psycholog współpraca reklamowa

Jak zapanować nad złością w rodzicielstwie?

Rozmowa z autorką książki „Uwaga! Złość” Ewą Tyralik-Kulpą

Jak zapanować nad złością w rodzicielstwie?
materiały prasowe

Panuje stereotyp, że złoszcząca się kobieta to hetera, złość piękności szkodzi. A już wściekająca się matka to najgorsze, co może spotkać dziecko. Tymczasem złość… nie jest zła! To tylko (i aż) ważna informacja od naszego ciała. Jak ją dobrze wykorzystać mówi Ewa Tyralik-Kulpa, trenerka umiejętności psychospołecznych.

Znowu nawrzeszczałam na dziecko. Tyle razy próbowałam się powstrzymać! Wdech-wydech? Przeklinanie pod nosem? Dobre sobie… To pewnie doświadczenie niejednej z nas. Tym bardziej bolesne, że po każdej takiej erupcji wulkanu z poczuciem winy myślimy o sobie jak o najgorszej matce świata.

Nie musi tak być. Dajmy sobie prawo do złości. Oswójmy to dzikie zwierzę w nas, a wtedy będziemy mogły skutecznie (i bez rannych na frontach!) nim zarządzać. Jak to zrobić, jeśli próbowałyśmy już wszystkiego i nadal mamy problem ze złością? – podpowiada Ewa Tyralik-Kulpa – trenerka umiejętności psychospołecznych, autorka książki „Uwaga! Złość” (Wydawnictwo Natuli).

To ważna pozycja dla każdego rodzica, bo przecież każdemu z nas czasem puszczają nerwy. Po jej lekturze można inaczej spojrzeć na złość. Nie jak na coś, za co trzeba się wstydzić i wszelkimi siłami tłumić. Ale jak na coś, co… może nam pomóc w codziennych rodzicielskich zmaganiach. A także w zrozumieniu samych siebie.

Da się żyć bez złości?

Wyobraźmy sobie świat bez złości. Byłoby pięknie, prawda? Wszyscy uśmiechnięci, mili dla siebie. To niemożliwe. Jest takie zdanie, przypisywane Marshallowi Rosenbergowi, twórcy Porozumienia bez Przemocy: świat bez złości byłby światem ludzi miłych, ale martwych.

Czyli złe są nasze reakcje, a nie sama złość?

My dosyć długo o tej złości nie mówimy. Długo ją w sobie trzymamy, upychamy. Wydaje nam się wtedy, że w ogóle się nie złościmy. Może na zewnątrz nie, ale w środku? Raz uruchomionego łańcucha reakcji fizjologicznych, hormonalnych, nie da się zatrzymać. Musi gdzieś znaleźć ujście.

I para bucha.

Bucha, ale nie zawsze w taki oczywisty sposób. Czasem są to zachowania nieprzyjemne, ale nie łączymy ich ze złością. Biegniemy na ważne spotkanie i gdzieś posiałyśmy klucze, w dodatku zdarzyło nam się to już kilka razy. Jadąc autem, wydzieramy się na innych kierowców i w ostatniej chwili zmieniamy pas. Marudzimy, narzekamy, obwiniamy – innych albo siebie. Naszych zachowań nie nazwiemy bezpośrednio złością, ale jednak jest to bierna agresja. Złość wyrażona w toksyczny sposób. Albo długo nie dopuszczamy do siebie sygnałów, że jakaś nasza granica została przekroczona, nasz dobrostan jest od dawna naruszony i nagle wybuchamy o drobnostkę. Ulewa się tak, że się wstydzimy, pojawiają się wyrzuty sumienia. I na przykład myślimy, że gdyby nie ta złość, byłybyśmy lepszymi mamami.

A nie byłybyśmy?

