Kocham moją pracę #3
Nauczycielki, edukatorki, mistrzynie
Dziś wydanie specjalne cyklu Kocham moją pracę. A to wszystko ze względu na zbliżającą się magiczną datę 1 września i nasz cykl #ahojzlobekhaloprzedszkolewitajszkolo. Dlatego dzisiaj w rolach głównych nauczyciele naszych dzieci: edukatorka w szkole demokratycznej, trenerka baletu i nauczycielka skrzypiec.
Uczą w szkołach, przedszkolach, żłobkach i klubikach i wszystkie uwielbiają to robić. Praca daje im wolność, poczucie, że mogą wszystko i że to, co robią ma znaczenie. Wspierają i budują relacje, a gdy już zdobędą zaufanie, mogą przejść do dzieła – uczyć tak, żeby dzieciom chciało się szukać głębiej i by te poszukiwania sprawiały wszystkim frajdę. Do tego dochodzą jednak lęki i obawy, bo przecież nauczyciel to też człowiek. Zobaczcie, co sądzą o swojej pracy trzy bohaterki tego tekstu: Joasia Pogodzińska, Kamila Borowska i Kasia Szymczak.
***
Spokój – tym emanuje mieszkanie Joasi i ona sama, poukładana i pogodna. Prowadzi zajęcia w Wolnej Szkole Harmonia na warszawskich Bielanach i czerpie z tej pracy ogromną satysfakcję. Bliskie są jej słowa Marshalla B. Rosenberga: “Uczyć to dawać ludziom to, po co przyszli. Wtedy uczenie przynosi radość” i trudno o lepsze motto dla nauczyciela. Posłuchajcie, co jest dla Joanny największym wyzwaniem i jak z każdym dniem stara się je osiągnąć.
Jakie cechy powinien posiadać dobry nauczyciel?
Przede wszystkim powinien być szczery i autentyczny, bo dzieci od razu wyczuwają fałsz. Z pasją, wiedzą i dobrą energią do działania. Powinien traktować wszystkich z szacunkiem i dawać poczucie bezpieczeństwa. Dobrze też być w miarę zorganizowanym.
Od jak dawna uczysz?
To jest dość skomplikowane. Z wykształcenia jestem architektem. Pracowałam dość długo w zawodzie, do czasu gdy syn Tymon wszedł w wiek wczesnodziecięcy. Coraz częściej zaczęło ciągnąć mnie w kierunku edukacji. Zainteresowały mnie pozasystemowe ścieżki rozwoju dzieci, edukacja nieformalna. Zaczęłam prowadzić z powodzeniem zajęcia dla przedszkolaków, raczej warsztatowo. Trwało to 3 lata. Syn dorastał i pojawiła się okazja współpracy przy powstawaniu miejsca spotkań dla dzieci edukowanych domowo. Wsiąknęłam w to na dobre i tak od 3 lat jestem edukatorem i dorosłym wspierającym dzieci w Wolnej Szkole Harmonia na warszawskich Bielanach.
Lubisz swoją pracę? Co sprawia Ci największą frajdę, co daje satysfakcję?
Praca w Harmonii jest bardzo inspirującą siłą, a ta popycha mnie do szukania nowych rozwiązań, narzędzi pracy, do samorozwoju. U nas nie ma nudy, trzeba być osobą wielozadaniową, a to jest to, co lubię najbardziej. Cieszę się jak jest gwarno, a dzieci uśmiechnięte. Uwielbiam przyglądać się im, gdy coś ich fascynuje, jak wchodzą w jakiś temat z pełnym zaangażowaniem. No i mogę być dużo na świeżym powietrzu, w parku i lesie.
A co jest w Twojej pracy najtrudniejsze?
Znalezienie i nazwanie talentów i uzdolnień dzieci, żeby je rozwijali i z pasją robili to, co najbardziej kochają. Pokazanie im, że nauka jest fajna.
Wyszukanie sposobów na danie dzieciom możliwości nauki różnych umiejętności praktycznych przydatnych w realnym świecie. Trudne jest przyznanie się, że ma się gorszy dzień. Ale to jest raczej w mojej głowie, dzieci szybko to akceptują.
Czego się najbardziej obawiasz w nowym roku szkolnym?
Od września będzie z nami kilkoro nowych dzieci. Zastanawiam się jak to wpłynie na naszą społeczność i jej proces grupowy.
Kto Cię inspiruje?
Dzieci, syn, spotkania kadry szkoły, rodzice. Inspiruję się wieloma metodami nauczania i nurtami w edukacji. Uważam, że nie ma jednej idealnej.
