święta

Otulamy, ogrzewamy i umacniamy. Grudniowy pakiet pomocowy vol. 2

Pięć kojących głosów kobiet

Otulamy, ogrzewamy i umacniamy. Grudniowy pakiet pomocowy vol. 2
archiwum prywatne, Kasia Milewska

Ten rok wydaje się trudniejszy, cięższy i bardziej skomplikowany niż poprzednie lata. Jakie jest antidotum na mocno przytłaczającą rzeczywistość ostatniego miesiąca tego roku? Nie ma jednego uniwersalnego środka, ale mamy kilka podpowiedzi. Dobre życie. Małe przyjemności. Celebrowanie i banały. Z wachlarza pomysłów można wybrać te, które idealnie do nas pasują, i je właśnie wcielić w życie. 

Jesteśmy różne, na różnych etapach życia, z różnym spojrzeniem na nie. Mocą jest nasze siostrzeństwo i wsparcie, które możemy sobie dawać. Możemy czerpać z tej różnorodności, aby wydeptać sobie ścieżkę do osobistego dobrostanu. Zapytałam pięć kobiet o to, jaki czas przeżywają w końcówce tego roku, czy dopada je presja związana z idealnym obrazem świąt i jak w natłoku grudniowych obowiązków dbają o siebie. Tym, co je otula, ogrzewa i umacnia, podzieliły się ze mną Nina aka Blimsien – autorka najprzytulniejszej książki o osiędbaniu jesienią i zimą, Ola – organizatorka wyjazdów i warsztatów w duchu slow life, Asja – bliskościowa mama dwóch chłopców, która wspiera inne mamy, Zuza – właścicielka Paititi, przestrzeni pełnej skarbów dla duszy i ciała, oraz Marta – niezwykle wrażliwa fotografka mieszkającą w Szwecji.

Oto druga część naszego grudniowego pakietu pomocowego. Pierwszą, w postaci rozmowy z psycholożką na temat grudniowej presji, znajdziecie tutaj. 

Nina aka Blimsien, piewczyni #osiędbania i małych wielkich przyjemności, autorka książki „Ciepło”, która tworzy rodzinę patchworkową

Grudzień od zawsze był dość męczącym miesiącem. Koniec roku, dopinanie spraw zawodowych, presja związana ze świętami. To, jak przeżywamy ten czas, w dużej mierze zależy od naszej samoświadomości. Zbyt wiele rzeczy robimy z automatu, dlatego, że tak robiło się w naszej rodzinie pochodzenia albo wydaje się nam, że tak należy zrobić, bo to niezbędne i nieodzowne, z łatwością łapiemy się też na role naszych rodziców. Dbamy o różne rytuały, wywieramy na sobie wielką presję, a na końcu okazuje się, że wszystko to nie zaprowadziło nas do dobrostanu, który chcieliśmy osiągnąć.

Uświadomiłam to sobie, bardzo dobitnie, kiedy postanowiłam po raz pierwszy zorganizować święta dla mojej patchworkowej rodziny. Wyobrażałam sobie bardzo wiele. Napawałam się byciem gospodynią, wybierałam dekoracje, planowałam potrawy, uwzględniając preferencje wszystkich gości, wyszukiwałam idealne prezenty. Życie jednak lubi płatać figle i z tych świąt nic nie wyszło. To było dla mnie trudne doświadczenie. Kiedy nabrałam dystansu, uświadomiłam sobie, że na wiele rzeczy nie mamy wpływu i że czasami wpadamy w pułapkę zgadywania, jakie oczekiwania, także wobec nas, mają inni. Z warsztatów NVC, komunikacji bez przemocy, wiem, że wszyscy mamy podobne potrzeby, ale często zupełnie inne strategie na ich zaspokojenie. Co więcej, nie zawsze mamy te potrzeby w tym samym czasie. Nie wiem, dlaczego założyłam, że patchworkowe święta będą atrakcyjne dla nastolatków, bo z tego, co pamiętam, ja – mając lat naście – nie miałam specjalnie ochoty spędzać świąt Bożego Narodzenia z własnymi rodzicami (śmiech). A jeśli już, to myślałam, że świetnie byłoby zamówić pizzę i ozdobić lampkami choinkowymi palmę albo dracenę. Chyba musiałam przejść przez to doświadczenie, aby to sobie przypomnieć. Teraz wiem, że dobrze jest wcześniej sprawdzić z innymi, czego oni potrzebują i jakie mają wyobrażenia. 

