mama emigrantka

Ana w Warszawie

Ana, mama emigrantka.

Ana w Warszawie
Kasia Karaim

Wszystko zaczęło się od bananów. Tak się zakochaliśmy – śmieje się Ana Valeria, a ja mam wrażenie, że tym uśmiechem mogłaby obdarować połowę innych osób siedzących w kawiarni, zasępionych nad poranną kawą. Z Ekwadoru wylądowała w Warszawie, który stał się nowym domem dla niej, Rafała i małej Kaliny. Nad sernikiem mango rozmawiamy o miłości i bananach. Oraz zaczynaniu życia w kompletnie nowej kulturze.

Mama Latina. Burza czarnych włosów związanych kwiatową opaską, czerwone usta, nieschodzący z twarzy uśmiech i ten śpiewny akcent, gdy mówi po polsku. Przygryzam usta, by nie przejść na hiszpański, ta melodia jest tak miła dla ucha. Spacerujemy Koszykową, a ja czuję, jak z ławek i kawiarnianych ogródków na Placu Zbawiciela zerkają na nas mężczyźni. Nie patrzą na mnie, rzecz jasna. Ana jest jak magnes, miałam zrobić z nią wywiad, ale że pod ręką był też aparat… zdjęcia robią się same. Szkoda, by tym uśmiechem nie obdzielić połowy miasta. Zreszta uśmiech to jedna z rzeczy, której jej najbardziej w Polsce brakuje. Wiesz, idę, mówię dzień dobry i uśmiecham się do mijanych ludzi. A oni spuszczają głowę – opowiada, a ja dokładnie wiem, o co jej chodzi.

W czerwcu przyglądamy się tematom, które trochę wybijają nas ze strefy komfortu. Wypuszczanie dziecka w świat, czy zaczynanie samemu życia od nowa to zawsze moment przełomu. Poszukania w sobie wolności, zgody na zmiany i na niewiadomą. Niby świat się kurczy, stajemy się nomadami, obywatelami świata, ale jednak, żeby tak spakować walizkę, zostawić za sobą rodzinną plantację bananów, trzydzieści kuzynek i kuzynów, i wyruszyć do kraju nad Wisłą… Taki akt wymaga odwagi. Albo po prostu zakochania się. Miało być o emigracji, będzie o miłości. I o tym, że zwykły telefon od klienta w sprawie importu bananów może zmienić życie. Posłuchajcie!

Ana, chyba tylko miłość może być powodem opuszczenia Ekwadoru na rzecz Polski. Co robisz w Warszawie?

Oczywiście że miłość! A co innego? Ja to wspominam tak, bardzo krótko. Zakochałam się i… boom, jestem w Polsce.

Czekaj, czekaj. Ja wyczuwam za tym historię trochę jak z latynoskiej telenoweli. Opowiadaj, o co chodzi z tymi bananami.

Moi dziadkowie i rodzice maja plantację i eksportują banany, taka rodzinna firma. W Ekwadorze albo handluje się bananami, albo krewetkami. Pracowałam tam, Rafał był moim klientem. Wiesz, że bananami handluje się tylko w czwartki? Musiałam wstawać o czwartej rano ze względu na różnicę czasu, dzwonili do mnie klienci z Europy. Dzwonił on, na początku tylko w czwartki. Wiesz, jak pierwszy raz z nim rozmawiałam, to był jego pierwszy dzień w pracy. Ważny klient, high season na zakup owoców, ja dzwonię do niego, a on mówi, że teraz nie ma czasu ze mną rozmawiać. What?! Wstałam o czwartej nad ranem! Jak jest sezon na banany i dzwoni Ekwador, to bierzesz i kupujesz te banany, a on mówi, że nie ma czasu? Potem oddzwania, zrozumiał błąd, a ja mu odpowiadam, że sorry, ja teraz już nic nie mam, wszystko sprzedane…

Hej, chciałaś mu utrzeć nosa, co?

Trochę! Biedak tego nie wiedział. Najpierw były telefony w czwartki, potem nagle też trochę piątki, później nawet weekendy. A potem Skype. Jak napisałam mu, że będę w Polce, bo podróżowałam z kuzynką po Europie (wypad do Europy dla nas jest bardzo egzotyczny), zaproponował, żebym przyleciała trochę wcześniej, by się spotkać.

Porozmawiać o bananach, jak sądzę?

No tak, (śmiech). Przyjechałam go poznać. I tak się zaczęło.

Rozpoczęcie życia w nowym kraju i tak odmiennej kulturze wymaga odwagi, dojrzewania do decyzji albo wręcz odwrotnie, spontanicznego zrywu, impulsu, jednego klik na komputerze i niech ma być, co będzie. Jak to było u was?