No nie. Ludzie mili, spolegliwi, nie protestują, ale… dają sobie sterować. Jak, będąc taką miłą mamą, nauczyć dziecko, że ważne jest i ono, i mama, a więc także inni ludzie? Jak pokazać mu, czym są granice? Jak nauczyć go, że ludzie mają różne potrzeby? Panuje stereotyp, że kobieta, która się złości, to hetera. No i jeszcze, że złość piękności szkodzi. No i że rodzice nie mogą się złościć w relacjach z dziećmi, bo je zastraszają i zabierają im poczucie wartości. Mamy takie przekonania wdrukowane w głowie, więc kiedy się złościmy, myślimy, że coś jest z nami nie tak. A złość to po prostu fizjologiczna informacja naszego organizmu. Ktoś nadepnął nam na odcisk, gnieciemy się w zatłoczonym metrze. Jest wieczór, padamy z nóg, a dziecko nie chce kończyć zabawy. To naturalne, że pojawi się złość – ona jest po prostu informacją o naszym naruszonym dobrostanie. Dopiero to, co z nią zrobimy przekłada się na czarny PR złości.

Zanim wyhodujemy potwora

Da się okiełznać te reakcje? Podoba mi się określenie, że złość to taki dziki zwierz w klatce. Jak go ujarzmić, by nie wyrwał się spod kontroli?

A jest sens go ujarzmiać? To tak, jakbyśmy same pozbawiały się życiowej siły. Informacji ze środka, że dzieje się coś złego. Proszę zauważyć, że niemowlak nie ma żadnych zahamowań w wyrzucaniu na zewnątrz informacji płynących z jego ciała. Dopiero potem, w procesie socjalizacji, zaczynamy tę umiejętność tracić. I jednocześnie tracimy kontakt z samymi sobą. Nie dziwi mnie więc, że takie tłumienie złości obraca się przeciw nam. Zamiast złościć się w odpowiednich momentach, nie robimy tego. Albo zamieniamy złość w smutek. To prosta droga do depresji. Gdy w pracy milczymy, kiedy nasze granice są przekroczone na różnych poziomach, kończymy z wypaleniem zawodowym. W domu jesteśmy maksymalnie przeciążone, ale milczymy. Próbujemy okiełznąć dzikiego zwierza, a skutki bywają opłakane.

To co zrobić, żeby nie wyhodować potwora?

Zanim duży zwierz urośnie jest małym zwierzakiem. Warto zauważać, co się dzieje. Póki złość jest na poziomie irytacji, mogę z nią coś zrobić, zarządzać nią. Ale kiedy złość wchodzi na poziom rozszalałego tygrysa, to samej będzie już trudno sobie z nią poradzić. Co więc? W ciągu dnia zwracajmy uwagę na pierwsze sygnały naruszonych granic. Zarówno psychicznych, jeśli chodzi o nasz dobrostan, jak i fizycznych. Ale uwaga: ta uważność jest niewygodna.

Dlaczego?

Bo kiedy zwracam uwagę na sygnały płynącego z mojego ciała, biorę za nie odpowiedzialność. A żeby wziąć za coś odpowiedzialność, trzeba mieć na to siłę i zasoby. Łatwiej pomyśleć, że świat jest zły, mam tyle pracy, a dzieci mnie nie słuchają. Oczywiście, to normalne, że w takich okolicznościach jestem zła, czasem się wydrę. Rozumiem to, bo czasem sama tak myślę. Ale biorąc odpowiedzialność za moją złość, biorę też odpowiedzialność za moje granice, za samą siebie. I to jest wymagające. Trzeba się tego nauczyć, oswoić, poukładać w głowie.

Złość się, ale… dobrze!

Jak więc złościć się lepiej? Rozumiem, że jednym ze sposobów jest wyłapywanie oznak narastającej złości, zanim pojawi się wściekłość. Na jakie sygnały z ciała zwracać uwagę?

