Dziesięciolatki rozmawiają o seksie
Czy to powód do niepokoju?

Seksualność, rozumiana szeroko jako wszelkie zagadnienia związane z ciałem i płcią, stopniowo przestaje być tabu między rodzicami a dziećmi. Coraz więcej z nas zdaje sobie sprawę, że zainteresowanie tym tematem jest rozwojową normą. Nie musimy się obawiać, kiedy nasz potomek zadaje pytania czy robi aluzje. – Jeśli dziecko do nas ze swoimi odkryciami przychodzi, w pierwszej kolejności powinniśmy przybić sobie piątkę, bo to bardzo dobra informacja zwrotna o naszej relacji – zauważa Tosia, prowadząca w sieci profil WDŻ dla zaawansowanych. – A następnie potraktować to jako wspaniałą okazję do rozmowy.

Kiedy 7- czy 11-latki posługują się erotycznymi wulgaryzmami, żartują z pozycji seksualnych lub dotykają swoich narządów płciowych, w naszych rodzicielskich głowach zapalają się czerwone lampki. Takie zachowania nie zawsze jednak są tym, czym się nam wydają. Ocenimy je bowiem przez pryzmat własnej wiedzy i doświadczeń. Tymczasem dla dzieciaków mają one najczęściej zupełnie inny kontekst, niezwiązany z popędem. Są przejawem ciekawości lub wiążą się z emocjami, które budzi powtarzanie jakichś treści wśród rówieśników.
Im bardziej znormalizowana jest seksualność w naszym domu, im swobodniej i bardziej otwarcie się o niej mówi, nie ucieka od tego, nie unika, nie czeka na „odpowiedni moment” czy mityczny „właściwy wiek”, tym łatwiej obu stronom. Jak rozmawiać i na co zwracać uwagę przy poruszaniu okołocielesnych zagadnień pytamy psycholożkę, nauczycielkę, edukatorkę seksualną i specjalistkę od „trudnych” tematów: Tosię z WdŻ dla zaawansowanych.

Czy istnieje „zdrowy” wiek, w którym dzieci zaczynają interesować się seksualnością?
Zacznijmy od tego, czym w ogóle jest seksualność, bo często niezupełnie właściwie rozumiemy ten termin. Nam – dorosłym – kojarzy się on zwykle z aktywnością seksualną, a przecież mieści się w nim znacznie więcej: to jest cała nasza płciowość, czyli również cielesność i relacyjność czy płeć.
Zatem są to kwestie, które dotyczą także kilkulatków, a w zasadzie wszystkich ludzi już od urodzenia. Nie warto czekać na „tę jedną” rozmowę z córką o miesiączce, z synem zaś często dopiero o antykoncepcji.
Najbardziej korzystnym i także pod wieloma względami najłatwiejszym – zarówno dla dziecka, jak i dla rodzica – rozwiązaniem jest rozmawianie o seksualności naturalnie, od najmłodszych lat, na co dzień. Niech ten temat po prostu istnieje jako jeden ze zwyczajnych tematów w naszym domu. Tak samo jak kupujemy książeczki o dinozaurach, możemy kupować i te o ciele. Dla małych dzieci to są porównywalnie zajmujące zagadnienia.
Opowiadajmy więc o intymnych częściach ciała tak jak o pozostałych: co to jest, do czego służy, jak to nazywamy. Wykorzystujmy sytuacje w rodzinie czy wśród znajomych takie jak ciąża, ślub czy rozwód jako impulsy do rozmów o relacjach. W ten sposób dziecku jest zdecydowanie łatwiej pojąć pewne sprawy, nie są one tylko teoretyczne. Bardzo zachęcam, aby traktować dzieci na serio od samego początku. Warto przedstawiać im wszystko w taki sposób, żeby nie musieć później niczego odkręcać, czyli zgodnie z prawdą, możliwie precyzyjnie. Oczywiście, upraszczajmy, ale starajmy się nie używać dziwnych metafor czy mówić, że dzieci się biorą z przytulania albo z ziarenka w brzuchu mamy. Bywa, że po takim przekazie, dzieci boją się przytulać koleżankę czy kuzynkę, bo obawiają się, że będą z tego dzieci. Lepiej od razu wyjaśniać, że to jest jednak inna aktywność.