***
Kamila poza tym, że uczy dzieci baletu, prowadzi także zajęcia dla dorosłych. I wlaśnie na jednych z nich, prowadzonych w pracowni Dobrze Mi Tu, się poznałyśmy. Pamiętam, jakie zrobiła na mnie pierwsze wrażenie: silnej, skoncentrowanej do granic możliwości a jednocześnie zatroskanej o usiłujących powtarzać jej perfekcyjne ruchy uczniów. W pierwszej chwili pomyślałam, że trzeba mieć supermoce, żeby te wszystkie pozycje wykonać! Widziałam ją też kiedyś podczas zajęć dla dzieci w szkole na Tamce. Uśmiechnięta od ucha do ucha, pomysłowa, zaciekawiona tym, jak małe baletnice interpretują jej słowa, jak zwinnie się poruszają. Poznajcie Kamilę.
Czy możesz powiedzieć o sobie, że kochasz swoją pracę?
Kiedy ktoś zadaje mi pytanie: czy kocham swoją pracę – zastanawiam się, co ma na myśli. Ja? Pracuję? Kto powiedział, że ja pracuję? Nigdy jeszcze nie zdarzyło mi się oznajmić: „idę do pracy”, lub „jestem w pracy”. Zamiast tego, naturalnym dla mnie stwierdzeniem jest: „idę na zajęcia”, „idę na próbę”, „mam spektakl”. To ogromne szczęście i przywilej zajmować się w życiu tym, co się kocha. W dużej mierze zawdzięczam to mojej Mamie, która zawczasu posłała mnie do szkoły baletowej, gdzie otrzymałam tytuł zawodowy: tancerz sceniczny, a potem bardzo mocno wspierała mnie podczas studiów pedagogiki baletu. I tak oto stałam się dyplomowaną tancerką i dyplomowanym pedagogiem.
Co w balecie sprawia Ci największą frajdę?
Miałam okazję współpracować z wieloma zespołami i różnymi choreografami a zdobywane doświadczenie bezwarunkowo pobudza mnie do pracy. Uwielbiam nieustanne dążenie do perfekcji, godziny spędzone na sali, hektolitry wylanego potu, bo przecież zawsze jeszcze można zrobić coś lepiej. Sukcesy przeplatane porażkami. Przyjemność czerpana z samego ruchu jest ogromna, a emocje i przeżycia, które dostarcza scena, warte są wielu poświęceń. Do tego różnorodność wystawianych spektakli, która daje możliwość wcielenia się w odmienne postacie. Tutaj nie ma miejsca na rutynę. Jest to zawód, w którym człowiek zmuszony jest do ciągłego rozwoju. A do tego publiczność, która nagradza tę ciężką prace brawami.
Od jak dawna uczysz?
Kiedy byłam jeszcze uczennicą szkoły baletowej poproszono mnie o poprowadzenie kilku zastępstw w studiu tańca. Wkrótce potem przejęłam grupę małych baletnic na stałe. Niestety, nie od razu zapałałam do tego zajęcia entuzjazmem. Prywatnie nieśmiała, niepewna siebie, pod nosem coś mamrocząca – to nie są cechy dobrego pedagoga. Po ukończeniu szkoły baletowej dostałam się na studia pedagogiki baletu, ale długo nie byłam przekonana co do trafności wyboru. Jednak zajęcia na studiach i praktyki, czyli ciągła styczność z dziećmi sprawiły, że z coraz większą pasją i łatwością przychodziło mi objaśnianie maluchom baletowych ćwiczeń.
Jakie zatem cechy powinien posiadać dobry nauczyciel?
Bardzo ważny jest dobry kontakt z dziećmi. Nauczyciel musi umieć zainteresować tym, co chce przekazać i podtrzymać to zainteresowanie, ale jeszcze, ze względu na bezpieczeństwo podopiecznych, musi utrzymać dyscyplinę w grupie. Przy zajęciach ruchowych bardzo łatwo o harmider na sali, a żeby uniknąć urazów i kontuzji taki „bałagan” powinien być w pełni kontrolowany. Czyli najważniejsze zadanie dla nauczyciela brzmi: jak być łagodnym i miłym, a przy tym stanowczym i wymagającym? Nauczyłam się, że kluczem do pracy z dziećmi jest zdobycie ich zaufania. Wtedy dopiero można liczyć na przyjazną i kreatywną atmosferę, a także na posłuch w momencie, kiedy wymaga tego sytuacja.
Co daje Ci największą satysfakcję?