Pewne smaki i zapachy kojarzą mi się z uczuciami i konkretnymi momentami w życiu. Jak jedzenie serwowane przez kochającą babcię, które na zawsze jest synonimem komfortu. Dlatego bardzo ważne jest dla mnie przeżywanie z rodziną zmysłowych chwil. Jako dziecko bardzo lubiłam święta Bożego Narodzenia. Moja rodzina nie była religijna, święta funkcjonowały u nas na zasadzie uroczystej kolacji i artefaktów w postaci choinki i prezentów. Był to jednak wyjątkowy czas oczekiwania i celebracji. W swoim domu chciałam odtworzyć atmosferę tej grudniowo-świątecznej magii, kiedy w rodzinie pojawiły się dzieci. To dla nich budowanie świątecznej atmosfery ma sens. Radość dzieci sprawia radość dorosłym.

Zależało mi na tworzeniu rytuałów związanych z naszą częścią patchworkowej rodziny. Postawiłam na ciastka, które moja mama piekła tylko raz w roku, na święta. Pieczenie ich to dla mnie zmysłowe doznanie. W świecie konsumpcjonizmu, kiedy wszystko możemy mieć zawsze i wszędzie, o każdej porze dnia i nocy, te ciastka są tylko i wyłącznie na święta. Są totalnie limitowane (śmiech). Robię je, bo tak wybrałam, i sprawia mi to wyjątkową przyjemność. Nie mam wpływu na to, czy to one zostaną zapamiętane przez dzieci i kojarzone z naszym domem, ale są dla mnie bardzo ważne. Choć uwielbiam rytuały i mam potrzebę ich tworzenia, przekonałam się, że rodzinne tradycje tworzą się zazwyczaj w zupełnie niezaplanowanych momentach.

Podczas świąt najważniejszy jest dla mnie brak napięcia. Dlatego grudzień zaczynam od pytania, jak naprawdę chcę, aby wyglądały moje święta. Chcę je przeżywać po swojemu. Nawet, jeśli oznacza to czasem całkowity brak celebracji w tradycyjnym wydaniu. Moja osiędbaniowa refleksja na ten czas to komfort psychiczny, spokój i poczucie ciepła płynące z relacji. Myślę, że wszyscy chcieliby mieć więcej luzu, świętego spokoju i pozytywnych emocji. Nie zapominajmy jednak, że życie rodzinne dzieje się cały czas, a dobre chwile nie są zarezerwowane tylko na święta.

Ola, autorka projektu Slow Living Poland – ekspertka od wartościowego odpoczynku, współautorka Nieoczywistego Przewodnika po Polsce

W dzisiejszych czasach mamy duży problem z tym, żeby trochę zwolnić, odpuścić, a presja towarzyszy nam każdego dnia. Grudzień jest takim miesiącem, kiedy wszystko musi być dodatkowo najlepsze – najlepsze święta, najlepsze prezenty, wszystko przygotowane na tip top. To bardzo obciążające! Zwłaszcza, że już listopad bywa najtrudniejszym miesiącem w roku. Potem nastaje grudzień. To nie jest mój ulubiony miesiąc, nie jestem też wielką fanką świąt. Przykłada się do tego przytłaczająca mnogość przedświątecznych bodźców w postaci reklam i dekoracji, których jest pełno już od listopada. Jeżeli tylko mam taką możliwość, uciekam w tym czasie z miasta. To moja strategia na uniknięcie grudniowego przesytu, natłoku i nadmiaru. Rozsmakowuję się też w rytuałach. W tym roku wcieliłam w życie pomysł wspólnego gotowania z przyjaciółmi. Połączenie odkrywania jesiennych smaków i przygotowywania rozgrzewającego comfort food oraz jakościowe spędzanie czasu dobrze działa na wszystkich. 

