Bela Komoszyńska i Tomek Dąbrowski tworzą dwie piękne formacje. Zespół Sorry Boys oraz rodzinę, w której wszystko i wszyscy grają czysto. I nic z niczym nie koliduje.
Pierwsze spotkanie z tą przesympatyczną trójką odbyło się podczas sesji wyprawkowej zimą ubiegłego roku. Tymczasem Bianka podrosła i powitała nas ponownie w drzwiach swojego grochowskiego mieszkania już jako 11-miesięczna, wsłuchana w dźwięki kalimby i potrząsająca żwawo marakasami dziewczyna. Z tego spotkania zrobił nam się, nie wiadomo kiedy, kolejny odcinek Coodotwórczyń. Cały ukuty z miłości, wdzięczności, serdecznego witania się ze światem i spontanicznego muzykowania. Tylko czerpać.
*
Jak wygląda wasz przeciętny dzień? Budzicie się po względnie przespanej nocy i…
Nie narzekam, bo dopiero koło 8:30 BB, bo tak nazywamy Biankę, jest gotowa, żeby powitać nowy dzień. Po radosnym brykaniu w łóżku robimy obchód mieszkania: przy oknie w kuchni mówimy: Dzień dobry, Warszawo! Dzień dobry, świecie!
A później?
A później w najlepsze trwa zwyczajny i nadzwyczajny dzień mamy i niemowlęcia. Jemy śniadanie i w zależności od dnia i pogody uprawiamy: spacery, drzemki, posiłki, pielęgnacje, „renesansowe aktywności”.
Co masz na myśli?
Ja tak nazywam muzykę, literaturę ruch i zabawy. Kiedy BB śpi, ja pracuję. Noce są z kilkoma przebudzeniami na karmienie, ale nigdy na to nie narzekałam. Bo te noce są niezwykłe. Wykraczam w myśleniu o przespanych czy nieprzespanych nocach poza aspekt fizyczny. Uwielbiam zasypiać i budzić się z BB przy boku. To jest jak przygoda i nagroda jednocześnie.
Jak dzielicie się obowiązkami z Tomkiem? Czy możesz polegać na wsparciu innych osób w opiece nad BB?
Tomek jest absolutnie zaangażowanym i zakochanym tatą. Spędza z BB cały swój wolny czas. Obowiązki dzielimy między siebie po równo, ale ze względu na pracę Tomka, ja spędzam większą część dnia i tygodnia z Bianką. Kiedy trzeba, możemy liczyć na pomoc babci lub opiekunki. Po narodzinach Bianki dość szybko wróciliśmy do działalności Sorry Boys, ukończyliśmy i wydaliśmy naszą płytę „Miłość”, która powstawała, kiedy byłam w ciąży. To był szalony, bardzo wymagający i kosmicznie piękny czas. I właściwie on trwa. Na pierwszy koncert pojechaliśmy, kiedy BB miała 9 miesięcy.
Ale z was zuchy! No właśnie, jak się organizujcie, kiedy trzeba jechać w trasę koncertową? Jak długo ona zwykle trwa i jakim kompanem jest BB?
Ponieważ z Tomkiem dzielimy nie tylko życie rodzinne, ale też współtworzymy Sorry Boys, to oznacza, że oboje w tym samym czasie musimy być na koncertach, na próbach. Na koncerty – a jest ich czasami jeden, a czasami trzy w tygodniu – jeździ z nami moja wspaniała mama lub nasza wspaniała opiekunka Monika. Sztukę organizacji i logistyki, jak wszyscy młodzi rodzice, po prostu musieliśmy opanować. To się dzieje intuicyjnie, jak wiele obowiązków rodzicielskich, które wydają się szalenie trudne, a przychodzą z łatwością, czym nieustannie się zachwycam. Nadal karmię BB piersią, więc właściwie się nie rozstajemy. A ona, ku radości wszystkich, nadzwyczajnie lubi koncertowe wyjazdy. Jest szczęśliwa i spokojna jak „mała Budda”. Lubię ją tak nazywać.
Sięgnijmy głębiej. Zdradź proszę, skąd się wzięła muzyka w twoim życiu? Czy to efekt kontynuacji rodzinnych tradycji?
W mojej rodzinie jestem prekursorem, jeśli chodzi o wybór dziedziny artystycznej na życie. Muzyka była dla mnie ważna od dzieciństwa, z pasją słuchałam dorosłej muzyki i lubiłam układać własne melodie. Ale zanim odkryłam, że to moja największa miłość, tańczyłam – choć z tym nigdy nie wiązałam swoich życiowych planów, i parałam się aktorstwem. I to aktorstwo przez dłuższy czas było moim marzeniem. Ale kiedy w wieku 15 lat odkryłam, że mogę sama komponować, pisać teksty i śpiewać, sprawa była przesądzona. To było to, w czym poczułam się prawdziwą sobą. W muzyce czułam swoje autentyczne życie.