Serce mi rośnie, kiedy widzę postępy moich szkrabów. Balet wykształca w nich świadomość własnego ciała, poczucie rytmu i wyczucie estetyki. Z wielka satysfakcją patrzę na uczniów, których udało się rozkochać w tej pięknej sztuce, którzy nie mogą doczekać się kolejnych zajęć i którzy czerpią z tego prawdziwą przyjemność. Uczę także dorosłych. Efekty pracy i frajda są równie olbrzymiejak podczas pracy z dziećmi. Moja „praca” mnie uskrzydla. Oba kierunki, które obrałam idealnie się uzupełniają. Będąc jedynie nauczycielem, czułabym się niespełniona jako tancerz. Natomiast tylko tańcząc, nie mogłabym dzielić się swoja radością z innymi. Takiego spełnienia życzyłabym każdemu.
A co jest w Twojej pracy najtrudniejsze?
Zdarzają się momenty słabości, kiedy fizycznie brakuje mi sił. Wtedy wystarczy, że wejdę na salę, gdzie czekają na mnie niestrudzone, uśmiechnięte buzie. Ich zapał napędza mnie do pracy. Wiem z jakim poświęceniem i determinacją uczęszczają na zajęcia. Wiem ile kosztuje ich przezwyciężanie własnych niemożności. Tym bardziej podziwiam ich za to, że mimo pośpiechu i pędu jaki narzuca na nas życie w dużym mieście, umieją wygospodarować czas na dodatkowe zajęcia. To przywilej pracować wśród takich ludzi.
***
Kasię znam z zajęć w żłobku Avocado, gdzie błyskawicznie wychwyciła zaciekawienie w oczach pewnej zawstydzonej dziewczynki – mojej córki. Po kilku słowach zamienionych z nią po zajęciach wiedziałam, że ona naprawdę wie, jak docierać do dzieci. A teraz, po dłuższej pogawędce na potrzeby artykułu, jestem nawet bardziej niż pewna, że nauczanie to jej żywioł. Posłuchajcie, jak opowiada o swojej muzycznej pasji i w jaki sposób przekazuje ją swoim kilkuletnim uczniom.
Od jak dawna uczysz gry na skrzypcach?
Moja wielka przygoda współpracy z maluchami rozpoczęła się 4 lata temu. Przychodziłyśmy z Ninką, moją córą, do Kredkafe na zajęcia muzyczne Gordonki, które prowadzi Agata Przygócka. I tak naprawdę ona mnie wprowadziła w temat pracy z dziećmi, za co mocno ją ściskam! Potrzebowała zastępstwa a ja się zgodziłam. I tak się zaczęło. Odkryłam cudowny nowy świat dziecięcego nieskrępowania i absolutnej muzycznej otwartości. Bardzo szybko zdecydowałam się na własny blok zajęciowy. Przy okazji dziękuję Agnieszce, ówczesnej właścicielce Kredki, za zaufanie i wiarę we mnie!
Moje zajęcia, to bardziej wspólne muzykowanie, odkrywanie świata dźwięków, przeróżnych kultur i tradycji muzycznych, niż nauka gry na skrzypcach. Mocno opieram się na metodzie nauczania muzycznego wg Carla Orffa, choć cały czas odkrywam, iż praca z dziećmi to nieskończona improwizacja i inspiracja. Nauka budowy skrzypiec, rozpoznawanie ilości czy wysokości dźwięków, zmiany tempa czy rytmu to nieskończone możliwości wspólnej zabawy. Najważniejszym dla mnie jest przekazanie maluchom tego, iż muzyka to radość w czystej postaci. Moim głównym celem jest nauczenie ich czerpania radości ze wspólnego grania, tańczenia i słuchania muzyki. Relaksowania się w przy muzyce, zwracania uwagi na otaczające nas wokół dźwięki. Dodatkowo bezpośredni kontakt z instrumentem łamie bariery, które wszyscy nakładają. „Tylko proszę nie dotykać instrumentu” – słyszymy wszędzie, nawet na spotkaniach dedykowanych dzieciom. Czy może być coś bardziej frustrującego, niż mieć na wyciągnięcie ręki kosmiczny sprzęt, piękny, wydający dźwięk i nie móc go dotknąć, spróbować wydobyć z niego tego dźwięku?
Często po zajęciach muszę czyścić oślinione skrzypce czy smyczek utaplany w maśle (śmiech). Jednak kontakt dzieci z instrumentem jest dla mnie ważniejszy. Mają do niego szacunek, wiedzą, że jest delikatny a po zajęciach wszyscy kładziemy skrzypce razem do futerału spać, nakrywamy je kołderką.
