Ja też jestem ważna czyli Mums Only na Islandii
Ruszamy z Karoliną Szymańską

Cisza. Taka wszechogarniająca. Na początku ogłusza, sprawia, że kompletnie nie potrafisz się odnaleźć. Ale potem… Potem głowa wreszcie przestaje myśleć. Oddech się uspokaja. Wzrok łagodnie błądzi po najpiękniejszym krajobrazie, jaki widziałaś w życiu.
Zrywa się wiatr, słychać szum spadającego wodospadu. Patrzę na kobiety, które idą obok mnie. Z twarzy, ramion i karku zniknęło napięcie, które trzy dni wcześniej widziałam na lotnisku. Pojawił się spokój, twarz się rozpogodziła. Myślę sobie, nie-sa-mo-wi-te. To przecież tylko trzy dni. Trzy dni, a taka zmiana.

Lotnisko
Ze spotkania na lotnisku najbardziej zapamiętałam niedowierzanie. Niedowierzanie, że jak to, naprawdę jedziemy bez dzieci, bez tego całego kołowrotku pracowo-domowego, w którym żyłyśmy przez ostatnie 2, 3, 10 czy 15 lat? A co będzie, jeśli coś się stanie? Czy On sobie z nimi poradzi? Czy nie będą mnie potrzebować? I jak to tak, ja naprawdę wyjeżdżam bez dzieci, zupełnie sama? Po raz pierwszy od tylu lat robię coś tylko dla siebie?
Trochę z tego żartujemy, trochę ironizujemy, staramy się obśmiać te wszystkie nasze obawy. Ale i tak każda z nas co chwilę zerka na telefon, czy wszystko z nimi w porządku. Czy dzieciaki zjadły kolację, czy nikt nie płacze, czy usypianie przebiega bez problemu.
Jesteśmy “tu”, ale nasze myśli i emocje są jeszcze “tam”. Z jednej strony cieszymy się z wyjazdu, ale z drugiej ciągle mamy wątpliwości, czy dobrze robimy. No bo przecież do tej pory tak świetnie wszystko ogarniałyśmy, byłyśmy zawsze na tym naszym macierzyńskim standby. A teraz? Teraz tak po prostu sobie wyjeżdżamy. Co prawda tylko na kilka dni, ale….





Wszystkie mamy tak samo
No właśnie. Tych “ale” każda z nas, matek, ma w swojej głowie strasznie dużo. Kiedy już do nas dochodzi, że potrzebujemy odpoczynku, ba! mamy nawet do niego prawo, tak jak każdy członek naszej rodziny, w głowie powstaje tysiące powodów, dla których jednak nie powinnyśmy o siebie zadbać.
Bo… bo co o nas pomyślą inni? Nasz wewnętrzny głos mówi, że nie zasługujemy, że najpierw powinnyśmy wyrobić 300% normy jako matka (wiadomo, że “obowiązkiem matki jest opiekować się dziećmi”), żona (“a jak się okaże, że on sobie bez nas świetnie radzi?”), córka (“moja matka w życiu, by tak nie wyjechała!”), koleżanki (“pomyślą o mnie, że w d… mi się poprzewracało!”). Nasze potrzeby stawiamy na ostatnim miejscu. Dopiero jak wypełnimy wszystkie nasze obowiązki, naharujemy się, odhaczymy nasze #todolist i zbierzemy za to pochwały, to dopiero wtedy może, może! “zasłużymy” na chwilę dla siebie.
Ale ta chwila często po prostu nie nadchodzi. Mijają tygodnie, miesiące, mijają lata. A my już nie pamiętamy, jak kiedyś uwielbiałyśmy spędzać czas. Odkrywamy, że nie wiemy, kim jesteśmy, kim się stałyśmy. I… kiedy to się właściwie stało.
I wiecie, co jest w tym najgorsze? Że często robimy to sobie same. Tak bardzo chcemy perfekcyjnie wypełnić wszystkie nasze życiowe role, że na nas samych po prostu brakuje już miejsca. A otoczenie? Otoczenie przywyka do tego, że dajemy radę. Że to normalne, że mama wszystko ogarnie. Bo jeśli przecież mama nie protestuje, to znaczy, że taka sytuacja jej odpowiada.
Zaczynamy się orientować, że coś jest nie tak dopiero wtedy, kiedy przychodzi prawdziwy kryzys. Musi łupnąć, załamać się, byśmy zrozumiały, że coś poszło nie tak.






Na pewno to znacie, prawda?
Ja znam aż za dobrze. Kiedy jakiś rok po narodzinach drugiego dziecka zorientowałam się, że dłużej nie jestem w stanie ciągnąć dwóch etatów z perfekcyjnym wypełnianiem roli matki, żony, córki czy przyjaciółki, postanowiłam coś z tym zrobić. Najpierw pojawiło się zdumienie. Potem strach. A potem, dopiero po wielu, wielu miesiącach próba zmiany.
Zaczęłam mówić o tym głośno (m.in. na moim Instagramie) Przerwałam ten cholerny krąg milczenia. Okazało się, że nie tylko ja tak mam. Że my – matki – mamy tak bardzo często. Wtedy zaczął kiełkować w mojej głowie pomysł na zrobienie czegoś tylko dla mam. I to daleko od domu.
A kiedy kilka lat później na mojej drodze pojawiła się Marta Iwanowska-Polkowska, coachyca i psycholożka kobiet, autorka niedawno wydanej książki, mojego life changera, “Nażyć się. Jak zacząć nażywać się od dziś, pamiętać o tym jutro i już nigdy o sobie nie zapomnieć”, wiedziałam, że to właśnie Martę chcę zaprosić do współtworzenia ze mną tego czegoś. Wtedy wykrystalizował się pomysł kilkudniowych wypraw tylko dla mam.





