Kocham kobiety w ciąży!
Rozmowa z Anią Smereką
Tak deklaruje Ania Smereka, przyszła położna, a teraźniejsza mama dwóch córek, anglistka i doula. I jeszcze fajny człowiek.
Dziewczyna-żywioł, wierci się na stołku kiedy czekamy na pizzę, przeskakuje z tematu na temat, tyle ją ciekawi i tyle chce mi powiedzieć. I już po tej krótkiej obserwacji wiem, skąd bierze siły żeby jednocześnie studiować położnictwo w trybie dziennym, uczyć w szkole angielskiego, zajmować się swoimi dziećmi, chłopakiem i przygarniętym psem. Z wesołego środka, ze świetnej organizacji, z pozytywnego nastawienia i z faktu, że otacza ją mnóstwo dobrych osób. Efektem naszego spotkania, jak pewnie się spodziewacie, nie będzie materiał lakoniczny i informacyjny, ale rzecz wielowątkowa i dynamiczna, zaprawiona śmiechem i mnóstwem fajnych, budujących wniosków. Jak choćby ten, że macierzyństwo pomaga w studiowaniu. A przyczynkiem do spotkania było Ani doulowanie i położnicza pasja, której nabawiła się zaraz po doświadczeniu jej własnego porodu domowego 3 lata temu. Na świat przyszła wtedy jej druga córka Aniela (pierwsza córka Pola urodziła się w szpitalu w asyście douli). Posłuchajcie jak przekuć chaos w zorganizowanie, wkuwać mikrobiologię w autobusie i realizować marzenia.
*
Zanim zdecydowałaś, że zostaniesz położną, próbowałaś bycia doulą, doradczynią chustowania i zaplanowałaś swój poród domowy. Opowiedz jak to się układało, że nie straciłaś z oczu celu.
To trochę złożona historia, a zaczęło się od chusty. Miałam niecałe 27 lat, mieszkaliśmy sobie w Warszawie i spokojnie planowaliśmy poród. I wtedy mój chłopak dostał pracę we Wrocławiu, obcym dla mnie mieście, w którym miałam urodzić swoje pierwsze dziecko. Polę urodziłam w szpitalu i pomagała mi doula. Po porodzie czas organizowałam sobie raczej samotnie, bo nikogo we Wrocławiu nie znałam, ale wkrótce potem zaczęły się seanse filmowe w Kinie Nowe Horyzonty, przeznaczone dla opiekunów z dziećmi. Odbywały się one w ciągu tygodnia, czyli wtedy, gdy nie ma się wsparcia męża czy chłopaka. I wtedy to kino było jak wybawienie, bo przerywało monotonię spacerów i nudę. W kinie poznawałam coraz więcej przyjaciół i stopniowo zaczęło przybywać ludzi wokół nas. To się działo 5 lat temu i mniej więcej w tym samym czasie tworzyły się na Facebooku grupy chustowe. Okno na świat! Ja nosiłam Polę od pierwszych dni, co też wynikało z infrastruktury wrocławskiej. Dominuje tam stare budownictwo i kamienice z XIX wieku, sklepy są narożne, mają zwykle wąskie wejścia i dodatkowo schodki. Żaden wózek sobie z tym nie poradzi. Tu w Warszawie też mamy mieszkanie z XIX wieku, więc z budą i 10 kg stelażu, znosiłam na raty. Chustowanie zainteresowało mnie już na zajęciach w szkole rodzenia, więc chętnie przyłączyłam się do grup a jeśli gdzieś wychodziłam to tylko z chustą. Nie bawiło mnie znoszenie po schodach 10-kilogramowej budy ze stelażem.
Gdzie nauczyłaś się jak poprawnie wiązać chustę?
Robiłam to intuicyjnie. Ja nigdy nie pieściłam się z takimi rzeczami, ale gdy patrzę na swoje zdjęcia z tamtych czasów to widzę tyle błędów, że oczy bolą.
Twoje córki lubiły być noszone?
