Depresja poporodowa u mężczyzn
Rozmowa z położną i seksuolożką Joanną Baranowską

Zaburzenie nastroju – brzmi niegroźnie, prawda? Nie dajmy się zwieść pozorom. Depresja poporodowa, bo o niej piszemy, to poważna, potencjalnie śmiertelna choroba.
O depresji poporodowej u świeżo upieczonych matek słyszał chyba każdy. A co z ojcami – czy ich również dotyka to zaburzenie? Jakie może mieć konsekwencje i jak postępować, gdy zauważymy pierwsze sygnały? O garść przydatnych informacji poprosiłam ekspertkę, położną i seksuolożkę Joannę Baranowską.
Depresja poporodowa – jej widmo wisi nad rodzicami w pierwszym roku po porodzie. Może powiedzmy na początek, czym jest.
W najprostszym ujęciu depresja poporodowa to zaburzenie nastroju, które pojawia się po narodzinach dziecka. Niektóre klasyfikacje uznają ją za chorobę, która może się pojawić tylko do 6 tygodni po porodzie (czyli do końca umownego połogu), inne z kolei pozwalają na postawienie takiego rozpoznania nawet do 12 miesięcy po narodzinach dziecka. W Polsce zwykle przyjmuje się ten dłuższy zakres czasowy i tym samym rodzic nawet rocznego dziecka może mieć zdiagnozowaną depresję poporodową. Według oficjalnych danych to schorzenie dotyka 15-20% świeżo upieczonych mam, a według nieoficjalnych przesłanek co trzecia matka doświadcza trudności emocjonalnych po porodzie. Ja zdecydowanie przychylam się ku wyższemu odsetkowi występowania tej choroby, sama na co dzień spotykam kobiety z pełnoobjawowym przebiegiem choroby, ale bez rozpoznania psychiatrycznego.

Właśnie, dotykamy tu sedna problemu. Jak rozpoznać to zaburzenie?
Podstawą rozpoznania zawsze powinien być gruntowny wywiad dotyczący objawów, stopnia ich nasilenia, ale też czasu występowania, czyli ich trwania. I tutaj dużą rolę do odegrania ma specjalista – jak w każdej dziedzinie, to, czy jego podopieczna lub podopieczny przyzna się do jakiegoś symptomu, nierzadko zależy od tego, jak zada pytanie. Podam przykład. Kiedy pytamy „Jak pani sypia?”, świeżo upieczona mama odpowiada: „Jak to przy dziecku, różnie i najczęściej źle” – i ma rację, bo spanie z noworodkiem czy niemowlakiem to sztuka elastyczności, a doba jest podzielona drzemkami dziecka. Tymczasem warto dopytać: „Czy po nocnej rundzie karmienia jest pani w stanie zasnąć od razu po tym, gdy dziecko pójdzie spać?”, „Czy wybudza się pani w nocy niezależnie od dziecka?”, „Czy zdarza się, że ma pani trudności z zasypianiem?”, „Czy sen jest dla pani regenerujący?” itd. To wszystko ma znaczenie! Co więcej, sama bezsenność nie jest jedynym wariantem trudności ze snem. Kobieta może doświadczać hipersomnii, czyli wzmożonej senności, ale bez efektu odżywczego – najprościej mówiąc, śpi relatywnie długo, ale sen nie jest regenerujący, ponieważ układ nerwowy nie pracuje prawidłowo. Właściwie każdy objaw depresji można tak rozważać. Wśród pozostałych symptomów wskazuje się uczucie zmęczenia, ociężałości, wyczerpania, zaburzenia odżywiania, brak zdolności do odprężenia, obsesyjne zamartwianie się, podawanie w wątpliwość własnej wydolności opiekuńczej, trudność w odczuwaniu przyjemności, a nawet pozorny brak zainteresowania dzieckiem i jego potrzebami. Celowo mówię tu o pozornym braku zainteresowania, bo żadna matka, ani żaden ojciec w tej sytuacji nie podejmuje świadomie decyzji, że od dziś nie opiekuje się dzieckiem; to nie jest intencjonalne. Taki obraz depresji świadczy tylko o tym, że rodzic i jego układ nerwowy są w stanie zamrożenia, próbują przetrwać do następnego dnia, tygodnia czy miesiąca. Nie da się ukryć, że ten objaw jest najbardziej bolesny i stygmatyzujący. Zgodnie z wytycznymi, by zdiagnozować depresję, objawy powinny się utrzymywać co najmniej dwa tygodnie.
