rodzinny dom

Kombinowaliśmy, jak mieć to, o czym marzymy, i jednocześnie nie zbankrutować

Rodzinny dom Asi

Kombinowaliśmy, jak mieć to, o czym marzymy, i jednocześnie nie zbankrutować
Maria Miklaszewska

Kawałek za Toruniem, bliziutko jeziora, stoi dom ze skandynawskim wnętrzem pełnym światła, drewna i miłości. I pomyśleć, że miał być tylko mieszkaniem sezonowym!

Dużo bieli, otwarta przestrzeń, naturalne materiały i 5 metrów wysokości – taki był plan na dom projektantki wnętrz Asi Bronki i jej rodziny, który początkowo miał służyć tylko od wiosny do jesieni. Nowoczesna „stodoła” szybko stała się pełnoprawnym i całorocznym miejscem do życia, w którym króluje salon z wielkim stołem, solidną kanapą, kominkiem i zjawiskową biblioteczką, której instalacja była niezłym wyzwaniem. Poznajcie historię domu i cennych przedmiotów kolejnych bohaterów naszego cyklu wnętrzarskiego Rodzinny dom.

Gdzie dokładnie mieszkacie, kto tu mieszka i na ilu metrach kwadratowych?

Nasz dom ma 115 mkw. powierzchni użytkowej. Znajduje się 20 km od Torunia, w odległości 400 m od jeziora. Mieszkam tu ja, Asia, mój mąż Kuba, córka Tosia (7 lat ), syn Olek (12 lat), pies Piorun i kot Błyskawica.

Jak znaleźliście ten dom?

Tuż po zakończeniu studiów mój wówczas jeszcze niemąż (śmiech) prowadził biuro nieruchomości. Trafił w okolice Kamionek Małych, które z uwagi na położenie w bliskim sąsiedztwie jeziora, były atrakcyjne. Zakup miał charakter inwestycyjny. Kilka lat później postanowiliśmy wybudować tutaj całoroczny dom, z którego korzystalibyśmy od wiosny do późnej jesieni. Na zimę mieliśmy wracać do naszego toruńskiego mieszkania. Ostatecznie, po wybudowaniu domu i zamieszkaniu, postanowiliśmy zostać w nim na stałe. Olek był jeszcze mały, a Tosia dopiero kiełkowała w brzuchu.

Co było kluczowe w podziale i urządzaniu tej przestrzeni?

Najistotniejsza była duża powierzchnia dzienna, która miała być miejscem skupiającym w ciągu dnia całą rodzinę. Biel na ścianach i podłodze oraz wysoki na 5 metrów sufit miały optycznie powiększyć przestrzeń salonu. Biel oraz kuchnia otwarta na salon to rozwiązania, które przenieśliśmy z poprzedniego mieszkania. Jeszcze wcześniej mieliśmy ciemną podłogę, ciemne meble, a nawet pomarańczowe ściany w sypialni. Dzięki tym doświadczeniom łatwiej było decydować o aranżacji domu – wiedzieliśmy, czego nie chcemy (śmiech). Jasne wnętrza to dla mnie więcej powietrza i przestrzeni. Otwarta kuchnia to więcej czasu spędzonego z rodziną. Dzięki temu dzieci same łapią za wałek i mikser. Szarlotka, którą widać na zdjęciach, została w całości upieczona przez Olka.

Skąd czerpaliście inspiracje przy urządzaniu domu?

Jeszcze podczas studiów oglądaliśmy wspólnie program Kevina McClouda „Wielkie projekty” – tam podpatrzyliśmy rozwiązanie z wysokim sufitem. Ponieważ lubię jasne przestronne wnętrza, naturalnym kierunkiem inspiracji były wnętrza skandynawskie. Skandynawowie są świetni w łączeniu starego z nowym oraz wykorzystywaniu w aranżacji zwykłych przedmiotów, które znajdują swoje miejsce obok perełek designu. Ich wnętrza są proste, ciepłe i ponadczasowe. Takie też chciałam stworzyć w swoim domu. Przedmioty, które wybrałam i wybieram, są na lata, decyzja o zakupie niektórych z nich była podejmowana bardzo długo. Tak było np. ze znalezioną w sieci komodą.

