Kobieta Anniel: Vasina
Rozmowa z Vasiną Maćkowiak
Wnuczka gorseciarki i córka śpiewaczki. Mama 7-letniego Antona, 9-letniego Kaja i 11-letniej Lili. Aż wreszcie stylistka i projektantka mody, rozmiłowana w projektowaniu wnętrz.
Mówi szybko, nie spuszczając wzroku z rozmówcy. Nie idzie, tylko biegnie, kiedy oprowadza nas po iskrzącej się od wieszaków pracowni przy Nowogrodzkiej. Wystukuje obcasami znaną tylko sobie melodię, częstuję kawą i czekoladą, śmieje się perliście i rozbraja wybuchami spontanicznej szczerości. Cudownie impulsywna, rzutka i nieobliczalna w swoich modowych poczynaniach. Spotkać się z nią to wielka radość i przywilej. Oto Vasina Maćkowiak, bohaterka cyklu rozmów Kobieta Anniel, tworzonego przy wsparciu marki Anniel.
*
Jeśli nie moda, to co?
To pewnie projektowanie wnętrz, które również jest moją pasją. Nieustannie zagapiam się na budynki, jestem wrażliwa na architekturę w większym stopniu niż na przyrodę. Łapię się czasem na tym, że zwracam większą uwagę na przedmioty, niż na ubrania.
To nam się pięknie składa, bo są one tematem naszego spotkania. Jakie przedmioty lubisz?
Lubię współczesne wzornictwo i sztukę. Wszystko, co ładne. Lubię eklektyczne wnętrza, lubię współczesne rzeczy, ale też takie z historią. Starą porcelanę, ale i tę nową. Wszystko zależy od proporcji we wnętrzu, syuprocentowa konsekwencja mnie drażni, ale gdy dostrzegam w jakimś miejscu coś zupełnie niepasującego do reszty, od razu czuję się lepiej.
Czyli kręcą cię niedoskonałości?
Tak, i w ciuchach, i w urodzie.
Masz piękną kolekcję porcelany. Od jak dawna ją zbierasz?
Kolekcja to za duże słowo. Moja ciocia, która przekazała mi część swoich zbiorów, jest prawdziwą kolekcjonerką – zapisuje, z którego roku pochodzi dany egzemplarz, do kogo należał, jaki reprezentuje styl. Ja jestem kolekcjonerem z przypadku. Jak na coś ciekawego wpadnę, to kupię. Ludzie wiedzą, że lubię porcelanę, wiec mnie nią obdarowują. To, co mnie w niej szczególnie urzeka, to to – że przy całym moim uwielbieniu dla sztuki współczesnej – porcelanę lubię właśnie wiekową, która mimo swej kruchości przetrwała tyle lat i tyle zawirowań historycznych.
Do jakich jeszcze przedmiotów masz słabość?
Do wszystkich, które nawiązują do designu wnętrzarskiego. Pamiętam, że gdy urządzałam swoje pierwsze mieszkanie, mój budżet na całe wyposażenie wynosił 15 tysięcy złotych. Wiadomo, że kanapę można kupić po roku, ale kran czy umywalkę trzeba sprawić sobie od razu. Weszłam więc do pierwszego sklepu i zobaczyłam baterię z dwiema kryształowymi kulami. Sprzedawca, widząc moje osłupienie, zachwalał: Proszę pani, to jest Mercedes wśród baterii łazienkowych. No to pomyślałam, że muszę tego Mercedesa mieć i w ten sposób wydałam jedną trzecią swojego budżetu remontowego na baterię. Ale mam ją do dziś i zabieram ją ze sobą przy każdej przeprowadzce. Mam dużo czułości do swoich dziwnych zakupowych wybryków, a przecież tyle rzeczy mogłam za to kupić. Nadal jednak mam tak, że więcej jestem w stanie wydać na design, niż na ciuchy.
Wspomniałaś na początku, że lubisz rzeczy ładne. Co to dla ciebie znaczy „ładne”?
To słowo-wytrych, zrozumiałe dla każdego, które w moim słowniku określa wnętrze lub ubranie, w którym się dobrze czuję. Kiedy wyczuwam w człowieku i stworzonym przez niego wnętrzu wrażliwość na sztukę, to czuję się dobrze, bo mam na czym zawiesić wzrok, nad czym się zastanowić. Myślę sobie wtedy: dlaczego ktoś wykorzystał takie wzornictwo, poszedł taką artystyczną ścieżką. Głowa od razu pracuje.
Czy masz takie wnętrza, do których chodzisz po ukojenie albo po inspirację?