Oczywiście, jak w każdej dziedzinie medycznej, specjaliści dysponują wystandaryzowanymi kwestionariuszami, które ułatwiają zadanie. Pod koniec lat 80. stworzono test przesiewowy określający prawdopodobieństwo wystąpienia depresji okołoporodowej – Edynburską Skalę Depresji Poporodowej (Edinburgh Postnatal Depression Scale – EPDS). Jest też skala depresji Becka, ale przyznaję szczerze, że pytania w niej zawarte są mało adekwatne do kobiet w okresie okołoporodowym. Pytania o zmiany masy ciała w ostatnim czasie czy popęd seksualny u kobiety w drugim tygodniu po porodzie prędzej wywołają rozbawienie, niż będą narzędziem do uważnej rozmowy o objawach depresyjnych. W przypadku mężczyzn można korzystać zarówno ze skali Becka, z EPDS, jak i Gotlandzkiej Skali Męskiej Depresji. Skalę Becka i EPDS możemy wykonać samodzielnie w domowym zaciszu, są udostępniane wraz z kalkulatorem wyników.
Specjaliści okołoporodowi są zdania, że ta jednostka chorobowa może dotykać nawet do 10% ojców.
Czy depresja poporodowa może być zaraźliwa? Pytam oczywiście o ojców – czy oni również chorują?
Rozbawiła mnie nieco ta „zaraźliwość”, ale faktycznie warto wspomnieć, że jeżeli na depresję choruje jeden członek rodziny, to właściwie choruje cała rodzina. Wszyscy jej członkowie bowiem ponoszą konsekwencje tego zaburzenia. I tak, współcześnie wiemy już, że ojcowie także mogą chorować na depresję poporodową. Specjaliści okołoporodowi są zdania, że ta jednostka chorobowa może dotykać nawet do 10% ojców. Dane te uwzględniają mężczyzn od pierwszego trymestru ciąży ich partnerek do pierwszego roku po narodzinach dziecka. Jednocześnie musimy pamiętać, że statystyki dotyczące zdrowia psychicznego w naszym kraju są zwykle niedoszacowane. Ocena odsetka zachorowań wśród mężczyzn jest trudniejsza, ponieważ wykrywalność jest mniejsza, zatem możemy przypuszczać, że w rzeczywistości ten odsetek jest wyższy.

Jakie są przyczyny depresji poporodowej u mężczyzn? Czy różnią się od przyczyn obserwowanych u kobiet?
Poniekąd wracamy do poprzedniego pytania, ponieważ ciężki przebieg zaburzeń psychicznych u kobiety może być istotnym czynnikiem ryzyka w odniesieniu do rozwoju trudności tej samej natury u mężczyzny. Takie sytuacje miałam okazję zaobserwować dwukrotnie w swojej praktyce – najpierw kobieta zachorowała na depresję o ciężkim przebiegu, a ojciec stanął na wysokości zadania, zajął się dzieckiem, partnerką, domem, z czasem wrócił do pracy, kiedy jednak ona pozytywnie reagowała na zastosowane leczenie i wracała do względnej formy psychicznej, jemu zdecydowanie ta forma się pogarszała. I te doświadczenia mają odzwierciedlenie w badaniach, które wskazują, że mężczyźni prezentują objawy później niż kobiety. Wśród matek objawy możemy zarejestrować najczęściej do trzeciego miesiąca życia dziecka, z kolei u mężczyzn w przedziale 3-6 miesięcy po porodzie. Patrząc z boku, ktoś mógłby powiedzieć, że to irracjonalne, przecież ci mężczyźni powinni się cieszyć z poprawy kondycji ich partnerek – domyślam się, że tak właśnie było. Jednak chemia mózgu jest nieubłagana, ci sami mężczyźni przez wiele tygodni funkcjonowali w ogromnym napięciu, mieli bardzo wysokie stężenie adrenaliny i kortyzolu w organizmie. U przeciętnego człowieka to napięcie pozostawia poważne skutki w ciele i głowie.
