Nadrodzice – gdy za bardzo się starasz dla swojego dziecka
Rozmowa z psychologiem Aleksandrą Piotrowską

W czasach, gdy coraz więcej wiemy o rozwoju i potrzebach człowieka, gdy wydawałoby się, coraz bliżej nam do celu, jakim jest wychowanie zdrowych psychicznie i szczęśliwych ludzi, narodził się nowy, destrukcyjny typ: rodzic helikopterowy. Dr Aleksandra Piotrowska, psycholog, tłumaczy jak go w sobie rozpoznać.
To niesamowite, jak często stajemy się rodzicami, którymi przysięgaliśmy sobie w duchu nigdy nie zostać. Obiecujemy nie wywierać presji, szanować wolność, nie wypytywać, nie mówić dziecku, co ma robić ze swoim życiem. Tak planujemy, gdy sami jesteśmy młodzi. Potem rodzi nam się potomstwo i… nie wiadomo kiedy, często zmieniamy się we własnych antybohaterów.
Rodzicielską perspektywę ostatnio zmienia także pandemia, która w wielu z nas wyzwoliła dodatkowe obawy. Chcemy poczuć, że cokolwiek w życiu mamy pod kontrolą, chociażby sferę edukacji. Nadeszły czasy, gdy terminologia dla przeróżnych form nadopiekuńczości się rozszerza. „Helicopter parenting” jest coraz powszechniejszy. O to, jak rozpoznać rodzica-helikoptera, pytamy dr psychologii Aleksandrę Piotrowską.

Czy poświęcanie dziecku maksimum swojego czasu, intensywne zabawy i staranne dbanie o jego rozwój to już helicopter parenting?
Nie. Jeśli przeważnie tylko towarzyszymy dziecku w jego pokoju czy na placu zabaw, to nawet w sytuacji, gdy pochłania to większość naszego wspólnego czasu, nie oznacza, że jesteśmy rodzicem-helikopterem. Taki rodzic robi znacznie więcej. Przede wszystkim uważnie obserwuje i czuwa, by wkroczyć do akcji. To on decyduje o tym, do której zabawki ma podejść dziecko, a którą odłożyć, jak ma reagować, gdy jest zaczepiane przez rówieśników. Rodzic helikopterowy ingeruje w życie dziecka, nie tylko mu towarzyszy.
Często spotykam mamy, które strofują dzieci, by nie wspinały się na zjeżdżalnię, bo „to jest do zjeżdżania, a nie wchodzenia”. Granica wydaje się cienka, czasem mówimy przecież „nie ruszaj, to jest brudne albo niebezpieczne”. Albo zapraszamy do zabawy z czymś, co nam wydaje się atrakcyjne.
Tak jak helikopter krąży wokół obiektu i potrafi zatrzymać się w powietrzu, mając włączony silnik, tak rodzic helikopterowy zatrzymuje swoje aktywności w jednej tylko roli: zaangażowanego opiekuna, organizatora, nadzorcy, często i kontrolera życia i zachowania dziecka. To taki rodzic, którego dziecko nie ma szansy na samodzielne decyzje, samodzielne kroki. Mówię o krokach, które prowadzą do porażki, nie gwarantują sukcesu. Rodzic pilnuje, by dziecku nie przytrafiło się nic złego, by nie marnowało bezproduktywnie czasu, albo by ze strony innych osób nie doznało przykrości.
Czy rodzice-kosiarki to termin równoznaczny?
Jest wiele określeń na rodzicielstwo skrajnie skoncentrowane na dziecku i jego sprawach, choć poszczególne terminy się między sobą różnią. Lawnmower parents, czyli rodzice-kosiarki (termin, który pojawia się w polskiej literaturze), czy inaczej rodzice curlingowi, to tacy, którzy dbają przede wszystkim o usuwanie wszelkich przeszkód w życiu dziecka. Lubię przy tej okazji przytaczać powiedzenie, że rodzic powinien przygotowywać dziecko do drogi życiowej, a nie drogę życiową do dziecka.

Czy to prawda, że jednym z „objawów” bycia nadrodzicem jest nadmierne oczekiwanie na feedback o dziecku i jego postępach w placówce?