Moje spojrzenie na świąteczny czas się zmieniło. Kiedy byłam małą dziewczynką i nastolatką, wszystkie przygotowania, zamieszanie w domu, były naturalne, a nawet oczekiwane. Dziś uważam, że koszty są zbyt duże – dążenie do nieosiągalnych ideałów, przebodźcowanie, nieustanna gonitwa. Moi rodzice są bardzo przywiązani do tradycji i zakorzenieni w tym, jak od lat wygląda ten czas, na razie nie dają się namówić na wspólny wyjazd. Choć podejście do świętowania powoli się zmienia, zwłaszcza wśród młodych ludzi, wiele osób nadal potrzebuje tradycyjnej celebracji. Pamiętam, jak dwa lata temu nie było mnie w Polsce w okresie świąt. Niektórzy znajomi byli zdziwieni, że w tym najważniejszym, rodzinnym czasie w roku, jestem nieobecna. A przecież to, co uznajemy za dobrodziejstwo tego czasu, nie musi oznaczać obfitości i sytości. Może to być grzanie się w ciepłych krajach, w rodzinnym gronie. Albo wyjazd do miejsca, gdzie ktoś inny przygotuje dla nas kolację wigilijną. Możliwości jest mnóstwo, ważne, aby dopasować je do siebie.  

Marzy mi się, abyśmy wszyscy w tym świątecznym czasie potrafili myśleć o sobie. Nie bali się sobie odpuszczać, umościli się w kocu przed kominkiem lub ulubionym miejscu i dali sobie chwilę na wytchnienie. To zdrowy egoizm. W moim pokoleniu obserwuję coraz powszechniej panujące przekonanie, że nie musimy niczego udowadniać, zwłaszcza w święta. To nieidealne jest piękne. Ważne, aby było nasze. W całym zamieszaniu, które bywa bardzo charakterystyczne dla tego czasu, ja też jestem ważna, a o tym najczęściej się zapomina. 

Moje myśli związane ze świątecznym życzeniem dla nas wszystkich wędrują w kierunku świadomego, odbywanego w zgodzie ze sobą, odpoczynku. Mam wrażenie, że coraz bardziej zatracamy umiejętność prawilnego dbania o siebie, która prowadzi do pełnej regeneracji. Zacznijmy od odpuszczenia, zatrzymania się, sprawdzenia, jak się mamy, zwłaszcza w tym świątecznym czasie. 

Asja, pedagożka i aktywistka, współwłaścicielka rodzinnej Klubokawiarni Ptaszyna, mama Kazika i Kajtka

Kocham grudzień. To mój ulubiony miesiąc. Jeśli jednak chcemy, aby było jak w bajce, musimy sami ją stworzyć. Już rok temu sytuacja w Polsce i na świecie nie była dobra, ale ten rok przyniósł nam jeszcze więcej – sytuację na granicy, kolejne zaostrzenia dotyczące praw kobiet, kontynuację pandemii, Afganistan, kryzys klimatyczny to zaledwie kilka z nich. To wszystko jest stale z tyłu mojej głowy. Pracując przez 15 lat w organizacjach pozarządowych, nauczyłam się jednak, że jeśli nie oddzielę życia aktywistycznego, pomocowego od codziennego, rodzinnego, to nikt na tym nie zyska. Ani te sprawy, o które walczę i na których mi zależy, ani moja rodzina. Kiedy wracam do domu i jestem z rodziną, staram się być obecna tu i teraz.  

Jeszcze nigdy nie czułam, że na świecie dzieje się tak źle i to z tak wielu stron. Dlatego jeszcze mocniej skupiam się na otulaniu siebie i swojej rodziny. Wiem, że jeśli z tego zrezygnuję, to nic nie zmieni w sprawach, o które walczę i na których mi zależy. Bardzo liczę na to, że im mocniej dbam o swoją rodzinę, tym solidniejsze fundamenty nowego pokolenia buduję. Chciałabym, aby moi synowie dzięki temu, że są wzmocnieni i otuleni w domu, w przyszłości zaprowadzali zmiany, bo takich ludzi nam naprawdę potrzeba. Moc daje mi to, że nasz świat domowy jest bezpieczny. Jestem świadoma, że mieszkanie w kraju bez wojny, z którego nie trzeba uciekać, w którym mamy ciepły dom, a w nim swoje łóżka i jedzenie, to ogromne przywileje we współczesnym świecie. Czuję wdzięczność za to, co mam. 

