mama emigrantka

Patrycja w Katarze

Rozmowa z Patrycją Ignatiuk

Patrycja w Katarze

Życie na emigracji może być naznaczone tęsknotą i samotnością, lub wielką przygodą i doświadczeniem z którego można uczyć się i czerpać każdego dnia. Poznajcie historię Patrycji, która od 5 lat żyje w Katarze – kraju wiecznego słońca.

Patrycja Ignatiuk, założycielka marki BOHO swing, mama 7-letniego Natana i 5-letniej Laili, będąc w drugiej ciąży zamarzyła by macierzyństwo spędzić w ciepłym kraju I choć nie zwykła oczekiwać od życia ,,cysterny szczęścia”, to po trudniejszych początkach właśnie ją dostała. Posłuchajcie, jak kolejna bohaterka cyklu spotkań Mamy na emigracji opowiada o tym, jak się żyje w najbogatszym kraju na świecie, jak oswoić tak różną od znanej z Polski przestrzeń, jak ważny jest dla niej szacunek do pracy i gdzie ją zaprowadził.

*

Katar to fajne miejsce do życia?

Wspaniałe, jeśli jesteś otwartą osobą, ciekawą innych kultur. Mieszkamy na przedmieściach Dohy w willi z małym ogródkiem na zamkniętym osiedlu. Mamy do dyspozycji basen, siłownię, place zabaw, boiska do koszykówki, piłki nożnej i miejsce zorganizowanych zajęć fizycznych, jak i mały sklepik. W naszym miniogródku uprawiam swoje pomidory i ogórki, ciesząc się skrawkiem własnej zieleni, co bardzo mnie odpręża. Mamy 10 minut drogi do szkoły dzieci i tyle samo na plażę. Mieszkamy 25 minut jazdy samochodem od centrum Dohy.

Brzmi bajecznie. 

Żyje się tu naprawde dobrze. Katar jest jednym z najbezpieczniejszych krajów na świecie, a to duży komfort w wychowywaniu dzieci. Większość ludzi nie zamyka tu domów, latem zostawiają włączone samochody przed sklepem, a słowo kradzież praktycznie nie funkcjonuje.

 

 

 

 

 

 

 

Opowiedz, jak to się stało, że trafiłaś do Dohy.

Była jesień, długa, ciągnąca się w nieskończoność. Zaszłam w drugą ciążę i wiedziałam, że kolejne 3 lata spędzę z córeczką nie podejmując innej pracy. Spacery, zabawy – świadomie miał być to czas tylko dla nas. Zawsze chciałam samodzielnie wychowywać swoje dzieci. Macierzyństwo na emigracji bardzo ułatwiło całą sprawę (śmiech). Pomyślałam wtedy, że to najlepsza chwila, by podróżować. Podrzuciłam mężowi pomysł, by poszukał pracy za granicą lub byśmy wyjechali w roczną podróż dookoła świata, póki dzieci są jeszcze małe. Po trzech miesiącach i kilku szczęśliwych zbiegach okoliczności się udało. Wojtek dostał propozycję rocznego kontraktu w Katarze. Gdy tylko to usłyszałam, w jednej chwili stałam z dziećmi i walizkami przy drzwiach, gotowa na długie wakacje w ciepłym kraju.

Pierwsze wrażenia?

Przed wyjazdem przeczytałam wszystkie dostępne książki o Katarze i pobliskich muzułmańskich krajach. Do przyjazdu przygotowywały mnie również „internety” dlatego w głowie miałam piękne zdjęcia które wyświetlały się pod hasłem „Qatar”. Droga usiana palmami jak w Kalifornii, rosnące w ekspresowym tempie drapacze chmur jak w Nowym Jorku i obłędnie bogate Katarki z najmodniejszymi torebkami w szpilkach Louboutin. Tego właśnie się spodziewałam! Szybko rozwijającego się miasta pełnego możliwości i ludzi wielukultur, a zastała nas bezkresna pustynia.

Już widzę wasze zdziwione twarze na ten widok. Jak to przeżyłaś?

