Rutyny ani kryzysów się nie boi. Codzienną zwykłość pielęgnuje, adoruje i przyjmuje z godnością. Cała Mania.
Do grona Coodotwórczyń dołącza niniejszym Mania Rupiewicz, tłumaczka, rysowniczka i mama prawie 2-letniej Zoe. Takiego spokoju, jaki ma w sobie ta młoda mama, to ja chyba nigdy nie widziałam. A widziałam sporo. Ona się córce przygląda, podąża za nią, tłumaczy świat i daje go jej do spróbowania. W mieszkaniu na warszawskiej Pradze poprzedni właściciele zostawili pianino, więc one na nim codziennie grywają glissanda. A gdyby to był zestaw perkusyjny albo zestaw młotków, to też by pewnie nie powstrzymały od ich udźwiękawiania. Jest chęć, jest ciekawość? To trzeba iść za ciosem i nie wolno ciągoty tłumić. To buduje jej pewność siebie i jest zdrowe – mówi Mania i ja się z nią zgadzam. Poznajcie się.
*
Czy to był dobry dzień?
Dobry, ale senny. Nie wiem, czy to kwestia pogody i ciśnienia, czy siedzenia do późna nad zleceniem. Na szczęście mam teraz chwilę, aby usiąść i z tobą pogadać. Bo tak na co dzień to od południa do wieczora spędzam czas dość dynamicznie: na placu zabaw, zakupach albo z piaskiem kinetycznym w dłoniach – on teraz wala się wszędzie. Ale chyba już dzisiaj odpuszczę latanie z odkurzaczem.
Jak sobie układasz tę waszą codzienność, żeby na wszystko starczyło czasu i zapału?
Nasza codzienność dzieli się na czas „przed obiadem” i „po obiedzie”, w zależności od tego, jak nam się ułoży poranek. Czasem jest tak, że wstajemy wcześnie, mamy od razu dobry dzień, jemy śniadanie i ruszamy z domu. Na ogół kierujemy się na plac zabaw, na spacer albo zakupy, zależnie od tego, jakie mamy potrzeby. Moje raczej się ograniczają do załatwienia codziennych sprawunków czy pójścia na pocztę. A potrzeby Zoe to „buju” i jeszcze jedno słowo, które trudno będzie zapisać fonetycznie… W każdym razie chodzi o kałuże – to hit naszych ostatnich deszczowych dni (śmiech). Po obiedzie mam nadzieje na drzemkę młodej, żeby też trochę odpocząć, albo skończyć jakieś zlecenie. Czasem zajmuje nam to krócej, czasem dłużej, a niekiedy jest i tak, że tej drzemki nie ma wcale, i wtedy moje pokłady energii i cierpliwości się wyczerpują. Są też dni, kiedy zarywam wcześniej nockę, pracując, i rano jest megaciężko.
I jak sobie wtedy radzisz?
Wiadomo, że dziecko nie odpuści (śmiech). Staram się więc przeciągać ten czas w łóżku na przytulaniu, czytaniu książek z jednym okiem otwartym albo puszczając Zoe bajkę. W końcu nobody is perfect. Często się widujemy z moimi przyjaciółkami, które też mają dzieci. Nasze dzieciaki już powoli zaczynają tworzyć zgraną ekipę. Staram się spędzać dużo czasu z młodą na świeżym powietrzu i na kreatywnych zajęciach. Im jest starsza, tym więcej możliwości mamy, i powoli odkrywamy je wszystkie.
A co robicie w weekendy, kiedy czasu jest więcej, za to mniej stresu i gonitwy?
Nie rozróżniamy jeszcze weekendów jako tako, ponieważ Zoe nie chodzi do żłobka. Takie prawdziwe weekendy zaczną się wtedy, kiedy pójdzie do przedszkola. Jedynie niedziele są zarezerwowane dla jej taty. Przychodzi rano i odstawia ją wieczorem.
Czy w codziennej plątaninie znajdujesz czas, żeby zadbać o siebie?
Tak, nawet mi się to udaje! Uważam, że trzeba mieć czas dla siebie, żeby wsłuchać się w swoje potrzeby i je spełniać. W przeciwnym razie człowiek jest sfrustrowany albo po prostu zmęczony. Kiedy mam chwilę dla siebie, to lubię posiedzieć w wannie, słuchać muzyki albo podcastu, lub po prostu scrollować ekran. W pakiecie oczywiście robię sobie jakieś maseczki, peelingi, masaże. Tak, aby na maxa poczuć się dopieszczona i zrelaksowana. Staram się też w wolnych chwilach dać upust samoekspresji.
I co wtedy majstrujesz?