Klasyczny rodzic helikopterowy pragnie kontrolować wszelkie aspekty rozwoju swojego dziecka, nie chce niczego przegapić. Konieczność pracy zawodowej uniemożliwia mu jednak podążanie za wszystkimi postępami malucha. Odczuwa więc duży niepokój, obawia się, że w życiu dziecka pod jego nieobecność wydarzyło się coś istotnego. By ten niepokój zmniejszyć, musi usłyszeć od opiekuna/wychowawcy w przedszkolu pełną relację. Sama relacja dziecka mu nie wystarcza – więc wypytuje opiekunów.
Podglądanie dzieci, jak bawią się w przedszkolu przez szparę w drzwiach już podpada pod ten paragraf?
Rodzicowi helikopterowemu nie wystarczy chwilę z boku popatrzeć jak dziecko się bawi. Nie wystarczy nawet lustro weneckie, czyli przyciemniana lustrzana szyba, którą coraz częściej widuje się w żłobkach i przedszkolach prywatnych. Rodzic helikopterowy będzie interesował się kamerką z podglądem online z przedszkolnej sali i zerkał do aplikacji na smartfonie.
Czy to zazwyczaj problem rodziców jedynaków? W Polsce to aż 54% wszystkich rodziców.
Znacznie częściej dotyczy to rodziców, którzy mają jedno dziecko. Bywa, że gdy przychodzi na świat druga pociecha, z braku czasu czy zasobów, zaangażowanie rodziców się zmniejsza. Zazwyczaj jednak do normalnego funkcjonowania i zostawiania pełnej autonomii w decyzjach dzieciom, u takiego rodzica nigdy nie dojdzie. Dziecko, nawet czterdziestoletnie, nadal będzie głównym sensem i treścią życia takiej mamy czy taty.
Rzeczywiście, natknęłam się na amerykański raport psychologiczny, o rodzicach studentów, którzy wykonują telefony na uczelnię i ingerują w akademickie życie swoich dorosłych dzieci. Kiedy ten proces się zaczyna?
Rodzic helikopterowy jest bardzo intensywnie zaangażowany w edukację dziecka od najmłodszych lat. Wie wszystko na temat szkoły, interesuje się szkolnym życiem, pracami domowymi, zna każdego nauczyciela i ingeruje w relacje dziecka z nimi. Najgorzej, jeśli takiemu rodzicowi przytrafi się syn lub córka, która nie jest naturalnym orłem. Przez lata wczesnoszkolne taki rodzic swoim wkładem może doprowadzić do tego, że dziecko otrzyma dobre wyniki. Prędzej czy później jednak okaże się, że nie ma jak „wydyskutować” z nauczycielem, że ocena jest niesprawiedliwa. Wyjdzie na jaw, że dziecko nie jest takie jak rodzic sobie zaplanował. A przecież nie istnieje świat, w którym wszystkie dzieci są prymusami, są najlepsze, najbardziej inteligentne, najlepiej uczące się. Dziecko takiego rodzica doświadcza wtedy bardzo intensywnie uczucia porażki czy niepowodzenia. Czuje, że nie spełnia jego oczekiwań, traci wiarę w siebie. W wielu rodzicach pojawia się z kolei chęć walki ze szkołą, z instytucjami, w przekonaniu, że możliwości dziecka są większe, ale to „te złe szkoły” nie są w stanie tego zauważyć. Tak tworzy się błędne koło.

Czy jeśli stale obawiam się o moje dziecko, czy sobie poradzi, czy decyzje, które dla niego podejmuję, są dobre, czy moje zaangażowanie jest wystarczające – czy jestem rodzicem nadopiekuńczym, helikopterowym?
Może być Pani rodzicem neurotycznym (śmiech). Rodzic helikopterowy nie tylko myśli, ale także działa.
Podobno rodzice helikopterowi przeżywają wielki stres, że ich dziecku coś grozi. Że nie rozwinie się jak należy, że napotka trudności, że spotka je zawód, że narazi się na niebezpieczeństwo. I starają się ograniczać nieprzyjemne doświadczenia.
To fatalny przejaw rodzicielskiej nadopiekuńczości i perfekcjonizmu. Czy można zgodzić się, że życie bez porażek, bez niepowodzeń, czy bez stresu jest prawdziwym życiem? Tacy rodzice chcą, by dzieciństwo było nieustającym pasmem przyjemnych doznań i radości. A w starszym wieku – sukcesów. Są przeświadczeni, że obowiązkiem troskliwego i dobrego rodzica, jest gwarantować dziecku tylko przyjemne odczucia.