Drugą grupą mężczyzn szczególnie narażonych na pojawienie się depresji poporodowej są ci, którzy w przeszłości chorowali albo mieli epizody związane z zachwianiem równowagi psychicznej. Ale równie dobrze to może być kwestia kondycji relacji partnerskiej, brak gotowości na założenie rodziny, odsunięcie się partnerki i całkowite skupienie na dziecku. Dlatego tak ważne jest zamknięcie istotnych spraw między rodzicami przed porodem, po narodzinach dziecka bowiem nie ma już przestrzeni, by reanimować stare konflikty czy niedopowiedzenia, a stres zwykle tylko potęguje te kryzysy. W tym wszystkim warto pamiętać, że w naszym kraju aktualny jest zarówno archetyp matki Polki, jak i ojca głowy rodziny, który nie może okazać słabości albo wyznać, co czuje. To bardzo nieadaptacyjne w kryzysowej sytuacji, bo ludzie czują, a jeśli nie mogą czuć, tylko muszą ciągle działać, mimo silnego stresu, w końcu ten stres ich wykańcza. Tym samym mamy przepis na depresję poporodową u obojga rodziców. Dosłownie kilka godzin temu dostałam od świeżo upieczonych rodziców wiadomość, w której napisali o łzach bezsilności u obojga. Pomyślałam sobie wtedy: „Dobrze że są w tym razem, nawet jeśli jest ciężko, jest to ich partnerskie doświadczenie rodzicielstwa”.

A może jest coś, co zwiększa ryzyko wystąpienia depresji poporodowej u mężczyzn?
Jednorazowy epizod depresyjny w naszym życiu generuje aż 30-procentowe ryzyko nawrotu w przyszłości. Powrócę na chwilę do kobiet. W rekomendacjach Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego dotyczących leczenia zaburzeń afektywnych u kobiet w wieku rozrodczym znajdujemy informację o tym, że jeżeli epizod depresyjny wystąpi w okresie okołoporodowym, to ryzyko jego nawrotu wynosi aż 40%. Prawie co druga kobieta może mieć nawrót szalenie niebezpiecznej choroby, ale część naszego społeczeństwa wciąż uważa, że psychoterapia to fanaberia, luksus, ale na pewno nie konieczność.
Jakie skutki – dla dziecka, partnerki i relacji rodzinnych – może mieć to, że ojciec cierpi z powodu depresji poporodowej?
Dokładnie takie same jak u matki. Chorujący rodzic w układzie rodzinnym to zawsze wyzwanie dla wszystkich członków rodziny. Ojciec, który doświadcza zaburzeń psychicznych, będzie miał trudności w nawiązaniu relacji z dzieckiem. Na początku może się to objawiać brakiem zaangażowania w opiekę nad maluchem. Na późniejszych etapach rozwoju wycofanie się mężczyzny będzie odczuwalne już nie tylko dla matki (brak wsparcia), ale także dla dziecka, bo ma ono niedostępnego emocjonalnie i poznawczo ojca. Każdy skok rozwojowy i wytworzenie bezpiecznego stylu przywiązania u dziecka wymaga obecności czułego i zaangażowanego opiekuna, w przypadku depresji któregokolwiek z rodziców ono nie może na to liczyć. Ojciec, który doświadcza objawów depresyjnych, łatwo traci cierpliwość, szybciej się męczy, długotrwale odczuwa smutek i złość. To są zarazem rodzice, którzy zdecydowanie wyższym kosztem okazują życzliwą postawę wobec dziecka, gdy to daje w kość. W takim położeniu narasta frustracja w kontakcie zarówno z dzieckiem, jak i z partnerką. Warto przy tym pamiętać, że powrót do pracy nie jest odpowiedzią na problemy ojców. Badania pokazują, że depresja poporodowa obniża jakość ich pracy, kiedy wyjdą już z domu i wrócą do rutyny.