Rysuję projekty albo to, co we mnie aktualnie siedzi. Czasem się tym dzielę ze światem, czasem robię to tylko dla siebie i samego procesu twórczego, po którym czuję się dobrze. Kiedyś bardzo dużo czytałam i trochę za tym tęsknię. Ale staram się nadrabiać.
Jak sobie poukładałaś życie zawodowe po narodzinach Zoe?
Nie wiem, czy w moim przypadku można w ogóle mówić o życiu zawodowym, ponieważ nigdy tak do końca nie wiedziałam, co chciałabym robić zawodowo. Oczywiście planów miałam zawsze sporo, ale zapału już mniej. Dla jednej z firm tłumaczę od paru ładnych lat i daje mi to frajdę, bo mam styczność z językiem, którym kiedyś się posługiwałam na co dzień. Do tego dochodzi praca zdalna, która pozwala mi się utrzymać. Ale tak właściwie nigdy nic nie dało mi kompletnego spełnienia albo chociaż myśli „o – to jest to!”. Nigdy nie czułam specjalnego kierunku ani celu, do którego dążyłabym zawodowo. Praca to zawsze była dla mnie tylko praca. Teraz już wiem, że chciałabym zarabiać na tym, co siedzi w mojej głowie. Chciałabym być w stanie utrzymać się jedynie z tego, co mi sprawia radość i na co, mam nadzieje, w niedalekiej przyszłości znajdę więcej czasu. Myślę, że to jest całkiem realistyczny plan. Ale szeroko pojęta „kariera” nie jest dla mnie.
Skąd ta pewność?
Jestem wolnym duchem i chcę eksplorować, próbować rożnych rzeczy. Tuż przed zajściem w ciążę miałam totalną blokadę twórcza. Wena wróciła jakiś czas po porodzie, tyle że wtedy nie miałam czasu, aby jej się oddać. Dopiero teraz powoli dochodzę do siebie.
Trochę się tobie przyglądam i myślę, że ty jesteś chodząca cierpliwość. Chyba nic nie jest w stanie cię wyprowadzić z równowagi. Jaka jest twoja metoda na wyczerpanie, znudzenie i wszystkie inne niesympatyczne emocje związane z codziennością młodej matki?
Miło, że mnie tak postrzegasz, ale nie zawsze tak jest. Jako samodzielnie wychowująca dziecko mama mam wrażenie, że baterie szybciej mi się rozładowują, bo praktycznie wszystkie codzienne obowiązki muszę ogarniać z nią. Planowanie tej logistyki też nie zawsze mi wychodzi tak, jak bym chciała. I wtedy np. zwykłe wyjście na zakupy robi ze mnie narwanego nerwusa, bo nie mogę po prostu podzielić czynności na dwie osoby, co pewnie ratuje wiele matek przed dostaniem szału. No bo co tu wybrać: brać wózek, gdzie się niewiele zmieści, czy Tulę, ale wracać obładowana jak muł? (śmiech). I wspinać się z tobołami na trzecie piętro (nie mamy windy), przy czym muszę mieć oczy dookoła głowy, bo Zoe akurat chce SAMA wejść. A najchętniej jeszcze skacząc po schodkach, bo bardzo ją cieszy ta nowo nabyta umiejętność i nie kuma, że to może się skończyć dramatem. W takich chwilach mam ochotę wszystko rzucić i wyjść, tak jak stoję. A jak sobie czasem myślę, że są przecież rodzice, którzy w pojedynkę ogarniają więcej niż jedno dziecko, to jestem pełna podziwu dla ich nadprzyrodzonych sił. Mimo tego wszystkiego staram się być cierpliwa, ale tego uczy się człowiek dopiero wtedy, gdy zostaje rodzicem. Dlatego przede mną jeszcze sporo nauki, choćby w sferze zrozumienia pewnych zachowań dziecka, na które ono samo nie ma wpływu.
Co masz na myśli?
To, jak przeżywa różne emocje i zmiany. Że czasem jest nieznośne i nie jest to zależne od jakiegoś widzimisię, tylko od wyniku procesów zachodzących w niedojrzałym układzie nerwowym. Mały człowiek sam sobie z nimi nie poradzi. Wtedy trzeba go wspierać, nie dać się pożreć frustracji. Ja to sobie staram wbić do głowy za każdym razem, gdy przechodzimy jakiś kryzys. Zdarza mi się krzyknąć, ale potem staram się jej wytłumaczyć, dlaczego tak, a nie inaczej zareagowałam, i że nie jest to jej wina. Uczę się, jak odrzucać wszelkie oczekiwania względem mojej córki. Jeżeli coś nie idzie po mojej myśli – trudno, trzeba to przełknąć i iść dalej. Od samego początku dużo do niej gadałam, zawsze wszystko tłumaczyłam, nawet jeżeli miałam świadomość, że ona nie rozumie moich słów, że może tylko wyczuć pewne intencje. Ale jakoś tak mi łatwiej sobie samej tłumaczyć wiele rzeczy i odłożyć swoje frustracje na bok. Nie traktuję jej jak małego dziecka, które musi mi się podporządkować, bo jestem rodzicem, dorosłą osobą i ma być tak, jak ja chcę. Przecież ona też może nie mieć na coś ochoty, albo nie rozumieć, czemu teraz mamy wracać do domu, a nie możemy gdzieś zostać dłużej. Trzeba odłożyć swoje ego na bok, przewartościować potrzeby.
