Czterech chłopaków, jedna dziewczynka i Ona – mama i żona, która w rodzinnym domu utkała patchwork z mebli, grafik i zdjęć, wijąc cudownie eklektyczne gniazdo dla całej szóstki.
Dom fotografki Zuzanny Marczyńskiej-Maliszewskiej i jej rodziny to klasyczna kostka z lat 70. stojąca na osiedlu w Siemianowicach Śląskich. To tutaj Zuza spędziła dzieciństwo, by po latach przenieść się z Krakowa do domu rodziców i przearanżować go z mężem na potrzeby jej pięcioosobowej rodziny z małymi chłopcami. Niepozorna z zewnątrz kostka, w środku kryje sporo perełek, jak prawie stuletni stół po pradziadku, ściągnięty tu z domu letniskowego, niebieska „ściana płaczu” i małpi gaj ze ścianką wspinaczkową. To całe dobro we wnętrzu jest okraszone kontrolowanym bałaganem, do którego Zuza ma szczególny stosunek. O wszystkim opowie nam w ramach cyklu Rodzinny dom – oddaję jej głos!



Kto tu mieszka i na ilu metrach?
Jest nas sześcioro: ja, mój mąż Mieszko, nasi synowie: Gniewko, Iwo i Joszko oraz córka Zelia. Cały dom, łącznie z garażem, liczy ok. 220 mkw.
Jak to się stało, że razem z rodziną zamieszkałaś w domu, w którym spędziłaś dzieciństwo?
Pierwotnie mieszkaliśmy z mężem w niewielkim, wynajmowanym mieszkanku na krakowskim Kazimierzu. Uwielbiam Kraków i mam tam korzenie rodowe, ale jednak oboje byliśmy przyjezdnymi i uznaliśmy, że to miasto nie jest łatwym miejscem dla rodzin z małymi dziećmi. 7 lat temu postanowiliśmy więc wrócić do mojego miasta rodzinnego – Siemianowic Śląskich. Najpierw mieszkaliśmy w 3-pokojowym mieszkaniu, ale rok temu moi rodzice, obserwując naszą powiększającą się rodzinę, postanowili wyprowadzić się z rodzinnego domu i zostawić go nam. Nadal jednak mieszkają w bliskiej okolicy i często korzystamy z ich pomocy, co jest nieocenione (bo uważam, że ta przysłowiowa „cała wioska” przydaje się bardzo w wychowaniu dzieci). Mieszka się tu bardzo przyjemnie – w bezpośrednim sąsiedztwie lasów, pól i jezior, a jednocześnie jakieś 20 minut od ścisłego centrum Katowic. Przede wszystkim jednak mamy blisko rodzinę, dzięki czemu logistyka jest dużo łatwiejsza.



Co było kluczowe w podziale i projektowaniu waszej przestrzeni?
Nasz dom to typowa, niska kostka z lat 70. Oznacza to, że cały parter (w zgodzie z ówczesnym prawem) zaprojektowany był jako „pomieszczenia gospodarcze” – aby nie przekroczyć 110 mkw. powierzchni mieszkalnej. Co za tym idzie – nie mógł być wyższy niż 2,20 m. W naszym przypadku wysokość parteru to 2,10 m. W praktyce większości ludzi niskie partery służyły jako mieszkania, co nie zmienia faktu, że przy takiej wysokości nie mieszka się zbyt przyjemnie. Dlatego też przez długie lata pomieszczenia na parterze były traktowane po macoszemu, a „właściwe mieszkanie” mieściło się w całości na piętrze. My postanowiliśmy zmienić charakter domu i parter zaadaptować na otwarty salon z kuchnią, a górne pomieszczenia przekształcić w naszą sypialnię i pokoje chłopaków (taki układ wydaje się nam bardziej funkcjonalny). Aktualny salon z kuchnią znajduje się w miejscu dawnej kotłowni (którą zasypaliśmy), pralni i mniejszego pokoju. Prowadzą do niego dwa schodki w dół, ponieważ zdecydowaliśmy się go podkopać, aby pomieszczenie było wyższe i nie robiło tak klaustrofobicznego wrażenia. Reszta parteru pozostała na dawnej wysokości.
Macie na ścianie pokaźną kolekcję sztuki – co się składa na tę domową galerię?
Jestem absolwentką Grafiki Warsztatowej na ASP w Katowicach i choć moje prace wyeksponowałam raczej w mniej reprezentacyjnych miejscach (głównie w holu), mam szczęście posiadać wiele fantastycznych grafik podarowanych mi przez znajomych z uczelni. Mamy więc litografie, sitodruki, akwaforty i linoryty, ale także grafiki cyfrowe. Jako fotografka przez ostatnią dekadę powiększyłam też naszą kolekcję o sporo zdjęć. Mamy też wiele starych fotografii, pamiątek, obrazów, ilustracji, np. tuż nad telewizorem znajduje się święty obrazek, który niegdyś wisiał nad łóżkiem w sypialni moich dziadków. Staram się też eksponować zdjęcia z wypraw rowerowych i górskich mojego męża, oraz znajdować grafiki bliskie jego sercu (takim przykładem jest stara rycina przedstawiająca szczyt Matterhorn, który niegdyś zdobył).