Mums Only na Islandii
Miejsce miałam wybrane już dawno. Wiedziałam, że wyjazdy tego typu muszą odbywać się w zupełnie wyjątkowym miejscu. Takim, które z jednej strony wchłonie nas w całości, dzięki któremu całkowicie wyłączymy się z naszego codziennego życia. Z drugiej zaś, będzie furtką do odkrycia na nowo tego wszystkiego, co przez lata bycia dla innych, trochę nam się przykurzyło: zachwytu nad czymś innym, niż nasze dzieci, pozwolenia sobie na spontaniczność, niemyślenia o tym, co powinnam/muszę. Na bycie tylko (a może aż) tu i teraz.
Takim miejscem była (i jest nadal) dla mnie Islandia. Wyspa, na którą wracam nieustannie od 7 lat. Która tak nas (mnie i mojego męża Mario) w sobie rozkochała, że założyliśmy kameralne biuro podróży Moon&Back i zaczęliśmy zabierać tam innych.
Bo Islandia jak żadne inne miejsce na świecie otwiera na nowe. Może to kwestia surowej, wszechogarniającej potęgi natury, która dosłownie otacza Cię na każdym kroku? A może jakiś tajemnych sił, które rządzą tą Wyspą? A może tego, że czujesz się tam jak bezbronne dziecko, które musi po prostu na nowo zaufać światu? Nie wiem.






Teraz ja. Wreszcie.
Wiem tylko, że moja intuicja związana z magią tej Wyspy nie zawiodła. U 18 kobiet, które wzięły udział w naszych, na ten moment trzech, wyprawach Mums Only na Islandii, wydarzyło się coś ważnego. Jedne z nich zaczęły patrzeć na siebie inaczej – z czułością i wyrozumiałością. Inne odkryły, że przecież one też mają swoje potrzeby. Swoje marzenia. Że nie trzeba już dłużej zaciskać zębów, nie trzeba “dowozić na 300%”. Że można powiedzieć “nie wiem”, “ nie chcę”, “chcę inaczej”.
Emocje, tak długo trzymane na wodzy, puściły. Pojawiły się łzy. Pojawiła się złość. Pojawił się gniew. Głośny, szaleńczy śmiech. Wzruszenie. Radość. Ulga.
W ciągu dnia przekraczałyśmy swoje bariery fizycznie: kąpałyśmy się w gorącej rzece wysoko w ośnieżonych górach, stawałyśmy na krawędzi 300-metrowych klifów, próbując dostrzec najdziwniejsze i najsłodsze ptaki świata – maskonury, uciekałyśmy przed ogromnymi falami na plaży czarnej jak smoła. W tych wszystkich aktywnościach towarzyszyła nam Marta, zadając szczere, momentami trudne pytania, pobudzając do refleksji i większej uważności na siebie, a czasem rozbawiając do łez anegdotami. Wieczorami zaś siadałyśmy w kręgu na warsztatach Marty, by połączyć w swoich sercach wszystkie doświadczenia danego dnia, poszukać w nich sensu, swojej definicji nażywania i odważne odkrywać kim tak naprawdę jesteśmy. I czego, my – Karoliny, Magdy, Justyny, Ewy, Joanny, Agnieszki, Kaśki – naprawdę i autentycznie potrzebujemy.
Wystarczyły 3 dni, by nikt nie mówił do nas “mamo”, byśmy na nowo odzyskały swoje imiona. A wraz z nimi, swoją przestrzeń. Byśmy przyjrzały się naszym potrzebom, oczekiwaniom, marzeniom. Byśmy przypomniały sobie, kim byłyśmy kiedyś, co się zmieniło i jakie chcemy być dzisiaj. By wróciła do nas siła. I… byśmy otworzyły się na wsparcie. Wsparcie innych kobiet, innych mam, które niczemu się nie dziwią, nie oceniają. Po prostu są obok.








Wspólnota kobiet, krąg zaufania, nasze nażyć się
Piękna jest ta wspólnota kobiet, jakiej doświadczyłyśmy na Islandii. Piękne jest to, że tak naprawdę w każdej chwili można do niej wrócić. Bo cała sztuka polega na tym, by uwierzyć, że te momenty “bycia sobą”, “tego naszego nażyć się” nie muszą odbywać się tylko raz na jakiś czas, w miejscu na co dzień niedostępnym.
One mogą towarzyszyć nam codziennie. Może to będzie samotny spacer z psem? Albo jazda na rowerze? Albo codzienna praktyka oddechowa przed snem? Może wyjście do kina raz na tydzień/miesiąc na wybrany przez siebie film z samodzielnie zjedzonym popcornem? Lub spotkanie z dawno niewidzianą przyjaciółką, dla której nigdy nie miałyśmy czasu, bo dzieci, praca, dom?
Nie wiem. Wiem tylko, że każda z nas może mieć swoje “nażyć się” wtedy, kiedy tego naprawdę potrzebuje.
Z Islandii wróciłyśmy wzmocnione. Teraz cała sztuka tego nie stracić. I już zawsze o sobie pamiętać.
Więcej o naszych wyprawach: https://moonandback.pl/destination/odetchnij-islandia-mums-only/