Mam wrażenie, że w rozważaniach o depresji wciąż za mało się mówi o tzw. myślach „S”, jakie dotykają świeżo upieczonych rodziców, jak również o samym fakcie, że depresja poporodowa to choroba potencjalnie śmiertelna.
Co zatem robić, gdy rozpoznamy albo zauważymy oznaki depresji poporodowej u partnera?
Pewnie nie będę odkrywcza – rozmawiać, rozmawiać i jeszcze raz rozmawiać. Zawsze staram się przekonać swoich podopiecznych, że o trudnych rzeczach i potencjalnych strategiach łatwiej się rozmawia, kiedy jeszcze ich nie dotykają. Wtedy możemy na spokojnie, bez ładunku emocjonalnego pomyśleć o potencjalnej reakcji na daną informację. Z moich obserwacji wynika, że kobiety obawiają się, że partnerzy ich zostawią, gdy te okażą się „wariatkami”, mężczyźni mają podobne wątpliwości, tylko podsycone myślami, że są za mało męscy, że powinni stanąć na wysokości zadania itd. Zwróć uwagę, że mamy zbliżone obawy, tylko nieco inaczej wyrażone. Tak czy owak, wszyscy rodzice boją się tego samego i de facto potrzebują podobnej strategii radzenia sobie ze swoimi strachami. Warto zrobić wcześniej research dotyczący specjalistów zdrowia psychicznego, bo to dodatkowo przytłaczająca czynność. Oczywiście to też wymaga ogromnego wyczucia, aby druga strona nie odczuła, że odbieramy jej sprawczość czy decyzyjność.
Wiele osób zastanawia się, kto najpierw: psycholog czy psychiatra, a ja zawsze odpowiadam – ten, do którego szybciej traficie. Wyjątek stanowią osoby z silnymi objawami, których bezpieczeństwo jest zagrożone – wtedy w trybie pilnym psychiatra lub izba przyjęć. W takim położeniu często nie ma możliwości, by prowadzić psychoterapię, bo ten człowiek potrzebuje pomocy tu i teraz, aby potem, na spokojnie, rozpocząć pracę z przekonaniami.
Jakie są konsekwencje pozostawienia osób z depresją poporodową bez pomocy?
Od deprywacji emocjonalnej dziecka i partnera lub partnerki, poprzez natrętne myśli rezygnacyjne, po zrobienie sobie krzywdy i – co jest najgorszą konsekwencją – działanie samobójcze. Mam wrażenie, że w rozważaniach o depresji wciąż za mało się mówi o tzw. myślach „S”, jakie dotykają świeżo upieczonych rodziców, jak również o samym fakcie, że depresja poporodowa to choroba potencjalnie śmiertelna.

Jak – zgodnie z twoim doświadczeniem – wygląda sytuacja wśród świeżo upieczonych rodziców? Są czujni na czającą się za rogiem depresję?
To zależy od wielu czynników, przy czym chyba najbardziej od ich doświadczeń i dotychczasowej ekspozycji na chorobę psychiczną. Jeżeli w rodzinach tych osób albo nawet u kogoś z tej pary kiedykolwiek wcześniej zdarzyła się choroba o podłożu psychicznym, to partnerzy są bardziej czujni, ale też nierzadko bardziej empatyczni wobec siebie. Bardzo często mają za sobą porządną psychoedukację i to sprawia, że współpraca z nimi jest dużo prostsza; oni czują się bardzo odpowiedzialni za swoje zdrowie. Są także rodzice, którzy potrzebują nieco czasu, aby to przełknąć, a są i tacy, którzy zupełnie nie dopuszczają do siebie myśli o zaburzeniach natury psychicznej. Ci ostatni teoretycznie mogą nawet wiedzieć, że istnieje taka choroba, zdarza się, że znają statystyki, jakieś pojedyncze objawy, ale na poziomie emocjonalnym nie przyjmują takiej opcji. I to jest bardzo trudne położenie dla całej rodziny, ponieważ oni statystycznie najpóźniej trafiają do specjalistów, wtedy kiedy objawy są mocno nasilone. Zwykle trudno wówczas o leczenie bazujące na samej psychoterapii, więc znowu potrzebują kolejnych dni, a nawet tygodni, zanim oswoją się z potrzebą farmakoterapii i tym samym rozpoczną leczenie.
Być może większa otwartość na prawdopodobieństwo wystąpienia depresji poporodowej mogłaby wynikać z zachęcania, by mężczyźni nie bali się przyznać do swoich uczuć i emocji – myślę tu o wszystkich kampaniach społecznych, które przełamują tabu „chłopaki nie płaczą”. Wreszcie nie muszą zgrywać twardzieli, mogą przyznać, że im też jest ciężko w nowej sytuacji. Myślisz, że to dobry trop?
O tak, zdecydowanie! Samo to, że dostrzegamy rolę ojców, partnerów w porodzie i rodzicielstwie, jest korzystne. O pokoleniu Y mówi się, że to generacja zaangażowanych ojców. Jeżeli miałabym wybrać najbardziej pożyteczny społecznie trend, to ten zdecydowanie byłby na podium. Czasem rozmawiamy o tym w szpitalu, że to urocze, gdy ojciec jest wzruszony narodzinami dziecka, ale skoro tak pozytywnie przyjmujemy to zachowanie, uczciwe byłoby przyjęcie go z taką samą czułością i akceptacją, gdy płacze z bólu. Przecież to ten sam facet, z tymi samymi wartościami i miłością do bliskich.
Z jakimi reakcjami się spotykasz, gdy sugerujesz zgłoszenie się po pomoc do specjalisty?
Przeróżnymi. Są rodzice, którzy odczuwają ulgę na myśl o tym, że rozwiązanie ich problemów może być całkiem blisko – jakby dostrzegli światełko w tunelu, poczuli nadzieję, że znajdą kogoś, kto zrozumie ich położenie i w nieoceniający sposób ich wesprze. Są rodzice, którzy potrzebują to przetrawić, zgłaszają się po kontakt do specjalisty po kilku dniach – i to również jest adaptacyjne, bo podejmują dojrzałą decyzję, dzięki czemu z większym lub mniejszym przekonaniem zaczynają diagnostykę. Wreszcie są tacy, którzy zupełnie odcinają się od kwestii zdrowia psychicznego. Bardzo często słyszę wtedy: „Mamy teraz ważniejsze sprawy” (w domyśle chodzi o dziecko) albo „Dobrze, zgłoszę się przy okazji” – i widzę po nich, że absolutnie nie mają na to ochoty, tak jakby nie rozumieli powagi sytuacji. Dla mnie jako położnej to są najbardziej wymagające sytuacje – przy każdym kontakcie czy wizycie wyraźnie dostrzegam wpływ ich choroby na funkcjonowanie, ale oni nie potrafią tego do siebie dopuścić. To są często rodzice, którzy wydają się przewrażliwieni na punkcie swojego dziecka, którzy mają mnóstwo podobnych pytań i niepewności, ale ten lęk nie do końca jest adaptacyjny. Oni się stresują, jednak racjonalne metody radzenia sobie z tym stresem nie przynoszą pożądanych efektów, bo zwykle upatrują trudności i ich rozwiązania w dziecku, a to oni potrzebują pomocy.
***
Joanna Baranowska (@pol.joannabaranowska) – położna-seksuolożka, edukatorka do spraw laktacji, wykładowczyni w szkole rodzenia. Na co dzień pracuje w jednym z największych szpitali ginekologiczno-położniczych w Polsce, a pomiędzy dyżurami sprawuje holistyczną opiekę nad kobietami i ich rodzinami. Zanim zaczęła pracę w zawodzie położnej, odbyła dwuletni staż w klinice położniczej, w zespole psychologicznym, przyglądając się wsparciu w najbardziej kryzysowych momentach. Jest głęboko przekonana, że partnerska relacja z podopiecznymi to klucz do łagodnej adaptacji w nowej roli, specjalistka przyjazna rodzinom adopcyjnym, jednopłciowym, samodzielnym rodzicom i wszystkim pozostałym.