„Nie chciałabym, żeby kiedykolwiek przeszło mi przez myśl, że czegoś nie zrobiłam PRZEZ Manię. Wolę więc robić rzeczy z nią. Może nawet dzięki niej. Bo macierzyństwo to niesamowicie napędzająca moc”.
To słowa Agnieszki Wąsikowskiej, reżyserki teatralnej i mamy 11-miesięcznej Mani. Patrzenie na dziecko z tak wielu różnych perspektyw czyni z niej bohaterkę 15. odsłony cyklu Coodotwórczynie, tworzonego wspólnie z marką Coodo. Bystra, empatyczna, działająca intuicyjnie i bez pośpiechu, daje zziębniętym dziennikarce i fotografce czas na rozruch, a dziecku na próbowanie, obserwacje, momenty zagapiania, zgody i niezgody. Czerpie radość z codzienności, także tej szarawej i przewidywalnej, bo, choć lubi mieć czas na wszystko, odnajduje się także wtedy, gdy zaczyna go niebezpiecznie brakować. Chodząca łagodność i uśmiech od ucha do ucha. Poznajcie się.
*
Cześć Agnieszka, jaki miałaś dzień?
Dziś akurat trafił nam się jeden z tych idealnych dni! Wstałam chwilę przed Manią, wypiłam kawę, wstawiłam do piekarnika muffinki – razowe marchewkowe, które Mania uwielbia! Po chwili wstała, zrobiłyśmy razem krótką jogę. Zrozumiałam, że joga plus dziecko to super połączenie, kiedy zobaczyłam, jak Mania próbuje z wielką radością naśladować moją siostrę Justynę stojącą na głowie. I teraz często praktykuję razem z Manią, która próbuje powtarzać po mnie pozycje, szczególnie (nic dziwnego) lubi pozycje dziecka i psa z głową w dół. Dużo śmiechu przy tym mamy obie.
A co po rozciąganiu?
Śniadanie, kąpiel – zazwyczaj też wspólna. Drzemka, którą ja wykorzystuję na kilka brzuszków, drugą kawę i tzw. sprzątanie-ogarnianie. Później mamy spacer, zakupy, obiad, czytanie – Mania uwielbia książki! Cały teatr się z tego robi. A to szukamy biedronki, a to robimy ,,kic kic” udając jazdę konno, szukamy sowy, robimy hurraaaa! Śpiewamy. Tańczymy. Tulimy się w nosidle lub w chuście, bardzo wierzę w moc bliskości. Druga drzemka i wtedy ja siadam do komputera, telefonu, przeglądam konkursy, piszę wnioski, teksty, załatwiam sprawy. Przychodzi tata i wtedy to już w ogóle jest pełnia szczęścia (śmiech). Gotujemy kolację wymiennie, czasem Michał, czasem ja. Wygłupy, tulasy i tak mija dzień.
Zawsze u was jest tak słodko?
Oj nie, nie zawsze jest tak kolorowo. Przy ząbkowaniu na przykład, kiedy do 5 rano trwają marudasy, odsypiamy sobie z Manią do 9, czasem 9:30, później chodzimy w piżamie do południa i to też ma swój urok. Oczywiście dla nas, bo Michał tak czy inaczej musi wstać do pracy o 7, ale zawsze dzielnie wstaje i nigdy nie narzeka! Są też dni, kiedy wszystko: pranie, gotowanie, wszystko robię z Manią pod pachą albo w nosidle czy chuście, bo akurat ma dzień przytulaska. Ostatnio miałyśmy właśnie tak. I kiedy o 14 w końcu się z tym wszystkim uporałam, nadal w piżamie i z Manią, która w końcu po walce zasnęła – usiadłam, żeby zjeść gorący makaron bez niczego, który jakoś udało mi się ugotować. I domyślasz się, co się stało? Siadając, potrąciłam rondelek i wszystko rozsypało się na podłogę, budząc Manię przy okazji. No nic, pomyślałam – dobrze, że przynajmniej chwilę wcześniej odkurzyłam, przynajmniej mogę zjeść z podłogi (śmiech). Żarcik, ale byłam blisko. Także bywa i tak. I to też jest okej, i takie dni w dresie i z lekkim chaosem w mieszkaniu też kocham.