Wszystkie związane z fundamentalnym potrzebami. Jestem zmęczona, głodna, niewyspana, a może chce mi się pić? Banalne, prawda? Ale bywamy w takim odcięciu, zwłaszcza łącząc macierzyństwo z pracą zawodową, że nie zwracamy na to uwagi. Kiedyś potrafiłam przez 12 godzin nie pomyśleć o pójściu do toalety. Odcinałam sygnały z ciała. To nie tylko moje doświadczenie, wiele z nas o tym mówi. Tymczasem trzeba pozwolić sobie poczuć.

To znaczy?

Uznać to, co czuję. Mam w grafiku na dziś cztery sprawy do ogarnięcia, ale już po dwóch widzę, że to za dużo. Jestem zmęczona. Pojawia się dyskomfort. Mogę się nadużyć i zrobić to wszystko, bo nie lubię odkładać ważnych spraw. Ale ryzykuję tym, że kolejnego dnia, przemęczona będę warczeć i poganiać dziecko do szkoły. Mój lont się skróci. Mogę też wziąć odpowiedzialność za moje emocje, i choć nie jest mi z tym dobrze, przełożyć część obowiązków. To może być lepsze, niż cena jaką zapłaciłybyśmy jutro.

Krzyk nie jest najgorszy

Nie wszystko da się przesunąć, zwłaszcza kiedy mamy małe dzieci. Trzeba zrobić obiad, pranie, zaprowadzić do szkoły. Jest w macierzyństwie taki etap, kiedy nasze potrzeby są na drugim (albo trzecim) planie, za potrzebami dziecka/rodziny. Często nie ma innej opcji, mąż w pracy, dzieci płaczą…

Wtedy zastanawiam się, co mogę zrobić po linii najmniejszego oporu. Albo gdzie szukać wsparcia. Muszę dać dzieciom jeść? Ok, ale kiedy jestem u kresu, gotuję makaron z sosem ze słoika. I robię to bez wyrzutów sumienia. W takich chwilach dzwoniłam też do koleżanki, która lubi gotować. Pytałam, czy może ugotować dla mnie gar zupy. Przyznanie przed sobą samą, że sobie nie radzę, potrzebuję wsparcia, nie było łatwe. Ale mając za sobą doświadczenie ratowania się na różne sposoby, wiem, że warto. Nawet za cenę naruszonego ego.

A kiedy ten zwierz już niestety urośnie, to jak dokazuje? Wściekłość. Krzyk. Szarpnięcie. A może też zachowania, które na pierwszy rzut oka nie wyglądają na przemocowe, ale takie są?

Naruszenie granic dzieje się na różnych poziomach. Ważniejsze od samego krzyku jest np. to, co krzyczymy. Kiedy mam za dużo bodźców, jestem skrajnie zmęczona, zaczynam obwiniać dziecko. Mogę nawet nie krzyczeć, ale moje słowa będą ranić bardziej. To, co dziecko słyszy od jednej z najbliższych mu osób, może dotknąć do żywego. Krzyk, którego tak się boimy, nie zawsze przestraszy dziecko tak bardzo jak np. ciche dni czy szantaż emocjonalny. W następstwie złości możemy nie odzywać się do dziecka. A to dla małego człowieka jest bardziej przerażające niż krzyknięcie. W przypadku krzyku rozumie, co się dzieje, ale podczas cichych dni nie wie, o co chodzi. Nad krzykiem też zresztą chciałabym zapanować – ja rozpoznaję, że zaraz będę wrzeszczeć, kiedy zaczynam powtarzać w kółko te same zarzuty. To dla mnie sygnał, że muszę zrobić stop-klatkę, wyjść obok do pokoju i walnąć w tapczan, nawet jeśli spóźnię się przez to do pracy.

Wołanie o ratunek

Dlaczego tak jest, że kochamy tego małego człowieka najbardziej na świecie, a jednocześnie odczuwamy taką wściekłość, że ledwo powstrzymujemy się przed potrząśnięciem nim (nie mówiąc już o krzyku)? Jak sobie radzić z tym emocjonalnym paradoksem?