Inspiracji szukałam w prasie wnętrzarskiej i w sieci, chociaż tylko w zakresie kierunku, w którym chciałam urządzić wnętrze. Wiedziałam, że chcę skupić się na naturalnych materiałach. Lubię kiedy drewno jest drewnem, a nie płytą imitującą drewno, a cegła jest prawdziwą cegłą, a nie gipsowym odlewem. Wszystko to kosztuje, dlatego musieliśmy kombinować, jak mieć to, o czym marzymy, i jednocześnie nie zbankrutować.

Tą działką zajął się Kuba, który m.in. znalazł na olx cegły rozbiórkowe, dzięki czemu zaoszczędziliśmy na drogich postarzanych cegłach ciętych. Podobnie było z podłogą: marzyłam o długich na całą szerokość salonu drewnianych deskach. Kuba znalazł w tartaku twardszą, a tańszą niż deski dębowe, alternatywę dla desek sosnowych – świerk skandynawski. I są takie jak chciałam!

Bez których mebli nie wyobrażacie sobie waszego domu? 

Bez stołu, kanapy i biblioteczki. Stół to zdecydowanie serce naszego domu. Moje dzieci, poza oczywistą funkcją spożywania posiłków, odrabiają przy nim lekcje, testują nowości plastyczne, przeprowadzają eksperymenty chemiczne, grają w planszówki, budują i sklejają, a w okresie świątecznym mebel przeobraża się w manufakturę pierników. Stół ma dwie dostawki, dzięki czemu niestraszne nam duże uroczystości rodzinne. Kanapa – jest tak wygodna, że nie mogło zabraknąć jej w tym zestawieniu. Biblioteczka – oprócz oczywistej funkcji – jest niezaprzeczalną ozdobą naszego domu. Zaprojektowana przez nas, wykonana przez firmę zajmującą się spawaniem konstrukcji metalowych, wysoka na 4,5 m. Wykonawca nie był przekonany co do naszego pomysłu na regał i nie chodziło o wykonawstwo, ale o to, że chcemy umieścić metalowy regał na całej ścianie salonu. Nawet podczas montażu nie do końca podobał mu się nasz pomysł. Dopiero, kiedy przyjechał do nas później, gdy już poukładaliśmy książki, powiedział: No, teraz to wygląda trochę lepiej (śmiech). My go uwielbiamy i jest to taki element naszego domu, który nigdy nam się nie znudzi.

Do których przedmiotów macie szczególny sentyment?

Tutaj można by też napisać historię z regałem. Szczególny sentyment mamy również do przedmiotów, które przywędrowały z naszych rodzinnych domów, jak zagłówek w pokoju Tosi albo zrobiona przez mojego nieżyjącego już dziadka ławka, która była w komplecie ze stołem – stół trafił do mojej siostry, a ławka do mnie. To na niej codziennie, tuż przed wyjściem do szkoły, jadłam śniadania. Niesamowite jest to, że teraz na tej samej ławce siedzą i jedzą śniadania moje dzieci.

Szczególny sentyment mam też do naszego ostatniego nabytku, uratowanej przed zniszczeniem, pochodzącej z lat 70. szafy bibliotecznej. Kiedyś służyła do przechowywania kart pacjentów w przyzakładowej przychodni. Pokryta trzema różnymi warstwami farby olejnej, została przez Kubę oczyszczona i wyszlifowana. To, co kryło się pod tymi warstwami, wynagrodziło nam czas poświęcony na jej oczyszczenie.

Przedmiotem, a w zasadzie przedmiotami, które darzę dużym sentyment są również druciane stołki barowe. Bardzo długo szukałam czegoś innego niż standardowe stołki. Chciałam, żeby były ozdobą kuchni. To jest historia o tym, jak walory estetyczne biorą górą nad kwestiami związanymi z użytecznością mebla. Kuba mówi, że one są tak samo ładne jak niewygodne (śmiech). Czy żałuję zakupu? Niee. Są tak fantastycznie inne, ażurowe, lekkie dla oka, że w ogóle nie przeszkadza mi ich niewygoda. Mało tego, są tak ładne, że ja w ogóle nie czuję, że druciki wbijają się w siedzenie. Zawsze można podłożyć poduszkę (śmiech).