Czy u źródła helicopter parenting leży dbanie o dobro dziecka, czy raczej nastawienie na zaspokajanie własnych tęsknot i wyobrażeń?
Zdecydowanie jest to rodzicielska perspektywa, rodzicielski sposób odczuwania świata. Problem w tym, że taki rodzic święcie wierzy w to, że robi dobrze, że jego wysiłek jest „dla dziecka”. Stara się minimalizować dziecku stres do granic możliwości. Jeśli tak się dzieciom życie urządza, można doprowadzić do tego, że w przyszłości nie będą umiały sobie radzić z przeciwnościami losu. Oczywiście nie musi się to aż tak źle skończyć, są dzieci, które radzą sobie dobrze w życiu mimo nadopiekuńczości i „nadobecności” rodziców. Chcę jednak podkreślić, że dziecko rodziców helikopterowych nie ma warunków do wykształcenia poczucia koherencji, poczucia sprawstwa. Nie jest możliwe, by rodzic wyeliminował z życia dziecka wszystkie sytuacje trudne i ryzyko doznawania niepowodzeń. Prędzej czy później ich doświadczy, tylko wtedy nie będzie umiało sobie z nimi poradzić. I okaże się, że to wspaniałe, zadbane, wyjątkowe dziecko, jest dzieckiem bardzo niepewnym siebie i nieporadnym życiowo. Będzie się także czuło niewystarczająco dobre. Wiara w sprawczość kształtuje się w oparciu o uczucie, które pojawia się, gdy sami dajemy radę, pokonujemy trudności, znajdujemy motywację wewnętrzną. Rodzic usuwający trudności, uniemożliwia dziecku satysfakcję z poradzenia sobie z przeciwnościami. U dzieci rodziców helikopterowych obserwuje się brak tego, co jest warunkiem dobrego procesu motywacyjnego i wytrwałości – brakuje im wiary w siebie.
Czy ten popęd do bycia jak najlepszym rodzicem może wynikać z presji kulturowej? A może po prostu dookoła mamy za dużo helikopterowych rodziców jedynaków?
Biorąc pod uwagę jak duży jest w dzisiejszych czasach poziom niepewności wśród rodziców, zwłaszcza matek (mam z tym często do czynienia i postrzegam to jako istotny problem), sądzę, że może to być wpływ kreowanej w kulturze presji. Jeśli otaczają nas inni rodzice helikopterowi, których standardy są wyśrubowane, możliwe, że bezwiednie przejmiemy niektóre ich zachowania, bo tak działa ludzka psychika. Innych ludzi traktujemy jako źródła wzorów zachowań, nie zawsze świadomie. Dlatego jeśli na podstawie kontaktu z innymi dochodzę do wniosku, że wkładam za mało wysiłku i serca w rozwój mojego dziecka, jeśli wciąż mam poczucie, że są obszary dotyczące rozwoju dziecka, o których wiem zbyt mało, jeśli zastanawiam się, czy kontroluję je wystarczająco, to szybko skonstatuję, że coś jest ze mną nie tak. I będę szukać sposobu, by tę sytuację zmodyfikować na wzór, który mam dookoła siebie.
Ale czy to coś złego, że chcielibyśmy być coraz lepszymi rodzicami, i żeby nasze dzieci stawały się lepsze od nas?
Oczywiście w samej chęci, by dzieci miały lepsze życie od nas, nie ma nic patologicznego. Panuje jednak bardzo mocne przekonanie, że „moje dziecko świadczy o mnie”. Jeśli jestem człowiekiem sukcesu, starannie kreuję swój wizerunek, to chcę by moje dziecko też było wspaniałe, osiągało sukcesy, by było powodem do nieustającej dumy. Proszę zauważyć, że współczesna cywilizacja zostawia coraz mniej miejsca dla ludzi przeciętnych, średnich. Nakłada na wszystkich obowiązek bycia jak najlepszymi. To hasło, że musimy stawać się lepsi niż byliśmy do tej pory, jest wszechobecne, i kreuje dziwny obraz świata, w którym nie ma różnorodności, w którym są tylko lepsi i gorsi. Dlaczego ktoś, kto jest dobrą sekretarką, musi aspirować do bycia prezesem? Nie rozumiem tego, ale taka jest współczesna kultura. I wielu ludzi daje się wpuścić w tę presję.
A może to media są odpowiedzialne za promowanie nadrodzicielstwa?