A kiedy dzieje się histeria?
Staram się zachować zimną krew – wiadomo, że w domu takie sytuacje są łatwiejsze do opanowania, bo nie czuje się oceniających spojrzeń, które bardzo stresują. To, co daje mi większe podkłady cierpliwości, to świadomość, że mam czas dla siebie. Że mogę wtedy wyłączyć tryb „mama” i być sobą. Nie myśleć o obowiązkach i odpowiedzialności, a cieszyć się wolną chwilą i naładować baterie. Tak, ładując baterie, wracam szczęśliwa do domu i jestem spokojniejsza w kryzysowych sytuacjach.
Czy masz swoje specjalne rytuały pielęgnacyjne, którym oddajesz się, kiedy świat się wali? Co cię wtedy ratuje?
Szczerze mówiąc, to chyba dużo w sobie tłumię. Świat mi się rzadko wali na głowę. Albo inaczej – bardzo rzadko dopuszczam do tego, żeby mi się faktycznie zawalił. Jak mam gorszy dzień, to próbuję go po prostu przetrwać. Oprócz leżenia w wannie moim rytuałem są spotkania z przyjaciółmi. Mam wiele świetnych osób dookoła i czasem zwykła rozmowa szybko mi układa wszystko w głowie. A czasem robię sobie wychodne – idę z moimi ludźmi na miasto i dobrze się bawię.
Czyli masz wsparcie w opiece nad Zoe?
Tak, mam to szczęście, że mój były partner jest bardzo zaangażowany w opiekę nad córką. Mamy ustalone dni, kiedy się z nią widzi, więc zawsze mam czas, aby sobie dobrze zaplanować mój time-out. A kiedy potrzebuję np. nocnego wypadu z moimi dziewczynami na miasto, to też się dogadujemy logistycznie tak, aby wszyscy byli zadowoleni. Poza tym mam przyjaciółkę, która się nią czasem zajmuje, a moja córka ją uwielbia. Serio, gdy ona pojawia się w drzwiach, to ja już nie istnieję.
Niezłe ziółko z tej twojej córki.
Zoe jest bardzo radosnym i empatycznym dzieckiem. I jakże kumatym! Jest przekochana, mogłabym nawet stwierdzić, że – jak na swój wiek – ma sporo wyrozumiałości względem mnie. Jest bardzo żywa, a jednocześnie grzeczna – chociaż bardzo nie lubię tego pojęcia. Wolę określenie: dobra. Jest odważna i ciekawa, a ja na wiele jej pozwalam. Nie stoję nad nią i nie trzęsę się, mówiąc, że coś jest niebezpieczne, albo żeby czegoś nie robiła, bo zrobi sobie krzywdę – oczywiście w granicach rozsądku. Raczej obserwuję z boku, asystuję i dbam. Myślę, że to buduje jej pewność siebie i jest zdrowe.
Jak myślisz, kto z niej wyrośnie?
Chciałabym jej przekazać, że może być kim chce. Zawsze będę w nią wierzyła i ją wspierała. I mam nadzieję, że dzięki temu będzie realizować swoje marzenia. A odpowiadając na twoje pytanie – mam przeczucie, że zostanie naukowcem (śmiech).
Trzymam za to kciuki. Dzięki za rozmowę, Mania.
*
Zoe ma na sobie ubrania z najnowszej kolekcji marki Coodo: body na ramiączkach, bluzkę w czerwone paski i szary rozpinany rampers.
*
Mania Rupiewicz o sobie: Urodziłam się 8.11.1990 w Gdańsku. Za dzieciaka mieszkałam trochę w Polsce i w Hiszpanii, wychowałam się w Hamburgu. Od ponad 13 lat mieszkam w Warszawie, tu studiowałam Charakteryzację i Stylizację, ale temat szybko mi się temat znudził. Obecnie pracuję jako tłumacz języka niemieckiego. Miałam przelotną przygodę z tatuowaniem. Niedawno wróciłam do rysowania i zaczęłam się zajmować szeroko pojętym customem, a szczególnie malowaniem i personalizacją kurtek oraz butów dla dzieci i dorosłych – na Instagramie można oglądać moje prace i składać zamówienia. W planach mam zajęcie się rzeźbą i podróżowanie z córką.