organique pielęgnacja współpraca reklamowa

Coraz rzadziej mówimy „udało mi się”, coraz częściej „zrobiłam to”

Razem z marką Organique gościmy u Moniki Pryśko

Coraz rzadziej mówimy „udało mi się”, coraz częściej „zrobiłam to”
Ola Mac

Cześć, Trójmiasto! Tutaj zapraszamy na kolejne spotkanie i podglądanie, co słychać u naszych starych znajomych. U Tekstualnej jedyną stałą jest zmiana.

Monika Pryśko aka Tekstualna jak nikt umie przekuć trudności w mikrosukcesy i jeszcze zachęcać do takiej optyki tysiące kobiet. Jak sama o sobie mówi: tłumaczy emocje na polski, co oznacza, że mówi i pisze (bloga i książki) z całą furą empatii. Do tego jest mamą, partnerką, mistrzynią zaczynania od nowa i troskliwą przewodniczką po tym, jak lubić siebie. My lubimy ją za to, jak mówi do nas i do was, dlatego razem z polska marką kosmetyczną Organique postanowiłyśmy odwiedzić ją w ramach nowego odcinka naszego wspólnego cyklu.

Udowadniasz, że zawsze jest dobry czas na zmianę – zresztą sama jesteś specjalistką w tej materii. No to co się u ciebie ostatnio zmieniło, w skali makro i mikro?

Zawsze jest dobry czas na zmianę, bo nigdy nie jest dobry (śmiech). Ten rok jest jednym z najtrudniejszych w moim życiu, ale pod względem dorastania, emocjonalności, odnajdywania swojego głosu, zauważania swoich braków i blokad. Wręcz namacalnie czuję i widzę te zmiany, jakby świat składał się z puzzli i układał się na moich oczach. Dziwne i niesamowite jednocześnie. Idę w zmiany, gdy to, co czuję w danej sferze życia, zaczyna być dla mnie przytłaczające, ciężkie, duszne. Gdy zaczynam mieć wątpliwości. U mnie zmiany nie polegają na tym, że coś odrzucam, kończę definitywnie i szukam nowości. Zmiany to przeróbki, remonty, modyfikacje.

2022 rok to dla mnie rok stawiania granic i szukanie paradoksalnie nie swojej wewnętrznej małej dziewczynki, ale dorosłej kobiety, odpowiedzialnej, stanowczej, pewnej siebie. To jest skala i makro, i mikro. Nikt tego nie widzi, wszystko wygląda tak samo jak zawsze, ale w mojej głowie zachodzą kosmiczne zmiany. Potrzebuję tej dorosłej, stanowczej mnie, by skonfrontować się ze sobą, ze swoimi wyborami, z tym, co jest niekomfortowe, ale jednocześnie tak znajome, że już prawie wygodne. I to dotyka i miłości, i kariery, i macierzyństwa. Zmieniam się ostatnio tak dynamicznie, że wszystko, co jest ze mną związane, zmienia się także.

Odpuściłam sobie pewne przyjaźnie, by zbliżyć się do innych osób. Postawiłam granice, by być jeszcze bliżej mężczyzny, którego kocham. Wróciłam do działań jako copywriterka freelancerka, zaczęłam pisać poza blogiem i Instagramem, wymyślam nowe projekty, których się bardzo boję, a jednocześnie wciąż pytam samą siebie, jak to jest, że jeszcze tego nie spróbowałam. Sama widzisz, zadziało się wiele, choć na pierwszy rzut oka wszystko jest tak jak zawsze!

Prowadzisz bloga Tekstualna.pl od 2011 roku – masa czasu! Co ważnego zaobserwowałaś swoim czujnym nosem przez te 12 lat? Czy my, kobiety, tak generalnie, zmieniłyśmy swoje podejście do życia?

Bardzo! Ta dekada z dokładką to szmat czasu. To jest, mam wrażenie, cała moja historia dorosłego życia. Same zmiany.

Zmieniłyśmy się. Nasza niezależność wybuchła jak fajerwerki na sylwestra. Stałyśmy się odważne w dążeniu do życia po swojemu. Stałyśmy się otwarte w opowiadaniu swojej historii. Stałyśmy się bezkompromisowe w trzymaniu w garści swojej wolności osobistej. Stałyśmy się ciekawe tego, co się wydarzy, gdy postawimy granice. Stałyśmy się dumne z tego, co robimy i co osiągnęłyśmy. Stałyśmy się stanowcze w dążeniu do niezależności finansowej. Coraz rzadziej mówimy „udało mi się”, coraz częściej „zrobiłam to”. Coraz rzadziej mówimy „muszę”, bo coraz częściej pamiętamy, żeby to „muszę” zamienić na „chcę”. Jesteśmy dla siebie latarniami morskimi.