Skąd czerpałaś inspiracje przy aranżacji i urządzaniu mieszkania?
Bardzo pomocny był fakt, że w domu pozostało część wyposażenia od moich rodziców i postanowiłam pójść tym tropem, nie pozbywać się wszystkiego „jak leci”, tylko przearanżować, znaleźć rzeczom nowe miejsce, czasem nowe funkcje. Owszem, część mebli (tę, która nie była zupełnie w naszym stylu) sprzedaliśmy lub oddaliśmy. Chciałam jednak, by przy tak dużej ingerencji w charakter miejsca – część jego „tożsamości” – pozostał z nami i żył dalej, nowym życiem. Co więcej – odezwała się we mnie tęsknota za jeszcze starszymi czasami i postanowiłam zgromadzić w nowym domu krzesła, stoły i inne przedmioty należące do moich dziadków i pradziadków. Chciałam też, żeby w domu było dużo zieleni, bo w poprzednim mieszkaniu nie miałam żadnych roślin. Nie ukrywam, że przez miesiące rozmyślania nad remontem i nowymi funkcjami pomieszczeń sporo naoglądałam się wnętrz na Instagramie czy Pintereście. Przyświecała mi idea łączenia stylów, kolorów – inspirował styl eklektyczny, boho, maksymalizm. Uważam, że te style, w duchu „artystycznego nieładu”, tworzą przytulną atmosferę i jednocześnie oddają charakter naszej rodziny. Dzięki temu naturalny bałagan, częsty zwłaszcza w domach wielodzietnych, nie rzuca się w oczy tak bardzo, jak we wnętrzach minimalistycznych i bardziej „poukładanych”.
U ciebie bałagan jest mile widziany – można nawet powiedzieć, że go promujesz. Na czym to polega?
Tak, staram się ów bałagan i chaos (który w doświadczeniu wielu matek jest nieodłączną częścią macierzyństwa) trochę odczarować i przestać się go tak bardzo wstydzić. W moim fotograficznym cyklu #findmomchallenge pokazuję naturalny bałagan i niewyreżyserowane sytuacje rodzinne, pośród których schowana jest matka, czasem przykryta kołdrą, czasem leżąca pod stołem czy pomiędzy rozrzuconymi zabawkami. Myślę, że nasze wnętrza są idealnym tłem dla tych kadrów, a jednocześnie zachęcam każdego do wzięcia udziału w wyzwaniu.
Ulubione miejsce w mieszkaniu?
Moim ulubionym miejscem jest nasza sypialnia. Uwielbiam w niej niemal wszystko (no, może podłogę bym zmieniła, bo ta ma już 20 lat). Począwszy od zaciekowej ściany płaczu – nad którą się mordowałam kilkanaście godzin i która, szczerze mówiąc, nadal jest nieskończona [śmiech], przez przerobione 25-letnie szafy (przemalowane, z dodanymi czarnymi szprosami), stare mebelki, półkę z roślinnością nad łóżkiem, galerię obrazków, a skończywszy na całkiem niedawno przemalowanym na nowo łóżku i szafkach nocnych. Czuję się tu naprawdę dobrze i bardzo się cieszę, że mam takie swoje miejsce w domu, gdzie mogę się zrelaksować w samotności.





Bez którego mebla nie wyobrażacie sobie waszego domu?
Ja sobie nie wyobrażam domu bez naszego przedwojennego stołu z jadalni. Mieszko na pewno nie podzieliłby tej opinii, bo bardzo dużo czasu zajęło mi przekonanie go, że powinniśmy go tu ściągnąć. Wcześniej przez 25 lat służył w domku letniskowym, ale pochodzi z 1932 roku i należał do mojego pradziadka. To sprawia, że darzę go ogromnym sentymentem. Przez nieudaną renowację przez chwilę myślałam, że nieodwołalnie straciłam jego niepowtarzalny charakter, ale na szczęście wosk dekoracyjny w odpowiednim kolorze przywrócił mu dawny blask.
Do których jeszcze przedmiotów macie szczególny sentyment?
Poza stołem, do stolika kawowego po dziadkach, krzeseł zgromadzonych m.in. dzięki uprzejmości wujka i cioci. Uwielbiam też rattanową etażerkę z lat 90., którą mam po rodzicach. Mój mało sentymentalny mąż patrzy na przedmioty raczej kategoriami praktyczności i ergonomiczności, a nie nostalgii. [śmiech]







Urządziliście w pokoju synów istny plac zabaw – co znajduje się w tym cudownym małpim gaju?
Mój mąż, który kiedyś dużo się wspinał (ja tylko przez chwilę, ale bardzo lubię ten sport) obrał sobie za punkt honoru, że zrobi dzieciom w pokoju ściankę wspinaczkową. Tak się zapędził, że zaprojektował ją autentycznie na całej ścianie – musiałam go otrzeźwić, zwracając uwagę, że musi zostawić trochę miejsca, m.in. na szafy. Mamy więc ściankę, która stanowi dominantę dla całego pokoju. Zaliczyliśmy z resztą sporą kłótnię na jej temat, bo mąż bez konsultacji ze mną zamiast sklejki zamówił płyty OSB, które bardzo mi się nie spodobały. Na szczęście udało się osiągnąć ich fajny wygląd, dzięki ługowaniu i pomalowaniu lakierem bielącym. Drabinka ze zjeżdżalnią to gotowy zestaw, który kupiliśmy w jednym ze sklepów internetowych. Znajdują się tam dodatkowe gadżety – hamak, huśtawka, drabinka linowa i kółka gimnastyczne.
Dokończcie zdanie: Nasz dom jest dla nas…
Bezpieczną przystanią.






Jak wam się podoba to barwne gniazdo Zuzanny i jej rodziny? Jeśli szukacie więcej inspiracji w temacie urządzania wnętrz, koniecznie zajrzyjcie do naszego cyklu Rodzinny dom. A jeśli macie na oku piękne przestrzenie, którymi warto podzielić się na łamach Ładne Bebe, śmiało piszcie nam o tym w komentarzach.
Ilość komentarzy: 2!
Byłam , widziałam, transformacja genialna. Brawo Zuza i Mieszko 👍🏠
Znając kreatywność mamy Zuzi, to córka nie mogła być inna.