Matka jest jak cebula – i nie w tym rzecz, że doprowadza do płaczu, lecz w tym, że składa się z warstw. Chcesz zobaczyć, jaka cenna złożoność kryje się pod łupiną?
Joginka, surferka, świeżo upieczona mama, pasjonatka fotografii i podróży, przyjaciółka, modelka, partnerka – kolejność przypadkowa. W końcu mama to człowiek, a człowiek to wielopłaszczyznowość. Kamila Kalińska opowiada nam o swojej złożoności – o warstwach, wśród których jest też spora część o rozwoju, relaksie, ciele i akceptacji tego, co przynoszą zmiany. Z wiekiem i dzięki terapii odkrywam nowe warstwy i żegnam się ze starymi – wyznaje.
Kama pozostaje aktywna na swoich zasadach, smakując niespiesznie to, co niesie dla niej dana chwila. W końcu rarytasy kryją się w banalności. Razem z nią zaglądamy też do BÉBÉ concept – butiku z selekcją zmyślnych i pięknych rzeczy dla mamy i dziecka. Z morza dobroci wyławiamy to, co jest Kamili bliskie – sprzyja ruchowi i relaksowi: akcesoria do ćwiczeń i medytacji oraz naturalne kosmetyki. To małe-wielkie patenty w uprzyjemnianiu sobie codziennych rytuałów.
Gdybyś pomyślała o sobie jako cebuli – takiej cennej, złożonej – to jakie warstwy by miała?
Od razu przypomina mi się ta cudna scena w „Shreku” – ogry są jak cebula, mają warstwy. Złożoność. Cebula ma wiele warstw, jak człowiek. Jak ja. Mogę o sobie powiedzieć ekstrawertyczna-introwertyczka. (śmiech) Mój partner śmieje się, że Kamili nie można na chwilę samej zostawić, bo zaraz zagaduje obcych ludzi. No tak, taka jestem – otwarta, ale w tej otwartości mam coś takiego, że nie potrafię udawać, że czegoś nie widzę, przejść obojętnie. Lubię, kiedy ludzie się uśmiechają do siebie, rzucą miłym słowem, gestem. Taki był mój tato i chyba po nim to odziedziczyłam. Tak, zagaduję ludzi, ale tylko tych, którzy chcą być zagadywani – czujesz to, po energii, jaką ci oddają. Uwielbiam takie momenty, robią mi chwilę, albo i dzień.
Dalej, jak pomyślę o kolejnych warstwach, to pojawia się więcej emocji, związanych z obawami, nadinterpretacjami, lękami, może wstydem. To ta część cebuli, którą się ujawnia tylko najbliższym. Tam jest wciąż wiele do przerobienia. Teraz jestem mamą i w tej roli doświadczam nad wyraz wielu różnych, skrajnych emocji. Od śmiechu po łzy i wzruszenie. Czyli trochę dualna jest ta moja cebula: z jednej strony spontaniczna, otwarta i wesoła, może nawet szalona, a z drugiej – ogromnie wrażliwa, czujna, szukająca spokoju i bezpieczeństwa. Z wiekiem i dzięki terapii odkrywam nowe warstwy i żegnam się ze starymi. Jak pisała Wisława Szymborska w wierszu „Minuta ciszy po Ludwice Wawrzyńskiej”: Tyle wiemy o sobie, na ile nas sprawdzono.
W tej złożoności na pewno jest kawałek – a raczej warstwa – o błogostanie. Inwestujesz w przyjemności?
Och, tak! Zdecydowanie! Nawiązując do cebuli – jestem też trochę hedonistką. (śmiech) Odczuwam przyjemność w doświadczaniu podróży. Odkrywaniu nowych miejsc. To tak z grubej rury, bo wyjazdy to i czas, i pieniądze. A z tych mniejszych radości to wyjście do teatru, muzeum, na koncert albo organizacja babskiego wypadu na skitury czy do spa – to bardzo jest moje. Chociaż teraz mam trochę mniej na to czasu, więc pozostają mi praktyka jogi na macie, kąpiel relaksacyjna w soli czy lampka bezalkoholowego prosecco. Nawet drobne przyjemności mogą wzbogacić nasze życie!