Chciałabym jednak podkreślić, że ta nasza niezależność nie ma nic wspólnego z odrzucaniem związków, z chorym pojęciem samowystarczalności, z egoizmem i zapatrzeniem, z samolubnym dążeniem do samorealizacji bez ogonów w postaci dzieci i mężów.

Gdy jesteśmy niezależne w myśleniu, w decydowaniu, w zarabianiu, w chceniu i niechceniu, wtedy czujemy się na tyle mocne, że możemy budować związki oparte na równości, na partnerskie, na współdziałaniu, a nie na wiecznym siłowaniu się, kto bardziej i kto lepiej. Nasza wewnętrzna siła pomaga budować zdrowe związki, bo wypełnione po brzegi wiarą, dumą, pewnością, możemy się tym podzielić, a jednocześnie mamy przestrzeń, by przyjmować to, co do tej pory dawałyśmy sobie same.

„Gdy jesteśmy niezależne w myśleniu, w decydowaniu, w zarabianiu, w chceniu i niechceniu, wtedy czujemy się na tyle mocne, że możemy budować związki oparte na równości”.

Lubię twoje zuchwałe hasło „bój się i działaj” – to tytuł twojej pierwszej książki i podcastu, w którym rozmawiasz z kobietami o lękach i obawach. Powiedz, jak to jest z tym strachem – da się go oswoić?

Czuję, że się da! Obawy towarzyszą zawsze, szczególnie, gdy trafiają na podatny grunt pełen kompleksów, traum, krzywdzących przekonań i nieudanych prób. Można przyjąć, że strach przed czymś jest tym znakiem ostrzegawczym, który kategorycznie wstrzymuje przed działaniem. Ale można też przyjąć, że to jest jakaś informacja, którą trzeba odczytać, zinterpretować i na nią odpowiedzieć. Zawsze coś da się zrobić. Mówię o tym w moim środowym instagramowym cyklu „+10 do dowagi”.

Strach oswajam powoli. Próbuję, sprawdzam, dotykam tego stresu w jakiejś niedużej skali, by poczuć się z nim pewniej, a potem stawiam sobie odrobinę większe wyzwanie, które też najpierw jest niewygodne, ale po jakimś czasie już tak znajome, że czas na kolejne wyzwanie. I tak poszerzam swój zakres odwagi. Małymi krokami wchodzę po tej drabinie. Kluczem jest danie sobie szansy i nieoczekiwanie od razu sukcesu. Presja sukcesu to jeden z największych stresorów.

Skąd czerpiesz odwagę?

Przez ostatnie 8 lat przeszłam wieloetapowy, czasem ekstremalny trening odwagi. Sprawdziłam się sama przed sobą i teraz już wiem, na co mnie stać, wiem również, że mogę na siebie liczyć. To mi daje dużą pewność, to też sprawia, że łatwiej mi wyjść naprzeciw wyzwaniom, które budzą mój niepokój czy strach. Odwagę czerpię ze środka! Ale też otaczam się ludźmi, przy których mogę się bać, mogę się stresować, czuć się niepewnie, dzięki czemu umiem na wiele spraw spojrzeć na spokojnie, z dystansem, bez emocji, które podsycają strach.

Jeśli chodzi o odważne kroki – pracujesz na własnych zasadach, co niektórym kojarzy się z wolnością, innym z niepokojem, że trzeba sobie samemu szefować. Jak to jest u ciebie i jak do tego doszłaś?

To, jak pracuję, jest finałem wielu decyzji z przeszłości, często chybionych czy nieprzemyślanych. Z jednej strony to spełnienie marzeń, z drugiej to też skutek stresu, strachu, że może nie jestem tak dobra, jak mi się wydaje, że może wyjdzie moja niekompetencja. Gdy takie myśli człowieka nachodzą, wtedy najlepszą opcją – ale też i ucieczką – jest praca dla siebie, jako np. freelancer.

Pracuję na własny rachunek, ale też dość asekuracyjnie, bo nie mam na tyle odwagi, by w 2022 roku zakładać działalność gospodarczą. Pracuję tak, jak lubię, ale nie rzucam się w nieznane, nie skaczę na głęboką wodę. Praca dla siebie była mi potrzebna, bo tylko tak mogę realizować swoje pomysły. Mogę popełniać błędy, mogę rezygnować, zgadzać się, porzucać pomysł w połowie, przypominać sobie o czymś, bez strachu, że nie zrealizuję czyichś planów, że zawiodę. To zabiera ciężar z barków, pozwala poczuć swoją sprawczość.

