Jeden roczek i cztery zęby. To o Mili. Sarnie oczy i rozbrajający uśmiech – to o jej mamie, Katarzynie Kalisz, czternastej z kolei Coodotwórczyni, która bez mozołu podnosi codzienność do rangi święta.
Kiedy są razem, widać tylko miłość. Przepraszam za ckliwość, ale pewnie czulibyście to samo, odwiedzając Kasię, Milę i ich psinkę Zosię, przypatrując się ich nieustającym czułościom i przysłuchując się opowieściom o wymarzonych podróżach, codziennych sprawkach i radościach. A trudności? „Kiedy jest źle, ona patrzy na mnie. Kiedy widzi uśmiech, a widzi go zawsze, to już wie, że wszystko jest i będzie dobrze”. Poznajcie się.
*
Wiesz, jaki dzisiaj jest dzień?
Mmm… Poczekaj, dzisiaj mamy środę!
Brawo. I jak ci ta środa mija, tor przeszkód czy łąka cała w słońcu?
Dzień jak co dzień, pełen obowiązków, które wplatam pomiędzy bycie z Milą. Staram się być „obecną mamą”, czyli kiedy spędzam czas z córą, to unikam pracy. Jesteśmy tylko my dwie, a nie my dwie + telefon + laptop.
Mila jest malutka, więc w zasadzie potrzebuje cię cały czas. To kiedy ogarniasz swoje sprawy?
Do pracy siadam, gdy już zaśnie albo nastawiam budzik na 5 rano i pracuję zanim wstanie. Później pracuję, kiedy Mila ma drzemkę. Czyli kiedy tylko się da (śmiech). Prowadzę dwa biura podróży, więc mam ręce pełne roboty, najważniejsza jednak jest ona. Niestety przez natłok obowiązków pracowo-rodzicielskich jestem dość słabą panią domu, czyli często mam po prostu bałagan. Ale mam bardzo wspierającego partnera i szczęśliwe, wyprzytulane dziecko. Oczywiście, kiedy widzę, że Mila zajmuje się sobą, to staram się jej w tym nie przeszkadzać. Niech udoskonala tę cenną umiejętność (śmiech).
Czy zdarza ci się robić kilka rzeczy naraz?
Jej, oczywiście!
I jak sobie z tym radzisz?
Bardzo się staram to kontrolować, czyli każdego dnia robię sobie listę rzeczy do zrobienia, ale to i tak czasami nie wychodzi. Żyjemy w przebodźcowanym świecie. Za dużo słyszymy, za dużo czytamy, za dużo oglądamy. Efekt tego jest taki, że często, jakoś z automatu, przerywam ważną rzecz, którą robię i zabieram się za inną. Kiedy się na tym złapię, to super! Wracam i kończę tę poprzednią, którą zaczęłam. Lubię mieć odhaczone (śmiech).
Na czym dokładnie polega twoja praca i skąd u ciebie podróżnicza zajawka?
Moja praca polega na spełnianiu marzeń (śmiech).
Taki z ciebie święty Mikołaj? (śmiech)
Całkiem serio! Organizuję wyjazdy w góry wysokie, od Kilimandżaro przez Pico de Orizaba po Elbrus. To takie miejsca, gdzie ciężko wybrać się bez doświadczenia górskiego, a ludzie lubią sięgać po to, co nowe. Lubią przekraczać swoje granice, by na koniec dnia z niedowierzaniem stwierdzić, że za nimi najtrudniejsze chwile w życiu, ale było warto. To piękne uczucie, kiedy wiem, że ktoś całe życie marzył, aby zdobyć Kilimandżaro, i udało mu się to zrobić właśnie ze mną. Teraz mam małą córeczkę, więc zajmuję się całą logistyką zdalnie, ale niedługo wracam także do roli kierownika tych wypraw. Z jednej strony nie mogę się doczekać, bo piekielnie tęsknię za górami, a z drugiej strony nie potrafię sobie jeszcze wyobrazić rozstania z Milą na tak długo. Zobaczymy. Dam sobie jeszcze z pół roku i podejmę decyzję. Poza wyjazdami w góry wysokie jestem też specjalistką od wyjazdów na Malediwy, czyli z jednej strony relaks dla duszy w górach, z drugiej relaks dla ciała w tropikach (śmiech). Lubię to łączyć. Tak więc jeśli pomyślisz: Malediwy – pomyśl o mnie!
