electrolux x ładne bebe współpraca reklamowa

Partnerstwo to czułość i szeroko otwarte oczy

Rozmawiamy o domowych obowiązkach

Partnerstwo to czułość i szeroko otwarte oczy
Beata Labbuda

Lśniący czystością dom, zero smug na szybach w dziecięcych pokojach, zabawki równiutko poukładane na półkach, żadnych klocków na dywanie… Jedyny ślad chaosu to koc, nierówno, ale wciąż katalogowo przerzucony przez oparcie łóżka. Na pewno znacie takie picture perfect z Instagrama. U Beaty – mamy 3-letniego Julka, 1,5-rocznego Ignasia i kilkutygodniowego Tosia – takich nie znajdziecie. Są za to niekończące się czułości w pościeli, skóra do skóry, ciepłe światło, nagryzione jabłka, słodkie owocowe wzory na tkaninach i zwichrzone włosy – alegoria szczęśliwego dzieciństwa. 

Tuż po narodzinach najmłodszego synka i powrocie męża do pracy na pełen etat rozmawiamy z nią o partnerstwie i pokojowym podziale domowych obowiązków. – Rodzicielstwo dało mi ogromną lekcję odpuszczania – mówi. – Tak naprawdę z każdym kolejnym dzieckiem potrafię odpuszczać coraz więcej. Nagle, jako mama trójki, złapałam luz w tak wielu kwestiach, że aż mnie samą to zaskakuje. Uwielbiam ten stan i nawet trochę mi szkoda tej siebie z przeszłości, która tak bardzo się przejmowała. A bałagan? Cóż, kiedyś przeczytałam, że łatwiej go zaakceptować, jeśli jest zrobiony z ładnych przedmiotów (śmiech), więc właśnie takie wokół siebie mam.

Jako partnerstwo rozumiesz…

Dla mnie to przede wszystkim współpraca, która oczywiście obejmuje dzielenie się obowiązkami tak, aby nikt nie czuł się pokrzywdzony i aby to było w zgodzie z każdym z nas. To się udaje, jeśli ma się oczy i serce otwarte na potrzeby drugiej osoby. Wzajemny szacunek i uważność to klucz do zdrowej relacji, ale naturalnie wymaga to starań. Z mężem poznaliśmy się jako dzieciaki, mieliśmy ledwo po 15 lat i na początku tylko się przyjaźniliśmy. Dopiero po trzech latach poszłam po rozum do głowy i zrozumiałam, że to ten jedyny. (śmiech) Ponieważ moi rodzicie rozwiedli się, gdy byłam nastolatką, i nieszczególnie radziłam sobie z tą sytuacją, trafiłam na terapię do psychologa. Bardzo mi to pomogło. Nadal spotykam się z twierdzeniem, że jak ktoś jest z rozbitej rodziny, historia prawdopodobnie zatoczy koło i będzie powtarzał błędy rodziców w swoim związku, ale wiem już, że dzieje się tak zazwyczaj wtedy, gdy nie zdajemy sobie sprawy z tego, co nas kształtuje, i nie mamy przepracowanych tych trudnych doświadczeń. Moja terapia uświadomiła mi, co jest ważne, i to dzięki niej wciąż potrafię całkiem dobrze radzić sobie ze swoimi emocjami. Pewnie to dlatego mąż wytrzymał ze mną już 12 lat. (śmiech) Na pewno ukształtował mnie również kierunek moich studiów. Studiowałam pedagogikę i ucząc się o rozwoju dzieci, zrozumiałam, jak wiele błędów wychowawczych popełniało pokolenie naszych rodziców i jaki to miało na nas wpływ. Planując swoją rodzinę, wiedziałam, że chcę postępować inaczej, że istotna jest dla mnie komunikacja bez przemocy i stworzenie rodziny, w której jest dużo ciepła, bliskości, wyrozumiałość dla dziecięcych trudnych emocji. W tym także widzę partnerstwo. Zależy mi na tym, aby moje dzieci nie bały się nam powiedzieć, że coś przeskrobały, aby zawsze czuły w nas – rodzicach – oparcie bez względu na to, jakie decyzje podejmą. Muszę podkreślić, że to nie przychodzi tak łatwo, bo w każdym z nas siedzą wciąż mechanizmy z dzieciństwa, nad którymi musimy się cały czas pochylać, ale rodzicielstwo to przecież ciągła praca nad sobą i jest warte swojej ceny.

Powiedziałaś, że planowałaś swoją rodzinę. Jak wyobrażałaś sobie swój przyszły dom?