Warto ponadto pamiętać, że rodzice nie muszą nawet przekazywać czegoś werbalnie, a i tak będą dziecko seksualności „uczyć”, chcąc nie chcąc, poprzez stosunek do własnego ciała, do własnej intymności, do innych ludzi, a ich wpływ jest bardzo znaczący od pierwszego dnia życia malucha. To wobec nich ono się będzie później określać, to ich będzie „sprawdzać”. Rówieśnicy oczywiście są ważni, ale często to właśnie te dzieci, które od początku swobodnie rozmawiają ze swoimi rodzicami, stają się wzorem dla innych i robią niezłą edukacyjną robotę wśród kolegów i koleżanek. (śmiech) To one idą do rodziców, dopytują, a potem wychodzą ze swoją wiedzą na to przysłowiowe podwórko.
Bardzo zachęcam, aby traktować dzieci na serio od samego początku. Warto przedstawiać im wszystko w taki sposób, żeby nie musieć później niczego odkręcać, czyli zgodnie z prawdą, możliwie precyzyjnie.
Jaki jest w ogóle poziom świadomości w tym temacie wśród dzieci od ośmiu do jedenastu lat? Czy uważasz, że to odpowiedni moment na rozpoczęcie edukacji seksualnej w szkole?
Stan tej świadomości jest różny, a nawet bardzo różny i mocno zależny od tego, co było i jest mówione w rodzinnym domu. Do pierwszej styczności z zajęciami wychowania do życia w rodzinie to właśnie dom jest podstawowym źródłem informacji. Są rodzice, którzy mówią lub przynajmniej próbują mówić o seksualności otwarcie. Wciąż jest też sporo takich, którzy nic nie mówią lub bardzo się starają niczego nie mówić. Jest to o tyle zrozumiałe, że naprawdę trudno jest dać dziecku coś, czego sami nie dostaliśmy od poprzedniego pokolenia czy w naszym środowisku. Jeśli czujemy, że mamy z tym problem, warto się zastanowić, skąd biorą się nasze wątpliwości lub opory. Im szybciej to zobaczymy i „przepracujemy”, tym lepiej. Ja bardzo zachęcam rodziców, by porzucali schematy milczenia w tym temacie i jeśli mają szansę zacząć rozmawiać z przedszkolakiem, żeby z niej skorzystali. Także dlatego, że z takim maluchem jest po prostu łatwiej, bo dla niego to wszystko jest ogromnie ciekawe, ale jeszcze go nie dotyczy, a zatem – raczej nie przestrasza. Rozmowa z dzieckiem, którego to dotyczy lub za chwilę będzie dotyczyło, zwłaszcza jeśli ma formę pogadanki o wszystkim jednocześnie, bywa dla tego młodego człowieka naprawdę obciążająca, może oznaczać zbyt dużo informacji i emocji naraz. Kiedy słyszy, że pojawi się miesiączka albo że będą rosły włosy w różnych miejscach, potrzebuje czasu, żeby sobie to ułożyć w głowie, oswoić się z tą wizją. Te doświadczenia i tak nie będą łatwe, ale jeśli dostanie tego czasu więcej, mogą być przynajmniej mniej trudne. Nigdy też do końca nie wiemy, kiedy nasze dziecko faktycznie zacznie dojrzewać. Często zarówno rodzice, jak i dzieci są zaskoczeni, że to już. Sam proces rośnięcia jest dla nich wyzwaniem. Trzeba kupować często nowe buty i ubrania, ich ciało zmienia się szybciej, niż uczą się je „obsługiwać”, „zawiadować” tymi nowymi, dłuższymi nogami czy rękami, które jakoś dziwnie zawadzają… Najczęściej chyba przegapianą kwestią są polucje nocne. Bywa tak, że chłopcy bardzo się tego wstydzą, nie przyznają się, ale się martwią. Nierzadko myślą, że się po prostu zsikali, co kojarzy się z małymi dziećmi, i mocno to przeżywają. Stąd temat ten powinien wyjść znacznie wcześniej od rodzica. Zatem gadajmy, po prostu gadajmy!
Z nauczycielskiego punktu widzenia ten wiek – około 10 lat – jest zazwyczaj całkiem wdzięczny na prowadzenie szkolnej edukacji w tym zakresie. Dzieciaki mają jeszcze przekonanie, że jak jest lekcja, to się na nią idzie i tyle, stąd frekwencja w młodszych grupach jest o wiele lepsza niż w starszych, ale przede wszystkim czwarto- czy piątoklasiści mają dużą potrzebę dzielenia się i opowiadania, jak to jest u nich w domu. Nierzadko cała godzina upływa na tym, by każdy mógł się wypowiedzieć. Są często chętne do brania udziału, są też ciekawe swoich koleżanek i kolegów. Jednak oczywiście czwarta klasa to dla mnie za późno na rozpoczynanie tej edukacji, bo niektóre rzeczy związane z dojrzewaniem płciowym mogły się już u niektórych dzieci w tym wieku wydarzyć. I część z nich mogła nie mieć na ten temat żadnej wiedzy.

Co mogą zdziałać dobrze prowadzone lekcje WDŻ-u?
Na pewno z korzyścią dla dziecka jest dowiedzenie się, co je czeka, co może się zadziać z jego ciałem i emocjami w okresie dojrzewania. Młodym osobom, które wiedzą, co jest normalne, czego się spodziewać, jak postępować, jest po prostu lżej. Oczywiście dojrzewanie nie stanie się z tego powodu proste, bo to jest zawsze stresujący proces, ale tym bardziej: po co sobie dokładać? Zawsze lepiej jest wiedzieć. Wiedza daje pewnego rodzaju ukojenie. Widzę w tym również świetną okazję do podzielenia się doświadczeniem z rówieśnikami. Dlatego uważam, że warto chodzić nawet na „średnie” lekcje WDŻ-u (na szkodliwe lepiej nie). Nawet te nudnawe pozwalają porozmawiać, wymienić się informacjami w grupie rówieśniczej – rodzice siłą rzeczy tego nie zapewnią. Zdarza się, że rozmawiając o menstruacji, dziewczynka, która obawiała się, że coś z nią nie w porządku, bo jeszcze nie zaczęła miesiączkować, dowiaduje się, że kilka koleżanek z klasy ma tak samo. Takiego poziomu uspokojenia nie zaoferuje żaden dorosły. Równie ważne, jak przekonywanie się, że ludzie mają podobnie, jest także przekonywanie się, że mają… różnie i to jest jak najbardziej w porządku. Osobiście uważam, że edukacja o różnorodności jest niezwykle istotnym elementem edukacji. Co prawda, mówienie wyłącznie o rodzinie i przyjaźni to trochę mało dla nastolatków, ale to ma sporą wartość dla tych młodszych dzieci. Można wówczas zobaczyć, że u mnie w domu mama jest odpowiedzialna za coś, a tata za coś innego, a u kolegi jest zupełnie inaczej. To potrzebna perspektywa, bo dzieci w tym wieku są zwykle bardzo przywiązane do wzorców i przekonane, że tak, jak jest u nich, tak powinno być. Warto wiedzieć, że tak nie jest i że w innych domach są inne normy.

À propos różnych norm. Jak reagować, kiedy nasze dzieci pod wpływem rówieśników lub też innych przekazów z zewnątrz, używają wulgarnych, szowinistycznych czy w ogóle obraźliwych treści? Gdy mówią np. o modnej obecnie liczbie „69” czy „robieniu loda”. Czy wolno nam „pouczać” nie nasze dzieci?
Zacznijmy od ocenienia na spokojnie, czy dzieje się coś złego, czy nie. Dzieci używają pewnych zwrotów bez świadomości ich znaczenia, pozbawione są dla nich kontekstu seksualnego, choć może być dla nich krępujące, gdy się dowiedzą, o czym właściwie mówią. Weźmy trzy głębokie oddechy i potraktujmy tę sytuację jako okazję do rozmowy – zapytajmy: „Ej, a co to znaczy?” i pomału dajmy dziecku wyciągnąć wnioski, czy nadal chce tego zwrotu używać, czy nadal wydaje mu się zabawny. Przychodzi mi jednak do głowy inny przykład – używanie słowa „gej” jako obelgi. To już wymaga wytłumaczenia i wyjaśnienia. Jeśli chodzi o nie nasze dzieci, to myślę, że to zależy od wielu czynników – od naszego podejścia, kontekstu, a także tego, jak dobrze znamy dane dziecko i ewentualnie jego rodziców. Jednak myślę, że można u siebie w domu komunikować swoje zasady także gościom. Powiedzieć np. o tym, że u nas w domu mamy takie i takie zasady ekranowe i np. za pół godziny będzie trzeba wyłączyć tablet, z którego korzystają razem z naszym dzieckiem. Tak samo w sytuacjach, o które pytasz – możemy powiedzieć, że w naszym domu nie mówimy obraźliwie o innych osobach. Ale można też takie sytuacje „ogrywać” na inne sposoby. Choćby po prostu wejść w rozmowę z naszym lub nie naszym dzieckiem. Dopytać: „Aha, czyli sądzicie, że dziewczyny zawsze grają kiepsko w nogę, tak? A ja znam taką, która kiwa chłopaków. Pokażę wam” i wspólnie obejrzeć filmik z jej wyczynami na YouTubie. Albo zapytać: „Czyli ja bym nie mogła zagrać z wami w piłkę?”. Ściągamy w ten sposób teoretyczne zasady na realność. A jeśli chodzi o stereotypy dotyczące kolorów i płci, to bardzo lubię taki argument, który poznałam w książce „Matylda, Tymon i różowa brygada” Ilony Kosteckiej. Można powiedzieć mniej więcej tak: „A, czyli wy – chłopcy – nie możecie nosić różowego? Hmm, to wychodzi na to, że dziewczyny mają lepiej, bo mogą nosić każdy kolor, a chłopaki jednego nie mogą. To chyba szkoda…”. Naturalnie takie dialogi mają sens, jeśli nie stawiamy sobie za cel zmiany czyjegoś zdania, a tylko „wrzucamy komuś nowy kamyczek do ogródka”: stawiając pytanie, którego sobie może dotąd nie zadał albo podając jakąś nową informację, która będzie potem u niego pracować.

Powiedziałaś, że zaczynamy od oceny sytuacji, na ile faktycznie dzieje się coś złego. Co nas powinno jednoznacznie alarmować?
Myślę, że generalnie korzystniej jest unikać panikowania. Ten wiek – 10 lat – to jest taki przejściowy czas. Końcówka etapu, który tradycyjnie nazywany był fazą latencji i który dotychczas opisywało się jako czas zmniejszonego zainteresowania seksualnością. Teraz coraz częściej wskazuje się na to, że nie zawsze tak jest. Z drugiej strony bywa to nierzadko czas, gdy pojawiają się pewne zwiastuny lub objawy dojrzewania. To okres, w którym dzieci mogą odczuwać zażenowanie, rozdrażnienie, spadek koncentracji, może być im trudniej niż przedtem czymś się podzielić z dorosłymi, coś wyznać i to jest naturalne. Może tak się zadziać także w rodzinach, w których była swoboda rozmów i dbałość o relacje. To może być trudne dla rodzica, ale trzeba to jakoś przeczekać. Potem pewnie ta swoboda wróci, póki co pozostaje nam bycie dostępnym, wspierającym, szanującym, a także obserwującym rodzicem.
Często sygnały czegoś niepokojącego są bardzo niespecyficzne. Naszą uwagę może zwrócić sytuacja, w której dziecko mówi, rysuje lub pokazuje w zabawie treści, które nie są ewidentnie przeznaczone dla dzieci, np. dotyczące jakichś specyficznych technik seksualnych. Pojawia się wtedy pytanie, gdzie dziecko się tego dowiedziało. W ogóle warto obserwować swoje dziecko: gdy coś się dzieje, zazwyczaj widać to w – nazwijmy to – zwyczajnych kawałkach życia. Gorzej je, ma problemy z zasypianiem, pojawia się moczenie nocne, zmiany nastroju czy gwałtowna zmiana nastawienia wobec jakichś osób/aktywności. To wszystko jest właśnie niespecyficzne, co znaczy, że może się wiązać z różnymi rzeczami, ale jeśli coś nas niepokoi, warto skorzystać z konsultacji specjalisty. Zazwyczaj pierwsza wizyta i tak odbywa się bez dziecka. Czasem dużym wsparciem może okazać się rozmowa z drugim rodzicem naszego dziecka albo innym dorosłym, np. rodzicem dziecka w podobnym wieku.
Dzieci używają pewnych zwrotów bez świadomości ich znaczenia, pozbawione są dla nich kontekstu seksualnego, choć może być dla nich krępujące, gdy się dowiedzą, o czym właściwie mówią.
Czy podobnie powinniśmy zachować się w sytuacji, gdy odkryjemy, że nasze małe dziecko się masturbuje?
Istnieją zdjęcia z badań USG, które pokazują, że już płody potrafią dotykać swoich genitaliów. Część niemowląt odkrywa przyjemność z ocierania się o coś lub zaciskania nóżek. Jest to także zupełnie rozwojowe zachowanie u przedszkolaków. Zatem 10-latek to już nie jest małe dziecko, także jeśli chodzi o ten temat. Warto jednak podkreślić, że masturbacja dziecięca to nie jest taka sama masturbacja jak u osoby dorosłej. Ona najczęściej ma za zadanie zaspokoić ciekawość i jest to po prostu przyjemne uczucie.
Jest kilka spraw, które powinny zwrócić naszą uwagę w tym temacie. Po pierwsze, jeśli dziecko robi sobie fizyczną krzywdę, np. używa jakichś przedmiotów. Po drugie, jeśli widzimy, że jest to jedyny sposób dziecka np. na poradzenie sobie z trudnymi sytuacjami. Po trzecie, jeśli to wywołuje dyskomfort, niezadowolenie, wpływa na codzienne życie dziecka. Ponadto o ile u przedszkolaków jest zrozumiałe, że nie zawsze odróżniają sytuacje „prywatne” od „społecznych”, o tyle 10-latek, który rozwija się typowo, już powinien. Dlatego jeśli po otrzymaniu informacji o tym, że jest to czynność, którą wykonujemy na osobności, nie stosuje się do niej, to jest coś, co warto byłoby sprawdzić.
Co jeszcze ważne: czasem częste dotykanie genitaliów to nie jest masturbacja, a swędzenie, które wymaga wizyty pediatrycznej!

Czy i w jaki sposób podjąć z 10-latkiem temat pornografii? Czy zastosowanie blokad np. w telefonach nie tworzy z tego typu treści bardziej kuszącego, bo zakazanego owocu?
Uważam, że blokady pozwalają ograniczyć przypadkowy kontakt dziecka z takim przekazem, który w tym wieku jest jednoznacznie szkodliwy. Zresztą blokują one również inne nieprzeznaczone dla dzieci treści. Nie bez powodu udostępnianie ich nieletnim jest niezgodne z prawem. Pornografia – podobnie jak horrory czy brutalne gry – silnie oddziałuje na emocje, z którymi trudno jest dziecku sobie poradzić na tym etapie rozwoju. W kontekście starszych dzieci warto podkreślić, że pornografia wpływa szczególnie mocno na osoby, które nie mają własnych doświadczeń seksualnych i w związku z tym nie mają tego obrazu z czym porównać. Istnieje ryzyko, że stanie się on dla nich wzorcem, do tego mocno wypaczonym, i wpłynie negatywnie na ich przyszłe relacje.
Pierwszą reakcją rodzica, gdy dowie się o kontakcie dziecka z pornografią, jest pewnie często lęk, który przykrywa jednak złością. Warto sobie to uświadomić i spróbować nie krzyczeć, nie panikować. Jeśli dziecko przychodzi do nas ze swoim odkryciem, to przybijmy sobie piątkę za to, że w ogóle przyszło. To bowiem wystawiona nam świetna ocena, informacja zwrotna o naszej relacji. Byłoby fajnie zacząć dialog właśnie od tego: „Super, że do mnie przychodzisz. Możesz przychodzić naprawdę ze wszystkim.” Potem zamiast wykladu czy reprymendy przejść do pytań: „Co o tym myślisz? Jak się poczułaś/poczułeś, widząc to?”. Dajemy młodemu człowiekowi przestrzeń na samodzielne zinterpretowanie, a sobie – na zdobycie od niego informacji, które być może sprawią, że będzie nam łatwiej sensownie zareagować.
Rozmowę o pornografii również można zacząć wcześniej, czyli zanim nasze dziecko się z nią zetknie – np. mniej więcej w tym czasie, w którym ono i jego rówieśnicy zaczynają mieć własne telefony komórkowe. Warto wówczas wspomnieć, że w internecie można trafić na dużo tematów i treści, które nie są dla dzieci albo nie są zgodne z prawdą. Możemy wyjść od opowiadania o działaniu reklamy, bo to jest w sumie podobne. Już z przedszkolakiem można rozmawiać o tym, po co w reklamach przedstawia się rzeczy w określony sposób, jaki to ma cel, jakie wywołuje emocje. Mówmy, że filmy dla dorosłych pokazują seks, ale on często nie wygląda w nich tak, jak w rzeczywistości. Znów: rozmawiajmy szczerze, otwarcie, odpowiednio do wieku i wyjaśniajmy, dlaczego stawiamy tu granicę. Warto także powiedzieć, że te materiały mogą wywołać różne emocje i różne reakcje. Może to być zdziwienie, jakaś ekscytacja, obrzydzenie albo wiele emocji naraz. To jest w pełni zrozumiałe.
Pierwszą reakcją rodzica, gdy dowie się o kontakcie dziecka z pornografią, jest pewnie często lęk, który przykrywa jednak złością. Warto sobie to uświadomić i spróbować nie krzyczeć, nie panikować. Jeśli dziecko przychodzi do nas ze swoim odkryciem, to przybijmy sobie piątkę za to, że w ogóle przyszło.
Co możemy robić na co dzień, żeby temat seksualności w naszym domu znormalizować? Jak traktować własne ciało i ciało dziecka?
Ogromne znaczenie ma to, jak my sami siebie traktujemy i co ten nasz człowiek widzi. Dobrze jest na początku rodzicielstwa, a najlepiej jeszcze wcześniej, zadać sobie pytanie, jak mi jest z tym tematem seksualności, jak ja miałam/miałem w swoim domu rodzinnym, a jakbym chciała/chciał, żeby miało moje dziecko. Już na początku października ruszam z kursem dla rodziców dzieci przedszkolnych i wczesnoszkolnych pt. „Jak rozmawiać z dzieckiem o seksualności?”, który daje taką okazję, a także przekazuje wiele praktycznych wskazówek. A jeśli ktoś ma w domu nastolatka i czuje, że sporo jest do nadrobienia, to także może zacząć nad tą relacją pracować. To trudne, kiedy milczeliśmy przez 15 lat, ale i tak lepiej niż wcale. Oczywiście to będą inne rozmowy niż z małym dzieckiem, można jednak zacząć od przyznania np.: „Wiesz, teraz jakoś do mnie dotarło, że nie potrafiłam poruszać tematu seksualności w naszej relacji. U mnie w domu rodzinnym też nikt ze mną nie rozmawiał, więc nie wiedziałam, jak to się robi. Chciałabym to jakoś nadrobić, pewnie będzie na początku dziwnie, ale pozwól mi spróbować”. Starszemu dziecku można to wszystko powiedzieć wprost, jeśli tak czujemy, i nawet jeśli ono prychnie i fuknie, myślę, że później to doceni. Pokazujemy mu przy tym, że da się zmienić stanowisko, wyjść naprzeciw, otworzyć się na coś, co było trudne.
Ale pytałaś o tę naszą codzienność. W domach, w których od zawsze mówi się o cielesności otwarcie, a nagość nie jest jakimś tematem tabu, dzieciom może być łatwiej. Świadomość tego, jak wygląda zwyczajne, dorosłe ciało to także swoista „szczepionka” na popkulturowe kanony wyglądu – tu są włosy, tam są fałdki, dziecko je widzi i wie, że ludzie tak właśnie wyglądają, że ciało po prostu takie jest. Łatwiej się funkcjonuje, jeśli mamy do niego akceptujący stosunek. Z drugiej strony: nic na siłę. Jeśli nie czujemy się z tym dobrze, nie róbmy tego. Obserwujmy siebie i swoje dziecko, rozważmy, czy nam z tą nagością wygodnie, ale też czy ono czuje się z tym swobodnie. Są rodziny, w których zakłada się, że nie wypada rozbierać się przy dojrzewającym dziecku. Ale są też kultury, w których ludzie bez względu na wiek spotykają się w saunie i to również jest w porządku. Szanujmy swoje inności w tym zakresie. Jeśli nasze dziecko zacznie się kryć lub poprosi: „Mamo, tato, wyjdź z łazienki”, robimy to. Możemy też sami pytać, czy jemu jest z naszą swobodą komfortowo, bo nie chcemy robić niczego, żeby go krępować. To jest superważne, by dziecko otrzymało komunikat, że może decydować o swoim ciele. Ono samo, nie mama i tata. Dlatego też nie zmuszamy, by całowało ciocię czy siadało wujkowi na kolanach, a szukamy innych sposobów na bliskość, na przywitanie się – takich, które odpowiadają maluchowi, albo i starszakowi, i nie przekraczają granic jego cielesności. Samostanowienie o własnym ciele to istotny element edukacji seksualnej, a trudno się tego nauczyć na lekcjach w szkole. Stąd szczególnie ważny jest tu wpływ rodziny. Pomagajmy zatem i stójmy zawsze po stronie autonomii cielesnej naszego dziecka. To ułatwia później zachowania asertywne – zarówno w czasie dorastania, jak i w czasie dorosłości.
Aż chciałoby się powiedzieć „amen”. (śmiech) Serdecznie ci dziękuję za rozmowę!

*Tosia jest psycholożką, nauczycielką przedmiotu wychowanie do życia w rodzinie (WDŻ) oraz edukatorką seksualną. Na co dzień pracuje w szkołach i edukuje w internecie. Swoje treści kieruje do wszystkich zainteresowanych seksualnością… Czyli po prostu człowiekiem! Recenzuje książki w temacie swoich zainteresowań, pisze własną, a także wspiera rodziców, którzy chcą świadomie dbać o rozwój swoich dzieci.