Podoba mi się przywoływane w takich sytuacjach porównanie do sytuacji w samolocie. Mama najpierw zakłada maskę tlenową sobie, potem dziecku. Zaczynamy krzywdzić dziecko, kiedy jesteśmy u kresu (oczywiście mowa tu o świadomym macierzyństwie, nie sytuacjach skrajnych). Staramy się, ale zdarzają się wpadki. Zwłaszcza, gdy długo nie mieliśmy szansy na zaopiekowanie się samymi sobą, zatroszczenie o siebie, sięgnięcie po pomoc. Tracimy wtedy dostęp do dorosłego w nas. Zaczynają nami rządzić emocje, co samo w sobie nie jest złe, bo reakcje emocjonalne są wołaniem naszego ciała o ratunek, zmianę. Przykre jest to, że w przypadku rodziców, nie tylko oni sami ponoszą koszty tego wołania, ale także ich dzieci.

Dlaczego ta nieumiejętność radzenia sobie ze złością zaczyna szczególnie doskwierać kiedy zostajemy matkami? Przecież wcześniej życie też nie szczędziło okazji do denerwowania się, a jednak złość nie wychodziła uszami.

To złożona sprawa. Nagle spada nam na głowę masa obowiązków. Do wychowania dziecka potrzebna jest wioska, my tymczasem tworzymy małe, nuklearne rodziny. Bywa, że zostajemy z dzieckiem całkiem same, bo partner pracuje po kilkanaście godzin, by utrzymać rodzinę albo w ogóle odchodzi. Kiedy słyszę o „urlopie” macierzyńskim to krew mnie zalewa. Jaki urlop?! Po drugie, wchodzimy w macierzyństwo z energetycznym deficytem. W ciąży organizm pracuje za dwoje. A kiedy już mamy jedno dziecko, w kolejnej ciąży nie możemy odpocząć, skupić się na sobie, bo nadal wszystkim się zajmujemy, podczas gdy nasze ciało na wysokich obrotach szykuje się do narodzin kolejnego dziecka. To bardzo dużo.

Na dnie samotności

Poza nawałem obowiązków jest jeszcze kotłowanina emocji.

Zostając matkami zaczynamy widzieć, że możemy dać dziecku coś innego, niż nasi rodzice nam dali. Można się w tym pogubić. Bo mamy większą świadomość, wyobrażamy sobie wszystko pięknie, bliskościowe rodzicielstwo, porozumienie bez przemocy. Tak zbudowana więź z dzieckiem sprawi, że nie będziemy naruszać swoich granic. Tymczasem rzeczywistość brutalnie sprowadza nas na ziemię. Zgaduję uczucia dziecka, mówię o potrzebach, a ono drze się jeszcze bardziej.

Nie tak miało być…

Właśnie. Jak byłyśmy dziećmi i mama mówiła, że mamy siedzieć cicho, to nie było dyskusji. A tu sięgamy po różne techniki, metody, a dziecko jeszcze bardziej krzyczy. To kolejne wyzwanie. Moment, kiedy w naszym życiu pojawiają się dzieci, to czas, kiedy z szafy wychodzą nasze małe wewnętrzne dzieci. Jesteśmy wyczerpane, przestraszone (zwłaszcza kiedy to nasze pierwsze dziecko i dopiero uczymy się macierzyństwa). Sięgamy dna bezradności. I wtedy budzi się nasze wewnętrzne dziecko, które też chce, by się nim zaopiekowano. Tymczasem jesteśmy same, mąż w pracy. Zerkamy na Instagram, gdzie wszyscy radzą sobie lepiej niż ja. I tkwimy w tym osamotnieniu, trudnych emocjach, które też zabierają nam siły.

