COODOtwórczynie

COODOtwórczynie

Rozmowa z Sylwią Wyrwicką-Antecką

COODOtwórczynie

Porządek w głowie i w sercu, rozładowywanie złych emocji, gdy tylko się pojawią, oderwanie od rutyny i skondensowana bliskość – o to, zdaniem Sylwii, my, rodzice powinniśmy zadbać w pierwszej kolejności. Przybijam piątkę!

Sylwia Wyrwicka-Antecka jest fotografką oraz mamą dwóch chłopców, Szymona i Piotrka. Prowadzi bloga Have eye on  – nazwa trafiona, bo Sylwia ma świetne oko do szczegółu i radzi sobie z tym, co znienacka spada na głowę. Wie, gdzie szukać relaksu dla całej rodziny, ale potrafi też znaleźć idealny kawałek przestrzeni tylko dla siebie. Ceni kompromis i porządkowanie myśli w kojących okolicznościach przyrody. Praca ją uwalnia i otwiera na ludzi, dodaje energii i ustawia na silnej pozycji wobec świata. Sami widzicie, że ma wszystkie cechy, by stać się dziesiątą bohaterką cyklu COODOtwórczynie, tworzonego wspólnie z marką Coodo. Poznajcie się.

*

Jak ci minął dzień?

Szybko, za szybko. Ale w kwestiach organizacyjnych układa się nam z każdym dniem coraz lepiej. Na płaszczyźnie codziennych obowiązków powinniśmy już chyba dostać medal. Taki na zachętę (śmiech). Ale zdarza się, że za sprawą naszych chłopaków, w ciągu kilku sekund przejdzie przez dom tornado. Między Szymonem i Piotrkiem są dwa lata różnicy, więc całkiem niedużo, a potrzeby naprawdę różne. Są momenty błogiej ciszy, ale to tylko momenty.

A co robisz, kiedy przechodzi tornado? Jak uspokajasz siebie i otoczenie?

Kiedy jest już naprawdę ciężko i emocje szaleją, wychodzimy na długi spacer do lasu. Po pół godziny wietrzenia myśli można wiele rzeczy na spokojnie przekazać, ustalić wspólny plan działania. Negatywne emocje wprowadzają chaos, dlatego staramy się je zawsze rozładowywać. Dbanie o czystą przestrzeń w domu układa myśli. Dzielimy się obowiązkami z mężem, jeśli tylko jest w domu.

Zanim zostałaś mamą, zajmowały cię rozmaite projekty międzynarodowe. Czy pamiętasz, ile czasu poświęcałaś wtedy na pracę? Jak to odnieść do obecnego stanu rzeczy?

Przed ciążą było zupełnie inne życie. Jeśli chodzi o ilość czasu dedykowanego pracy, to zdecydowanie była to ilość policzalna. Pracowałam na etacie, dużo podróżowałam zagranicę. Teraz zajmuję się chłopakami w domu i pracuję dorywczo, realizując zlecenia fotograficzne. Aktualnie czas mojej pracy jest niepoliczalny (śmiech). Organizacyjnie to nadal wyższa szkoła jazdy. Gdy chłopcy chorują, wszystko muszę odkładać na bok. Niezmiernie ciężki pod tym względem był rok ubiegły. Szymko przynosił z przedszkola zarazy wszelakiej maści, a potem wszystko szło na całą rodzinę, jak domino.

 

Jak wglądają wasze wolne dni?

Jeśli tylko chłopaki są zdrowi, to dużo przebywamy na powietrzu. Najbardziej lubimy pobyć razem gdzieś w górskim otoczeniu i z reguły łączymy wyjazd z jakimś wydarzeniem. Jedziemy w konkretne góry, bo tam akurat mąż biegnie maraton albo leci na paralotni, a ja później mam czas, żeby śmigać na biegówkach albo iść po prostu sama na wędrówkę. Jesteśmy wszyscy razem, ale też każdy z nas ma z takiego wyjazdu coś dodatkowego dla siebie. Dla chłopaków, póki co, wszystko jest atrakcją, więc istnieje cała masa możliwości, trzeba się po prostu zmobilizować, zaplanować wyprawę i działać.