Ale was ciągnie w świat, dużo razem wyjeżdżacie?
Niestety, odkąd Milci zaczęły rosnąć zęby, to często się przeziębia, więc głównie siedzimy w domu. To dla nas prawdziwa udręka, bo obie kochamy przygody. Trzy tygodnie temu wróciłyśmy z Malediwów. Podróż to nasz żywioł. Ona ufa mi bezgranicznie, dlatego świetnie radzi sobie z niewygodami, jakie wiążą się z wyjazdami. Kiedy jest źle, ona patrzy na mnie. Kiedy widzi uśmiech, a widzi go zawsze, to już wie, że wszystko jest i będzie dobrze. Teraz siedzimy w domu przeziębione, ale staramy się tego nie roztrząsać. Bawimy się pomiędzy inhalacjami (śmiech). Mila uwielbia książeczki, więc sporo jej czytam, albo raczej opowiadam o tym, co w książeczce. Uwielbia swoje tipi, często tam przesiadujemy, to taki jej pokój. Lubimy tańczyć, gonić się po domu. Ogólnie dużo się śmiejemy. Obie jesteśmy trochę świrkami, więc Mila docenia mamowe wygłupy.
Jeszcze mi o niej pogadaj. Jaka ona jest?
Jest niesamowita! Mila nawet po ciężko przechorowanej nocy wstaje rano z uśmiechem. Ona się nie przejmuje, nie marudzi. Twarda z niej sztuka. Świetnie znosi niewygody, kiedy tylko coś się dzieje, jest ciekawie. Po 16-godzinnej podróży na Malediwy, ponad 30-stopniowym upale po przylocie, po jeździe tuk-tukiem po Male – najmniejszej stolicy świata, Mila nie grymasiła nawet przez chwilę. Rozglądała się, skakała z radości na promie, pokazywała paluszkiem na turkusową wodę i robiąc ,,dzióbek” mówiła do mnie ,,to, to”. Była zafascynowana. Dopiero w hotelu było widać, jak się cieszy, że w końcu jest łóżko (śmiech). Na tym zmęczeniu robiła na nim fikołki, rzucała się na poduszki. To była nagroda. Nie jakaś kolejna zabawka, tylko łóżko. Piękna sprawa. Jest ciekawa świata i żądna przygód. Uwielbia nowe sytuacje! Albo ma to po mnie, albo dzięki mnie (śmiech). Zawsze bardzo dużo się śmiała, łatwo było ją rozbawić. Kiedy się śmieje, śmieją się wszyscy. Ale ma też ostry charakterek i nie lubi kiedy jej się coś narzuca. Jak się uprze, że nie wsiądzie tego dnia do fotelika, to nie upchnę jej tam w żaden sposób. Lubi też jeść. W zasadzie je wszystko, co jej daję. Chyba mi się nie zdarzyło, żeby się na coś skrzywiła. Je nawet pastę z kurkumy (śmiech). Jest idealną towarzyszką. Oszalałam na jej punkcie!
Tak tak, od razu wyczułam że z Mili to jest śmieszek. Opowiedz mi jeszcze o waszych rytuałach, co ją wycisza, przygotowuje do drzemki albo snu?
Rytuały się u nas zmieniają co jakiś czas; aktualnie lubimy masaż głowy przed spaniem. Wiem, że one są ważne dla dziecka, ale Mila rozwija się tak szybko, że poza książkami nie przywiązuje się na długo do niczego i z całą pewnością nie usiedzi spokojnie podczas masażu, który praktykowałyśmy kiedy jeszcze się nie przemieszczała. Teraz nie ma na to czasu. Chyba taki etap.
Macie mnóstwo zdjęć z koncertów. Jak ważna jest muzyka w waszym życiu?