Szuflada ze złością

Jeśli w naszym domu rodzice krzyczeli, szarpali, to jesteśmy skazani na takie same sposoby radzenia sobie ze złością? Mamy świadomość i wiedzę większą niż oni, ale czasem im bardziej się staramy, tym bardziej nie wychodzi…

Może to zaskakujące, ale czasem myślę, że nie powinnyśmy aż tak się wszystkim przejmować. Mamy świadomość i korzystajmy z niej. Ale nie bójmy się – a widzę, że młode mamy tak mają – że każde nasze nieodpowiednie słowo, reakcja, zachowanie naruszy granice dziecka, podetnie skrzydła, odbierze na zawsze poczucie wartości. Tkwimy między dwiema skrajnościami. Z jednej strony my, z wielkim poczuciem odpowiedzialności, przekonaniem, że wszystko zależy od nas, że nasz błąd zrujnuje dziecku życie. Z drugiej – wzorce z przeszłości w stylu „dzieci i ryby głosu nie mają”. Warto poszukać swojej równowagi, w której poczujemy się najlepiej, i która będzie służyła naszej rodzinie.

Zostałyśmy wychowane w innym świecie. Polecenia rodziców wykonywało się bez dyskusji. Nie miałyśmy prawa do wyrażania złości, nie pozwalano nam na krzyk. Zostanie matką otwiera tajemną szufladę, w której odkładałyśmy te tłumione złości? I teraz, kiedy po latach ją otwieramy, one wychodzą z większą mocą?

Odłożone emocje, złość, poczucie krzywdy wylewają się, kiedy zaczyna brakować zasobów do dorosłego zarządzania sobą. W takich chwilach, kiedy dodatkowo dochodzą do głosu te niewypowiedziane złości z dzieciństwa, reakcje są dużo gwałtowniejsze. To tak, jakby dosypywać do naszej złości tu i teraz „węgla” z tej dziecięcej szuflady. Jeśli zadbałam o siebie, mniej pracuję, wysypiam się, jem, a dalej wybucham w sposób nieadekwatnie silny, to warto sięgnąć po profesjonalną pomoc.

Wykrzyczeć niewykrzyczane

Niewykrzyczana w dzieciństwie złość musi znaleźć ujście, zostać wykrzyczana? Czy są inne sposoby, nieraniące mnie i bliskich, by ją wyrazić, nie upychać dalej w sobie?

Złością z „tu i teraz” łatwiej zarządzać. Załóżmy, że mam wymagające opieki dziecko i deadline w pracy, którego nie mogę tego przełożyć. Upycham w sobie złość. Ale jak ogarnę robotę, dziecko przejmie mąż, mogę wyjść na spacer. Mogę wytupać moją złość, walić patykiem w piach, zadzwonić do przyjaciółki, wyżalić się. Mogę iść na warsztaty lowenowskie. Mogę zagryzać ręcznik i warczeć, by wyrzucić z siebie nagromadzone pokłady złości. Mamy dostęp do wielu rozwiązań, trzeba „jedynie” odkryć co nam służy. Co jest realne, i co mogę zrobić szybko. I połączyć to ze świadomością, że choć w danej chwili trochę się nadużyłam, to zaraz to minie, zrobię coś dla siebie. Ważne, żeby fizycznie wyrzucić z ciała to napięcie, które się nagromadziło. Czyli nie jadę do sklepu po nową sukienkę, bo to rozwiązanie na chwilę, ale idę na godzinę na basen albo na rower. A pokłady złości z dzieciństwa? Trudno mi sobie wyobrazić, że na spacerze walę patykiem z intencją wywalenia złości sprzed lat.

Tu trzeba już profesjonalnego wsparcia?

Tak, po pierwsze, by uświadomić sobie, do kogo ta złość była. Ukierunkować ją w bezpiecznych warunkach, wyrazić przy terapeucie w zdrowy sposób. Terapeucie, a nie rodzicowi, który tego nie zrozumie, w dodatku jest już innym człowiekiem niż był wtedy. Nam potrzeba kogoś, kto powie: rozumiem to, masz prawo tak się czuć.

Stop-klatka i awaryjne lądowanie

Jak radzić sobie ze złością „tu i teraz”? Techniki/narzędzia, o których mówiłyśmy, na „chłodno” składają się w logiczną całość. Gorzej bywa w praktyce.