Popularne teorie wychowawcze oczywiście kreują pewne trendy, ale trzeba mieć odwagę, by oddzielać modne tendencje od faktów, i wykorzystywać swoją rodzicielską intuicję. Z czułością wracam ostatnio do badań Orvala Mowrera nad emocjami, z których wynika, że obsesyjnie unikając stresowania dziecka, wychowamy nieradzącego sobie z życiem neurotyka. Kary czy tzw. pokazywanie negatywnych konsekwencji, jak kto woli, zawsze wiążą się z nieprzyjemnym doznaniem. Dziecko musi zaznać w dzieciństwie tego, że w zależności od swojego zachowania, spotka się z różnymi reakcjami otoczenia, z aprobatą lub dezaprobatą, bo tak funkcjonuje społeczeństwo. Musi też wiedzieć, że są sytuacje, w których nie mamy wpływu na to, co się wydarzy, i że to też jest OK.

Co możemy zrobić, by nie stać się rodzicami helikopterowymi, lub by przestać nimi być?
W wielu przypadkach potrzebna byłaby niestety głęboka psychoterapia. Warto rozejrzeć się dookoła, zastanowić, skąd nasze wyśrubowane wzorce. Jeśli mamy w swoim kręgu ludzi wyraźnie helikopterowych, będą w nas sączyć ten szkodliwy jad. Jeśli ktoś tylko wykazuje nam, czego to nie zrobiliśmy dla swoich dzieci, lub co zaniedbaliśmy – unikajmy kontaktu z nim. Starajmy się z dzieckiem robić to, co sprawia nam obojgu radość. Mamy wtedy dużo większą szansę na przekazanie nie tylko pozytywnej wizji rodzicielstwa, ale też i swoich zainteresowań, pasji. Ale nie popadajmy też w skrajność „zagospodarowywania” dziecka według własnych wyobrażeń. Jeśli mamy odruch zrywania się i lecenia z interwencją w każdej sprawie naszego malucha, jest to sygnał niepokojący. Musimy dawać szansę na to, by dziecko samo sobie z rówieśnikiem poradziło. Jeśli mamy starsze dzieci, pamiętajmy, że sprawy szkolne są w większym stopniu sprawami dziecka, a nie naszymi. Nie musimy obsesyjnie śledzić powiadomień o każdej ocenie w Librusie. Pamiętajmy też, że pakowanie plecaka, odrabianie w terminie prac domowych – to rola dzieci. Naszą rolą jest tylko pomóc, wesprzeć, a nie wykonać te obowiązki za dziecko.
Dziękuję za rozmowę.
*
Aleksandra Piotrowska – doktor psychologii. Emerytowany pracownik naukowy Wydziału Pedagogicznego Uniwersytetu Warszawskiego, konsultant dla rodziców i nauczycieli. Współdziała jako społeczny doradca z Komitetem Ochrony Praw Dziecka i Rzecznikiem Praw Dziecka (w latach 2008 – 2018). Propagatorka wiedzy psychologicznej, autorka wielu publikacji naukowych i popularyzatorskich, w tym książek „Szczęśliwe dziecko, czyli jak uniknąć najczęstszych błędów wychowawczych”, „Nastolatki pod lupą”.
*
Artykuł został zilustrowany fotografiami autorstwa Anny Hernik, mamy trójki dzieci, fotografki rodzinnej, reportażystki.
Ilość komentarzy: 7!
Prawidłowy rozwój psychofizyczny dziecka wymaga spełnienia imperatywów rozwojowych. Jeśli dziecko nie otrzymuje bliskości czy akceptacji to nie będzie miało bezpiecznego stylu przywiązania. Jeśli brak spełnienia imperatywu przynależności to również rozwój mózgu będzie lękowy.
Samodzielność czy eksploracja to imperatywy odpowiedzialne za poznawczy rozwój. W każdym wieku te imperatywy w innym zakresie determinują rozwój psychofizyczny dziecka. Upraszczanie i przydzielanie rodziców do jakiejś opcji czy typu jest błędne.
To co powinny robić wszystkie organizacje to piętnowanie wzorców kulturowych prowadzących do powstawania dysfunkcji psychofizycznego rozwoju.
