wracam, więc trudno mnie zadowolić w tym temacie. Także dlatego, że nie mam specjalnie do tego głowy i cierpliwości – nie analizuję mojej skóry, nie umiałabym powiedzieć, czego ona potrzebuje, więc jakiś czas temu zwyczajnie udałam się do specjalistki, która robi to za mnie. Niemniej, te, które teraz dla Was sprawdzałam, pięknie pachną i zostawiają mnie z takim uczuciem zaopiekowania, wręcz rozpieszczenia.
A powiedz, ogólnie masz poczucie, że ogarniasz to macierzyństwo?
(śmiech) Zależy, w jaki dzień mnie o to spytasz. Z przyjaciółką ostatnio nazwałyśmy to macierzyńską dwubiegunówką. Są te dni, kiedy czujemy się zajebistymi mamami i godzimy wszystko: w pracy wszystko odhaczone z wyprzedzeniem, a potem bawimy się z dziećmi, mamy zasoby na to, żeby być uważne na ich potrzeby, nic nas nie wyprowadza z równowagi i żaden kryzys rozlanego jogurciku czy popsutej zabawki nam niestraszny. Jednocześnie mamy czas dla siebie, dla partnerów, wszystko tu działa, rozpykałyśmy ten system!
No a potem przychodzą TE dni, kiedy mam wrażenie, że nie ogarniam i nigdy nie ogarnę. Chaos na chacie, aferka za aferką, w pracy nie zdążyłam czegoś zrobić i zaległości rosną jak kula śniegowa, więc wiem, że będę ślęczeć po nocach, a tu dzień się dopiero zaczął i ja już jestem zmęczona.
Mnie w takich chwilach trochę bawi koncepcja mindfluness, bo macierzyństwo to jest tu i teraz bez filtra. Trudno wtedy pomyśleć o tym, że to minie.
Nawiasem mówiąc, fraza „to minie” powinna być mantrą każdej matki.
Ale wracając do tematu, to czasem mam takie przemyślenia, że w macierzyństwie i emocjach z nim związanych nie ma nic po środku, że w ciągu dnia możemy osiągnąć tyle skrajności: albo jest super, albo jest masakra. Czasem, kiedy przychodzi do mnie przyjaciółka, otworzy drzwi i widzi mój wyraz twarzy i chaos domowy, to tylko się uśmiecha i wychodzi, bo wie, że teraz nie ma szans na normalną rozmowę, i pisze do mnie tylko później messengerze – „dasz radę”. (śmiech)
Tryb przetrwania. Umiesz wtedy odpuszczać?
Jak urodziłam malutką, co było tuż przed nowym rokiem, z przyjaciółkami notowałyśmy sobie po „małym słówku” na kolejny rok. Moim hasłem było: przetrwać. To brzmi ekstremalnie, ale mi chodziło o to, by obniżyć oczekiwania i przetrwać. Nie nastawiałam się na to, że nie będzie dobrych momentów, bo było ich mnóstwo, ale w tym słowie chciałam zawrzeć przesłanie dla siebie samej – nie robić wielkich planów i nie rozczarowywać się tym, że ich nie wykonałam. Gdy rok dobiegł końca mogłam z mężem przybić piątkę: daliśmy radę!
To jak przetrwałaś ten pierwszy rok z drugim dzieckiem? Było łatwiej, trudniej?
Przede wszystkim strasznie szybko mi minął ten czas. Z samym Brunonem mogłam skupić się tylko na nim. Byłam na bieżąco i byłam obecna przy każdym jego kroku milowym.
Mnie wciąż zaskakiwały telefony z przychodni z pytaniem, czy będziemy na szczepieniu. Z pierwszym dzieckiem to wyglądałam każdego możliwego przełomu, każdego nowego etapu.
To też. Dokumentowałam, rejestrowałam wszystko: umie się obrócić pod kątem 35 stopni i 78… A teraz zjadł sam banana, trafił łyżeczką do buzi i tak dalej… A przy Marysi miałam non stop wyrzut sumienia: karmiłam ją i niemal natychmiast ją odkładałam, bo leciałam do Brunona. I bardzo wtedy żałowałam, że nie mogę jej tak obserwować, poświęcić tyle mojej uwagi – bo dzielę ją między ich dwoje. Choć teraz myślę, że mogło jej to wyjść na dobre!