A jak to się dzieje w weekendy? Znajdujesz chwilę na czil sama ze sobą?
Weekendy zazwyczaj spędzamy w naszym rodzinnym mieście. Odwiedzamy rodziców, dziadków, rodzeństwo, przyjaciół. Staram się wtedy uszczknąć jakąś chwilę dla siebie.
Co wtedy robisz?
Lubię aktywny odpoczynek – w ciepłe dni jeżdżę rowerem, biegam, zawsze z muzyką w słuchawkach. W chłodniejsze dni wybieram siłownię. Ale szczerze przyznam, że nie mam wielkiej potrzeby odpoczynku od Mani. Może wiąże się to z moim nieregularnym trybem pracy. Wiem, że czas, w którym robię spektakl nie jest taki w 100% dla niej, że moja uwaga jest rozproszona, więc kiedy mogę być tylko dla niej, po prostu jestem.
Jeździcie gdzieś dalej?
Cała nasza trójka uwielbia podróże. Mania była już w Chorwacji, Austrii, Saksonii, naszej ukochanej Słowenii, regularnie odwiedzamy też Gdynię weekendowo. To taki czas, kiedy, choćbyś bardzo chciała, nie zrobisz prania, nie poodkurzasz, nie poprasujesz. No nie ma opcji, musisz czilować!
Jaki to jest potrzebne żeby złapać równowagę. Zwłaszcza, gdy pracuje się dużo i nie wiadomo, o której się skończy. Powiedz, ile pracy nad spektaklem jesteś w stanie zorganizować w domu, a ile czasu spędzasz poza nim?
Bez problemu część prób mogę robić w domu. Mam wspaniały, bardzo wyrozumiały zespół. Mania jest jego częścią tak naprawdę. Jest na większości prób i spektakli, jest też moim kompanem w podróży. Piszę z nią, układam sobie w głowie scenariusz i opowiadam jej, zabieram na próby i spotkania. Tańczymy do muzyki ze spektaklu, żeby we mnie coś się tworzyło, a dla niej, żeby to była dobra, rozwijająca zabawa. Takie win-win. Idę dalej, idziemy dalej razem. Uważam, że idea ,,poświęcania” się dziecku jest w pewnym sensie niebezpiecznym konstruktem. Nie chciałabym, żeby kiedykolwiek przeszło mi przez myśl, że czegoś nie zrobiłam PRZEZ Manię. Wolę więc robić rzeczy z nią. Może nawet dzięki niej. Bo macierzyństwo to niesamowicie napędzająca moc.
Pewnie, ale nie tak ławo to dostrzec, zwłaszcza gdy dziecko jest malutkie, a wszelkie sprawy pozadomowe takie wielkie. Jak ty sobie to wszystko poukładałaś?
Kiedy tylko mam okazję, powtarzam, że dziecko to zawsze więcej, nie mniej. Więcej miłości, więcej siły i – uwaga, uwaga – więcej czasu! Odkąd jestem mamą tak naprawdę udaje mi się robić dużo więcej. Dopiero teraz mam świadomość, jak dużo jest w nas siły. Myślę o Kamili, Magdzie, aktorkach z naszego spektaklu, o mojej mamie, o wszystkich kobietach. Naprawdę, mamy moc! To dobre uczucie.
A propos spektakli, powiedz co cię pociąga w tekstach dramatycznych? Co sprawia, że czytasz i już wiesz jak go podać na scenie?
Szczerze mówiąc rzadko sięgam po gotowe teksty. Właściwie zrobiłam to do tej pory tylko raz, przygotowałam czytanie performatywne tekstu ,,Nie gaście” Magdy Fertacz. To taki tekst, który obok ,,Samotności pól bawełnianych” Koltesa czy ,,Versus” Rodrigo Garcii, po prostu wrósł w jakiś sposób we mnie od pierwszego czytania. Zazwyczaj piszę sama albo ,,piszemy” zespołowo, w improwizacjach wypracowując właściwy tekst. Mam głębokie przekonanie, że teatr to spotkanie, takie zwykłe ludzkie, ale też spotkanie tekstu czy jakiejś myśli z innym sercem czy sposobem rozumienia świata. I dopiero tu zaczynamy opowieść, kiedy do tego spotkania dojdzie. Zawsze przygotowuję solidną bazę – drabinkę dramaturgiczną, tematy konkretnych scen, ramy, dużo tekstów, obrazów, myśli, i dalej dana opowieść, kiedy już rozgości się w zespole, prowadzi nas sama.
