kocham moją pracę

Kocham moją pracę #9

Czołem Olsztyn!

Kocham moją pracę #9

Nasze zajęcie, nasz kawałek czasu i przestrzeni, nasza praca. Tu koncentracja na celu osiąga najwyższe wskaźniki, tu nie odpuszczamy i nie jesteśmy łaskawe. Tu się realizujemy, z prawdziwą ochotą, uporem i rozmysłem.

Dobrze znacie nasz cykl Kocham moja pracę. Cała zabawa polega na tym, że przepytujemy warszawskie mamy z ich miłości do pracy. Zdarzyło nam się też namówić na spytki trzech równych ojców i wyprawić się poza stolicę, do zapracowanych wrocławianek. Tym razem zaglądamy do Olsztyna, gdzie w obiektywie zaprzyjaźnionej z naszą redakcją Lidki Dzwolak, przeglądać się będą: rzeźbiarka Marta Cierluk, aktorka Milena Gauer i pedagożka Marta Niedźwiedź. Sprawdźcie, co daje im największą satysfakcję, dlaczego kochają swoje zajęcie i jak sklejają w dobę macierzyństwo, pasję, życie towarzyskie i zawodowe.

*

Milena Gauer jest aktorką związaną z Teatrem im. Stefana Jaracza w Olsztynie. Choć pochodzi z Łodzi, czuje się 100% Warmiaczką. Nic dziwnego, skoro w Olsztynie mieszka już od 15 lat, tu kończyła szkołę aktorską i tu się zakochała. Jest mamą 4,5-letniej Halszki, a w październiku na świat przyjdzie jej druga córka, Berenika. Posłuchajcie, jak ciekawie Milena opowiada o swojej pracy naukowej, miłości do sceny i adrenalinie, która się w niej nieustannie wyzwala.

 

 

Jestem…

mamą Halszki, żoną Grzegorza, aktorką teatralną, wykładowczynią.
Moja praca to…

Teatr im. Stefana Jaracza w Olsztynie, szkoła teatralna, w której uczę przedmiotu Sceny dialogowe wierszem. Do tego praca naukowa, czyli doktorat na Akademii Teatralnej w Warszawie.

Kocham moja pracę, bo…

jest wspaniałą okazją do nieustannego rozwoju. Bo składa się ze spotkań z ludźmi i z samą sobą. Bo nie jest nudna i czyni moje życie niezwykle dynamicznym, choć od lat pracuję w jednym
miejscu z tym samym zespołem ludzi. Nigdy nie miałam
innego pomysłu na życie. I nie żałuję. Adrenalina, którą
czuję w trakcie spektaklu, jest nieporównywalna absolutnie z
niczym, uzależniająca i cudowna. Niestety córka może być ze mną w pracy tylko od czasu do czasu, w wyjątkowych sytuacjach. Wieczorne próby często wykluczają usypianie do snu, a to bardzo trudne dla nas obu. Na szczęście nie chodzi tu o każdy wieczór w
tygodniu, to jest płynne i zmienne. Czas spędzony osobno
staramy się na bieżąco nadrabiać. Zawsze spędzamy wspólnie długie wakacje, na które niewielu pracujących na etacie rodziców
może sobie pozwolić.

 

Moje równanie na sprawiedliwe dzielenie doby przez pracę i życie domowo-towarzyskie brzmi:

Niestety nie ma takiego równania w pracy teatralnej. Momenty, czasem miesiące, intensywniejszej pracy przeplatają się z dłuższymi chwilami oddechu i zbierania sił. Wtedy jest więcej czasu dla domu, rodziny, przyjaciół. Dzielenie obowiązków domowych z fajnym facetem bardzo pomaga w osiągnięciu równowagi, choć nasza praca każe nam codziennie organizować się na nowo i na bieżąco weryfikować grafik.

 

*

Marta Cierluk jest mamą 2-letniego Gucia oraz absolwentką rzeźby wrocławskiej Akademii Sztuk Pięknych i konserwacji dzieł sztuki. Zajmuje się rekonstrukcją rzeźby, medalierstwem, a od niedawna organizuje spotkania dla grupy kobiet z artystycznymi zainteresowaniami. W sferze zawodowej, w którą powoli wkracza, próbuje połączyć w jedno kilka swoich pasji: rzeźbę, design, przedmioty vintage i projektowanie wnętrz. Poznajcie się.

 

 

Jestem… 

rzeźbiarką. Jestem portrecistką. Jestem precyzyjna i powolna. (śmiech). Jestem zakochana w przestrzeniach mieszkalnych, wnętrzach. Jestem miłośniczką idei domu. Uwielbiam przedmioty z przeszłości, minimalizm, naturę, naturalność, prostotę i kocham to, co inne. Kocham ludzką pomysłowość, porywają mnie idee, akcje, ruchy społeczne. Trwonię dużo czasu na rozmyślaniu, trochę też na zamartwianiu się o to, czego jeszcze nie ma.

Jestem też mamą, choć w tym przypadku bywam mniej refleksyjna. Jest to część mojego życia, która po prostu się dzieje, niczego nie muszę rozkręcać, więc płynę z prądem.

Moja praca to…

i sztuka, i rzemiosło. Uwielbiam to połączenie!