U nas było dokładnie pomiędzy, bo z jednej strony ja nie dopuszczałam do siebie myśli, że nie będę z tym facetem. Musiałam być i koniec, i to była świadoma decyzja. A z drugiej strony byłam kompletnie nieprzygotowana. Nic nie zaplanowałam, nic nie przygotowałam. Po prostu pojechałam i już. Ani razu nie myślałam: Boże, co ja będę robiła w tym kraju, którego w ogóle nie znam, nie znam języka, nie znam nikogo, absolutnie nic. A teraz, kiedy to wspominam, myślę, jak szalona byłam (śmiech).

El Polaco? Co na to rodzice czy znajomi?

Hahaha, oczywiście jesteśmy latynoską rodziną i każdy ma coś do powiedzenia: babcie, ciocie, moich ponad 30 kuzynek… Każda chce ci poradzić. Ja nawet na początku nic nie mówiłam, bo nie chciałam tego słuchać, ale szybko się wydało. W Ekwadorze plotka to jest najmniejsza jednostka czasu!

Posłuchałaś sama siebie. Przyjeżdżasz po raz pierwszy do naszego kraju i… twoje pierwsze zdziwienie? Pierwszy zachwyt?

Moja pierwsza wizyta to wtedy, gdy mój mąż zaprosił mnie na wesele jego kolegi. Byłam pod wrażeniem, jak potraficie się bawić, ale w tym samym czasie była też trochę skonfundowana dzikiem w ogniu, którego przynieśli do sali.

Dzikiem?

No tak, taki dzik pieczony do jedzenia, z fajerwerkami! Chyba do tej pory tego nie rozumiem (śmiech). Wtedy nie wiedziałam, że Warszawa będzie moim domem, bo to też był pierwszy raz, kiedy się widzieliśmy na żywo. Więc samo spotkanie na lotnisku z kwiatami było dziwne, wzruszające, szokujące, nie wiem… nie mogę znaleźć słowa. Po prostu milion emocji.

Były momenty zwątpienia? Co innego być w kraju jako turystka, co innego starać się w nim zadomowić. Co ci najbardziej przeszkadza, utrudnia to zakotwiczenie?

Może się zdziwisz, ale ani razu nie myślałam o powrocie. W Polsce nie pomaga mi się zadomowić oczywiście pogoda, brakuje mi też często Ekwadoru i mojej rodziny. Za to mam tutaj już wspaniałych przyjaciół, kochających teściów, pracę. Warszawa jest też cudowna. Nie ukrywam, że czasami mam ciężkie momenty i jest mi trudno, ale na szczęście to są tylko momenty.

Nie mów, że nic cię tu nie wkurza….

Na pewno brakuje mi bardziej otwartości, spontaniczności. Więcej uśmiechu. Żeby głośno powiedzieć „dzień dobry”, pomachać ręka i się uśmiechnąć. Tego brakuje. Ludzie tutaj są bardziej zamknięci niż w Ekwadorze. Trzeba dużo więcej czasu, żeby zbudować fajne relacje.

Przyznam ci się, że niewiele wiem o Ekwadorze. Pierwsza myśl to wyspy Galapagos, druga wulkany i góry, trzecia banany. Co wiedziałaś o Polsce, z czym ci się kojarzyła?

Hahaha, ja też przyznam ci się, że niewiele wiedziałam o Polsce, zanim tu przyjechałam! Wiedziałam, że była tu wojna, komunizm, stąd był Jan Paweł II no i… że spędzę tu resztę życia! To jest chyba tak, że wy o nas mało wiecie i my o was też. Natomiast ja odkąd tu jestem, bardzo dużo się nauczyłam o Polsce. Zależało mi, żeby żyć jak Polka, a nie jako turystka, więc się nauczyłam polskiego (albo cały czas się uczę, bo macie strasznie ciężki język). Nawet umiem zaśpiewać wasz hymn narodowy (śmiech). Macie piękną historię, fajną przyrodę i zwyczaje.

Masz córeczkę, a za trzy miesiące dołączy syn. Bycie mamą w Ekwadorze i w Polsce. Chyba dwa różne światy?

Tak. Urlop macierzyński w Ekwadorze to tylko 3 miesiące! W Polsce chyba 2 lata (śmiech). A jeśli chodzi o podział ról, to w Ekwadorze jest kultura macho. I wiadomo, że macho nic nie robi! Ale wie dokładnie, czego chce i tego wymaga.