Co w twoim odczuciu musi mieć tekst, żeby wykiełkował w nim potencjał dramaturgiczny?
Potencjał jest tak naprawdę wszędzie. W biografii, reportażu, powieści czy wierszu. Opowieści tak naprawdę otaczają nas z każdej strony. Jeśli trafisz na taką, którą chcesz opowiedzieć, to może się okazać, że punktem wyjścia do spektaklu będzie artykuł przeczytany w porannej prasie. Przynajmniej ja tak mam (śmiech).
Które z przedsięwzięć teatralnych było do tej pory największym wyzwaniem?
Każdy spektakl to wyzwanie. Zaczynasz z jakąś myślą w głowie, dzielisz się nią z innymi. I tak dalej, aż w końcu to się staje rzeczywistością. Nigdy na początku nie ma pewności, co z tego wszystkiego wyniknie, i czy w ogóle ta twoja myśl, ostatecznie kogoś w ogóle będzie obchodziła. Plus odpowiedzialność za ludzi, za zespół, który w to opowiadanie angażujesz. Teatr to dla mnie nieustanne wyzwanie. Taka niekończąca się operacja na otwartym sercu. Pierwszy monodram, zrobiony z Heleną Ganjalyan, ,,Press to reset the world”, dotykał momentów granicznych i był bardzo osobistym dziełem. Jak to chyba często bywa z debiutami. Niewątpliwie był wyzwaniem, pamiętam emocje przed premierą, gdybyś wtedy zapytała mnie jak się nazywam, to wydaje mi się, że miałabym kłopot z odpowiedzią (śmiech). Później było kilka innych spektakli, a z takich trudniejszych to na pewno ,,Miastostan” – instalacja teatralna w 300-metrowej piwnicy na poznańskich Jeżycach, przygotowana z cudownym zespołem 15 performerów i 10 osób z Ośrodka Adaptacyjnego dla Dorosłych w niecałe 2 tygodnie! Wyzwanie? Tak. Kolejne: spektakl dla festiwalu „Niewinni Czarodzieje”. Tu zespół 10 performerów i jedna, jedyna próba od rana w dniu pokazu! Wyzwanie? Niewątpliwie.
Opowiedz o „Tylko to, co zrobić należało” – instalacji dokumentalnej dziejącej się wokół domu historii domu Antoniny i Jana Żabińskich.
To moje ukochane, obok Mani, dziecko. Spektakl, w który wszyscy, cały zespół, włożyliśmy całe nasze serca, żeby przywrócić Willi Żabińskich jej opowieść. Spektakl odbywa się na dwóch poziomach Willi symultanicznie plus Warszawskie Combo Taneczne na żywo. To właśnie ten spektakl wznawiałam z Manią w nosidle, Michał wziął dwa tygodnie urlopu, żeby mnie wesprzeć na próbach. Ale to tak ważna, tak piękna historia o dobru, miłości do ludzi, że nie mogłabym odpuścić. Po prostu trzeba ją opowiadać, wciąż na nowo. Poza tym, ja po prostu kocham tę pracę.
Pracusiu, a kiedy już odpoczywasz, to co robisz? Czytasz w wannie?
Czytam! I świeczki lubię. Ach, rozmarzyłam się, muszę zadbać o takie chwile częściej! Czytam sporo, najczęściej kilka książek naraz. Są porozrzucane w każdym pokoju, tak żebym mogła otworzyć w nagłej wolnej chwili i złapać chociaż kilka stron. Mówi się, że matka karmiąca powinna mieć w każdym pokoju butelkę wody w zasięgu ręki. No, to ja mam książki.