Owszem, to niełatwe, ale możliwe do wyćwiczenia. Mnie pomaga odwrócenie się od bodźca. Złości mnie bałagan w pokoju dziecka, więc wychodzę stamtąd. Kłócę się z mężem i boję się, że odlecę za daleko, powiem za dużo, gryzę się w język. Dobra jest strategia stop-klatki, czyli wracam do tematu później, kiedy ochłonę. Jeśli mam świadomość, to jest to do wyćwiczenia. Oczywiście, w kłótni chcemy powiedzieć wszystko do końca. Ale czy to będzie dla mnie dobre?

Co kiedy już uda mi się wcisnąć stop-klatkę?

Trzeba się sobą zaopiekować. Uznać swoje uczucia. Powiedzieć sobie: jestem maksymalnie wściekła; rozsadza mnie ze złości; nie mam siły. Nie chodzi o zablokowanie swoich uczuć, wyparcie. Ale pozwolenie sobie na ich nazwanie. Następnym krokiem jest sprawdzenie, co mogę w tej sytuacji zrobić na szybko. Walnąć poduszką (ja tak robię)? Uderzyć pięścią w stół? Pochodzić?

A dalej?

Jak już fizycznie wywaliłam z ciała nagromadzoną złość, warto zapytać samą siebie, o co tu chodzi? Co jest ważne? Jak mogę sobie pomóc? Jak zaopiekować się sobą? W tej chwili nie chodzi o rozwiązanie problemu, ważne jest to, że się zatrzymałam. Najpierw opiekuję się sobą (maska w samolocie), dopiero po awaryjnym lądowaniu pytam siebie, jak dotrzeć do celu podróży.

Złość jak wulkan w erupcji

W furii wyłącza się racjonalne myślenie. Ostatnie, co nam wtedy przychodzi do głowy, jest myśl, że wieczorem odpocznę.

Racjonalizowanie to domena lewej półkuli. A złość, wściekłość, w dodatku połączona z niezamkniętymi wspomnieniami z przeszłości, to domena prawej półkuli. W chwili, kiedy półkule nie „grają” ze sobą, warto najpierw zaopiekować się tą prawą, w czym pomaga np. wizualizacja.

Czyli?

Wstyd mi to przyznać, ale w totalnej wściekłości przywoływałam w głowie obraz zwierząt, które w obronie własnej wyrzucają przed siebie swoje młode. Wiem, to straszne, ale ta wizualizacja dawała ujście mojej wściekłości. Albo wyobrażałam sobie, że unoszę się rakietą ponad wszystko, spoglądam na sytuację z góry. Mówiłam do siebie, jak do dziecka: Tak, jesteś wściekła, twoja złość jest jak wulkan w erupcji. Oczywiście, trzeba się tego nauczyć tak, jak uczymy nasze dzieci. Dziecku w ataku szału, rzucającemu się na podłodze w sklepie, nie mówimy: uspokój się. A nawet jak mówimy, to nie działa. Bo najpierw potrzebujemy oswoić rozdrażnionego gada. Uznać emocje, nazwać je. Tak samo, jak do wściekłych dzieci, mówię do samej siebie: Ewka, gdybyś miała kałacha, krew lałaby się po ścianie. Jesteś wściekła, widzę cię. Nikogo nie krzywdzę, a moja prawa półkula się uspokaja.

Naprawdę? Mnie średnio przekonują te metafory, wdechy-wydechy, focusing, przeklinanie pod nosem. W gniewie działamy z automatu. To utrwalone przez lata schematy. Trzeba wiele czasu i ćwiczeń, by stworzyć nowe?