Bardzo lubię być u siebie, w domu i w pracowni. Tu mi się najlepiej pracuje i jestem w pełni skoncentrowana. Ale mam też takie miejsca, do których nieprzerwanie od lat jeżdżę po odpoczynek. Relaks dają mi miejsca gwarne i pełne energii.
Na przykład jakie?
Choćby Nowy Jork. Może to mało odkrywcze, ale mimo że byłam tam już wiele razy, wciąż jestem głodna tego miasta, wciąż ciekawa. Zwykle podróżując, przechodzę łapczywie od jednego celu do drugiego, bo chcę jak najwięcej zobaczyć. Z Nowym Jorkiem mam inaczej. To miasto ciągle się zmienia, i wbrew temu, że jest tam głośno i wszystkiego dużo, to potrafię się w nim wyłączyć i tylko chłonąć, otrzymując mnóstwo bodźców stymulujących do działania. Dzięki temu wracam stamtąd z myślą: Tyle jest do zrobienia, jak fajnie!
Udaje ci się pojechać do Nowego Jorku raz w roku?
Zwykle tak, ale na przykład w zeszłym roku, przez różne zobowiązania i plany, mi się to nie udało, i żałowałam. Już teraz robię plany, żeby po kolejnym pokazie wyrwać się tam choć na chwilę.
Skąd pochodzisz?
Urodziłam się w Krakowie, w Poznaniu mieszkałam 3 lata, a w Łodzi rok. W Warszawie żyję od ponad 20 lat, więc czuję się bardziej warszawianką niż krakowianką. Co prawda jeżdżę do Krakowa regularnie, bo tam są moi rodzice, ale to miasto kojarzy mi się wyłącznie z odpoczynkiem. Kiedy przekraczam rogatki Krakowa, mam ochotę siąść na Rynku z winem i nic nie robić, totalnie wyłącza mi się opcja pracy. Pamiętam, że do matury też uczyłam się w knajpach (śmiech).
Powiedz, jak się ubierały ważne kobiety w twoim życiu? Jaki miały stosunek do mody?
Moja babcia prowadziła gorseciarnię na Placu Szczepańskim, a mieszkała naprzeciwko Kościoła Mariackiego. Obecnie w jej mieszkaniu działa Muzeum Historyczne Miasta Krakowa. To ciekawe, jak historia zatacza koło. Wyobraź sobie, że odezwało się do mnie Muzeum z prośbą o przekazanie na wystawę koronkowej sukienki, którą zaprojektowałam dla Moniki Brodki na galę Fryderyków. Piękne jest to, że ta wystawa odbywa się w miejscu, w którym moja mama się urodziła, a moja babcia mieszkała przez całe życie. Ja sama też mieszkałam tam przez pierwsze 3 lata życia.
Towarzyszyłaś babci w pracy? Pamiętasz coś z czasów świetności jej gorseciarni?
Bywałam tam bardzo często. Przyglądałam się, jak moja babcia zdejmuje miarę, a potem szyje wytwornym Polkom bieliznę i stroje kąpielowe. Interes kręcił się najlepiej jeszcze przed wojną, a w jej trakcie niemieccy żołnierze przejęli całą kamienicę i urządzili sobie w niej kwaterę. Moja babcia była typową krakowianką, która dreptała 3 metry z kościoła do mieszkania, kolejne 3 metry do pracy w gorseciarni. Była absolutną mieszczanką i ja mam to po niej. Muzeum – tup, tup – knajpa – tup, tup – dom. Babcia zmarła, gdy byłam mała, ale ja do dziś kocham szwalnię. Pamiętam, że spędzałam wiele godzin wsłuchana w szum maszyny do szycia. Ten warkot daje mi poczucie bezpieczeństwa.
A myślałaś kiedyś o tym, żeby stworzyć kolekcję bielizny?
Nie myślałam, ale w najnowszej kolekcji chciałabym oddać klimat gorseciarni.
A jak się nosiła twoja mama?
Mama była śpiewaczką Capelli Cracoviensis przy Filharmonii Krakowskiej, ze sporymi skłonnościami do strojenia się. Sporym ułatwieniem były częste podróże, w które udawała się w gronie współpracujących z nią artystów. Kiedyś przywiozła czarne skórzane buty na obcasie od Yves Saint Laurent. Dziś mają pół wieku, a mi wciąż zdarza się je założyć.
Nosicie ten sam rozmiar?
Ona ma pół numeru mniejszy, ale się wciskam (śmiech). Mam też po niej kilka ubrań.
Czyli jesteście podobnej budowy?
Tak, obie jesteśmy drobne i małe.