Obie były przeszczęśliwe, a wózek się kurzył. Pamiętam, że w chwili kiedy zaczęłam nosić Polę w nie było ładnych ani ładnych chust, ani ekspertów w tej dziedzinie. Ale dzięki grupom poznałam mnóstwo dziewczyn, z którymi regularnie spotykałam się w kawiarniach, kinach i na spacerach. I wtedy pomyślałam, że dobrze byłoby zamienić przyjemność spotkań i rozmawiania o noszeniu w pracę. Poszłam na kurs będąc w czwartym miesiącu ciąży z Anielą i z moją koleżanką też-Anią, która ma córkę też-Polę stworzyłyśmy projekt Chustow-Anie. Spotykałyśmy się z ludźmi w kawiarni Piękna Helena na wrocławskim Nadodrzu i prowadziłyśmy nieodpłatne warsztaty.
To jak chciałaś zarabiać?
To był etap budowania wizerunku, zresztą sprawiał mi wiele radości. Ja bardzo lubię prowadzić warsztaty i uważam to za moją mocną stronę. Spotkania były kierowane do rodziców z dziećmi, którzy mogli się do nas potem odezwać i dopytać o szczegóły, ale podstawową wiedzę już mieli. Zaczęli pojawiać się pierwsi klienci…
Sukces!
Wszystko szło w dobrą stronę, miałam tu przyjaciół, zajęcie, perspektywy. Zaczęłam współpracę z tamtejszą szkołą rodzenia i z doradczynią laktacyjną. I wtedy Piotrek dostał pracę w Warszawie. Moja dusza płakała. Tak trudno było mi się przyzwyczaić do nowego miasta, zwłaszcza na tak ważnym etapie życia. Poza tym byłam w drugiej ciąży i tym razem chciałam urodzić córkę w domu. I już podjęłam ku temu kroki.
Co zrobiłaś?
Przede wszystkim chciałam się spotkać z położną i przegadać temat. Poczekaliśmy do 13. tygodnia ciąży i wyników badań genetycznych i umówiliśmy się z położną. Piotrek początkowo się wahał, ale po spotkaniu zapalił się do pomysłu.
A ty nie straciłaś zapału?
Między mną a położną nie było żadnej chemii, a ja tego potrzebowałam, to przecież najbardziej intymne przeżycie. Ale w tamtym czasie we Wrocławiu działały tylko dwie położne przyjmujące porody domowe, z czego jedna pracowała trochę w Polsce, a trochę w Danii. Nie mieliśmy wielkiego wyboru, stanęło na tej pierwszej.
Ile spotkań odbyliście?
Tylko jedno, bo nie doczekaliśmy następnych, ale najważniejszy dla tej decyzji jest trzeci trymestr oraz stan fizyczny i psychiczny kobiety. Po przeprowadzce do Warszawy intensywnie dzwoniłam, prosiłam, ale wszystkie położne mi odmawiały. Aż wreszcie jedna z nich odesłała mnie do Ireny Chołuj, matki porodów domowych.
Taka osobistość. Był stres?
Stres i opór, bo pani Irena miała już wtedy ponad 70 lat i trudno było się nam porozumieć. Dlatego wciąż dzwoniłam do tej położnej, która mnie odesłała do pani Chołuj i prosiłam, błagałam aż wreszcie się zgodziła. Powiedziała tylko, że musi zapytać koleżankę, czy jej potowarzyszy.
Wsparcie się przyda.
Tak, one zawsze jeżdżą do porodów domowych dwójkami – musza mieć support.
I jak to poszło?
Bajką bym tego nie nazwała. Poród boli, ale ten ból jest dobry, bo mówi ci co się dzieje, na jakim jesteś etapie. Poza tym porody domowe nie są medykalizowane, więc nie ma możliwości podania znieczulenia. Starałam się jednak nie skupiać na bólu, trochę o nim zapomnieć. Ale jest taki moment podczas porodu, zwany kryzysem 7-8 centymetra, kiedy kobieta wpada w amok. To się zwykle wiąże ze zmęczeniem, strachem, i wtedy trzeba sprowadzić rodzącą na ziemię.