Jeśli to wyćwiczymy, to wejdzie nam w krew. Trochę jak z nauką nowego języka obcego. Na początku jest trudno. Znamy parę słówek. Z czasem umiemy skleić jakieś zdanie. Ale po tygodniach nauki możemy już coś powiedzieć. Z reakcjami w złości jest tak samo. Budujemy nowe połączenia neuronalne. Dajmy sobie prawo do emocji, uznajmy je. Jeśli to się uda, złapiemy moment zanim wybuchnie bomba wściekłości, nastąpi wydech. Stańmy wtedy na obu nogach. I tak, jak opiekujemy się dzieckiem w ataku szału, tak zaopiekujmy się samymi sobą.

Idealny rodzic się nie złości?

Może być „dobra” złość, kiedy np. krzykniemy/przytrzymamy dziecko, żeby nie wbiegło na ulicę na czerwonym świetle?

Ja w ogóle nie robiłabym rozróżnienia na złość „dobrą” i „złą”, bo jak już powiedziałyśmy, złość to tylko (i aż!) informacja z ciała. W sytuacjach, o których pani mówi, warto zapytać siebie, już na spokojnie, czy to, co zrobiłam, było najlepszym rozwiązaniem. Nie zawsze tak jest. Na przykład: dziecko ugryzło mamę, więc ta zrobiła to samo, by mu pokazać, że boli. A dziecko w takiej chwili nie jest zdolne do wyciągania wniosków. W dodatku, kiedy krzywdę robi mu najbliższa osoba.

Czyli czasem przekroczenie granicy jest usprawiedliwione?

Mówiąc o wyrażaniu złości dotykamy tematu granic. One wyznaczają obszary, za które jestem odpowiedzialna. Za to, by dziecko umiało społecznie funkcjonować i poradzić sobie wśród ludzi, też jestem odpowiedzialna. Krzycząc i strasząc dziecko, że je zleję, jeśli nadal będzie biło brata, nic nie zdziałam. Ale jeśli w takiej sytuacji podniosę głos, bo jestem zła i chcę jasno wyrazić, że nie zgadzam się na bicie brata, to mam szasnę zostać zauważona. Potrzebujemy w domu, ze wszystkimi, zastanowić się nad tym, jak wyrażać złość z szacunkiem dla wszystkich członków rodziny. Jeśli czasem krzyknę, złapię dziecko za rękę, świat się nie skończy.

Dla niektórych się skończy. Żyjemy pod wielką presją bycia idealnymi rodzicami. A wrzaśnięcie, szarpnięcie, potrząśnięcie, nie mówiąc już o uderzenie, które zdarzyło się niejednemu rodzicowi, to potężna rysa na tym idealnym wizerunku. Ale to temat tabu. Wstyd się przyznać, nawet przed najbliższymi, że coś takiego zrobiliśmy. A jeśli o tym nie mówimy, to trudno szukać wsparcia. Koło się zamyka.

Tak, ta presja jest olbrzymia, nie tylko w rodzicielstwie. I płacimy za nią wielką cenę. Możemy być idealni na wierzchu, a pod spodem skrywać potwora. Tymczasem, by wychować szczęśliwego, zdrowego, człowieka z poczuciem wartości, nie trzeba być idealnym, ale wystarczająco dobrym.

A jeśli już tak się stało i boimy się, żeby się nie powtórzyło? Kiedy już raz przekroczymy granicę, nietrudno zrobić to ponownie.

Jeśli tak się stało, to znaczy, że byliśmy poza naszymi zasobami. Poza wsparciem. W megakryzysie. Trzeba zaopiekować się sobą i zrozumieć, co się stało. Jak do tego doszło? Dla rodziców cierpiących z tego powodu mam dobrą wiadomość: jednorazowe wydarzenia nie są czymś, co przekreśla całą relację. Komunikacja to proces, w którym możemy do pewnych sytuacji wracać i rozmawiać o nich. Zdarza mi się powiedzieć coś raniącego mężowi, dzieciom. Kiedy ochłonę, jestem w kontakcie ze zintegrowaną lewą i prawą półkulą mózgu, rozmawiam z moimi bliskimi. Przyznaję, że mi smutno. Szanuję ich i ich uczucia, więc uznaję, że moje zachowanie ich zabolało. Przepraszam. Takie sytuacje są okazją, by dzieci zobaczyły, że nie jesteśmy idealni. Popełniamy błędy, ale wyciągamy z nich wnioski. To piękna lekcja na przyszłość!