Jak Ci z zimą? Masz patenty na oswajanie ciemności i szarości?
Hmmm… różnie. (śmiech) Kocham tę zimę ze śniegiem w górach – wiadomo! Gorzej mi idzie z zimową pluchą i długimi okresami bez słońca. Wtedy suplementuję witaminę D3 i wprowadzam więcej koloru do swojej garderoby. Daję sobie również więcej przestrzeni na chillowanie bez wyrzutów sumienia. Chociaż muszę przyznać, że należę raczej do osób, które lubią ruch i wychodzenie z domu. Z młodym praktycznie codziennie gdzieś wychodzimy, niezależnie od pogody – ruszamy na spacer po parku/lesie, odwiedzamy znajomych, stołujemy się na mieście, zwiedzamy muzea itd. Warszawa ma wspaniałe zaplecze kulturalne i parkowo-rozrywkowe, nawet dla tak młodych odbiorów jak mój półroczny syn. Zresztą, samo wyjście z domu otwiera sporo możliwości. Ostatnio sporo angażuję się w dzieciowe zajęcia umuzykalniające metodą Gordona z Music Baby Art. Wygłupy wciąż mi dobrze robią, pomimo wieku. (śmiech)
Zanim zaszłam w ciążę, co roku dwa–trzy razy jeździłam w Tatry na wspomniane skitury – mam taką grupę cudownych babeczek, z którymi uskuteczniam takie wyjazdy. Chodzimy po górach całymi dniami, a pod wieczór i rano wspólnie praktykujemy jogę. Z większością z nich spotykam się tylko wtedy, bo są z innego miasta. To wspaniały zastrzyk energii, starcza na kilka tygodni. Na miejscu mam swoją ukochaną paczkę, która raz poważnie, raz nieco mniej (częściej mniej!) dostarcza wielu dobrych wrażeń i emocji. Wspieramy się wzajemnie. To ważne mieć kogoś takiego.
Poza tym zimą sprawdzają się takie prozaiczne działania jak dobra dieta, dbanie o pielęgnację i piękne zapachy wokół. Tak, by zaspokoić wszystkie zmysły. No i muzyka. Nie jestem bynajmniej jakimś muzycznym talentem czy autorytetem – rzekłabym nawet, że daleko mi do niego – ale słuchać i nastrajać się muzyką: tak, to moja tajna broń.
Zaskakującym hitem jest też to, że zimę ujarzmiasz… zimnem!
O, tak – poranki z młodym, który nie przespał ciągiem 2 godzin (a ja z nim), ratuję masażem twarzy kostkami lodu lub po prostu nurem do miski z lodowatą wodą. To daje nowe życie! Zimą działam nawet podwójnie, bo wyjście na spacer i okład z zimnego powietrza dodatkowo potrafi pozbierać twarz z podłogi. Wtedy również lepiej się śpi… No, jeśli się śpi. (śmiech)
Nie śpisz, a energię masz niesamowitą! No to jaką przygodą jest bycie mamą? I jaki jest ten mały człowiek, którego zesłał Ci kosmos?
Och, boską! To póki co najpiękniejsze, czego do tej pory doświadczyłam. Chociaż wiesz, jestem dopiero na początku tej drogi – Milo ma 6 miesięcy. Czasami myślę jednak, że to już – że kiedy to minęło? Młody człowiek jest świetny! Śmiejemy się z partnerem, że trafił nam się dobry egzemplarz. Milo jest bardzo otwarty na współpracę! Jednak kiedy jego tato mówi, że jest bezobsługowy (LOL), to ja spod napuchniętych powiek spoglądam z niedowierzaniem. (śmiech)
Miałam trochę czasu, żeby wyobrażać sobie, jak to będzie być mamą. Inne kobiety mogą ci o tym opowiadać, dzielić się swoimi doświadczeniami, ale tak naprawdę nie można sobie tego uczucia do końca zobrazować. Oczywiście nie jest tylko bajecznie i kolorowo. Deprywacja snu to dla mnie ogromne wyzwanie. Zapominam rzeczy, nie pamiętam o spotkaniach czy oddzwanianiu do znajomych. Na szczęście jeszcze nie udało mi się zapomnieć dziecka. (śmiech) No i potrafię gadać i za chwilę gubić wątek, po czym robić dygresję od dygresji – i w zasadzie później wychodzi, że prowadzę dialog sama z sobą, bo rozmówca się gubi i przestaje słuchać. (śmiech) Ale cała reszta jest czymś, czego zawsze chciałam. Chciałam być mamą. I jestem wdzięczna wszechświatowi, że dane jest mi to uczucie poznać.