Oj, zatrzymajmy się tu. O macho pokolenia naszych rodziców wiem wiele, ale kim jest El macho 2019? Nie mów, że faceci nie gotują, nie sprzątają?

Nie! W Polsce to chyba indywidualna sprawa, ale wydaje mi się, że tu jest bardzo postępowo! W Ekwadorze kobieta ma sztab innych kobiet, pomoc domowa to u nas norma. A nawet kilka osób. Pomagają też babcie. Ale fakt, dom to domena kobiety. Nie znam męża koleżanki z Ekwadoru, który na przykład gotuje obiady. A tu? Tu pomaga mi bardzo teściowa, jest super. Mamy bardzo dobre relacje i spędzamy razem dużo czasu. Tak naprawdę wystarcza za dwie! No i z Rafałem to jest inaczej, partnersko.

Domyślam się, że oprócz podziału ról, są też inne różnice w podejściu i sposobie wychowania dzieci…

Tak! Słowo kluczowe: niania. W Ekwadorze mamy nianie, dużo niań. Mam wraca do pracy po 3 miesiącach, a niania w naszym kraju jest bardzo tania. Wiele rodzin ma nawet po kilka niań, nawet po jednej do dziecka – dokładnie jak w tych telenowelach. I to właśnie nianie są z dziećmi cały dzień, żłobek nie jest popularny. W Polsce możesz być co najmniej rok z dzieckiem w domu, nie martwić się o pracę, to jest super.

W emigrację wpisana jest tęsknota. Za czym tęsknisz?

Za rodziną i przyjaciółmi! To na pewno. Bardzo za nimi tęsknię. Mam potrzebę, żeby się spotkać i świętować każdy moment, nawet bez powodu. Tańczyć, śpiewać, się uśmiechać, śmiać megagłośno i być razem do samego rana, tak po prostu. Aha, jeszcze jedna rzecz! Plaża! Strasznie tęsknię za plażą! Ocean i jego cieplutka woda… Uwielbiam spędzać tam czas, pić wodę kokosowa, jeść ceviche, drinki, czuć piasek pod stopami. A bez reszty mogę żyć!

Przywołałaś smaki. Pitaja, papaya, tamariloo, capuli, banana passionfruit – trochę poczytałam o owocach Ekwadoru. Jakiego smaku ci tu brakuje? A jaki nowy polski smak pokochałaś?

Nie wiem, od czego zacząć! Mamy superkuchnię w Ekwadorze, dużo smaków, dużo owoców, owoców morza, moje ulubione platany, yuca, i wiele inne produktów. Kuchnia u nas jest bardzo bogata. Ale powiem ci, że w Polsce też nie jest źle. Oczywiście może jest bardziej międzynarodowo, ale to, że możemy jeść różne produkty, sezonowo, zależnie od pory roku to uwielbiam! Bo w Ekwadorze jemy to samo cały rok. Tu czekam cały rok, żeby zjeść chłodnik.

 

Twoja pocztówka z dzieciństwa, co lubisz wspominać?

Czas spędzany z rodziną. A kiedy mówię cała rodzina, to oznacza wszystkie moje ciotki, wujków, kuzynki i dziadków ze strony mamy i taty! My naprawdę wszyscy spotykaliśmy się w niedzielę w naszym domu, przy basenie, robiąc jednego ogromnego grilla. To był najlepszy, rodzinny czas i dzięki temu mamy bardzo silne relacje ze sobą.

Zaczęłaś tu życie od nowa, zostałaś mamą. Czujesz się Ekwadorką czy obywatelką świata? 

Zawsze będę Ekwadorką, ale teraz Polska to jest mój dom. Moje serce jest tu. Polska dużo mi dała, męża, córkę, pracę, rodzinę, i za to jestem bardzo wdzięczna. Ale jak mówią, można wyciągnąć dziewczynę z Ekwadoru, ale nie można wyciągnąć Ekwadoru z dziewczyny!

Mamy w Ekwadorze, mamy tu w Polsce. Masz jakąś własną radę w kwestii wychowania?

Myślę, że każda matka ma swój unikalny sposób wychowania dziecka, samodzielnie, czy to z pomocą niani. Matka zawsze wie najlepiej. Pod warunkiem, że słucha swoich dzieci. Wtedy wszyscy uczą się od siebie nawzajem.

Powinnam powiedzieć „amen”! To tylko dopytam, czego ci teraz życzyć?

Czego mi życzyć? W tym momencie… to tylko szybkiego i łagodnego porodu!

Ana, dziękuje bardzo za spotkanie. No i zobacz, już się uśmiecham do wszystkich. To szczęśliwie zaraźliwe.