Prewencja w złości

A gdy zastosowanie tych wszystkich technik nie zadziała? Gdzie szukać pomocy? Potrzebne będzie wsparcie specjalisty?

Rodzajem pomocy, z którą nie warto czekać, są grupy wsparcia dla rodziców. Potrzebujemy się komunikować. Nie jesteśmy samotnymi wyspami. To taka prewencja w złości. W atmosferze ufności mogę zobaczyć, że moje problemy nie są tylko moje, inni mają podobnie. Że zachowania moje i dzieci nie są końcem świata. Byłabym czujna, kiedy ktoś mówi, że nic się już nie da zrobić, tak musi być. Kiedy tkwi w strukturze, która mu nie służy. Chce się zmienić, jednocześnie nic nie zmieniając. Tkwi w korku. Tu potrzeba przytomnego spojrzenia z zewnątrz.

W naszej rozmowie wciąż powraca zmęczenie jako jedna z przyczyn nieradzenia sobie ze złością. Ale my, matki, same sobie nie dajemy sobie prawa do odpoczynku. Matka, która idzie do kosmetyczki, nie mówiąc już o wyjeździe na weekend bez dzieci, to wyrodna matka. Mit matki cierpiętnicy, która poświęca się dzieciom, jest wciąż żywy.

Tak, ale ja już nie chcę grać w tę grę. To nie przynosi niczego dobrego ani mnie, ani moim dzieciom. Mamy już wiedzę, że dla dziecka szalenie ważne jest poczucie, że nie jest ciężarem. Że rodzice nie poświęcają siebie i swojego życia dla niego. Poczucie, że mama jest szczęśliwa. Że dziecko jest tak samo ważne, jak mama. A my wciąż tkwimy w przekłamaniu, że jeśli mama jest dla siebie ważna, to dziecko przestaje być ważne. Tu nie ma albo, albo. Ja jestem ważna i Ty jesteś ważny.

Dłuższy lont

Na te same bodźce reagujemy inaczej w zależności od naszego dobrostanu. Czyli mama wypoczęta, wyspana, zadbana nie będzie się piekliła o bałagan w domu tak, jak mama zmęczona, zła, głodna?

Ta druga z pewnością ma krótszy lont i może wybuchnąć szybciej. Jeśli w dodatku będzie to mama, która przez całe swoje dzieciństwo miała poczucie, że jest ignorowana, jej potrzeby niezaspokajane, ona sama nieszanowana, to byle drobiazg może doprowadzić do furii. Mama zaopiekowana i świadoma swoich potrzeb raczej ma ten lont dłuższy.

Może więc nie ma co ugłaskiwać zwierza, o którym rozmawiałyśmy na początku, a raczej pogłaskać samą siebie?

Trochę tak. Dzięki temu potwór w nas nie będzie miał się czym karmić.

*

Książkę autorstwa Ewy Tyralik-Kulpy kupicie tu

Ewa Tyralik-Kulpa – trenerka umiejętności psychospołecznych rekomendowana przez Polskie Towarzystwo Psychologiczne. Prowadzi warsztaty z empatycznej komunikacji w Szkole Trenerów Komunikacji Opartej na Empatii, na Wydziale Pedagogiki UW i studiach podyplomowych SWPS, a także dla innych organizacji, firm i osób prywatnych. Jest psychoterapeutką Gestalt w trakcie szkolenia. Autorka książki „Uwaga! Złość”.

*

Materiał powstał we współpracy z Wydawnictwem Natuli. 

 

Zdjęcie we wstępie autorstwa Lidii Żulczyk.

Dodaj komentarz