Nasz grudzień pełen jest sprawiania sobie przyjemności. Podpisuję się pod słowami Joanny Dardzińskiej o tym, że życie polega na ciągłym odkrywaniu banałów. Kiedy czuję, że dzieje się za dużo, a moje ciało jest pełne napięcia, to albo puszczam dzieciom bajkę, aby pobyć chwilę we względnym spokoju, albo ruszamy wspólnie w naturę, aby odetchnąć. To dla mnie stosunkowo proste rozwiązanie, bo mieszkam i pracuję nieopodal Lasu Kabackiego. Przy dwójce małych dzieci moje oczekiwania nie są zbyt duże. Wystarczy ciepła kawa i spacer w lesie, banalnie po kokardkę (śmiech). Ale to mnie ładuje.

Dopóki nie miałam w domu dwu- i czterolatka, przygotowywałam kalendarz adwentowy, który stanowił świeckie odliczanie do zimowych świąt. W tym roku uznałam, że wszystkiego jest za dużo. Także wiek moich dzieci nie jest bez znaczenia, bo to wymagający czas. Umówiliśmy się więc, że w tym roku nie będzie zorganizowanej formy, ale codziennie będziemy wymyślali i robili coś przyjemnego. Pod tym względem grudzień bardzo przypomina mi wakacje, bo jest to dla nas czas, kiedy odpuszczamy, ile się da. Nie jemy co prawda lodów kilka razy dziennie, jak latem, ale zjadamy słodycze, oglądając wieczorami filmy pod kocykiem. 

Choinka pojawia się już na początku miesiąca, abyśmy mogli się nią nacieszyć. Kiedyś była na ostatnią chwilę, na same święta. W domu rozwieszamy światełka, kupujemy sobie prezenty na mikołajki i pod choinkę. Nie ograniczamy się. Staramy się spełniać swoje materialne marzenia, choć z naciskiem na to, aby udało się je zdobyć z drugiej ręki. Myślę, że gdybyśmy z Rafałem, moim partnerem, byli sami, to prawdopodobnie nie zrobilibyśmy niczego. Przed dziećmi potrafiliśmy nie kupować sobie nic na święta, nie było to dla nas ważne. Teraz nie ma na to szans, każdy musi zostać obdarowany, nawet laurkami, rysunkami, jakimś drobiazgiem. Dzieci napędzają choinkę, światełka, prezenty. Uwielbiają celebrację. A ja dzięki nim uwielbiam grudzień. To one sprawiają, że mi się chce. I to one sprowadzają mnie na ziemię. Nawet, gdy myśli podążają za sprawami ciężkiego kalibru, to szybko trzeba wrócić do tu i teraz. 

Zuza, twórczyni Paititi Holistic Store – wyjątkowej pracowni ceramiki i sklepu z produktami dla duszy i ciała, mama Lei

Moje grudniowe napięcie wiąże się przede wszystkim z pracą. Oprócz dużej liczby zamówień w Paititi i zamartwiania się, czy na pewno wszystkiego wystarczy, w grudniu są też, po roku przerwy, liczne targi, do których muszę się przygotować. Już wiem, że nie wykonam założonego planu, ale życie zawsze weryfikuje nasze plany. Pojawiają się przeszkody w postaci na przykład choroby dziecka, które sprawiają, że na wielu płaszczyznach konieczne są przesunięcia. Moja praca i zamieszanie z nią związane, które w grudniu osiąga apogeum, oraz pięciolatka, która czeka na święta, skutecznie odciągają mnie od nieustannego myślenia o otaczającej nas, trudnej rzeczywistości. 

