Karmienie piersią (nie)mile widziane
Karmienie piersią (nie)mile widziane - czyli o parentfriendly-washingu słów kilka.

Żadne próby zagrań PR-owych nie zmienią faktu, że karmiące mamy i ich dzieci nadal są traktowane w wielu instytucjach kultury jak intruzi.
Od kiedy ostatni raz zostałam obsztorcowana w sali muzealnej za karmienie piersią („proszę zabrać stąd te dzieci!”), minęło dobrych kilka lat. Zdążyło się ukazać kilka zainicjowanych przez NGOs-y (takie jak Fundacja Rodzic w mieście) poradników dla dyrektorów placówek kultury. Stołeczne placówki kulturalne mogły się więc dostosować do coraz śmielej komunikowanych potrzeb najmłodszych uczestników życia kulturalnego i ich rodziców. Z pozoru jest lepiej – organizowane są prorodzinne inicjatywy, powstają sympatyczne wpisy na Instagramie, rzucane są w stronę rodziców deklaracje, zaproszenia i oferty edukacyjne. Jednak nie mają one wiele wspólnego z autentyczną troską o dostępność placówek dla dzieci, częściej są niestety wyrazem PR-owej strategii, która ma prezentować inkluzywność.
Miło byłoby wejść do muzeum z dzieckiem w wózku i pozwolić mu po prostu chłonąć sztukę, bez dyktowania, jak należy to robić.
Animacje i warsztaty z edukatorem czy zabawa w plastykę w osobnej salce, nigdy nie zastąpią nieskrępowanego obcowania ze sztuką, oglądania obrazów czy słuchania koncertu muzyki poważnej. Nie chodzi o to, że organizowane tylko dla dzieci wydarzenia są bezcelowe: chodzi o to, by nie „upupiać dzieci”, nie nadawać im statusu jednostek niezdolnych do interakcji ze światem dorosłych. Nie mówiąc o tym, że z perspektywy mam karmiących miło byłoby móc przystawić do piersi dziecko w muzealnej przestrzeni, bez skrępowania, patrząc w tym czasie na obraz. Miło byłoby wejść do muzeum z dzieckiem w wózku i pozwolić mu po prostu chłonąć sztukę, bez dyktowania, jak należy to robić. Chciałabym, by każde muzeum miało przestrzeń przyjazną dzieciom, ale właśnie im – nie ich zorganizowanej edukacji i dyrektywnej zabawie, jaką zaplanowali dla nich dorośli. Miejsce twórcze, miejsce swobody, odpoczynku i zbierania sił na „dojrzałe” zwiedzanie.
Nie chodzi o to, że organizowane tylko dla dzieci wydarzenia są bezcelowe: chodzi o to, by nie „upupiać dzieci”, nie nadawać im statusu jednostek niezdolnych do interakcji ze światem dorosłych.
Czy dzieciom naprawdę potrzeba specjalnych muzealnych dni? Już kilka lat temu w rozmowie z Ładne Bebe ekspertka fundacji Rodzic w mieście Olga Hilger zwracała uwagę, że w dostępności placówek nie chodzi o dodawanie kącików z zabawkami. Nie to jest istotą ułatwienia rodzicom korzystania z przestrzeni takich jak muzea czy filharmonie. Dużo ważniejszy zdaje się język, jakim placówka kultury mówi do dziecka, nawet o swoim najbardziej „poważnym i dorosłym” programie. Liczą się też prozaiczne elementy, takie jak otwartość kadry pracowniczej na karmienie piersią, miejsca do siedzenia i odpoczynku czy przewijaki.
Liczą się język, ale i prozaiczne elementy, takie jak otwartość kadry pracowniczej na karmienie piersią, miejsca do siedzenia i odpoczynku czy przewijaki.
Niestety eventy z animatorami, plakaty zapraszające na dni zabaw, nawet prodziecięce wystawy, gdzie najmłodsi są kuratorami, często nijak się mają do realiów napotykanych przez szukających obcowania z kulturą rodziców. W stołecznym Zamku Królewskim krzywo patrzy się na dzieci wózkowe, ochroniarze dreptają za mamami z bobasem w chuście krok w krok. Marta Marciniak, młoda mama z Warszawy, została nawet wyproszona z sali, ponieważ szykowała się na wystawie do dyskretnego karmienia piersią kilkumiesięczniaka. Na ironię – tuż obok stała grupa uczniów na lekcji muzealnej. Wypraszanie mam z galerii ma się więc wciąż dobrze. I nie mówimy tu o dzieciach głośnych, rozrabiających czy „zagrażających” dziełom sztuki, tylko o niemowlakach przy piersi.
By wychować przyszłych odbiorców kultury, nie można ich kierować wyłącznie na zamknięte eventy w formie pikników czy warsztatów.
Muzeum Narodowe w Warszawie z kolei przez chwilę rozpaliło serca rodziców, zapraszając ich we wrześniu na „Dziecięcą Swobotę”. Szybko okazało się, że ten z pozoru familijny event, mający na celu zbadanie potrzeb rodziców i dzieci, tak naprawdę jest stypą z okazji zamknięcia sali edukacyjnej na pierwszym piętrze muzeum. Do niedawna sala ta stanowiła znany warszawskim rodzicom kącik, miejsce wyjątkowe, bo pozwalające na wyciszenie, odpoczynek, spokojną kreatywną zabawę. Muzeum Narodowe zadeklarowało, że przestrzeń dla dzieci i rodziców powróci, ale nie podano żadnych konkretów.