Lubisz swoją pracę? Co sprawia Ci największą frajdę, co daje satysfakcję?
Kocham moją pracę! Mam najlepszą pracę na świecie! I jestem tego w pełni świadoma. Po doświadczeniach pracy biurowej w ogromnej korporacji podjęłam decyzję, aby nigdy więcej nie wbijać się w niewygodne ciuchy i nie angażować się w sztuczne relacje z ludźmi. Poza prowadzeniem zajęć umuzykalniających dla dzieci, jestem aktywnym zawodowo muzykiem, koncertuję.
Ogromna satysfakcja pojawia się zawsze wtedy, kiedy słyszę od rodziców, że ich pociechy zakochały się w skrzypcach! Że w domu słuchają Vivaldiego, że w Filharmonii na cały głos krzyczą, że ten Pan/Pani gra na skrzypcach. Że w domu układają swoje przytulanki, konstruują swoje skrzypce z jakichś dwóch patyków i grają im koncert. Swoją drogą, na zajęciach też siadają obok mnie i grają razem ze mną na „swoich” skrzypcach. Wtedy czuję, że mi się udało przekazać to, co chciałam – miłość do muzyki, miłość do skrzypiec.
A co jest w Twojej pracy najtrudniejsze?
W pracy z dziećmi najtrudniejszym momentem zawsze jest rozpoczynanie nowej grupy. Zanim się poznamy, zanim wypracujemy ulubione zabawy, które rozładują negatywne emocje. Na stałych, cotygodniowych zajęciach w żłobkach jest dużo łatwiej, bo ten moment przychodzi dużo szybciej. W klubikach często rodzice przychodzą nieregularnie a tak się składa, że powtarzalność i systematyczność przynoszą najlepsze efekty. No ale na to nie mam wpływu.
Natomiast jak trudna jest praca muzyka w naszym kraju, to już zupełnie odrębny temat.
Czego się najbardziej obawiasz w nowym roku szkolnym?
Moją największą obawą jest to, by utworzyły się nowe grupy, żebym miała możliwość prowadzenia zajęć z jak największą ilością dzieci. Poza tym jestem bardzo pozytywnie nastawiona do tego, co przyniesie nowy dzień, także specjalnie nie mam większych zmartwień na nowy rok. Mam nowe plany muzyczne, nowe projekty, mnóstwo pomysłów do zrealizowania. Problem mogę mieć co najwyżej z czasem.
Kto Cię najmocniej inspiruje?
Trudno wymienić jedną konkretną osobę. W trakcie ostatniego roku poznałam wielu wspaniałych ludzi, z którymi przegadałam dziesiątki godzin, na poważne i mniej poważne tematy. Pomogli mi odkryć na nowo istotę szczęścia dnia codziennego.
Główną muzyką jaką gram i jaka sprawia mi radość, to muzyka irlandzka. Raz na jakiś czas muszę gdzieś pojechać, pograć z Irlandczykami, wsłuchać się w ich radość ze wspólnego muzykowania, to mi daje całą masę pozytywnej energii, którą mogę dalej przekazywać maluchom.
Także najbliżsi przyjaciele są nieskończonym źródłem inspiracji od lat. Ponadto bliski kontakt z przyrodą daje mi bardzo dużo energii. Od początku wiosny nasłuchuję śpiewu ptaków. Nagrywam dźwięki z ulubionych miejsc i w słabszych chwilach przypominam je sobie.
Jakie cechy powinien posiadać dobry nauczyciel?
Przede wszystkim powinien lubić swoją pracę.
Empatia, uwaga, zrozumienie, wyrozumiałość, otwartość, szacunek – to zdecydowane „must be”. Dzieci nauczyły mnie też absolutnie nie brać niczego do siebie, są rozbrajająco szczere. Pewność siebie i totalne nieskrępowanie też się przyda, bo jak inaczej wydać z siebie przekonująco dźwięki zwierząt czy przedmiotów, jak się wstydzisz. Ważna jest wiara w możliwości i siłę dziecięcych umysłów. Dobry nauczyciel musi też przekonująco improwizować. Bardzo często zdarzało mi się kompletnie nie wykonać tego, co sobie zaplanowałam, bo akurat połowa grupy ząbkowała.
***
Rozmowy i produkcja: Dominika Janik
Zdjęcia: Eliza Krakówka
Podziękowania dla Justyny za pomoc w realizacji rozmowy z Joanną Pogodzińską.
Dziękujemy też Żłobkovi Avocado i pracowni Dobrze mi tu za pomoc w zorganizowaniu zdjęć.