Też mam taką nadzieję, kiedy myślę o moim drugim dziecku…
Wiesz, ja to nawet chyba widzę – bo na przykład jej poziom samoregulacji jest dużo lepszy. Oni są dużo razem, więc jej społeczne skille na pewno rozwijają się zupełnie innym torem niż jego i wspaniałe jest to, że oboje są na tyle samodzielni, że mogę teraz te różnice wychwytywać.
Jak umilić sobie powrót do pracy? Redakcja Ładne Bebe poleca…
Little Butterfly London
Marka Little Butterfly London to pierwsza brytyjska marka oferująca certyfikowane kosmetyki organiczne dla niemowląt i dzieci. Wszystkie składniki są pochodzenia roślinnego, dzięki czemu mogą z nich korzystać weganie oraz osoby zwracające uwagę na ochronę praw zwierząt i środowiska. Prowadzi też linię dla kobiet w ciąży i kobiet karmiących. Wszystkie kosmetyki Little Butterfly London mogą być stosowane przez dzieci i osoby dorosłe z atopowym zapaleniem skóry.
Testowany przez Karolinę rozświetlający krem na dzień (239,99 zł) to przepis na wypoczętą, nawilżoną i dobrze odżywioną skórę – redukuje przebarwienia, pobudza produkcję kolagenu i wzmacnia mechanizmy obronne skóry, dzięki czemu zachowuje zdrowy i promienny wygląd przez cały dzień. To niezawodne wsparcie, zwłaszcza dla skóry suchej i przesuszonej, a także zmęczonej miejskim powietrzem oraz ogrzewanym i klimatyzowanym powietrzem biurowych wnętrz.
KOD RABATOWY: 10% ZNIŻKI NA HASŁO LADNEBEBE
Electrolux
Odkurzacz Electrolux Hygienic 700 WET (1999 zł) to sprzęt od zadań specjalnych. Bezprzewodowy. Bezlitosny pogromca kurzu, włosów i sierści oraz wszelkich śladów po rozszerzaniu diety. To zestaw wyposażony w elektroszczotkę do dywanów i podłóg twardych, szczotkę do kurzu i szczotkę szczelinową.
Dodatkowo, ten sprzęt można rozbudować o różne akcesoria, jak innowacyjną stację myjącą PowerPro (499 zł), która zmienia sposób i jakość mycia podłóg na mokro. Dzięki technologii separacji brudnej wody pozwala myć podłogę zawsze czystą wodą, ponieważ dyski mopujące są namaczane wyłącznie ze zbiornika z czystą wodą, a brud spływa do osobnego pojemnika. Czas mopowania wynosi do 120 min na jednym ładowaniu, a czas odkurzania – 40 min (przy minimalnej mocy).
Szybkie przełączanie na opcję odkurzacza ręcznego i lekka, ergonomiczna konstrukcja umożliwiają sprawne odkurzanie różnych powierzchni na różnych wysokościach, od podłogi przez stół, aż po trudno dostępne zakamarki.
Bio-Oil
Karolina testowała specjalistyczny produkt na blizny i rozstępy, który przy regularnym stosowaniu skutecznie wyrównuje koloryt i zmniejsza widoczność blizn, przebarwień czy rozstępów. Szybko się wchłania (więc można go stosować nawet po prysznicu w porannym biegu) i pozostawia skórę miękką i odżywioną. Mogą go stosować osoby w każdym wieku, które chcą zadbać o swoją skórę. Szczególnie polecany kobietom w ciąży, ale i tym, które walczą z różnego rodzaju pochodzenia bliznami czy rozstępami. Idealnie sprawdzi się do codziennej pielęgnacji suchej skóry.
Olejek specjalistyczny Bio-Oil jest dostępny w trzech pojemnościach: 60 ml (34,99 zł), 125 ml (64,99 zł) oraz 200 ml (99,99 zł). Może być stosowany zarówno do ciała, jak i twarzy.



































