Kocham moją pracę, bo…

mogę być niezależna i pracować w samotności. Kocham to, że mogę realizować własną wizję, pracować w swoim tempie, nie poddawać się nastrojom innych. Kocham to, co robię, bo jestem blisko materiału, w którym pracuję – lubię jego właściwości, zapach i fakturę. Lubię rozmyślać nad tematem i jego rozwiązaniem, szkicować, choć kiedyś było to najtrudniejsze zadanie. Nigdy nie byłam pewna, czy to, co wymyśliłam spodoba się innym. A teraz wiem, że mogę i muszę polegać na swojej intuicji. Uwielbiam słuchać historii ludzi, których portretuję – to mnie wzrusza, zachwyca, uczy, inspiruje. Lubię te podsumowania, oceny, spokój i zdystansowanie od problemów z perspektywy lat. Kocham to, że praca artysty jest pracą nad sobą, zapewnia rozwój, przekraczanie własnych granic. Kocham też to, że wykonuję czynności, które nie są typowe dla kobiety. Choć doskonale wiem, że kobiety mogą wszystko, to jednak schemat mówi co innego i panowie czasem się dziwią (śmiech). Używam elektronarzędzi, znam technologię,  pracuję na wysokościach, kuję w kamieniu. I jestem z tego szalenie dumna.

Moje równanie na sprawiedliwe dzielenie doby przez pracę i życie domowo-towarzyskie brzmi:

Jest to wyższa matematyka dla wielkich komputerów i przeliczanie ciągle zmieniających się danych (śmiech). Po pierwsze, dzięki pomocy mojej mamy w opiece nad Guciem i zrozumieniu mojego partnera, wszystko jest możliwe i mogę działać. A druga sprawa to  przyzwyczajenie się do chaosu, ale też wypracowywanie swoich sposobów na jego ogarnięcie. Nie obejdzie się bez dylematów, ale równowaga wewnętrzna mamy jest też ważna.

W pracy staram się skupiać na jednej rzeczy, potem biorę się za następną. Kiedy pracuję intensywniej, bo to są takie fale, często nie zdążę przygotować obiadu i nie mam wtedy porządku w domu. Akceptuję to bez złudzeń. Nauczyłam się też inaczej korzystać ze swojego dnia. Wiem, że kiedy opiekuję się synem, nie chcę być zmęczona, rozdrażniona, nieskoncentrowana, więc muszę wcześniej pójść spać, choć to trudne dla mojej natury nocnego marka.

Najczęściej pracuję też w domu. Łatwiej jest mi wtedy chwytać wolny czas i bez zbędnego przemieszczania skupić się na swoich czynnościach. Póki co, w pracowni jestem żeby wykonywać „brudną robotę”, ale marzę o odwróceniu tego ciężaru. Wszystko jednak dzieje się stopniowo.

 

 

*

Marta Niedźwiedź prowadzi w Olsztynie szkołę języka angielskiego PlaySchool. Jest promienną, pracowitą kobietą, szalenie energetyczną i niezłomną. To mama 4-letniego Iwo i 11-letniego Tymka, której codzienność przypomina czasem niekończącą się imprezę. Co zrobić, żeby radzić sobie z tym zgiełkiem? Tego dowiecie się od Marty.

 

 

Jestem…

matką, a poza tym dyrektorką albo kierowniczką – tak mnie nazywają pracownicy i znajomi. Jestem pedagogiem, nauczycielem, filologiem, menadżerem, zaopatrzeniowcem, przedstawicielem handlowym, sprzątaczką, scenografką, dekoratorem wnętrz, bywam animatorką, a kiedy trzeba – prowadzę warsztaty.

Jestem duszą towarzystwa. Jestem optymistką. Jestem nie do podrobienia (śmiech).

Moja praca to…

moja pasja, hobby, miłość. To ciągłe wymyślanie czegoś nowego, ciekawego, co może spodobać się dzieciom, zainteresować je, zaskoczyć, rozwijać ich pasje. To ciągłe podążanie za potrzebami i pomysłami dzieci i rodziców.

Kocham moją pracę, bo…

Codziennie robię coś innego, nie narzekam na nudę. Nie ma jednego takiego samego dnia, miesiąca czy roku. Muszę być kreatywna, elastyczna, co mnie pobudza do ciągłego działania. I teraz nie wiem, czy to dlatego że mam ADHD, czy dlatego właśnie mam ADHD! (śmiech) Na pewno mam pokłady niespożytej energii, której nawet nie daję rady wybiegać, bo jakiś czas temu stałam się pasjonatką biegania. Tę energię dają mi też kreatywni ludzie, którymi się otaczam.

Moje równanie na sprawiedliwe dzielenie doby przez pracę i życie domowo-towarzyskie brzmi:

Wymieszać! (śmiech) Część mojego życia rodzinnego toczy się w pracy. PlaySchool mieści się niedaleko naszego domu. Starszy syn, Tymek, uczęszcza na różne zajęcia, czasami po prostu zachodzi po szkole. Ja też nie siedzę na miejscu cały czas, bo nie ma takiej potrzeby. Ale czasami, gdy taka się nadarza, zabieram młodszego, Iwo, ze sobą. Zresztą on uczestniczył w różnych warsztatach od 2 tygodnia życia, więc jest bardzo playschoolowym dzieckiem.

W zajęciach u nas uczestniczą dzieciaki moich przyjaciółek, znajomych. Często właśnie w pracy rodzice stają się moimi znajomymi. Mamy czasami chwilę, żeby pogadać i wypić kawę, gdy dzieci są na zajęciach. Angażuję też znajomych do dzielenia się swoimi pasjami, do prowadzenia warsztatów. Organizuję „Babskie piątki”, na które wpadają moje bliższe i dalsze znajome i nieznajome kobiety, i w ten sposób załatwiam sobie życie towarzyskie. Zresztą cały czas w mojej pracy przewijają się ludzie, więc mam czasami wrażenie, że moja praca to jedna wielka impreza! (śmiech)

Ale czasem nawet ja bywam tym zgiełkiem zmęczona. Po latach nauczyłam się robić sobie zupełnie wolne niedziele, a na wakacje uciekać daleko.

 

*

Zdjęcia: Lidka Dzwolak

Tekst: Dominika Janik