Właśnie jako miejsce pełne miłości, ciepła, zrozumienia i braku przemocy. Odkąd byłam małą dziewczynką, wiedziałam, że moim marzeniem jest być mamą. Powtarzałam często, że chcę mieć męża, dzieci i dom z ogródkiem. Chyba musiałam to naprawdę mocno afirmować, bo każde z tych pragnień się spełniło. W ogóle bardzo lubię wszystko dokładnie planować. Na studiach dosłownie odliczałam miesiące do chwili, w której będę mogła zacząć się starać o maluszka i zdążyć jeszcze obronić dyplom. Każdy nasz synek był bardzo planowany. Może aż za bardzo! (śmiech) Jeszcze w pierwszej ciąży liczyłam, kiedy zacznę starać się o drugiego bobasa, a w drugiej – o trzeciego. Mówią jednak, że kiedy człowiek planuje, Bóg się śmieje, więc dość szybko przekonałam się, że nałożyłam na siebie za dużą presję. Starania o drugie dziecko trwały aż półtora roku, co było dla mnie dość trudne emocjonalnie, ale ostatecznie spełniłam swoje marzenie o trójeczce przed ukończeniem 30. roku życia. Mam szczęście, że bardzo się w tych kwestiach dopełniamy z moim mężem. W końcu nie każdy facet chce zostać ojcem jako 25-latek. On także, tak samo jak ja, każdego dnia stara się, aby to ciepło i zrozumienie w stosunku do naszych dzieci i do nas samych było w naszym domu obecne. Jest to dla nas obojga bardzo ważne.

Jakie wzorce dotyczące podziału obowiązków wyniosłaś z domu rodzinnego? Czy rozstanie rodziców wpłynęło na to, jak postrzegasz ten podział?

Na pewno mogłam zaobserwować, co źle wpłynęło na ich relacje, i nauczyć się, czego nie robić w swoim dorosłym życiu, by nie powtarzać ich historii w moim związku. Kiedy byłam mała, tata dużo pracował, a domem zajmowała się głównie mama. To ona gotowała i sprzątała. Pamiętam jednak, że „działką” taty – jak był w domu – było odkurzanie. Nie zastanawiałam się nad tym wcześniej, ale bardzo możliwe, że właśnie dlatego u nas ta kwestia wygląda podobnie. Kiedy jesteśmy oboje z mężem w domu i zabieramy się za sprzątanie, to jemu zostawiam odkurzanie. Poza tym jednak poszłam zdecydowanie inną drogą, a nasz związek opiera się na równym podziale obowiązków. Oczywiście na tyle, na ile w danym momencie pozwala nam na to sytuacja.

Dla mnie partnerstwo to przede wszystkim współpraca, która oczywiście obejmuje dzielenie się obowiązkami tak, aby nikt nie czuł się pokrzywdzony i aby to było w zgodzie z każdym z nas. To się udaje, jeśli ma się oczy i serce otwarte na potrzeby drugiej osoby.

Jak zatem wygląda ten równy podział? Czy to jest stała kwestia, czy raczej od czegoś zależy? Czy zdarzają wam się awanturki na tym tle, a jeśli nie – to w czym tkwi wasz patent?

To jest dość płynna kwestia, przede wszystkim ze względu na to, na jakim etapie rodzicielstwa w danej chwili jesteśmy. Mamy trójkę dzieci, więc inaczej to wyglądało, gdy byłam w ciąży, inaczej, gdy mamy w domu niemowlę, a inaczej ze starszymi maluchami. Zazwyczaj czas na wspólne porządki mamy w weekendy i wówczas dzielimy się w ten sposób, że ja ogarniam kurze i łazienki, a mąż myje i odkurza podłogi, co nam obojgu pasuje. Są również czynności, które wykonujemy na bieżąco, wspólnie, bez podziału, jak choćby wyciąganie naczyń ze zmywarki, ponieważ dzieje się to po prostu bardzo często. Jedyną kwestią sporną było kiedyś robienie prania, ponieważ oboje tego nie lubimy, a przy dzieciaczkach to pranie się piętrzy w jakimś niemoralnym wręcz tempie. Przez pewien czas zajmowałam się tym tylko ja, ale w ciąży zaczęłam prosić o pomoc męża i ostatecznie podzieliliśmy się tak, że ja ściągam z suszarek, układam w szafie i wstawiam nowe, a mąż to pranie rozwiesza. Póki co utrzymujemy taki system i bardzo mnie to cieszy. Myślę, że nasz patent polega na tym, że nic nas nie uwiera. Gdy czujemy, że coś nie pasuje, staramy się mówić o tym od razu i wdrażać zmiany. Uważam, że nie ma sensu gromadzić w sobie jakichś mikrourazów, bo prędzej czy później urosną do takich rozmiarów, że sprzeczka gotowa.