Ponoć Milo jest też twoim małym-wielkim nauczycielem medytacji?
Zgadza się, bo spędzanie czasu z Młodym to też wielka lekcja cierpliwości i pokory, nauka bycia tu i teraz. Ten mały człowiek nieświadomie uczy mnie bycia w tym stanie bardziej, niż byłam kiedykolwiek w medytacji. Jak? No na przykład kiedy zmieniam mu pieluchę, opisuję mu każdy ruch, skupiam się na detalach, całuję w stópki – to bardzo go uspokaja, wycisza i również skupia jego uwagę na mnie. Nie robi wtedy backflipów na przewijaku, tylko odwdzięcza mi się wielkim bezzębnym uśmiechem!
Wskazuję tu na pozytywy, bo jak to mówią – szybko zapomina się te gorsze momenty. Czas po wyjściu ze szpitala i połóg nie były łatwe – huśtawki nastroju, obolałe piersi, brak snu, to był hardcore! Ale da się to przeżyć. Natomiast znam kilka kobiet, które w tym czasie cierpiały bardziej i wymagały wsparcia, np. psychologa. Tak też bywa i to zupełnie normalne. Nie bójmy się prosić o pomoc – partnera, babci, siostry, koleżanek. Kiedyś kobieta otoczona była grupą wsparcia innych kobiet najczęściej z rodziny, które pomagały w pierwszych miesiącach. Teraz trochę kobiety decydują się na samotną przeprawę lub też po prostu nie mają wyjścia. Oczywiście sama także wpadłam w tę pułapkę niemocy. Na szczęście to już za mną.
Jakie ukochane rzeczy robisz dla ciało-ducha?
Kocham sobie dogadzać! (śmiech) Nie będę tu jakoś nadzwyczaj oryginalna, bo na koniec dnia uwielbiam ciepłą kąpiel ze świecami – rozpuszczam sobie wtedy pachnącą sól, która wspaniale wpływa na moją skórę i włosy. Z kolei dzień rozpoczynam praktyką własną – jogą, medytacją lub pranajamą (techniki oddychania – przyp. red.). Trwa to od piętnastu minut do godziny, w zależności od moich możliwości i cierpliwości synka w danym dniu. Nie cisnę na siłę, nauczyłam się odpuszczać i delektować tym, co w zgodzie ze mną na dany moment. W ciąży miałam tyle energii, że do 9 miesiąca aktywnie zaczynałam tak każdy poranek. Boże, jak to dobrze robi, lepsze niż kawa, chociaż i ta jest moim małym guilty pleasure każdego poranka!
Świadomy opór z ciężarkami Bala Bangles
Na pierwszy rzut oka wyglądają jak designerskie bransolety – coś w tym jest! Ciężarki Bala Bangles lubimy za tę ładną i oszczędną formę, dzięki której dają się łatwo i przyjemnie założyć na nadgarstki lub kostki. Zapinamy je za pomocą rzepów i ćwiczymy: jogę, pilates, biegi albo trening siłowy. Co więcej – ciężarki możemy nosić po prostu podczas codziennych czynności, w końcu sprzątanie, chodzenie po zakupy, a nawet zabawa to też mała siłownia. Piątka z plusem należy się też za solidne wykonanie: dwie bransoletki (każda o wadze ok. 0,45 kg) zrobiono ze stali nierdzewnej z recyklingu, owiniętej miękkim silikonem. Temu oporowi nie sposób się oprzeć!