Byłam mamą, która własnoręcznie przygotowuje kalendarze adwentowe. Chciałam, aby odliczanie do świąt było dla mojej córki Lei pełne magii. Aby każdego dnia otwierała kopertę z jakimś zadaniem i je wypełniała. W tym roku mamy jednak kalendarz adwentowy z czekoladkami, a prezent na Mikołajki kupiłam na szybko w supermarkecie. Nie da się być idealnym i dawać z siebie maksimum na każdej płaszczyźnie naszego życia w każdym jego momencie. Najważniejsze, że Lea jest szczęśliwa. Radość przynosi jej zjedzona przed śniadaniem czekoladka lub wieczorne chwile ze mną w pracowni, gdy ja przygotowuję się do targów, a ona wiesza dekoracje.

W tym roku zadania, które zazwyczaj znajdowały się w kalendarzu, takie jak udekorowanie mieszkania, ubranie choinki czy zrobienie pierników, zrobimy spontanicznie, nie według z góry ustalonego planu. Nie ucieknę przed tym, że okres jesienno-zimowy to zawodowo dla mnie najbardziej intensywny czas. Mogę liczyć na pełne wsparcie i zaangażowanie mojego partnera Piotrka, który przejmuje teraz większą część rodzicielskich obowiązków. Święta spędzamy w tym roku w agroturystyce moich rodziców pod Gorzowem Wielkopolskim. Nie mogę się doczekać tego resetu, kontaktu z naturą, który tam mamy, wieczorów z winem i planszówkami. Dojadę tam jednak w ostatniej chwili. 

W grudniu ratują mnie „chwilówki”, małe przyjemności. W pracy jest nas kilkoro i codziennie ktoś inny gotuje obiad dla wszystkich. Robimy sobie półgodzinną przerwę i wspólnie jemy posiłek. Wieczorem natomiast niweluję napięcie kąpielą. Choćby pięciominutową, gdy brakuje czasu i mam jeszcze wiele do zrobienia. Wanna pełna wody nie jest ekologicznym rozwiązaniem, ale bardzo skutecznym. Totalnie mnie regeneruje. Kiedy mogę, choć przyznaję, że dość nieregularnie, wykonuję ćwiczenia oddechowe. Korzystam z aplikacji Mindy, która pomaga mi w praktyce mindfulness. Są tam treningi, medytacje, które pomagają radzić sobie ze stresem i ułatwiają koncentrację. Ale chyba największy komfort i poczucie bezpieczeństwa zapewnia mi moja pracowania. To mój azyl. Miejsce, które ochrania mnie przed różnymi lękami. Paititi wystartowało na początku pandemii, co pozwoliło i nadal pozwala na spokojne przejście przez ten czas. Gdy przekraczam próg pracowni, wchodzę do innego świata. I tym chcę się dzielić z osobami, które przychodzą do mnie na warsztaty.  

Moje życzenie na ten grudzień brzmi: przestańmy porównywać siebie do innych i przestańmy oceniać. Powinniśmy dać innym prawo wyboru w każdej kwestii i skupić się na sobie i swojej rodzinie. Życie po swojemu pozwala odnaleźć spokój i unikać presji. Dbajmy o siebie na poziomie psychicznym. Jesteśmy systemem naczyń połączonych i społeczne lęki się nam udzielają. Otaczajmy się tym, co nas buduje, i nie karmmy się tym, co złe.  

Marta Streng, fotografka na co dzień mieszkająca w Szwecji, autorka wyjątkowych albumów o Miodzie 

W Szwecji, gdzie mieszkam, nastał czas najciemniejszych dni w roku. Wyjątkowo mi to nie doskwiera. Brak światła rekompensuję sobie innymi rzeczami. Skupiłam się na działaniu. Porzuciłam pracę freelancera dla etatu i to była wielka życiowa zmiana. Spełnienie moich małych marzeń i przystanek do realizacji kolejnych celów. Może też dlatego ten rok jest dla mnie wyjątkowy. Choć czasu mam mniej, bardziej doceniam jego wartość. Staram się go zaplanować i w pełni wykorzystać. Nie mam przestrzeni na rzeczy, które mnie ciągną w dół i mi nie służą. Wkładam dużo energii w to, aby móc odpocząć i dawkować sobie to, co lubię. Czuję, że czas, który mam, nie wróci, i dbam o to, aby go nie marnować. To podejście jest aktualnie kluczem do mojego dobrostanu.