Nie lepiej pogłaskać?
Jedni wolą głaskanie, inni konkretne działanie. Ja jestem z tej drugiej szkoły.
I w jaki sposób ciebie położne sprowadzały na ziemię?
Mówiły mi: ,,Ania, nie gadaj głupot, działamy”. To była świetna, konkretna babka, merytorycznie przygotowana. Mój pierwszy poród odbył się w szpitalu z doulą, i wtedy dostaliśmy dokładnie to, co chcieliśmy.
Czyli?
Czułość, opiekę, informacje o alternatywach i o możliwościach, łagodzenie bólu. Doula przypominała mi, że mam wybór. I na tamtym etapie byłam bardzo zadowolona, ale teraz wiem, że nie zamieniłabym porodu domowego na żaden inny. Aniela urodziła się w wannie, wypluła wodę a ja poczułam totalny superpower! Śniadanie zrobił mi mąż i rano przyjechał do nas neonatolog. To kosztowna przyjemność, ale przecież nie rodzimy codziennie.
Kiedy pomyślałaś sobie że chciałabyś pomagać kobietom przy porodzie?
To się stało trochę przez przypadek. Moja przyjaciółka Ania, z którą założyłam Chustow-Anie była w drugiej ciąży i poprosiła mnie o wsparcie. Ona mieszkała we Wrocławiu, ja w Warszawie i nie było nam łatwo się zgrać. Wpadłam na porodówkę jak już urodziła, ale pomagałam jej po porodzie i wtedy mój świat wywrócił się do góry nogami. Postanowiłam, że będę położną, ale był już lipiec i zakończył się etap rekrutacji. Po roku złożyłam papiery i się dostałam.
Radość.
Tak, ale też panika, bo w tym samym czasie zaczęłam pracę w agencji reklamowej na pełny etat. A te studia odbywają się wyłącznie w trybie dziennym, do tego pierwszy rok jest bardzo ciężki.
Co było najtrudniejsze?
Ilość materiału do opanowania i to z tak różnych dziedzin jak fizyka, chemia, czy biochemia. Nie byłam też świeżo po maturze, więc musiałam poświęcić trochę czasu na doczytywanie o podstawach.
Czy kończyłaś wcześniej jakieś studia?
Tak, historię i anglistykę. Jestem człowiekiem renesansu!
Jak się organizujesz z nauką?
Miewam ataki paniki. Na przykład wtedy, gdy oglądam wykład o białkach i aminokwasach. Teoretycznie trwa godzinę, ale zanim zrobię notatki z jednej godziny robi się pięć! Niektórych przedmiotów uczymy się e-learningowo i musimy to przyswoić we własnym zakresie. W takich chwilach myślę sobie, czy to ma sens. A potem sprowadzam się do parteru, bo przecież nie ja jedna to przechodzę. Na moich studiach jest sporo matek i starszych kobiet. Trzeba się wziąć w garść.
Tak sobie mówisz? Pippi też sobie mówiła, że ma posprzątać. Jeśli to działa, to musisz być wyjątkowo pilna i zdyscyplinowana.
Ja jestem człowiekiem chaosem i dlatego muszę się jeszcze bardziej starać, żeby się wszystko udało.
Zajęcia odbywają się codziennie?
Jeszcze nie codziennie, jakieś 3-4 dni w tygodniu, ale bywa tak, że i rano, i wieczorem tego samego dnia muszę iść na uczelnię. Czasem zajęcia trwają od 7:45 do 20. Na szczęście mam indywidualny tok studiów i skroiłam sobie dzięki temu najbardziej optymalny plan, bo mogę zmieniać grupy jeśli np. nie odpowiada mi godzina. Poza tym, za radą koleżanki, podzieliłam ten pierwszy trudny rok, wzięłam urlop dziekański i dzięki temu mogłam jednocześnie pracować w agencji. Po pewnym czasie zrezygnowałam z tej pracy, bo pełen etat to jednak za dużo, i wróciłam do nauczania angielskiego. Robię to teraz 2 razy w tygodniu.