Jak właściwie powinna zatem wyglądać placówka przyjazna rodzinom?
Przede wszystkim oferować darmowy lub tańszy wstęp dla dzieci. Rozumieją to wszystkie europejskie placówki, z berlińskimi instytucjami z Wyspy Muzeów na czele, gdzie dzieci do 18. roku życia zwiedzają najważniejsze skarby za darmo. By wychować przyszłych odbiorców kultury, nie można ich kierować wyłącznie na infantylne zamknięte eventy w formie pikników czy warsztatów. Kolejną sprawą jest wspomniany już przyjazny dzieciom język. Może on być ujęty w formę audioprzewodnika (najlepiej nagranego dla dwóch grup wiekowych: przedszkolnych i szkolnych). Język może być przy tym rozumiany jako quest/gra lub zadania do rozwiązania, które otrzymuje dziecko od pracowników. Może to być także po prostu przewodnik mówiący w sposób, który trafia do dziecięcej wyobraźni. Przykładem jest doskonale funkcjonujący w oddziale głównym Muzeum Warszawy quiz z zagadkami. Jego rolą jest nie tylko zaciekawienie dziecka, wciągnięcie go w program placówki, ale też skrócenie czasu zwiedzania, tj. zaprezentowanie tylko najciekawszych z punktu widzenia dzieci artefaktów w danej ścieżce tematycznej.
Pierwsza wizyta na „dziecięcej” wystawie może pomóc przywiązać odwiedzających do miejsca i sprawić, że zapoznani z jego ofertą i przestrzenią w sprzyjających warunkach odwiedzający chętniej powrócą przy innej, mniej sprofilowanej pod dzieci okazji.
Warto pamiętać, że czasowe wystawy skierowane wyłącznie do dzieci – takie jak szeroko opisywana w mediach ekspozycja na temat Koziołka Matołka w Muzeum Karykatury czy „Trzepaki, Reksio i Atari” w krakowskiej Nowej Hucie – stanowią dobry środek zaradczy, by przykuć uwagę rodzin, przyciągnąć do niepopularnej placówki. Pierwsza wizyta na „dziecięcej” wystawie może pomóc przywiązać odwiedzających do miejsca i sprawić, że zapoznani z jego ofertą i przestrzenią w sprzyjających warunkach odwiedzający chętniej powrócą przy innej, mniej sprofilowanej pod dzieci okazji.
Nie bez znaczenia dla dostępności jest też infrastruktura muzeów. Miejsca do siedzenia, podjazdy dla wózków – nawet tak banalna rzecz jak możliwość zaparkowania własnego wózka i pozostawienie go w poczuciu komfortu (bez stresu, że instytucja za pozostawione przedmioty nie odpowiada) mogą wpłynąć pozytywnie na postrzeganie dostępności placówki. Inne rozwiązanie, które ma wprowadzić m.in. otwierające się właśnie Muzeum Historii Polski, to wózki muzealne, do wypożyczenia do przemieszczania się po ekspozycji.
Dzieci powinny od urodzenia uczestniczyć w życiu jakie prowadzi rodzic, by z czasem przyjąć jego obyczaje za swoje. Dajmy dzieciom poczuć atmosferę i pewną podniosłość galerii sztuki.
Oczywiście proporcje między inicjatywami kids-friendly a tradycyjnym sposobem narracji muszą zostać zachowane. Dzieci powinny od urodzenia uczestniczyć w życiu jakie prowadzi rodzic, by z czasem przyjąć jego obyczaje za swoje. Dajmy dzieciom poczuć atmosferę i pewną podniosłość galerii sztuki. Jeśli trafią tam w wieku 7, 8 czy 9 lat – będzie za późno. Nie odnajdą się, nie poczują się jak u siebie i pewnie szybko sięgną po inne rozrywki. By jednak realizować to założenie, potrzebujemy poważnej debaty o dostępności placówek kultury. Czas na zaangażowanie rodziców i zarazem na inicjatywę samych instytucji. W tym roku otworzą się dwa nowe, ogromne warszawskie muzea – Sztuki Nowoczesnej i Historii Polski. Niektórzy edukatorzy już na etapie stanu surowego budynku MSN wyrażali obawy w związku z umieszczeniem sali edukacyjnej w piwnicy, zgodnie zresztą z warszawską „tradycją” spychania dzieci tam, gdzie ich nikt nie widzi i nie słyszy. Jak będzie wyglądała edukacja w MSN w rzeczywistości? Czy my, rodzice, nauczymy się komunikować swoje potrzeby? Czy zamiast wygodnego zostawiania dzieci z dziadkami lub nianiami, by zwiedzać wystawy, postanowimy toczyć nierówną walkę o prawo do obcowania z kulturą nawet z pieluchami na zmianę w plecaku? Walczmy o to, jeśli nie chcemy, by pokolenie naszych dzieci obcowało jedynie ze „sztuką” AI na swoich smartfonach.