Pierwsze wrażenie było takie, że czegoś mi brakuje. Zdecydowanie zieleni, parków, lasów, jezior, a więc przyrody, która od zawsze była czymś oczywistym dla mojego oka. Dość długo przyzwyczajałam się do tego „kosmicznego” krajobrazu i stale pragnęłam kawałka własnej zieleni, aż zaczęłam sadzić warzywa, zresztą z polskich nasion, i szukać naturalnie zielonych miejsc podczas naszej eksploracji Kataru. Aż przyszedł moment – i właśnie na tym etapie teraz jestem – że nie wyobrażam sobie weekendu bez biwaku na pustyni, jeżdżenia SUV-em po bezludnej plaży i zabawy na wydmach.

 

 

 

Co robicie w wolnym czasie?

Jedziemy na plażę, malujemy lub pieczemy coś razem. Był rok, w którym dzieci uczęszczały na wiele zajęć dodatkowych po szkole, ale stopniowo rezygnowały z różnych aktywności, wybierając tę jedną, która sprawia im największą radość. Mamy więcej czasu dla siebie.

A jak planujecie weekendy?

Dni wolne lubimy spędzać aktywnie, szukając stale nowych atrakcji, nieodkrytych jeszcze miejsc lub korzystając z lokalnych eventów. Najchętniej wstajemy rano, pakujemy naszą przenośną lodówkę owocami i przekąskami, bierzemy kawę w termos, najsłodsze daktyle i wyznaczamy na mapie jeden punkt. W ten sposób odkryliśmy opuszczone wioski na pustyni, bagna, na które zlatują się flamingi czy złomowisko, które w najbogatszym kraju świata jest wielką atrakcją (śmiech).

 

Co robiłaś przed wyjazdem do Kataru?

Pracowałam w hotelarstwie przy organizacji eventów i sprzedaży ekskluzywnych ubrań. Właśnie zdałam sobie sprawę, że pracuję od 14 roku życia. Niemal zawsze coś sprzedawałam i do dziś sprawia mi to wielką satysfakcję. Nigdy nie oczekiwałam od życia cysterny szczęścia i pieniędzy. Wiedziałam, że za wszystkim stoi ciężka praca, dlatego istotne jest by robić to, co się kocha.

Macie na miejscu kogoś z rodziny albo kogoś, kto pomaga w codziennej logistyce? 

Wyobraź sobie, że w Katarze prawie każdy mieszka z nianią. 99% naszych znajomych mieszka z panią do pomocy, zaś Katarczycy zatrudniają zwykle po kilka niań do dzieci, do tego szoferów, kucharzy, sprzątaczki, czyli kolejny dom pełen służby. Gdy poznajemy nowych znajomych i mówimy, że nie mamy niani, to wszyscy są w szoku. Wydaje mi się to śmieszne, bo w Polsce większość ludzi bez tego daje radę, a my zwyczajnie lubimy czasem być sami. Cenimy swoją prywatność, możliwość chodzenia po domu w bieliźnie (śmiech).

Coś kosztem czegoś.

Dokładnie, nie zaprzeczam, że taki wybór niesie ze sobą pewne utrudnienia. Macierzyństwo na obczyźnie, bez wsparcia rodziny, babci czy siostry uczy samodzielności. Przez długi czas musieliśmy odpuścić sobie z mężem wieczorne randki, wyjścia do kina czy klubu, ale za to dziś, gdy dzieci chętnie zostają na noc u znajomych, doceniamy tę chwile we dwoje, ciesząc się jak nastolatkowie.

Na jakiej zasadzie działają katarskie przedszkola, szkoły?

Gdy przyjechaliśmy do Kataru w 2013 roku, nasz syn miał niespełna 3 lata, a córka 9 miesięcy. Natan przez pół roku chodził już w Polsce do państwowego przedszkola w Gdyni. Miał ciepłą panią dyrektor i kochane panie kucharki, które na śniadanie robiły świeżo wypiekane drożdżówki z gorącym kakao, a zapach tradycyjnych obiadów przypominał mi własne dzieciństwo. Miał duży plac zabaw i po przedszkolu zawsze chodziliśmy na plażę. Byliśmy zachwyceni. W Katarze zaś większość przedszkoli jest prowadzona w przerobionych do tego celu willach, więc pomimo nowoczesnego sprzętu, projektorów i edukacyjnych zabawek, bardzo odstają od tego, co mieliśmy w Polsce. Tutaj sale są małe, łazienki również, a jedzenie każdy rodzic musi przygotowywać samodzielnie swojemu dziecku. Z początku mi się to nie podobało, zwłaszcza w połączeniu z zakazem przynoszenia jedzenia z alergenami typu orzechy i jajka. Musiałam nauczyć się wstawać rano i kombinować zdrowe przekąski. Kiedy jednak zobaczyłam, jak Natan uwielbia swoje przedszkole, a po miesiącu niemalże płynnie mówi po angielsku, to zaczęłam doceniać zaangażowanie pań przedszkolanek, koncerty, które organizowano dla rodziców i cały system nauczania. Kwestia szykowania posiłków przestała być dla mnie utrudnieniem.

 

Gdzie w tej chwili uczą się Natan i Laila?

Oboje uczą się w amerykańskiej szkole GEMS, która kładzie nacisk na indywidualizm, budowanie pewności siebie i naukę praktycznych umiejętności. W tym tygodniu przykładowo Natan miał „Market day”, gdzie każde dziecko własnoręcznie przygotowywało produkty lub usługi, które chciałoby sprzedać. Były stoiska z lemoniadą i ciastem, ale również figurki z origami, malowanie twarzy, rzucanie do celu, robienie warkoczyków i szkicowanie karykatury. Dzieci uczyły się sprzedaży, promocji, jak również matematyki i przedsiębiorczości. Mój 7-letni syn po sprzedaniu swojego sztucznego śniegu zaczął drożej sprzedawać produkty, które dostał lub kupił od innych. Moja 5-letnia córka Laila zaś w tym czasie uczyła się o prezydentach, kandydaturze i władzy w kraju. Po czym, jak na amerykańskich filmach, zgłosiła się jako kandydat na prezydenta pięciolatków w szkole. Musiała przygotować swoją kampanie, postulaty i hasła przyciągające „wyborców”. Dla nas to śmieszna zabawa, ale widziałam jak Laila zyskuje pewność siebie przy samych przygotowaniach. O wielu innych inicjatywach, które na co dzień dzieją się w amerykańskiej szkole, pisałam na swoim blogu.

 

 

Świetna ta szkoła, macie szczęście.

To prawda. Szkoła jest jednym z największych plusów naszego pobytu za granicą i w tym roku stała się również głównym powodem przedłużenia kontraktu mojego męża.

Czy ty sama angażujesz się w działania szkoły?

Pewnie, szczególnie wtedy, gdy jest szansa, by promować Polskę. Co roku w szkole organizowany jest „dzień narodowy”, którego celem jest przybliżenie innym kultury, kuchni i obyczajów krajów, z których pochodzą uczniowie. W szkole mamy uczniów 80 narodowości, co sprawia, że ten event wygląda jak małe targi turystyczne. Każde stoisko oferuje specjały swojego regionu, opowiada o atrakcjach, które warto zobaczyć, a rodzice i dzieci są ubrani w narodowe stroje.

Jak udaje ci się dzielić czas pomiędzy Polskę i Katar?

Pracuję zdalnie, więc wystarczy mi laptop i wi-fi, by pracować z każdego miejsca na świecie. Na co dzień działam bardzo intuicyjnie, wybierając produkty i rzemieślników, z którymi współpracujemy, ale niemal zawsze się to sprawdza. Od kiedy pamiętam, zwoziłam z podróży hamaki, huśtawki, obrazy czy grafiki nieznanych artystów i masę lokalnej biżuterii. Z czasem znajomi prosili, bym pomagała w projektowaniu ich nowych mieszkań, mimo że nie mam w tym kierunku wykształcenia.

Jak to się stało, że stworzyłaś z mężem BOHO swing?

Długo dojrzewała we mnie myśl rozpoczęcia własnego biznesu, ale wiedziałam, że nastąpi to, gdy dzieci pójdą do przedszkola, i wówczas realnie będę mogła poświęcić się swoim pasjom. Nie jestem jedną z tych zaradnych mam, które twierdzą, że pogodzenie pracy na pełen etat z małym dzieckiem to tylko kwestia dobrej organizacji. Dla mnie chwila, w której zdecydowałam się  na dziecko, była jednoznaczna z tym, że ja je wychowam, a nie niania, babcia czy żłobek. Chciałam wycisnąć jak najwięcej z każdego dnia, wiedząc, że to ta część ich życia, kiedy najbardziej mnie potrzebują.

 

Zgodzisz się, że macierzyństwo dużo zmienia w życiu kobiety?

Oczywiście. Każda moja decyzja: od żywienia, po podróże, edukację i przyszłość najpierw jest rozpatrywana pod kątem dzieci i ich dobra. Dzięki nim stałam się lepszą osobą. Żyję wolniej i  uważniej, stałam się również bardziej otwarta na ludzi. Macierzyństwo z pewnością nauczyło mnie pokory, systematyczności i dało mi wiele wolności twórczej. Początkowo byłam sfiksowaną mamą gotującą ekologicznego królika z ekologiczną marchewką i innymi ekododatkami (śmiech). Dziś mam w sobie znacznie więcej dystansu. Uważam, że wychowanie to sztuka równowagi, nie uznaję skrajności, nawet w przesadnie zdrowym żywieniu.

Czy masz wsparcie ze strony męża? Jak dzielicie się obowiązkami? 

Kiedyś usłyszałam, że męża wybiera się na podobieństwo ojca i czasem patrząc na Wojtka, widzę, że coś w tym jest. To on odwozi i przywozi dzieci ze szkoły, zabiera je na zakupy, do katarskich majlisów, czyli domów gościnnych tylko dla mężczyzn. Czasem zrobi obiad i pomoże mi w sprzątaniu domu. Nie mamy sztywnego podziału obowiązków, większość rzeczy robimy razem i przychodzi to zupełnie naturalnie.

Czego ci najbardziej brak, kiedy jesteś w Katarze? Za czym tęsknisz? 

Za bliskością rodziny, spontanicznym wyjściem z mamą i siostrą na lampkę wina. Polską księgarnią i lokalnymi warzywami. Szczerze zaczęłam też doceniać cztery pory roku. Przylatuję czasem w listopadzie do Polski, by podziwiać złotą jesień, złapać chwilę zadumy w deszczowy dzień i oddać się melancholii, która jest chyba zapisana w moich genach. W grudniu zaś dzieci pragną zabawy na śniegu, dlatego też lecimy na narty do Włoch, ale lato spędzamy na Kaszubach. Mamy tam swój domek „Przechowalnia Marzeń”. Gdy wrócimy do Polski na stałe, będziemy spędzać tam każdy weekend, a tymczasem go wynajmujemy. Przylatujemy do Polski dwa razy w roku i łącznie spędzamy tam ponad 3 miesiące.

 

Czy powrót na stałe do Polski wchodzi w grę?

Jak najbardziej, naszą przyszłość wiążemy z Polską. Pewnie kiedyś osiedlimy się w Gdyni, ale na razie korzystamy z możliwości zwiedzania świata i doświadczeń, które daje nam wielokulturowy kraj. Ale też bez znaczenia, czy wyjedziemy z Kataru za rok, czy też za 5 lat, bo zawsze będziemy tęsknić za tym miejscem i pozostanie ono głęboko w naszych sercach. Obecnie BOHO swing rozwija się szybciej niż byśmy się tego spodziewali i mamy propozycje otworzenia filii w Australii, która jest na naszej liście wymarzonych miejsc do życia, więc może kolejny stop będzie z kangurami?(śmiech)

 

Tego wam życzę i dziękuję za rozmowę.

*

Rozmawiała: Dominika Janik

*

Patrycja Ignatiuk Założycielka marki BOHO swing, mama Natana i Laili, absolwentka turystyki i rekreacji na AWF w Gdańsku oraz szkoły fotografii w Sopocie. Uzależniona od piasku pod nogami, słonej wody we włosach i świeżych kokosów. Kiedyś zawodniczka ekstraklasy piłki ręcznej. Autorka bloga twórczamama.blogspot.com, gdzie 5 lat temu zaczęła dzielić się swoim życiem na Katarskiej pustyni.