W którymś z wywiadów powiedziałaś, że mieścisz się w swoje ciuchy z podstawówki.
Od pół roku już nie. Odkąd przeszłam na dietę wegańską.
Więcej jesz?
Wiesz, ja zawsze jadłam mało, ale przestawiając się na weganizm, je się bardziej tuczące produkty. Z mięsa zrezygnowałam 10 lat temu i za nim nie tęsknię, ale są produkty, z którymi trudno mi się rozstać.
No, jakie?
Lody (śmiech). Męczy mnie to, że muszę szukać wegańskich, bo jestem prawdziwie uzależniona od lodów i nie umiem bez nich żyć. Jedzenie ich traktuję jako czyste sprawianie sobie przyjemności. Nie gotuję, nie mam frajdy z przygotowywania posiłków, ale na szczęście tym zajmuje się mój mąż. Często wspomina, że kiedy mieszkałam sama, nie miałam nic w lodówce. Nigdy nie lubiłam robić zakupów, a gotować nienawidzę. Mogę nie jeść przez kilka godzin i nawet tego nie zauważę. Ale słodkie desery, batony, to już tak.
Za kim się obejrzysz na ulicy?
Za ciekawym człowiekiem. Jest taki typ kobiet, który szczególnie mnie intryguje. W Polsce jest ich stosunkowo mało, ale zdarza mi się na nie natknąć. Charakterystyczne, o podobnej do mojej estetycznej wrażliwości.
Ekstrawaganckie, ale ze smakiem?
Wolę te zwyczajnie odważne. Dobrego smaku można się nauczyć, patrząc na innych, wychowując się w odpowiednich warunkach, bywając w odpowiednich miejscach. Jeśli się ma otwartą głowę, to ten gust może przyjść z czasem. Kiedy widzę kogoś ubranego ekstrawagancko, to wiem, że się zachwycę, nawet jeśli sam ciuch mi się nie podoba. Myślę też, że odwaga w stylizacji może się przejawiać wielorako: i poprzez bardzo ekstrawaganckie ciuchy, i poprzez wciąż tę samą fryzurę. Dla mnie odwagą jest kompletnie się nie zmieniać.
Imponują ci znani ludzie ze świata kultury, sztuki lub mody? Czy jest wśród nich ktoś, kogo styl szczególnie podziwiasz?
Jest wiele takich osób i według tego klucza staram się dobierać bohaterów moich albumów. Nie zawsze te osoby reprezentują bliski mi styl, ale czuję, że chciałabym właśnie tę osobę po swojemu ubrać.
Jest wśród nich wiele znanych osób.
Tak, ale tutaj o wyborze decyduje temperament i pasja do zawodu, otaczająca te osoby aura. Lubię kombinować przy czyimś wizerunku, wsadzić kij w mrowisko.
A jak ci się układa współpraca z fotografami? Wiem, że od lat masz swój sprawdzony zespół, ale zdarza ci się kolaborować z kimś nowym, jak Przemek Dzienis.
Szukam mocy w zdjęciu, w geście, ubraniu. Nie lubię totalnej przypadkowości, dlatego najczęściej pracuję z Magdą Wunsche, którą uwielbiam przede wszystkim za odwagę. U Przemka cenię niebywałą wrażliwość na sztukę. Lubię też Rafała Milacha i Tomka Tyndyka, ale moim ulubionym fotografem spoza Polski jest Juergen Teller. W jego zdjęciach jest coś alternatywnego i zarazem tak charakterystycznego, że nie da się pomylić jego prac z pracami innych fotografów. Kiedy Juergen fotografuje gwiazdę, aranżuje ujęcie tak, by wyciągnąć z niej całą esencję.
Jakby wyczekiwał momentu, kiedy na twarzy modela pojawi się coś sprzecznego, co nie zawsze jest fotogeniczne, ale zawsze jest autentyczne. To ciekawe, że gwiazdy, które ciągle grają, mu na to pozwalają.
To proste, mają do niego zaufanie.
To skoro jesteśmy przy zaufaniu, jak ty to robisz, że klientki maja zaufanie do ciebie i twoich wyborów? Jaka jest twoja metoda?
Metod na to mieć nie można. Albo się z kimś zgrasz, albo nie. Ja zawsze mówię szczerze, co myślę, i wielu ludziom to pasuje, ale są też tacy, którzy nie lubią tego stylu pracy. Dlatego myślę, że nie owijając w bawełnę, tyle samo tracę, co zyskuję. Uważam, że w stylizacji trzeba mieć pełne zaufanie, lubić się i pracować wspólnie latami, żeby zbudować coś wartościowego.