Wspominałaś też o jodze…
Tak, ostatnio wróciłam do jogi. Uwierz, że zawsze mam ciary, kiedy po zakończonej praktyce mówię „namaste” i mantruję, że będę reagowała spokojem, cokolwiek się wydarzy. Bardzo dobrze mi to robi na dzień dobry.
Czy stosujesz jakieś specjalne rytuały ceremonie pielęgnacyjne?
Jeśli chodzi o ciało, w mojej rodzinie bardzo ufa się naturze. Ziółka, peelingi z płatków owsianych, piwne kąpiele włosów, olejowanie dłoni. Kremy tylko od święta, tak raczej dla przyjemności. Pamiętam, że jak byłam dzieckiem, Babcia dawała mi do mycia twarzy maślankę albo napar z rumianku. Moja Mama ma 50 lat i dopiero pojawiły jej się pierwsze zmarszczki, zamierzam iść tą drogą (śmiech). Takim moim osobistym codziennym rytuałem jest rozpoczynanie dnia od płukania ust olejem kokosowym lub sezamowym i mycie twarzy prostym mydłem nagietkowym. Od miesiąca powoli przechodzę na weganizm i już widzę efekty.
Widzę też, że świetnie czujesz modę i dobrze wiesz, w czym jest ci najlepiej. Skąd to masz?
Jejku, jak miło (śmiech). Moda to dla mnie forma odpoczynku. Żeby wyłączyć myślenie i zająć się czymś relaksującym, przeglądam strony polskich projektantów. Uwielbiam Brunoszkę, MayuMay, Miszkomaszko, Nalu, The Odder side. Staram się mieć jakieś takie perełki od projektantów. Basic dobieram w sieciówkach (zawsze online, bo centra handlowe to mój największy koszmar!). A wszelkie szaleństwa w lumpeksach. Pielęgnuję w sobie konflikt pomiędzy boho a minimalizmem, i dużo frajdy daje mi łączenie tych dwóch światów, próba ich pogodzenia.
Jak dzielisz się codziennymi obowiązkami z Michałem?
Michał jest ogromnym wsparciem. Gdyby nie on, dużo trudniej byłoby mi realizować się zawodowo. Kiedy trzeba, bierze wolne, pomaga mi jak może na tej twórczej ścieżce. A tą ścieżką rodzicielską idziemy ramię w ramię. Mamy bardzo jasny podział obowiązków. W skrócie można powiedzieć, że fifty-fifty. Ja zajmuję się Manią i domem do popołudnia, Michał jak wróci z pracy przejmuje Manię, a ja robię co tam muszę. Chyba, że nic nie muszę, wtedy cziluję z razem z nimi (śmiech). No i Michał ogarnia też tę wieczorną turę obowiązków domowych. No, może oprócz prania, bo tutaj miałabym lekki niepokój czy wszystkie białe koszulki nie staną się nagle błękitne albo o trzy rozmiary za małe (śmiech). Gotuje świetnie, szczególnie zupy i makarony. Jak nagotuje barszczu ukraińskiego, to przez kilka dni mam labę totalną. A potem z przyjemnością wracam do garów, bo też to lubię, nie oddałabym tego pola tak łatwo! Michał śpiewa Mani, gra na cymbałkach, urządzają wyścigi, chichrają się. Pozwala jej na więcej, niż ja, wiadomo (na przykład jeść parówki), dlatego jak tylko Mania usłyszy dźwięk domofonu, gdy Michał wraca z pracy musimy stać na korytarzu przy drzwiach dopóki się nie otworzą. Oczywiście towarzyszą temu dźwięki ,,tata – haha – haha – tata – haha – tatatatata”. Mają niesamowity ,,przelot”, trzeba przyznać.
Czy jest ktoś poza nim, kto jest dla ciebie wsparciem w opiece nad Manią?