Trudno mówić o popularyzowaniu wiedzy psychologicznej w mediach nienaukowych, bez stosowania uproszczeń i operowania szufladkami. Dlatego w wywiadzie padło niepozbawione autokrytyki pytanie – czy to media odpowiadają za tworzenie wyśrubowanych wzorców 😉 Zapraszamy ekspertów do rozmów, by nakreślić problem, i tak jak stwierdzono pod koniec rozmowy – zachęcać rodziców, żeby w razie problemów poradzili się fachowca, terapeuty. Naszym zdaniem warto mimo wszystko mówić o negatywnych zjawiskach i ich przejawach w wychowaniu dzieci, nawet jeśli przy okazji dojdzie do w jakimś niedużym zakresie do stereotypizacji. Pozdrawiam – autorka wywiadu.
Tak sobie czytam i ogólnie zgadzam się z tym, że nie można robić wszystkiego za swoje dzieci, bo jak sobie później w dorosłym życiu poradzą?; że nie można usuwać przeszkód itd itp jesteśmy po to by dzieci przygotować do dorosłego życia, więc musimy ich nauczyć jak znosić porażkę, jak rozwiązywać problemy,ogolnie jak sobie radzić w tym dorosłym życiu gdy już nie będzie obok nich mamusi.
Tylko może powinni to państwo przedstawić tym od bezstresowego wychowania… Tych którzy chcą byśmy dzieci, które najmocniej odczuwają emocje wychowywali na socjopatów, których nie spotyka ani nagroda ani kara. Bo ma być bez stresu…
Artykuł jest kierowany do wszystkich, którzy są nim zainteresowani. Mam nadzieję, że choć jeden rodzic helikopterowy po lekturze rozpozna w sobie niezdrową nadopiekuńczość i skoryguje swoje zachowania, dla dobra dzieci. A dla pozostałych niech to będzie pouczająca rozrywka 🙂 Pozdrawiam.
Czytając ten artykuł, aż łezka w oku mi się zakręcila. Doszłam do wniosku, że jestem rodzicem helikopterowym. Niestety między jednym a drugim synem jest duża różnica wieku – 8 lat i jako jedynak, ten pierwszy jest do dnia dzisiejszego przeze mnie kontrolowany pod każdym względem. Za wszelką cenę chcę by był we wszystkim perfekcyjny, śledzę uważnie nowinki na librusie, pomagam odrabiać lekcje,a niekiedy robię za niego. Wszystko po to, by z każdego przedmiotu miał dobre oceny. Wymierzam kary, brak komputera, tabletu, telewizora itp. jeśli się czegoś nie nauczy albo nie odrobi. Ma zajęcia dodatkowe z tego co lubi albo co jest potrzebne. Młodszy syn już jest inaczej traktowany, ma więcej swobody, nie ma nacisku na naukę nawet podstawową ( literki, cyferki) z racji wieku. Nawet wykształcenie pedagogiczne nie uchroniło mnie przed popełnieniem błędów. Tak bardzo byłam skupiona na sukcesach syna, na jego przyszłości i dobrym wizerunku, że nie pozwoliłam mu się rozwijać tak, aby był samodzielny i zaradny. Artykuł otworzył mi bardzo szeroko oczy…..szkoda tylko,że tak późno, bo lata podstawówki i zabawy już się kończą. Mam nadzieję, że jak powoli zacznę odpuszczać i dam mu rozwinąć skrzydła to sam dojdzie do tego, że jest bardzo inteligentnym i mądrym chłopcem, a oceny nie świadczą o człowieku.
Śmiem twierdzić, że większość rodziców helikopterowych nawet jeśli odczyta w sobie niewłaściwe pobudki czy zachowania, nie przyzna się do nich przed sobą, i przed innymi. Dlatego gratuluję szczerości 🙂 W pewnym sensie odpowiadamy tylko za nasze moralne wybory jako rodzice, więc jeśli ktoś chciał dobrze, a popełnił błąd – nie ma się co biczować, tylko wprowadzić korektę stylu rodzicielstwa i tyle 🙂 Cieszę się że temat cię zainteresował.
Ostrzeganie dziecka przed niebezpieczeństwem nie jest niczym złym. Czy naprawdę musi sobie na tej zjeżdżalni wybić zęby, żeby dowiedzieć się, którędy należy wchodzić? Albo wylądować na toksykologii, bo nażarło się jakiegoś syfu? Helicopter parenting to odwożenie nastolatka do szkoły i na zajęcia, stawianie mu obiadków przed nosem i sprzątanie jego pokoju, a nie pilnowanie kilkulatka, żeby się nie zabił!