Okiem Kamy: Ciężarków na rzepy używam czasami przy praktyce jogi – dla jej wzmocnienia. Są bardzo kobiece, praktyczne i nie za ciężkie ;). Zakładam je raz na nadgarstki, raz na kostki. Są idealne dla kobiet.
Nawodnienie w dobrej formie z butelką Bink
To piękne naczynie naprawdę wypłynęło na szerokie wody – czemu Day Bottle zawdzięcza swoją karierę? Kultowa szklana butelka z silikonowym rękawem z podłużnym okienkiem pozwala monitorować dzienne nawodnienie organizmu. Dwie kropki na podziałce wskazują zapotrzebowanie na wodę rekomendowane dla kobiet i dla mężczyzn. Bink wspiera też śledzenie nawodnienia w czasie ciąży oraz połogu i karmienia piersią – to odpowiednio: trzy i cztery napełnienia. Butelka z wygodnym uchwytem jest też zwyczajnie przeładna: minimalistyczna, a przy tym występująca w kilku obłędnych kolorach – aż się prosi, by zabierać ją ze sobą wszędzie. Zatem, mamo – do dna!
Okiem Kamy: Jako mama karmiąca piersią mam ogromy apetyt i piję hektolitry wody. Brak wody = brak mleka (tzn. trudniej jest je produkować), a mnie suszy przeokrutnie i czuję wtedy wielki dyskomfort. Muszę pamiętać, żeby mieć wodę zawsze przy sobie i tu polecam ogromnie butelki BINK do monitorowania dziennego nawodnienia. Ja wybrałam tę w jaskrawym kolorze, żebym nie musiała jej za długo szukać, kiedy dopadnie mnie potrzeba.
Akcja medytacja z odtwarzaczem Morphée
Plan na relaks? Nie myśleć! Medytacja w zasadzie właśnie na tym polega, choć dobrze wiemy, że niełatwo wyłączyć Radio Myślotok. I wtedy wchodzi on, cały na analogowo: odtwarzacz Morphée. To niepozorne urządzenie ma wielce wyciszającą moc: wystarczy użyć jego pokręteł. Za pomocą pierwszego wybieramy temat, czyli jedną z 8 technik relaksacji i snu. Drugim pokrętłem ustalamy swoją sesję (każdy temat ma ich aż osiem). Trzecim zaś określamy czas trwania sesji (8 lub 20 minut). Morphée zawiera nagrania w 4 językach, nie ma żadnych wyświetlaczy, a ładuje się go przez USB. Analogowy przyjaciel do codziennej medytacji.
Okiem Kamy: To niesamowite urządzenie – można go używać do praktyki relaksacji wszędzie, jest też idealne na zaburzenia snu. Jako matka 6-miesięcznego bobasa – który budzi się 4–10 razy w nocy – wiem, że deprywacja snu to jedno z najtrudniejszych rzeczy w początkowych miesiącach macierzyństwa. Inwestujesz we wszystko, żeby tylko wyszarpać dodatkowe godziny!
W gorącej wodzie kąpana z La Bomba
A tak właśnie – bądźmy niecierpliwe i domagajmy się przyjemności, i to codziennie! Na liście małych uniesień jest kąpiel: niby zwykła czynność pielęgnacyjna, a jednak ukojenie dla mięśni, zmysłów i myśli. Jak najlepsza medytacja. Do wody wsypujemy sól do kąpieli La Bomba (to rodzima marka), obłędnie pachnącą eukaliptusem i paczulą, wzbogaconą płatkami chabrów, które mają właściwości przeciwzapalne. Leżymy i leżymy. Opuszki palców zrobiły się mile pomarszczone? No to otulamy się ręcznikiem i głaszczemy ciało balsamem w kostce – na bazie lawendy i olejku makadamia. Kwadrans w edenie.
Okiem Kamy: Sól La Bomba, oprócz szalonej nazwy, ma w sobie same skarby. Uwielbiam aromaterapeutyczną mieszankę eukaliptusa i paczuli. Cudownie działa na zmysły i rewelacyjnie wycisza.
Materiał powstał we współpracy z BÉBÉ concept.







