Szwedzkim standardem, który bardzo chętnie i szybko podłapałam, jest rozświetlanie tego ciemnego czasu. Cały Sztokholm rozbłyskuje światłem już w październiku. W moim domu też go nie brakuje. Co wieczór zapalam ulubione świeczki. Do tego doszły już zimowe herbatki, z miodami i syropami. Pięć minut w ciągu dnia z kubkiem kawy lub herbaty to mój prezent dla mnie samej. Nauczyłam się, żeby nie odbierać sobie małych przyjemności. Polecam wpisanie ich do kalendarza, aby nam nie umykały. 

Grudzień jest miesiącem umilania. Co roku przygotowujemy z mężem kalendarz adwentowy, w którym ja biorę na siebie połowę dni, a on drugą. To nasza rodzinna tradycja. Robimy sobie małe podarki albo zapisujemy zadania na karteczkach – zabranie drugiej osoby na kolację, wieczór z masażem, wspólne oglądanie filmu. Czekamy na te drobiazgi jak małe dzieci. I to jest magia tego miesiąca, bo choć dbamy o siebie na co dzień, w grudniu ta troska ma specjalny wymiar. Coraz bardziej doceniam nasze intymne celebrowanie i święta spędzane we dwoje z naszym kotem. Mój mąż uwielbia gotować i na wigilijną kolację szykuje nam gravlax, którego jest mistrzem oraz paszteciki z kapustą i grzybami. Ja kocham piec i uzupełniam nasze świąteczne menu piernikowym torcikiem z Moich Wypieków. Spędzamy czas na odpoczynku, relaksując się i nie zmuszając do niczego. To są trochę lepsze, bardziej uroczyste dni, bez presji i ciśnienia.  

W Szwecji nauczyłam się podchodzenia do wszystkiego ze spokojem i cierpliwością. Udzielił mi się szwedzki lagom, czyli „tyle, ile trzeba”, docenianie tego, co się ma. Zmiana otoczenia i świadoma praca nad sobą, pokazały mi, jak ważny jest stan umysłu. Wszystko zależy od tego, jak przyjmujemy to, co się wydarza. Z każdej sytuacji może się zrodzić się coś dobrego. Nie ma sensu nakręcać spirali stresu, nerwów i negatywnych myśli. Nie jestem niepoprawną optymistką i wiem doskonale, że życie nie jest tylko piękne i dobre. Nawet w Szwecji. Zdecydowałam jednak, że chcę wybierać spokojniejszą drogę i widzieć wszystko w jasnym świetle. Nauczyłam się akceptacji tego, że różne rzeczy będą się działy, a ja nie będę miała na to wpływu. Nie próbuję już na siłę wszystkiego kontrolować, pozwalam sobie na nieidealność.  

Pozwólmy życiu się wydarzać. To dobra intencja, zwłaszcza na grudzień, kiedy z całą mocą pragniemy, aby wszystko było idealne. Z całą pewnością nie będzie. Niech wydarza się to, co ma się wydarzyć. Jakie będzie, takie będzie, ale będzie nasze. Nawet jeśli coś nie wyjdzie, dzięki temu może wyjdzie coś zupełnie innego. A pod koniec roku, zamiast rozliczać się z tego, co nie wyszło, doceńmy to, co się udało. Praktyka wdzięczności pozwala spojrzeć z zupełnie innej strony na to, co za sobą zamykamy i na co się przygotowujemy. Zamiast rozliczeń, wybieram radość z roku kolejnych wyzwań i nie mogę się doczekać tego, co będzie się działo!

Jaka jest wasza recepta na przytłaczającą grudniową rzeczywistość? Czy macie swoje umilające ten czas rytuały i sprawdzone sposoby?

Dodaj komentarz