Co znajduje się w pokojach dzieci? Brały udział w ich urządzaniu?

Najpierw powstał pokój Olka. Olek był jeszcze mały i wtedy to ja zdecydowałam o jego kolorystyce – wymyśliłam sobie żółto-białe pasy. Początkowo miała to być tapeta, ale Kuba zdecydował się je namalować. Kiedy Olek podrósł, postanowiłam uwzględnić kolorystyczne upodobania Olka i przemalowałam pasy na jego ukochany kolor zielony. Łóżko piętrowe to celowy zabieg, aby mogli u niego nocować kuzyni i koledzy. Biurko pojawiło się, gdy Olek poszedł do szkoły. Gablotki z IKEA to miejsce na wyeksponowanie budowli Lego. W Olka pokoju jest też dużo książek, które nie mieszczą się już w regale i stają na zewnątrz, bo od jakiegoś czasu (ku mojej radości) syn znaczną część swojego czasu przeznacza na czytanie.

Pokój Tosi powstawał powoli. Przez pierwszy rok po narodzinach mieszkała z nami w sypialni. Pokój został oddany właścicielce na pierwsze urodziny. Od początku na dwóch ścianach pojawiły się naklejane kropki. Z czasem jak Tosia podrosła, niemowlęce łóżeczko zastąpiło łóżko IKEA przejęte po kuzynach, które postanowiłam odmienić, dodając stary drewniany zagłówek wyciągnięty z piwnicy babci i dziadka. Regał na książki przywędrował ze studenckiego mieszkania męża. Początkowy Tosi ulubionym kolorem był czerwony, dlatego sporo dodatków ma właśnie tę barwę. Biurko i krzesełko przyjechało z nami ze Szwecji – wypatrzyłam je w jednym z loppisów (wyprzedaż garażowa – przyp. redakcji). Na ścianę za biurkiem, z czasem zaczęły trafiać plakaty i dekoracje. Część z nich wybrała Tosia, jak plakaty marki Hi Little czy haftowany okrągły obrazek, który wyszukała sobie na szwedzkiej garażówce, który pasuje do drugiego – wyhaftowanego przez prababcię Tosi – obrazka kwiatów. Na ścianie znalazły się również piękne plakaty Pippi od @za.lipami oraz drewniane ptaszki od @na_ha_ku. To jest taka ściana zdolnych kobiet, które dzięki Instagramowi udało mi się poznać.

Ulubione miejsce w domu?

Moja odpowiedź to pokój dzienny. Tak jak założyłam, to miejsce skupia w ciągu dnia całą rodzinę. Czasami nawet żartujemy, że niepotrzebnie zrobiliśmy dzieciom pokoje, bo większość czasu są w salonie. Jesienią i zimą często rozpalamy w kominku i według mojego męża to kanapa przed rozpalonym kominkiem jest ulubionym miejscem w domu.

Co lubicie w swojej okolicy?

Naturę, która jest na wyciągnięcie ręki. Z jednej strony las, a tuż za płotem pole z podchodzącymi czasami pod ogrodzenie krowami. Jest to również trasa, po której często przebiegają daniele, zające, bażanty. Latem bociany zatrzymują się na naszym dachu, aby odpocząć. Mamy 400 m do jeziora, gdzie znajduje się strzeżone kąpielisko. Dzieci nie wyobrażają sobie przeprowadzki do Torunia, pomimo że mają tam swoich kolegów i szkołę. Myślę, że to najlepsza rekomendacja tego miejsca.

Dokończ zdanie —> Nasz dom jest…

… miejscem, do którego chcemy wracać.

Coś dla Ciebie

Jak oni mieszkają!

Jak oni mieszkają!

Dodaj komentarz