Jak wspominasz swoje dzieciństwo? Jaki jego obraz chciałabyś przekazać BB, jakie wartości wyniesione z domu, umiejętności, jaką wiedzę?
Miałam dużo wolności w dzieciństwie. Mogłam spędzać czas i koncentrować się na czym chciałam. Jednocześnie czułam się bardzo bezpieczna, kochana i szanowana. Myślę, że moja mama stosowała w moim dziecięcym wychowaniu główne przesłanie Marii Montessori, czyli żeby pozwolić dziecku słuchać swojego wewnętrznego głosu, wewnętrznego nauczyciela i stworzyć warunki sprzyjające poszukiwaniu własnego powołania w świecie. W tym wczesnym dzieciństwie największego bzika miałam na punkcie przyrody – godzinami siedziałam nad strumykiem, na łąkach, w lesie, w ogrodzie. To były najwspanialsze okresy nauki koncentracji i głębokiej fascynacji jakąś dziedziną. Chciałabym Biance dać takie warunki do odnalezienia jej własnej drogi na szczęśliwe życie. Bo w miłości – w kochaniu i byciu kochanym – i w odnalezieniu swojego powołania w życiu, które zawsze w jakiś sposób jest związane ze służeniem innym ludziom, widzę warunek szczęśliwego życia.
Co robić żeby – będąc mama, a to wielce angażujące zajęcie, na kilka etatów – całkiem nie zniknąć? To znaczy: jak zachować siebie dla siebie?
Nie ma uniwersalnej recepty. Równowaga pomiędzy życiem rodzinnym a zawodowym to jedna z łamigłówek rodzicielstwa do samodzielnego rozwikłania. A oddawanie siebie z miłości jest bardzo wciągającym zajęciem. Ale nie obawiam się o swoje zniknięcie. Istnieje moment, w którym kobieta czuje, że musi znaleźć przestrzeń dla siebie, żeby nie zatracić się bezpowrotnie. Dla każdej z nas ten moment przychodzi zapewne w innym momencie, czasem wcześniej, czasem później. A w tym początkowym okresie życia dziecka dawać siebie jest dla mnie czymś absolutnie naturalnym. Mam wielki szacunek do czasu, który jest tu i teraz, i jeśli on wymaga ode mnie, żebym oddawała siebie, to robię to bez wahania i kalkulowania. I nie odczuwam tego jako wyrzeczenia. Miałam czas dla siebie przez 35 lat (śmiech). To wystarczająco długo. Czuję się dokarmiona. Myślę, że moje ego nie choruje. Nie miałam tradycyjnego urlopu macierzyńskiego, szybko wróciłam do aktywności zawodowej. Z nagromadzenia obowiązków matczynych i muzycznych nie mam aktualnie czasu na spokojne czytanie książek, na malowanie paznokci i Netflix, ale zasypiam, trzymając córeczkę za rękę. Mam nasze koncerty. Śmiejemy się razem przez całe dni. Nie zamieniłabym tego na żaden czas dla siebie. Naturalnie mam kryzysy, bywam psychofizycznie zmęczona, ale jestem dorosła, to nie jest dla mnie problem. Okres niemowlęctwa jest niezwykły. Za jakiś czas inni opiekunowie, nauczyciele pojawią się w życiu BB. A teraz mamy ją właściwie tylko dla siebie. Nie chcę tego przegapić.
Mieszkacie na Grochowie, to tak jak ja. To powiedzcie, mili sąsiedzi, co lubicie w tej części Warszawy?
Kiedy zaczynałam mieszkać w Warszawie, a było to na Gocławiu, Grochów jawił mi się jako cygańska dzielnica. Na Grochowie jest taka uliczka, równoległa do Grochowskiej, popularnie nazywana Małą Grochowską – i ta nazwa oddaje klimat Grochowa. Trochę małomiasteczkowy, bezpretensjonalny. A do centrum jest rzut beretem. Jest tu piękny Park Skaryszewski i społecznie zaangażowany Teatr Powszechny, jest Antykwariat Grochowski. Na dobre jedzenie polecam restaurację Incanto, a na szybkie spotkanie – Stację Grochów. Mieszkamy tu już dziesięć lat, zżyłam się z tą dzielnicą i mam szalone marzenie, żeby zapisać się w dziejach Grochowa, stawiając wielki wiatrak na środku Ronda Wiatraczna. Grochowską odpowiedź na moją ukochaną Palmę z ronda De Gaulle’a.
Przepiękny pomysł. Piszę się na ochotnika do pomocy. I dziękuję za rozmowę.
BB ma na sobie wrzosową Summer Dress, rampers w żółto-białe paski, białą koszulkę oversize, białe bloomersy, białe body na ramiączkach i body na krótki rękaw w paski.
*
Bela Komoszyńska – kompozytorka, autorka tekstów i wokalistka zespołu Sorry Boys oraz mama 11-miesięcznej Bianki.