Masz jakieś domowe obowiązki, których szczerze nie cierpisz?

Trudno stwierdzić. Potrafię czerpać rzeczywistą przyjemność ze sprzątania, niezależnie od tego, co to za czynność, ale równocześnie tylko wtedy, gdy mam na to czas, spokój i nie muszę tego robić w pośpiechu oraz mam pewność, że moje dzieci są zaopiekowane i nie domagają się głośno mojej uwagi. Wówczas takie sprzątanie to dla mnie relaks. Taka sytuacja jednak nie zdarza się często. W tygodniu, kiedy jestem z dziećmi sama przez większość dnia, bałagan tworzy się na bieżąco i muszę go – też na bieżąco – ogarniać. Przy dzieciach najczęściej brudzi się podłoga, zdarza się więc, że odkurzacza używam nawet kilka razy dziennie, bo tu się pokruszyło ciasteczko, tu któryś przytuptał w brudnych bucikach z ogródka lub – ups! – sam się rozsypał ryż z kuchennej szafki. Ale nawet wtedy lubię poodkurzać, bo to satysfakcjonujące i daje efekt natychmiastowego porządku.

Wiem, czego nie lubię! Wyrywać chwastów w ogródku!

Czy dzieci w jakikolwiek sposób partycypują? Są jeszcze malutkie, ale może wciągasz je w jakieś działania na domowym froncie. Czy np. bawicie się w sprzątanie?

Oczywiście! Jak tylko wyciągam odkurzacz, zostaje mi on odebrany, bo jeden i drugi starszak są chętni do wciągania w rurę czegoś, co się rozsypało. Zresztą, jeśli sami brali czyny udział w tym rozsypaniu, mówię im: „zapraszam teraz do sprzątania”. Pozwalam im działać, a potem dokańczam. Największym fanem odkurzania jest Ignaś. Chłopcy chętnie też pomagają podczas mycia okien. Bardzo lubią psikać płynem na okno i z zapałem to wycierają. Godzę się na to, chociaż wiadomo, że muszę te okna potem myć po nich ponownie. (śmiech) Mam wrażenie, że obecnie największą frajdę ze sprzątania ma właśnie średni synek, bo dla niego takie czynności jak wyciąganie naczyń ze zmywarki to po prostu super zabawa. Starszego trzeba nieco bardziej zachęcać, ale nigdy ich do pomagania nie zmuszam. Raczej zachęcamy, zapraszamy, a gdy proszą o pomoc, robimy to razem.

Potrafię czerpać rzeczywistą przyjemność ze sprzątania, niezależnie od tego, co to za czynność, ale równocześnie tylko wtedy, gdy mam na to czas, spokój i nie muszę tego robić w pośpiechu oraz mam pewność, że moje dzieci są zaopiekowane i nie domagają się głośno mojej uwagi. Wówczas takie sprzątanie to dla mnie relaks.

Na ile w ogóle ważny jest dla ciebie porządek? Posiadanie trójki maluchów zakłada jednak zgodę na pewien poziom bałaganu, prawda?

Powiedziałabym, że ważny, bo źle się czuję w miejscu, gdzie panuje nieporządek. Mimo wszystko jednak nie jest to paląca czy priorytetowa kwestia. Są takie trudniejsze dni, kiedy dzieci potrzebują dużo więcej naszej uwagi i wtedy faktycznie w domu panuje chaos. Potrafię to zaakceptować, bo mam świadomość, że czasem nie da się zapanować nad wszystkim. Rodzicielstwo dało mi ogromną lekcje odpuszczania i widzę, że z każdym kolejnym dzieckiem potrafię odpuszczać coraz więcej. Jako mama trójki złapałam luz w tak wielu kwestiach, że aż mnie samą to zaskakuje. Uwielbiam ten stan i nawet trochę mi szkoda tej siebie z przeszłości, która tak bardzo się przejmowała. Obecnie, w połogu, daję totalnie przyzwolenie na wyręczanie mnie w czynnościach, które dotąd wykonywałam sama. Wcześniej tak nie było. Prosić o pomoc nauczyłam się dopiero przy drugim dziecku. Przy pierwszym miałam – nie wiedzieć skąd i po co – potrzebę udowadniania, że ja to wszystko ogarnę. Potem zrozumiałam, że nikt mi za to złotego medalu nie da, więc zamiast słuchać tego oceniającego głosu w głowie, lepiej przytulić samą siebie i dać sobie spokój.