Zdecydowanie moja mama. Spędziliśmy z nią kilka pierwszych miesięcy życia Mani, wciąż jesteśmy u niej bardzo często. Uwielbiają się nawzajem. To jest takie codzienne wsparcie: zabawy, czytanie, po prostu wspólny czas, bycie razem. Ale też awaryjne, kiedy mama praktycznie zamknęła swoją kwiaciarnię na 3 dni, bo ja miałam za chwilę premierę na festiwalu ,,Niewinni Czarodzieje” i ledwo wyrabiałam na zakrętach. Czytają razem książki, babcia pokazuje jej kwiatuszki, samochody, słoiczki. Ma dużo cierpliwości, potrafi stać przy blacie kuchennym godzinę, bo akurat Mania sobie upodobała oglądanie jakiegoś kubeczka. Poza tym moja mama nauczyła mnie czytać w wieku 3 lat, co myślę mocno mnie ukształtowało – trochę liczę na to, że i Manię nauczy (śmiech). Pomagają też w miarę wolnego czasu moje dwie młodsze siostry i siostra Michała, także Mania ze wszystkich stron otoczona jest babami, co tu dużo mówić.
Pogadaj na koniec troszkę o Mani. Jaka ona jest, kogo ci przypomina?
Pierwsze słowo, które przychodzi mi do głowy, to radosna. I otwarta, bardzo ciekawa świata. Jest wulkanem energii, wszędzie jej pełno. Myślę, że, o ile można tak powiedzieć o 11-miesięcznym dziecku, jest bardzo pewna siebie. Wie, czego chce. Wspaniale czyta emocje, jak każde dziecko, jesteśmy bardzo mocno wyczulone na swoje nawzajem potrzeby, nastroje. Zaskakuje mnie każdego dnia, ale chyba najbardziej zaskoczyło mnie to, ile to małe stworzenie mnie nauczyło. Uczę się odpuszczać. Śmiać tak po prostu. Godzinami skupiać się na tym, żeby kogoś rozśmieszyć. Koncentrować się na tej obecności. Albo robić milion rzeczy naraz, kiedy trzeba myjąc zęby z Manią na rękach w międzyczasie rozwiesić pranie. Uczę się tak naprawdę od nowa świata, pięknie napisał w ,,Jesieni” Knausgard, że dla nas, dorosłych świat jest oczywistością. Słońce jest oczywistością, drzwi są oczywistością, za drzwiami jest pokój, i tak zawsze było. I on pisze, a ja się pod tym podpisuję. Dzięki tobie, maleńka, odkrywam świat na nowo.
Jak myślisz, co z niej wyrośnie?
Chciałabym, żeby wyrosła na empatyczną i silną kobietę z mocnym, ale zdrowym poczuciem wartości. I nad tym staramy się pracować, wspieramy to poczucie wartości odpowiadaniem na jej potrzeby i komunikaty. Bliskością, tuleniem staramy się budować mocne fundamenty. Będzie doświadczała tego świata po swojemu, po swojemu w nim uczestniczyła. Ale bardzo nam zależy na tym, żeby miała te podstawy emocjonalne, żeby wiedziała, że jest gdzieś na ziemi miejsce, gdzie jest najważniejsza, gdzie ma pełne wsparcie. Żeby zawsze mogła z tego czerpać siłę.
Trzymam za to kciuki i dziękuję za rozmowę.
Agnieszka Wąsikowska – podróżuje przez życie z 11-miesięczną Manią. I przez świat też – całą rodziną zwiedzili już całkiem spory jego kawałek przez te 11 miesięcy. Z serca i wykształcenia – reżyser, dramaturg, menadżerka kultury, dziennikarka telewizyjna. Prezes kolektywu twórczego b.sides. Absolwentka kulturoznawstwa na UW, studiów podyplomowych na SGH-u i kursów Script oraz Dok Pro w Wajda School & Studio. I dopiero te ostatnie wybory na ścieżce edukacyjnej okazały się dokładnie tym, czego poszukiwała. Pisze, dużo: filmowo i teatralnie. Ma na koncie kilka spektakli, w tym jej ukochany „Tylko to, co zrobić należało” w Willi Żabińskich na terenie warszawskiego Zoo. Instruktorka warsztatów dokumentalnych i teatralnych. Uwielbia gotować, czytać i przede wszystkim – być mamą. Kocha Warszawę, ale w planach na najbliższą przyszłość ma wyprowadzkę i spełnienie jednego z największych marzeń – budowę domu pod lasem.