Jak się nie przewrócisz, to się nie nauczysz – jak miały w zwyczaju mawiać nasze babcie. Teraz wiem, że dużo w tym prawdy, bo nauka to proces pełen wzlotów i upadków. I to dosłownie!
Wyobraźcie sobie początki chodzenia bez żadnej wywrotki i podartych na kolanach spodni. Albo naukę malowania bez zużytych kartek, farb czy pędzli. Nabywanie nowych umiejętności wymaga poświęceń i dotyczy to również procesu jedzenia. Nie traktujcie zatem kolejnego kawałka brokułu, który wylądował na podłodze lub marchewki rozmaślonej na krześle jako straconej szansy. Pomyślcie o nich jak o kolejnym małym kroku, który przybliża wasze dzieci do tego, aby w przyszłości mogły jeść świadomie i różnorodnie.
Jak jedzą dzieci – oczekiwania vs rzeczywistość
Gdyby ktoś kiedyś zapytał, z czym kojarzy Wam się rozszerzanie diety, to co byście mu odpowiedzieli? To bałagan i plamy, które ciężko doprać. To wspinanie się na wyżyny kreatywności dotyczącej przygotowania i podania posiłku. To widok maluszka wysmarowanego od góry do dołu jogurtem albo rozrzucone po podłodze kawałki szynki, którą chętnie podkrada wasz pies. Wszystko to mogą być (i są!) elementy procesu rozszerzania diety dziecka. Bo dzieci jedzą różnie – inaczej niż starsze rodzeństwo czy synowie najlepszej przyjaciółki. Inaczej w danym miesiącu, tygodniu, a nawet dniu. W innej formie podania, na innym talerzu, a może i bez niego. Czasem zupełnie na przekór temu, co zostało opisane w przewodniku z zaleceniami dotyczącymi rozszerzania diety. I wy – rodzice musicie obdarzyć ich zaufaniem i podążać za ich wyborami.
Rozszerzanie diety to złożony proces nauki i koordynacji wielu nowych umiejętności. Nie musi sprawiać, że dziecko jest najedzone ani nie kończy się w momencie, w którym dziecko zaczyna posługiwać się widelcem. Polega na poznawaniu, próbowaniu, smakowaniu, wąchaniu czy rozgniataniu. Aby dziecko mogło tego doświadczać, rodzice powinny stworzyć mu do tego odpowiednie warunki – bezpieczną przestrzeń, dobrą atmosferę i różnorodność posiłków. I koniecznie dawać przykład, czyli wspólnie spędzać czas przy rodzinnym stole, jedząc to samo. Nie tylko obserwować, jak maluch je, lub co gorsze – sprzątać, zmywać czy gotować w tym samym czasie. Wiem, że kalendarz posiłków rodziców i dzieci czasem ciężko jest zgrać, ale zdecydowanie warto spróbować i zacząć od dwóch czy trzech w ciągu dnia. W końcu dla dzieci nie ma lepszego sposobu na naukę niż ten przez modelowanie, a korzyści płynące ze wspólnego spożywania posiłków wynagradzają wszelkie niedogodności.
Oprócz wspomnianych wcześniej – dobrej atmosfery czy spokoju i cierpliwości, musicie wyposażyć siebie i dziecko w niezbędne akcesoria. Tak jak nauka matematyki wymaga linijki, cyrkla czy kalkulatora, tak samo nauka jedzenia wiąże się z konkretnym ekwipunkiem. Podstawą będzie „zastawa stołowa” w wersji mini, taka jak ta od Beaba czy EZPZ. Lekka, silikonowa, kolorowa, ale jednocześnie łatwa w utrzymaniu czystości. Czyli dla każdego – małego i dużego coś dobrego. Przyda się również termos, w którym można „schować” każdy nadmiar przygotowanego jedzenia i wykorzystać je później już w nieco innej, zmienionej formie. Tak, tak, tu delikatnie przypominam o różnorodności podawanych dziecku posiłków.
Ale wiecie bez czego proces nauki jedzenia się nie uda? Bez dobrego śliniaka, a najlepiej od razu całego zestawu – takiego jak ten od Lassig. Koniecznie wodoodpornego i z kieszonką, w której wyląduje niejeden kawałek ziemniaka, a czasem nawet i odrobina sosu. Ten „cichy bohater” uchroni każdego maluszka przed przebieraniem się dziesięć razy dziennie, a rodzicom zaoszczędzi nieco nerwów związanych ze spieraniem kolejnej plamy z jagód. Na dodatek można go również wykorzystać do innych aktywności dziecka – malowania farbami czy lepienia z gliny. I takie wielofunkcyjne produkty rodzice lubią najbardziej!
