COODOtwórczynie

COODOtwórczynie

Rozmowa z Marysią Panas

COODOtwórczynie
Ewa Przedpełska

Rutyna jest OK. Jest męcząca i czasem frustruje, ale jest też w niej dużo słodyczy, bliskości i miłości – mówi bohaterka cyklu Coodotwórczynie, Marysia Panas.

Z dziećmi od rana do rana, przez okrągłą dobę. Jak sobie z tym radzicie/radziłyście? Wiadomo, że dobry plan usprawnia codzienność, że rutyna to tak naprawdę przyjaciółka, może trochę marudna i natrętna, ale realnie pomocna, gdy twój świat nawiedzi chaos. U Marysi chaos ma postać dwóch maleńkich osób: Stasia i Zu, tyle że to taki najkochańszy chaos, najcieplejszy, ale też dający lekcje pokory i cierpliwości. O tym, jak spokojnie czekać na naturalne zmiany, a jednocześnie z rozmachem wywoływać rewolucje, opowiada zwyciężczyni konkursu z okazji 3. urodzin Coodo, Marysia Panas. Poznajcie się.

*

Jak zareagowałaś na wieść o wygranej?

Byłam totalnie zaskoczona, nigdy wcześniej nic nie wygrałam! Zdjęcie, które zwyciężyło, zrobiła zaprzyjaźniona z nami fotografka i nasz rodzinny kronikarz, więc od razu do niej napisałam i razem się ekscytowałyśmy naszą wspólną wygraną (śmiech).

Lubisz się z rutyną?

Rutyna jest OK. Jest męcząca i czasem frustruje, ale jest też w niej dużo słodyczy, bliskości i miłości.

Jak organizujesz dni swoje i swojej rodziny? Według jakiego planu?

Plan jest określony, ale raczej z grubsza. Staram się przestrzegać godziny drzemek i pod to ustawiam resztę dnia. Czasem jemy obiad o 16, a czasem zdarza się obiadokolacja o 18. Jeśli jest ładnie i ciepło, to większość dnia spędzamy na dworze. Innym razem za to przesiadujemy w domu i usiłujemy nie zwariować (śmiech).

Jak wygląda wasz dzień powszedni?

Rano pierworodny wstaje z kogutami, często grubo przed 6, więc chłopaki wychodzą z sypialni do salonu, a my z małą dosypiamy godzinkę, czasem dwie, po licznych nocnych pobudkach. Później śniadanko, mąż jedzie do pracy, ogarnianie, spacer, drzemka, obiad, zabawa, dużo czytania, sporo rysowania. Przeważnie koło godziny 19-20 wraca mąż i wtedy się dzielimy dziećmi i ogarniamy jedzenie, kąpanie i usypianie (śmiech). Od pół roku śpimy wszyscy razem, zaplątani w jedną wielką kołdrę.

Pięknie to powiedziałaś, ale czuję, że dzieci są z wami przez całą dobę non stop, a to może rodzić trudności. Powiedz, kiedy właśnie jest ci najtrudniej?

Najtrudniejsze są wieczory, kiedy mąż zostaje w pracy dłużej i kolacja, kąpanie i usypianie zostaje na mojej głowie.

Mieszkacie na Wilanowie, czy czujecie się związani ze swoją dzielnią? Czy to jest wasze miejsce w Warszawie?

Wilanów jest super. I długo był naszym miejscem na ziemi. Infrastruktura jest tu świetna, sklepów do wyboru do koloru, kawiarnie i knajpy na każdym rogu. Ale właśnie szykujemy się do wyprowadzki, mam nadzieje, że w połowie czerwca.

 

Gdzie zamieszkacie?

W lesie, tak dla odmiany (śmiech). Zapragnęliśmy przestrzeni i spokoju, i akurat trafiliśmy na nasz dom marzeń. Czasem życie wybiera za nas i pisze niespodziewane scenariusze, więc choć wcale nie planowaliśmy takich dużych ruchów przez najbliższe dwa-trzy lata, nagle w ciągu paru tygodni przeprowadziliśmy życiową rewolucję (śmiech).

Jakie błyskawice! Często wydarzają się u was takie rewolucje?

Przecież nie może być nudno! Co roku coś dużego się u nas dzieje! Jak nie rodzi się dziecko, to przeprowadzka (śmiech).

Czy możesz o sobie powiedzieć, że osiągnęłaś work-life-balance?

To mi się akurat nie udało, ale godzę się z tym. Jest to dla mnie cena, którą zgodziłam się płacić. Zgodziliśmy się na to wspólnie z mężem. Jeszcze przez chwilę nie będę pracować, by dać dzieciom możliwie jak najwięcej. Najwięcej siebie, czasu, uwagi i emocji. Później zaczniemy życie przedszkolne i wtedy będę próbować nowego rytmu i liczę, że uda mi się osiągnąć wspomniany balans. Teraz jedyne, co udaje mi się robić, to raz na parę dni usiąść do komputera na godzinkę lub dwie i porysować coś, gdy dzieci śpią lub są zajęte z innym dorosłym. Choć to akurat zdarza się nam nieczęsto.

A jakie są te twoje dzieci? Jak dbają o siebie, jak łobuzują?

No jak to? Przecież to oczywiste! Moje dzieci są najcudowniejsze na świecie (śmiech). Tak jak dla każdej matki. Czasami są też największymi łobuzami, mają najstraszniejsze ząbkowania, najmniej śpią i najgłośniej krzyczą – jak u każdej matki (śmiech). A tak serio: starszy, Staś zaskakuje mnie swoją czujną obserwacją świata i coraz ciekawszymi wypowiedziami, które często nie brzmią jak myśli 3-latka, tylko sporo starszego człowieka. Zu, czyli Zuzia, jest naszym słoneczkiem. Jest wesoła i kontaktowa. I sprytna jak sam czort (śmiech). Nim nauczyła się chodzić, ledwo stanęła na czworaki, już zaczęła się wspinać wszędzie, gdzie się dało. To nas zaskoczyło totalnie. S w ogóle taki nie był – był ostrożny i spokojniejszy. Kochają się te maluchy i nawiązują naprawdę fajną relację. I to jest największa uciecha, jaką mogę sobie wyobrazić – obserwowanie ich. A czasem rozdzielanie, które nie jest już w ogóle uciechą, bo od przytulania do szarpaniny jest bardzo niedaleka droga.

Co robisz, żeby się maksymalnie zrelaksować? Jakie masz metody na reset?

Chyba nie jestem typem relaksującym się. Co prawda lubię pooglądać ulubiony serial przy bezalkoholowym piwku, albo porysować, ale nie jest to głęboki relaks. Wciąż jestem czujna, Zu często się budzi, wiec pauzowanie Netflixa czy „Gry o tron” to u nas norma. W listopadzie byliśmy na wakacjach z dzieciakami i przyjaciółmi i to był superreset. A już niebawem będę czilować w lesie (śmiech). A tak serio: wiem, że na totalne resetowanie jeszcze za wcześnie. To jest też cena za ciągłe bycie na posterunku, wciąż czujna i gotowa do działania. Ale to już za rogiem (śmiech).

Dziękuję za rozmowę.

*

Marysia Panas Urodzona w Warszawie mama dwójki dzieci: 3-letniego Stasia i rocznej Zuzi. Z wykształcenia i zawodu grafik komputerowy. Z pasji również ilustrator. Tę pasję planuje rozwinąć i uczynić zawodem, kiedy tylko będzie na to czas. Ma 33 lata.