A udaje wam się czasem pojechać gdzieś we dwoje, bez koleżków?

Widzisz, jedyne, czego nam z mężem brakuje to właśnie tego czasu wspólnego, tylko dla nas. Na kawę, teatr, na randkę.

Czy zgodzisz się z teorią, że dzieci naturalnie wymuszają na rodzicach zwolnienie tempa życia?

Myślę, że jest to kwestia podejścia do życia i wyboru sposobu spędzania czasu. Mój mąż jest motorem do działania w tej materii. Odpoczywamy w drodze, najlepiej takiej, co wiedzie w góry. Przymuszona do pakowania, którego nie cierpię, wkurzam się, szastam słowem. Po czym jedziemy te 300 km na południe, gdzie poranne powietrze i górskie widoki zmieniają wszystkie te minione trudności na plus. Dopamina resetuje przemęczenie, oboje to wiemy. Oderwanie się od rutyny i zmiana otoczenia zawsze działają korzystnie na całą naszą czwórkę. Także my raczej nie zwalniamy tempa. To pasja dyktuje nam kierunek, jaki obieramy i mamy teraz jeszcze załogę, która jest ciekawa absolutnie wszystkiego!

Ale na pewno czujesz, że zmiany, jakie zaszły w tobie, odkąd jesteś mamą, pomagają w odpuszczaniu, łapaniu oddechu? 

Macierzyństwo to najlepsza szkoła pokory i dostosowywania się do sytuacji od nas niezależnych, ale też cierpliwości do chłopaków, właściwie niezliczonych jej pokładów (śmiech). I łapania chwili, zwłaszcza tych dla siebie, na pracę albo relaks. Sytuacja domowa przy dwójce małych dzieci bywa na tyle dynamiczna, że potrafi zaskoczyć i zmienić obrót sprawy w bardzo szybkim czasie. Macierzyństwo czasem wyklucza możliwość jakiegokolwiek planowania, zwłaszcza gdy jest się zdanym na własne siły. Trzeba umieć wykorzystać moment, który jest nam dany. Są tego plusy, nie ma czasu na marnowanie, zwłaszcza kiedy próbujesz pogodzić macierzyństwo z aktywnością zawodową. Ale co najważniejsze,  pokazało mi namacalnie, jak wielką wartością jest rodzina, chłopaki i nasza miłość. Bezcenne.

 

 

Patrzę na twojego bloga, a tam takie popisy cukiernicze, że nie sposób oka oderwać. Czy pieczenie pozwala ci się zrelaksować, zwolnić tempo?

Lubię eksperymentować w kuchni, to prawda. I faktycznie lubię bardzo piec słodkie, ale głównym motywatorem są tutaj zdjęcia. Kto normalny, powiedz mi, przy minusowych temperaturach, szedłby na pole albo do lasu z dopiero co wyciągniętym z piekarnika ciastem i całym asortymentem do sesji (krzesła, stół, kawowe akcesoria). Tylko maniak (śmiech).

Faktycznie (śmiech). No to gdzie szukasz odprężenia?

U mnie to są dwie płaszczyzny: manualna i aktywna. Wcześniej odprężała mnie praca w glinie albo taniec, ale też dawałam sobie wycisk w górach przy wspinaniu i lataniu na paralotni. Z chłopakami relaksuje mnie ruch – odkąd mieszkamy z dala od miasta i mamy las nieopodal, możemy do woli biegać i jeździć na rowerach.

 

 

Co daje ci fotografia?