„Skąd wiesz, że nie lubisz, skoro nawet nie spróbowałeś?” – o emocjach związanych z jedzeniem
Zjeść czy nie zjeść – oto jest pytanie. Proces podejmowania decyzji żywieniowej przez dziecko jest bardziej skomplikowany niż mogłoby się wydawać. Choć według rodziców powinien on wyglądać mniej więcej tak – dziecko bierze przygotowany kawałek w rączkę lub jeszcze lepiej – nabija na widelec i wkłada do buzi. Ot, żadna filozofia. Wiele dziecięcych wyborów i zachowań jedzeniowych jest niezrozumiałych dla nas – dorosłych. Jak bowiem wytłumaczyć to, że jednego dnia maluch z chęcią zjada pokrojonego na kawałki pomidora, a następnego aż wzdryga się na jego widok? Albo z apetytem spożywa marchewkę startą na tarce, ale na widok tej ugotowanej i pokrojonej w kostkę zaczyna krzyczeć? Dzieci mają prawo odmówić zjedzenia posiłku, bo nie mają na niego ochoty lub po prostu nie są głodne. Ale czasem decyzja odmowna wynika zupełnie z czegoś innego – lęku.
Wydawać by się mogło, że gdy dziecko zna już daną potrawę, z chęcią będzie ją pałaszować po raz kolejny i kolejny, i kolejny. Niestety, znać nie zawsze oznacza poznać, nauczyć się i zaakceptować. Lęk jest pierwotną reakcją organizmu, a jego głównym zadaniem jest obrona przed czyhającym zagrożeniem. Ale czy za to zagrożenie możemy uznać pomidora albo liść zielonej sałaty? Jak widać, czasem tak. Lęk jest emocją, którą można oswoić i w tym rola rodziców – przewodników po kulinarnym świecie. Im częściej wasze dziecko będzie miało kontakt z produktem – w różnej formie i fakturze, tym więcej będzie o nim wiedziało. Receptą na oswojenie lęku jest wiedza, doświadczenie i różnorodna dieta dziecka. Niech zatem ten „straszny” pomidor pojawia się jako warzywo podane w formie zupy, którą maluch zje za pomocą łyżeczki i w miseczce. A jak nie zje, to z łatwością przechowacie ją na później w termosie obiadowym. Wspomnianego pomidora możecie „przemienić” również w wytrawne ciasto, które włożone do termosu zabierzecie ze sobą praktycznie wszędzie. O temperaturę napoju zadba z kolei termobutelka Beaba, która raz może służyć jako termos, a następnym razem stać się typową spacerową butelką, z której dziecko będzie popijało wodę. Takie dwa w jednym!
Zabawa jest dla każdego: niemowlak
Wraz z wiekiem dziecka zmieniają się jego umiejętności, upodobania, ale też pomysły na zabawy. Dla maluszka, który rozpoczyna swoją przygodę z rozszerzaniem diety celem kulinarnych zabaw jest przede wszystkim poznanie jedzenia z pomocą wszystkich zmysłów. Takie dziecko dzięki zabawie poznaje otaczający je świat i gromadzi doświadczenia. Dlatego tak ważne jest, aby dać mu na tym polu dość dużo wolności. Niech dotyka, gryzie, przeżuwa, połyka, wypluwa. Niech poznaje różne faktury, konsystencje i temperatury jedzenia. A przez to zdobywa nowe umiejętności.
Przed nim sporo nauki, bo początki rozszerzania diety to ogromna zmiana – przejście ze ssania piersi lub smoczka na użycie łyżeczki czy kubeczka, które mają zupełnie inny kształt niż ten znany (i lubiany!) do tej pory. Ale bez obaw, zestaw naczyń EZPZ First Food Set z łatwością poradzi sobie z tym wyzwaniem. Łyżeczka z tego kompletu naczyń jest tak wyprofilowana, że „nauczy” malucha prawidłowego ustawienia języka. Z kolei kubeczek jest pomocny przy nauce samodzielnego picia – jest stabilny, bo ma grubsze dno (działa trochę jak wańka wstańka) i ma wyprofilowane wnętrze, by dziecko nie musiało przechylać głowy do ostatniej kropli. Tym samym mamy patent na uniknięcie zakrztuszenia. Do tego miękki brzeg kubeczka idealnie dostosuje się do kształtu ust malucha, a jego regularne użytkowanie można uznać za doskonałe ćwiczenie logopedyczne, którego efekty będzie można obserwować w przyszłości.
Jedzeniowa zabawa to również doskonała sensoryka dla smyka, czyli możliwość uwrażliwiania zmysłów na różnorodność, która otaczać będzie go na co dzień. Dzięki naczyniom z silikonu, przywierającym do stolika maluch będzie mógł skupić się na tym, co znajduje się na talerzu, a nie na samym naczyniu. Zastanawiacie się, dlaczego to jest aż tak ważne? Te dziecięce akcesoria są wykonane z miękkiego i oczywiście w pełni bezpiecznego materiału silikonowego oraz mają zaokrąglone kształty. W dotyku są miękkie, delikatne, a przez to zupełnie neutralne, dzięki czemu nie odwracają uwagi zmysłów dziecka od faktury i konsystencji jedzenia, które aktualnie poznaje.
Starszak też bawi się jedzeniem!