Kiedyś powiedziałaś, że w swojej szafie nie sprzątasz, ale kiedy dorwiesz się do czyjejś garderoby, to nie ma zmiłuj. Nie zatrzymasz się, póki nie skończysz.
O tak, wyżywam się wtedy na całego. Nie trzeba kogoś znać, żeby zrobić mu selekcję w szafie. Kobiety mają niezwykłą intuicję i tak naprawdę to same dobrze wiedzą, w czym świetnie wyglądają. Ale wiele z nich ma w szafach kiecki, których nie umie wyrzucić z wielu przedziwnych powodów. Za to zawsze widać, gdy ktoś źle się czuje w ubraniu, nawet jeśli wygląda w nim jak król. Cały kłopot w tym, że kobiety nie słuchają siebie, tylko złych doradców. A już najgorszą opcją z możliwych jest słuchanie koleżanek.
No, jak to – nie mówisz serio?
Ja już wolę, kiedy klientka przychodzi do mnie z mężem. Partnerzy dają lepsze rady, bo patrzą z miłością i dystansem. A przyjaciółkom trudno się zebrać na ten dystans.
Jesteś rannym ptaszkiem. Dlatego, że chcesz czy dlatego, że musisz?
Ćwiczę rano. Nie mam możliwości zrobienia tego później, bo nie jestem w stanie przewidzieć, jak długo potrwa sesja czy spotkanie z klientką. Wczesny ranek to jedyna pora w ciągu dnia, kiedy mogę na pewno zająć się wyłącznie sobą.
I jesteś w stanie zmobilizować się do ćwiczeń w domu?
W życiu! O świcie chodzę na zajęcia. Muszę mieć przewodnika, który stanie nade mną z batem. I nie mogę robić sobie przerw od treningów, bo z dużym prawdopodobieństwem do nich nie wrócę. Niedawno wyjechałam na trzy tygodnie i kolejne trzy zbierałam się do powrotu.
Prokrastynacja. Znam to.
Ostatecznie się zmobilizowałam, bo szkoda mi było wysiłku i czasu, które włożyłam w wypracowanie w sobie tej regularności. W końcu zaczęłam o siebie dbać. Głupio by było odpuścić.
Gdzie kupujesz ciuchy?
Czasem wyszukuję coś od polskich projektantów, ale najwięcej ubrań przywożę z Nowego Jorku. Na sklepy mnie nie stać, ale regularnie buszuję w butikach vintage, gdzie za przyzwoite pieniądze, często niższe niż w Polsce, jestem w stanie upolować perełkę. Lubię też szperać w ciuchlandach w małych polskich miasteczkach, bo skoro coś przetrwało tyle lat, to musi być dobrej jakości. Szerokim łukiem omijam sieciówki, bo nie chcę wspierać tego biznesu. Lepiej kupować mniej, choćby dlatego, że wtedy łatwiej się dobrze ubrać. Jedna plastyczna bluzka może zrobić 15 zestawów ubrań.
A co to znaczy plastyczna bluzka? Biała koszula? Gładki T-shirt?
Nie da się tego jednoznacznie określić. Czasem takim evergreenem może być coś spektakularnego, co z założenia miało być noszone tylko na specjalne okazje. A okazuje się, że pasuje do wszystkiego. Pamiętam, jak kupiłyśmy z klientką pomarańczową plisowaną spódnicę, która pasowała do niemal wszystkich ubrań, jakie miała w szafie. Lubię w modzie to, że ciągle wprawia mnie w zdziwienie.
Niechaj to trwa i trwa. Dziękuję za rozmowę.
Vasina wybrała Anniel Bootie Nix.
*
KWESTIONARIUSZ ANNIEL
Twoja największa pasja? Szeroko pojęte projektowanie.
Guilty pleasure? Lody.
Ukochane comfort food? Nie lubię jeść.
Ulubiona książka? Czytam jedną za drugą, nie wracam do książek.
Ulubiony magazyn? W przeszłości „i-D”, teraz magazyny zastąpił Instagram.
Ulubiona płyta? „()” Sigur Ros.
Ulubiony projektant? Martin Margiela.
Ulubiony kosmetyk? Tłusty krem Nivea.
Ulubiony zapach? Wszystkie serie Comme Des Garçons.
Ulubiony film? „Melancholia” Larsa von Triera.
Ulubiona dyscyplina sportu? Joga.
Twój ulubiony model Anniel? Anniel Bootie Nix.
Jeden komentarz
Ciekawa osobowość, dawno nie czytałam tak interesującej rozmowy.