Jest dla mnie odskocznią i pracą, która absolutnie zaspakaja potrzeby tworzenia. Wpadam do innego świata z każdym naciśnięciem spustu migawki. To mój ulubiony relaks. A odprężenie zawsze wiąże się z aktywnością, zwłaszcza na świeżym powietrzu. Chwila samotności i – chciałabym powiedzieć – góry, ale nie ma ich na miejscu. Nie wychodzę z chatki gdzieś wysoko, otulona w koc, by czuć świeżość poranka i zapach kawy i mieć przed oczami widok, który łagodzi najbardziej strudzone rysy twarzy. Ale czasem wystarczy po prostu ten spacer do lasu. I dobra kawa, najlepiej w fajnym towarzystwie!

Opowiedz jeszcze, jacy są twoi synowie. Czym się różnią, a co ich łączy?

Są niesamowici! To dwa bystrzaki, otwarte, uśmiechnięte i wrażliwe. Na pierwszy rzut oka zupełnie różni, zwłaszcza wizualnie. Są to wyraźne charaktery, uparte! Ale rozbrajają mnie swoją mądrą oceną sytuacji, szczerością i otwartością na drugiego człowieka. Potrafią fajnie nawiązywać kontakty. Nigdy na wyjazdach nie jesteśmy sami, wszyscy dokoła muszą poznać chłopaków. Jeden to mistrz kreatywności i riposty. Zagada cię bez problemu. Drugi to pan chodząca precyzja i dokładność. Nie ma z nimi nudy. Czasem aż pióra lecą (śmiech).

Co okazało się najtrudniejsze w ich wychowaniu?

Moje pierwsze macierzyństwo było szarpane, przepełnione absolutną miłością i potrzebą bliskości, ale naznaczone niewyobrażalnym dla mnie smutkiem. Śmierć mojego taty, tuż przed porodem, była wstrząsem. Właściwie to wydarzenie, które zmieniło wszystko w moim życiu, długo nie mogłam stanąć na nogi. Siłą rzeczy, jedyne, co mogłam i chciałam, to skupić się na synu. Po prostu zamknęłam się na świat i innych ludzi.

 

 

 

 

Jak długo wytrwałaś w tym stanie?

Dopiero moja druga ciąża i narodzenie Piotra dały mi poczucie swoistej lekkości macierzyństwa, to był czas powrotu do siebie. Wtedy też chwyciłam po latach za aparat i poczułam przestrzeń do tworzenia. I to było i jest dobre dla mnie samej. Pasja bardzo mi pomogła.

Takie ulubione zajęcie potrafi ustawić człowieka do pionu.

I dlatego, przyjmując tę perspektywę, nie czuję, że coś jest dla mnie szczególnie trudnego w wychowaniu moich dzieci. Uczę się być dobrą mamą każdego dnia. Pewnie przez moje przeżycia patrzę trochę inaczej na trudności w życiu codziennym.

Co masz na myśli?

Mam z tyłu głowy tę kruchość naszego istnienia, lęk o ich zdrowie, a cała reszta to jedna wielka przygoda. Czasem walka o terytorium, czasem sielanka pod jabłonią. Ale dopóki patrzymy na to w kategoriach przygody życia, bo wiemy, że to wszystko tak szybko się zmienia, to dobrze dla nas. Takie podejście bardzo pomaga, zwłaszcza w nerwowych chwilach, gdy człowieka krew zalewa. Ale mimo trudów, czuję, jak wielkie to jest szczęście i przywilej, że ich mam.

Dziękuję za spotkanie.

Piotrek nosi bluzkę z długim rękawem w kolorze khaki, szare rurki, białe body z długim rękawem i pikowany rampers z kapturem.

*

Rozmawiała: Dominika Janik

Zdjęcia: Sylwia Wyrwicka-Antecka

*

Sylwia Wyrwicka-Antecka

Absolwentka stosunków międzynarodowych na Uniwersytecie Łódzkim. Przez wiele lat zajmowała się prowadzeniem projektów międzynarodowych. Mama 4,5-letniego Szymona i 2,5-letniego Piotra. Za sprawą macierzyństwa chwyciła za aparat i zaczęła prowadzić konto na Instagramie i bloga. Uzależniona od smaku i zapachu dobrej kawy, widoków górskich i ceramiki raku.