Czy na położnictwie również wybiera się specjalizację?
Po 3 latach studiów możesz zrobić kurs specjalizacyjny. To jest element dokształcający, bo w tym zawodzie ani na chwilę nie możesz spuścić ręki z pulsu. Wciąż trzeba się uczyć o nowych standardach i rozwiązaniach, bo położnictwo stale się rozwija i trzeba aktualizować wiedzę. Po studiach będę mogła pracować na oddziale neonatologii przy noworodkach lub na ginekologii, gdzie leżą pacjentki z urazami i chorobami.
Powiedz mi jeszcze, kiedy ty masz czas na naukę?
Przy wszystkich moich obowiązkach jestem także mamą, więc nie mogę zarywać nocy, bo sobie nie poradzę. Ten wariacki tryb życia narzuca mi systematyczność, poza tym ja uwielbiam się uczyć w środkach komunikacji miejskiej, a najbardziej w autobusie.
Chcesz powiedzieć, że bycie mamą pomaga w studiowaniu?
O dziwo tak! Tyle trzeba ogarnąć, na nic nie starcza czasu a potem przychodzi kolokwium i zaliczasz je na 5. Wszyscy się dziwią, ale ja wiem, że żeby je zdać muszę zacząć się uczyć tydzień wcześniej, podzielić materiał, nie mogę zostawić wszystkiego na ostatnia chwilę. Poza tym studiowanie teraz to jest zupełnie inna jakość, bo wypływa z czystej chęci zdobywania wiedzy.
Co cię tak kręci w położnictwie?
Ja zwyczajnie kocham kobiety w ciąży, mam do nich wielką słabość.
Rozwiń tę piękną myśl.
Nie łykam holistycznych teorii, które mówią, że poród jest wydarzeniem metafizycznym. Dla mnie jest jest fizjologią, jest pracą, którą musimy wykonać. Sytuacja porodu zawsze bardzo mnie wzrusza i mówię dziewczynom przed porodem, jak bardzo im zazdroszczę. Bo to jest trochę tak, jakby się wspinały na Mount Everest, a najpiękniejsza jest płynąca z tego świadomość, że są w stanie zrobić wszystko. Bardzo mnie cieszy, że kobiety są teraz tak bardzo świadome. Dużo wiedzą, interesują się, zadają trudne pytania. Położna lub doula muszą być naprawdę dobrze przygotowane, żeby sprostać oczekiwaniom przyszłych mam.
I dlatego tak się starasz, tak bardzo jesteś zaangażowana.
Zanim zaczęłam studia trochę się bałam, że będą nam ładować do głów teorie, z którymi nie będę się zgadzać. A jest odwrotnie. Wykładowcy mówią nam, żeby wspierać kobietę i pozwolić jej na bycie siłą sprawczą.
Zaufać kobiecie, podoba mi się to podejście. Dzięki za rozmowę, Aniu.
*
Anka Smereka Absolwentka historii i anglistyki, mama 5-letniej Poli i 3,5-rocznej Anieli. Pracuje jako doradca chustowania i doula, od roku studiuje położnictwo. Uwielbia język francuski, Netflix, koncerty i dobre jedzenie.
Ilość komentarzy: 6!
Piękna rozmowa :>
Cieszę się, że są takie położne i że na uczelniach padają tak mądre słowa… Oby co roku było lepiej na polskich porodówkach! :>
Dzięki, Marta! Też poprosimy.
Takie położne to skarb! Na szczęście już często są to kobiety, które wykonują ten zawód z miłością. Ja miałam cudowną położną i jej zawdzięczam wiele. Powodzenia w spełnianiu marzeń!
Dumna jestem z Ciebie Ania mega i cichaczem zazdroszczę tego ogarnięcia się w chaosie 🙂
Ania mistrz!
Moja położna w porodzie miesiąc temu 🙂 <3 Ania jest super!