Skądś to znam i wiem, że niełatwo zaufać sobie jako szefowej, ale kiedy już to zrobisz, dzieje się sporo dobra! Trafnie piszesz, że „kochanie siebie nie jest proste, nie jest intuicyjne, nie jest też często naturalne” – no to jak zacząć self-love? I czy Tobie łatwo przyszło polubienie siebie?

Tak, lubię siebie. Czy kocham? Nie jestem pewna. Ale lubię, doceniam, dobrze się czuję sama ze sobą, czuję się pewnie, stabilnie. Czuję się. Lubienie siebie przyszło w chwili, gdy zaczęłam doceniać to, że mogę na siebie liczyć. Że dotrzymuję słowa danego samej sobie. A potem przyszły dobre życzenia, marzenia, świadomość tego, czego potrzebuję i szukanie tego w swoim życiu.

Właśnie, zaintrygowały mnie „dobre życzenia” – lada chwila pojawi się twoja trzecia książka „Wszystkiego najlepszego dla mnie” – brzmi afirmacyjnie! Opowiedz, o czym będzie i skąd przyszedł na nią pomysł?

To akurat zabawne, jak się życie układa. Pomysł na książkę wpadł mi chwilę po tym, jak napisałam wiadomość mojemu wydawnictwu, że potrzebuję odpoczynku i że nie planuję żadnych nowych książkowych projektów. Idea książki przyszła do mnie na wsi, gdy sobie spacerowałam bez celu. Po prostu przyszedł mi pomysł do głowy i zaczął układać się w punkty. Od razu też wiedziałam, jaki będzie tytuł: „Wszystkiego najlepszego dla mnie”!

Wiesz, jestem świadoma tego, jak działają media społecznościowe, i gdy któregoś dnia odtworzyłam aplikację Instagram i od razu dopadł mnie komunikat: „kochaj siebie! Pokaż, jaka jesteś piękna! Jesteś boginią, niech wszyscy to zobaczą!”, to poczułam wielką niezgodę. To nie jest takie proste, bo gdyby było, to byśmy się wszystkie kochały na zabój i bezwarunkowo!

Moja książka „Wszystkiego najlepszego dla mnie” to łagodna propozycja dla kobiet, które nie wiedzą, od czego zacząć tę krętą wędrówki do pełnej akceptacji siebie. Wierzę, że te ważne zmiany mogą zacząć się od dobrego życzenia skierowanego do samej siebie. Tym razem niech to „wszystkiego najlepszego” będzie dla nas. To jest takie proste!

Jakie masz patenty na ukochanie siebie od zewnątrz? Takie pielęgnacyjne rytuały?

Ostatnio zupełnie spontanicznie poszłam do fryzjera. Spontaniczna decyzja, spontaniczny wybór fryzjera, hasło: chciałabym wyrównać. Dodam, że u fryzjera byłam ostatnio 10 lat temu, jakoś tak. Ale to była fajna zmiana! To tylko włosy, ale tak mi się nastrój poprawił, spojrzałam na siebie inaczej!

Lubię soboty, w które jestem sama w domu, spędzam wieczór sama ze sobą, robię wszystko i nic. Myję włosy, nakładam odżywkę, robię sobie pilling z kawowych fusów, a gdy spłukuję pianę z włosów, wyobrażam sobie, że woda zabiera ze sobą wszystkie moje stresy i smutki. Siedzę w łazience dwie godziny, w tym czasie rozczesuję włosy, robię pillingi, smaruję całe ciało kremem, maluję paznokcie odżywką, jednocześnie oglądam jakiś serial albo słucham audiobooka. Lubię to uczucie – nazywam je „schludnością” – gdy wychodzę z łazienki i wszystko mi się we mnie podoba. Nawet zwykły domowy dres lepiej na mnie leży (śmiech).

„Lubię to uczucie – nazywam je »schludnością« – gdy wychodzę z łazienki i wszystko mi się we mnie podoba”

Na półce Moniki pojawiły się kosmetyki Organique z limitowanej edycji ​​So!Well:

*

Materiał powstał we współpracy z Organique.

Coś dla Ciebie

Sposób na rozwód

Sposób na rozwód

Dodaj komentarz