Ja bardzo kocham muzykę, ale Piotrek, tata Mili, muzyką żyje. Poza tym, że jest dla niego przyjemnością, to pracuje w tej branży. Kiedy byłam z Milą w ciąży, co chwilę chodziliśmy na koncerty. Mała urodziła się dokładnie na dobę po koncercie Grubsona, na którym byliśmy (śmiech). Jeszcze nie mieliśmy okazji wyjść na żaden koncert we troje, ale już przyzwyczajamy Milcię do nauszników ochronnych. Na szczęście bardzo je lubi, więc sądzę, że latem zaliczymy całą rodziną pierwszy festiwal.
Ważnym członkiem rodziny jest także pewna łaciata psina, zerkająca na nas zza kanapy. Kto to taki?
To jest Zośka. Zośka jest psiakiem znajdą. Trafiła do schroniska i dosłownie po tygodniu już do nas. Niesamowicie mądry i wrażliwy psiak. Nie ma co ukrywać, była dla nas substytutem dziecka. Spała z nami z łóżku, miała nawet swoją poduszkę, była numerem jeden.
I nagle pojawia się Mila. To trudny moment dla psa (pięknie to zostało zobrazowane w filmie ,,Mirai” – przyp.red.).
Bardzo trudny. Kiedy urodziła się Mila, to ze strony Piotrka nic się nie zmieniło, kochał Zosię tak samo mocno. Ale u mnie zmieniło się wiele. Przez pierwsze tygodnie świat dla mnie nie istniał, była tylko Mila. Kochałam ją wtedy tak mocno, że momentami byłam przytłoczona faktem, że ta miłość nie ma ujścia. Siłą rzeczy zaniedbywałam w tym czasie Zosię. Oczywiście miałam świadomość tego, że ona też nadal bardzo potrzebuje mojej miłości i uwagi. Bardzo się starałam, ale nie byłam w stanie dawać jej już tego, co dawałam wcześniej. Zosia nadal mogła z nami spać, nawet kiedy Mila była bardzo malutka spaliśmy wszyscy razem. Nigdy nie separowaliśmy Mili od psiaka. Mimo tego dla Zosi nowy członek stada okazał się być zbyt ciężką sprawą. Zaczęła podgryzać łapy, często nawet wymiotowała. Chodziła wyraźnie smutna, nie chciała się bawić. Zrobiliśmy jej wszystkie możliwe badania łącznie z USG jamy brzusznej. Nic nie wykazały. W końcu lekarz postawił na antydepresanty i to był strzał w 10. Po 2 tygodniach całkowicie przestała podgryzać łapy. Częściej machała ogonem, nawet chyba pokochała Milcię. Teraz, kiedy mała się obudzi, Zosia jest pierwsza obok niej. To trudna, ale jednak miłość (śmiech).
Podciągasz się na drążku jak mistrz. Jak często się gimnastykujesz, jak dbasz o siebie?
Kurczę, ten drążek ratuje mi życie! Teraz poza nim, to w zasadzie nie ćwiczę nic (śmiech). I to jest dla mnie zupełnie nowa sytuacja, bo całe życie trenowałam! Od pływania, przez squasha, jazdę konną, rower szosowy po wspinanie. Serio, robiłam z życiu chyba wszystko. Sport mam we krwi, ale nie taki zawodowy, tylko taki dla siebie. Chodzi po prostu o ruch, o tlen, zakwasy, o widoki. W zdrowym ciele zdrowy duch. Ostatnio trochę brakuje mi motywacji, żeby zorganizować sobie czas na sport. Za dużo mam pracy przy rozkręcaniu dwóch firm, ale to tylko etap przejściowy. Jak tylko zacznę oddawać Milę pod opiekę babci na 3-4 godziny dziennie, to wróci równowaga. Będę miała wtedy trochę więcej czasu dla siebie.
Muszę zapytać o twoje króciutkie włosy. Wiem, że ścięłaś je krótko po narodzinach Mili. Czy coś się wraz z tym ostrym cięciem w tobie zmieniło? Masz więcej mocy, a może mniej?
Pół życia miałam długie włosy. W ciąży też, wspaniałe! Ale po 3 miesiącach po urodzeniu zaczęły wypadać. