Mają „razem” czwórkę dzieci. Mieszkają przez ścianę, dzielą życie zawodowe. Dwie siostry – Marta i Olga. Podobne czy zupełnie różne?
Długi rodzinny stół, wokół krzesła i czwórka dzieci. Zabiegane między kuchnią, lodówką a salonem Olga i Marta szykują drugie śniadanie. Marta zabawia najmłodszego synka Olgi, gdy ta wyciera buzię córce Marty, czasem w pośpiechu mylą się im imiona. Wszystkie dzieci nasze są – to hasło trafnie obrazuje ten piątkowy poranek u dziewczyn. Która z nich narzeka na perfekcjonizm, a która potrafi bardziej odpuszczać? Co jest wyzwaniem i jak radzą sobie ze złością? Gdzie są punkty zbieżne, a gdzie ich drogi się rozchodzą? Razem z marką Stokke zapraszamy na rozmowę o ważnych punktach w macierzyństwie – dziś dwugłos siostrzany z założycielkami sklepu bébé concept. Czy ich macierzyństwa się różnią?
Gdy jedna układa puzzle, druga pracuje. Gdy jedna szykuje dzieciakom deser, druga układa małego na drzemkę. Kultowe krzesła Tripp Trapp, produkowane w Europie od 1972 roku, łączą całą ferajnę przy stole. Podobnie tłoczno jest w łazience, do kąpania brata ustawia się rząd pomocników.
Podglądam, jak wygląda ogarnianie pracy przy maluchach, work-life balance w całej okazałości. Wraz z pierwszą nutą piosenki z Pszczółki Mai na telewizorze towarzystwo cichnie, możemy porozmawiać!
Bliskość. Czym jest dla was i kiedy ją najpełniej odczuwacie?
Marta: Dla mnie bliskość jest przede wszystkim nierozłączną częścią życia i codzienności. Sama mam bardzo dużą potrzebę bliskości, więc czasem mam wrażenie, że zalewam nią moje dzieci (śmiech). Dla mnie na bliskość składa się wiele czynników, takich jak małe gesty, dotyk, spanie razem z dziećmi, wspólne kąpiele, wieczorne miziania po pleckach. Ale to też rozmowy, dzielenie się tajemnicami, obawami, mówienie o swoich uczuciach.
Olga: Mi bliskość kojarzy się z zaufaniem, z budowaniem więzi. Nie mam aż takiej fizycznej potrzeby okazywania bliskości jak Marta, ale uważam, że każdy może budować ją na swój sposób. Nie ma na to jednej sprawdzonej recepty.
Elastyczność. Bliżej wam do „co dzień przyniesie” czy do sztywnych grafików?
M: Staram się raczej planować. Nie stresuję się specjalnie spontanicznymi zmianami, bo chyba bym zwariowała (śmiech). Życie z dwójką małych dzieci i prowadzenie firmy wymaga otwartości na zmiany i elastyczności. Ale prowadzenie grafiku, przynajmniej z grubsza, ułatwia wiele spraw i pomaga to wszystko jakoś pogodzić.
O: Przy takim natłoku obowiązków zazwyczaj mam nakreślony plan tygodnia i punkty do odhaczenia. Ale w rodzicielstwie elastyczność to podstawa.
Perfekcjonizm. Wada czy wartość?
M: Mam tendencję do bycia perfekcjonistką i wielokrotnie jest to moja zmora, ale czasem też duża wartość – szczególnie w kontekście pracy. Oczywiście nie przekłada się to na wszystkie sfery życia. Myślę, że mam dość złożoną osobowość i że bycie „perfekcyjnym” dla każdego oznacza trochę co innego.
O: Zdecydowanie nie jestem perfekcjonistką, szczególnie w kontekście macierzyństwa.
Odpuszczanie. Gdzie idziecie na kompromis jako matki?
M: Hmmm. Ja ogólnie sporo odpuszczam (śmiech). Jestem chyba dość wyluzowaną mamą, zawsze można się ze mną dogadać. Staram się jednak uczyć dzieciaki, że często nie ma sensu się wściekać, awanturować, że dużo więcej można załatwić, kiedy emocje opadną i przychodzi miejsce na dialog. Nie chodzi o bagatelizowanie emocji dzieci (czasem trzeba się wykrzyczeć i wypłakać), ale o to, żeby nauczyły się wyrzucać z siebie to, co negatywne, robiąc miejsce na rozmowę i układy z mamą. Traktuję moje dzieci po partnersku i uczę, że kompromis może być dobry. Zapewne ich okres dojrzewania i życie to zweryfikują, ale póki co myślę, że mamy superwięź i relację.
Moje podejście w wielu kwestiach ewoluowało, szczególnie po pojawieniu się drugiego dziecka. Tadzia urodziłam, jak miałam 24 lata. NIe znałam za bardzo nikogo, kto mógłby podzielić się wtedy ze mną macierzyńskimi doświadczeniami. Bardzo zależało mi na byciu najlepszą mamą na świecie, może też trochę, żeby udowodnić to otoczeniu, które traktowało mnie jak jakąś siksę, a nie odpowiedzialną mamę. Dużo czytałam, szukałam najlepszych rozwiązań, które podpowiadała mi intuicja, ale mam wrażenie, że za bardzo skupiałam się na tym, aby wszystko szło zgodnie z moim planem. Nie umiałam odpuścić, bo czułam wtedy, że odnoszę porażkę. To był błąd. Chyba często młode mamy przy pierwszym dziecku czują, że zawodzą same siebie, jeśli nie robią czegoś tak jak inni, albo tak jak sobie postanowiły. Wydaje im się, że nie są wystarczająco dobre, bo śpią z dzieckiem albo usypiają w jakiś wygodny sposób (inny niż w książkach) itp. Ja przez rok biegałam 5 razy w nocy do pokoju obok karmić Tadzia, byłam wrakiem człowieka, kłóciłam się z Kubą i ważyłam ze 40 kg, samotna, wycieńczona z niewyspania i braku czasu dla siebie, bo jednocześnie rozwijałam wtedy swoją pierwszą firmę. Szaleństwo. Przy Wandzi byłam już dużo bardziej wyluzowana, egoistyczna i działałam tak, żeby po prostu było wszystkim wygodnie, miło i bezstresowo. Karmiłam przez sen, bo Wanda spała z nami, nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby to zmieniać. Nie przejmowałam się rozszerzaniem diety, nie przejmowałam się tym, że jedziemy na przejażdżkę samochodem, żeby uśpić Tadzia na drzemkę (zamiast bujać go 40 minut na rękach z szumem), albo że przez prawie 2 lata usypiałam Wandę na drzemki tylko w wózku. To się nazywa odpuszczanie i myślę, że jest to często bardzo potrzebne i zdrowe. To zostawia przestrzeń na więcej radości, na realizowanie marzeń i więcej życiowego luzu.
Są rzeczy i sfery, gdzie nigdy nie odpuszczam, szczególnie jeśli chodzi o zdrowie czy bezpieczeństwo dzieci, a także jakiś nurt wychowania ich, wartości, jakie chcę przekazać. Tutaj nie daję sobie przestrzeni na żadne kompromisy.
O: Wiem, czego na pewno nie odpuszczam – karmienia piersią! (mimo że ani przy jednym, ani przy drugim dziecku nie przyszło mi to z łatwością, a raczej była to droga przez mękę). Jestem okropnym alergikiem, a jak wiemy – karmienie piersią bardzo pomaga w zwalczaniu wszelkiego rodzaju alergii skórnych… Jestem młodą mamą i tak naprawdę nie wiem, czy można tu mówić o odpuszczaniu, bo ja raczej nie mam z góry ustalonych zasad. U mnie w domu wszystko jest na lekkim freestyle’u. Raczej każdy robi to, na co ma ochotę w danym momencie. Oczywiście są chwile, że trzeba wyjść do przedszkola i zawsze jesteśmy spóźnieni (śmiech).
Rady innych dotyczące wychowania. Poradniki, książki, czy 100% intuicji i uczenie się na błędach?
M: W pierwszej ciąży robiłam dogłębny research, szczególnie jeśli chodzi o wyprawkę, ale zawsze porównywałam wszelkie opcje i wybierałam to, co podpowiadała mi intuicja. Ogólnie w życiu kieruję się intuicją i rzadko korzystam z porad, chyba że o nie proszę i chcę faktycznie z kimś coś przedyskutować. Są sprawy, na których się totalnie nie znam, i wtedy szukam drogowskazów, doczytuję i googluje.
O: Zdecydowanie intuicja i przegadywanie cięższych tematów z moim Piotrkiem, który jest moim totalnym przeciwieństwem (jest bardzo spokojny i zrównoważony) i dzięki temu możemy szukać razem złotego środka. Na początku drogi z pierwszym dzieckiem dużo pomagała mi też Marta. Często mnie uspokajała i służyła pomocą. Obserwowałam jej relację z Tadziem, który jest równo rok starszy od Gajci, i to były dla mnie dobre drogowskazy. Mamy z Martą czasem zupełnie inne podejście w pewnych kwestiach, ale szanujemy swoje zdanie i postanowienia względem dzieci, i wspieramy się w nich. Jest nam też o tyle łatwo, że mamy w sumie czwórkę dzieci, z których każde jest zupełnie inne, i to też pokazuje nam, że nie ma sensu wyznaczać jakiś sztywnych ram, tylko raczej płynnie wspierać ich indywidualne cechy i potrzeby. Jesteśmy z Martą bardzo blisko z naszymi „wspólnymi” dziećmi. Jeśli chodzi o poradniki, to raczej ich unikam, ale sięgnęłam ostatnio po książkę „Rodzeństwo”, którą bardzo wszystkim polecam. To, na czym najbardziej mi zależy, to to, aby nasze dzieci szły razem przez życie i były dla siebie ogromnym wsparciem, takim jak ja i Marta jesteśmy dla siebie. Nie ma nic ważniejszego.
Złość. Jak sobie radzisz z trudnymi emocjami, gdy macierzyństwo cię przytłacza?
M: Po pierwsze staram się nie przenosić frustracji z pracy do domu. Oczywiście czasem się nie da, ale wtedy mówię na głos, że mam zły dzień, że jest mi smutno, że jestem zła, że wydarzyło się coś nieprzyjemnego. Myślę, że nie ma nic złego w pokazywaniu dzieciom swoich emocji, także tych negatywnych. Rzadko, ale zdarza się, że nakrzyczę na dzieci, bo usypiam je drugą godzinę, a mam z tyłu głowy ogrom pracy do zrobienia i tykający zegar, i po prostu puszczają mi nerwy. Wtedy muszę wyjść do drugiego pokoju czy łazienki, ochłonąć i wracam przeprosić dzieci. Zazwyczaj im też jest bardzo smutno i po prostu gadamy. Tłumaczę im, czemu się wściekłam, mówię, że głupio mi, że tak wybuchłam, że to nie jest dobra droga. Wierzę, że takie ludzkie reakcje i emocje są nieuniknione, ale podstawa to przyznanie się do błędu i rozmowa o tym, skąd się wzięły. Nie zrozumieją ich, jeśli nie będziemy otwarcie gadać i udawać, że jesteśmy zawsze opanowani i mamy wszystko pod kontrolą. Oczywiście najlepiej, jak z góry wiem, że mam słaby dzień albo masę rzeczy do ogarnięcia i po prostu komunikuję to Kubie. Wtedy zaszywam się gdzieś z komputerem czy uciekam pracować do Olgi, a Kuba przejmuje stery w domu. Nieoceniony jest też kieliszek wina wieczorem i ciepły prysznic – to zawsze pomaga!
O: W sumie bardzo, naprawdę bardzo rzadko się denerwuję, jak nie mam na głowie pracy. Generalnie takie życiowe „małe problemiki” codzienności w ogóle mnie nie złoszczą, np. szaleństwa czy bałagan Gajci, albo ciągłe marudzenie ząbkującego Jerzyka. Znoszę takie rzeczy z uśmiechem i nie rusza mnie to zupełnie. Wiem, że to tylko etapy i nie ma sensu się denerwować – to tylko pogarsza sprawę. Obserwuję to, co się dzieje na świecie, i to są prawdziwe problemy. Staram się dlatego nie zwracać uwagi na jakieś drobnostki jak to, że Gajcia chodzi spać o 25 w nocy (śmiech). Gorzej, jak mam dużo roboty i gonią mnie terminy – wtedy zazwyczaj proszę o pomoc Piotrka i wracam do pracy. Stresy związane z firmą to temat na inny wywiad!
Gotowanie. Odkąd zostałam mamą…
M: To zdecydowanie działka Kuby. Dzieci uwielbiają mu towarzyszyć, szczególnie w wyciskaniu soków. Ja w kuchni bywam rzadko, chyba że robię sobie kawę, sałatkę grecką lub deser czekoladowy.
O: Zdarza mi się zrobić gar rosołu dla całej rodziny mojej i Marty, wtedy zapraszam nasze dzieciaki po przedszkolu na wspólny obiad. Ogólnie lubię gotować i nieźle mi to wychodzi, ale niestety teraz mam na to mało czasu.
Partner, tata. Podział ról czy mama wie najlepiej?
M: Mama wie najlepiej, wiadomo (śmiech). A tak na poważnie – to totalnie partnerski podział ról.
O: Zdecydowanie partnerski podział ról.
Strach. Czy czegoś się boisz w macierzyństwie? Przed czym chciałabyś ochronić dzieci?
M: Kiedyś przeczytałam takie zdanie, że w momencie porodu rodzi się też strach, który jest z tobą każdego dnia. To jest prawda. Oczywiście można tego nie dopuszczać do siebie i nie skupiać się na tym, ale prawda jest taka, że boję się masy rzeczy. Najbardziej tych niezależnych ode mnie, czyli chorób. Też tego, co będzie z naszą planetą, tego, w jaką stronę pędzi świat, polityka… Jak zaczynam za dużo o tym myśleć, to wpadam w panikę. Dopóki nie miałam dzieci, byłam często bardzo lekkomyślna, podejmowałam masę szalonych i czasem niebezpiecznych decyzji. Teraz boję się także o siebie, bo czuję się odpowiedzialna. To na pewno najtrudniejszy element macierzyństwa dla mnie. Chciałabym ochronić moje dzieci przed każdą możliwą krzywdą, ale później zdaję sobie sprawę, że nie raz ktoś ich skrzywdzi, nie raz będzie im źle, a ja tak naprawdę nie mam na to wpływu i muszę im pozwolić przeżyć to wszystko, bo to ich ukształtuje i to jest część życia. Uspokaja mnie jedynie myśl, że mi też wielokornie było do bani, a jednak jestem szczęśliwa, żyję, mam się dobrze i wierzę, że z nimi będzie podobnie, że wyrosną na silnych i świadomych ludzi.
O: Przeraża mnie przyszłość i to, co dzieje się na świecie. Mam wrażenie, że wiele ludzi traci poczucie bezpieczeństwa w Polsce, ale nie tylko. Zmiany klimatyczne, choroby, to wszystko mnie przytłacza. Oprócz tego wszystkie te cyberzagrożenia, o których tak naprawdę niewiele wiem, bo mimo młodego wieku, pamiętam jednak zupełnie inny obraz dzieciństwa. To, co czasem słyszę o tym, co dzieje się w szkołach, jest straszne. Nie chcę tego dla moich dzieci, a jednak chyba nie ma na to rady, trzeba pogodzić się, że w pewnym momencie tracimy kontrolę i to jest trudne.
Przyszłość: co jest najcenniejszym kapitałem na przyszłość dla dziecka?
M: Samodzielność, wytrwałość i wiara w siebie.
O: Samodzielność i poczucie bezpieczeństwa wśród najbliższych.
*
Dziś na sesji poznałam smak prawdziwego siostrzeństwa. Praca zespołowa przy czwórce dzieci, wspólnym biznesie, różnych charakterach – to jest możliwe!
*
Na sesji pojawiły się produkty marki Stokke, które znajdziecie w sklepie bébé concept. Krzesełka Tripp Trapp, które rosną razem z dzieckiem od noworodka do wieku dorosłego, oraz wanienkę składaną Stokke Flexi Bath z antypoślizgowym dnem i korkiem reagującym na ciepło.
Materiał powstał we współpracy z marką Stokke.






































































