Kiedyś przeczytałam, że łatwiej zaakceptować bałagan w domu, jeśli tworzą go ładne przedmioty. (śmiech) Ile w tym jest mojej prawdy! Gdy na podłodze leżą zabawki, które nie kłócą się z moim poczuciem estetyki, wcale mnie tak bardzo nie drażnią. (śmiech) Na pewno mam bzika na punkcie kolorów, w tym sensie, że lubię, jak do siebie pasują. Połączenia kolorystyczne są dla mnie ważne i – co czasem bywa wręcz moją zmorą – nawet gdy jestem w domu i nie mam w planie wychodzenia, muszę mieć na nogach skarpetki, które pasują do reszty ubrań. Kupując jakieś przedmioty do domu, zawsze staram się wyobrazić sobie, jak będą wyglądały obok tych, które mam i jak wkomponują się w ten przyjemny dla oka bałagan. Albo to widzę i czuję, albo nie.

Rodzicielstwo dało mi ogromną lekcje odpuszczania i widzę, że z każdym kolejnym dzieckiem potrafię odpuszczać coraz więcej. Jako mama trójki złapałam luz w tak wielu kwestiach, że aż mnie samą to zaskakuje. Uwielbiam ten stan i nawet trochę mi szkoda tej siebie z przeszłości, która tak bardzo się przejmowała.

Jak godzisz własne potrzeby z potrzebami innych domowników? Jak łapiesz balans w swojej „pełnej chacie”?

Wierzę, że zadbanie o własne potrzeby jest kluczem do szczęśliwego rodzicielstwa. Widzę to tak, że każdy z nas ma swój kubeczek potrzeb i musimy go regularnie zapełniać, abyśmy mieli z czego dawać później naszym dzieciom. Kiedy ten kubeczek jest pusty, szybko robi się nerwowo, czujemy, że robimy coś ponad nasze siły i proste rzeczy potrafią nas przerosnąć. Mając dzieci, nie jest tak trudno go wypełnić, bo moje potrzeby są jakby mniejsze. Mój kubeczek się zapełnia, gdy uda mi się wypić ciepłą kawę w spokoju lub mój wieczorny prysznic nie zostanie przerwany płaczem któregoś z chłopców. Prawda jest taka, że przy trójce dzieci tzw. czas dla siebie mamy dopiero, gdy zasną, więc krótkie wieczory to ta chwila na odpoczynek i ładowanie bateryjek na następny dzień. Bardzo dużo dają mi ponadto spotkania z przyjaciółkami, które również mają dzieci. Dbam o to, by były regularne. Często zdarza się, że sytuacje z dziećmi, które wydawały mi się szalenie trudne, podczas opowiadania ich przyjaciółkom stają się nagle czymś komicznym, absurdalnym i nieraz łzy płyną nam wówczas ze śmiechu. Łzy płyną pewnie także dlatego, że każda z nas doskonale rozumie, z jakimi trudami zmaga się reszta, a nic tak nie koi duszy jak świadomość, że nie jesteśmy w tym same. Posiadanie takiej wioski kobiet to coś, co – jak sądzę – przydałoby się każdej z nas.

A co Beata myśli o odkurzaczu Electrolux?

Zaskoczyło mnie, że ma naprawdę dużą moc ssania. Korzystaliśmy już wcześniej z odkurzaczy bezprzewodowych, ale za każdym razem okazywało się, że totalnie nie spełniają naszych oczekiwań i potrzeb, właśnie ze względu na słabą moc. Teraz jestem zachwycona, bo widzę, że nasz dywan z dłuższym włosiem jest dokładnie oczyszczony z wszelkich okruchów, zresztą nawet w trakcie sprzątania czuć, jak wszystko pięknie wciąga. Świetnym gadżetem jest mała lampka, która podświetla odkurzane miejsce. Mąż stracił właśnie alibi swojego czasem niezbyt dokładnego sprzątania, bo nie może już mówić, że to przez zbyt słabe światło wieczorem (śmiech). Podoba mi się również nowoczesny design urządzenia i wszystkie te wymienne końcówki, dzięki którym ogarniam najciaśniejsze zakamarki. Fakt, że dodatkowo ma stację myjącą, i że można odkurzać nim także materace to także wielki komfort przy dzieciach. Myślę, że szybko stanie się naprawdę niezastąpionym sprzętem w naszym domu.

 

Materiał powstał we współpracy z marką Electrolux.

Dodaj komentarz