U dzieci starszych mniej będzie poznawania, a więcej oswajania. Może bowiem pojawić się lęk, który uda się pokonać dzięki zabawie. Ale ta zabawa też będzie inna – mniej spektakularna i brudna, bardziej świadoma i edukacyjna. Starsze dziecko zdecydowanie więcej rozumie, wie i potrafi, dlatego warto w zabawie przemycać elementy nauki, wykorzystywać skojarzenia czy gry słowne. Dobrym sposobem na zabawę ze starszakiem będą także kulinarne eksperymenty. Możecie zamrażać produktu i obserwować zmiany, jakie to powoduje, albo przystrajać talerzyki – tu sprawdzi się Mini Mat w kształcie uśmiechniętej buzi – idealny do tworzenia kolorowych kompozycji. Wszystko po to, aby kuchnia stała się dla niego ciekawym miejscem, a nie kojarzyła się tylko z obowiązkami.
Starsze dzieci to zupełnie inne potrzeby i co za tym idzie – inne akcesoria. Może przydać się nowy, nieco bardziej „dorosły” zestaw naczyń od Beaba, na którym będą mogły wylądować znacznie większe porcje posiłków, a charakterystyczne przyssawki, w które jest wyposażony, zapobiegną niejednemu (i niechcianemu) upadkowi. U starszego dziecka idealnie sprawdzi się również bidon Lassig – niezwykle wygodny, dzięki silikonowej wstawce ułatwiającej trzymanie. Z zamykaną na klik osłonką, która chroni przed rozlaniem zawartości, ale może stać się także doskonałym elementem zabawy.
Zabawa przy kuchennym stole i obawy z nią związane
Zabawa jest naturalnym elementem rozwoju dziecka, a rodzice chętnie wykorzystują różne jej formy przy nauce mówienia czy chodzenia. Za to połączenie zabawy i jedzenia wydaje się im jakby mniej oczywiste. Dlaczego rodzice niechętnie zapraszają zabawę do kuchni? Bo przypomina im się powtarzana z pokolenia na pokolenie zasada „nie baw się jedzeniem”. Bo boją się bałaganu i nie chcą marnować jedzenia. I w końcu – obawiają się, że rozrzucanie i zgniatanie tak bardzo spodoba się ich dziecku, że zostanie z nim już na zawsze. Czy ich obawy faktycznie są uzasadnione?
1. Moje dziecko zmarnuje jedzenie
Ten argument wydaje się być najbardziej racjonalny, bo jedzenia nie powinno się marnować. Ale jeśli potraktujemy je w kategorii narzędzi niezbędnych do nauki jedzenia, podobnych do wypisujących się długopisów przy nauce pisania, to uda nam się to nieco usprawiedliwić? W końcu w procesie rozszerzania diety dziecka te ilości marnowanego jedzenia są naprawdę niewielkie, bo dziecko nie potrzebuje jeść zbyt dużo. Jeśli jednak temat zero waste jest wam szczególnie bliski, pomyślcie o tym, że niezjedzone elementy posiłku dziecka da się jeszcze uratować. Może wspólnie zróbcie z nich edukacyjny kompost w wersji mini? Potraktujcie to raczej jako formę edukacyjnej zabawy – przecież wspólne zbieranie kawałków jedzenia z podłogi może być doskonałym pomysłem na naukę sprzątania.
2. Moje dziecko się nie naje
Maluch skupiony na zabawie faktycznie może zjeść mniej, ale przecież głównym celem rozszerzania diety nie zawsze jest najedzenie, a bardziej dogłębne poznanie i oswajanie określonych produktów spożywczych. Bez obaw, podstawą żywienia malucha podczas rozszerzania diety nadal jest mleko, a dziecko gdy tylko będzie głodne, na pewno nie zapomni tego zakomunikować wam – rodzicom.
3. Moje dziecko zrobi wokół siebie bałagan
Owszem, bez bałaganu się nie obejdzie. Zabawa widziana okiem dziecka ma być głośna i brudna – taka dostarcza najwięcej frajdy. Ale każdy bałagan można posprzątać i warto do tej czynności zaangażować również dziecko. Może zbieranie rozrzuconych kawałków truskawek do kubeczka od Beaba okaże się tak samo fascynujące jak ich rozrzucanie? Nie będziecie wiedzieć, dopóki nie spróbujecie.
Zatem smacznej i dobrej zabawy!
*
Dagmara Widawska – z wykształcenia dietetyczka, z pasji copywriterka, autorka tekstów, prowadzi szkolenia i promuje zdrowy tryb życia. Nieustannie poszerza swoją wiedzę, a dzięki współpracy z Centrum Nauki o Laktacji zdobyła tytuł „Dietetyka przyjaznego matce karmiącej”.
*
Materiał powstał we współpracy z marami: Beaba, EZPZ, Lassig.







































































































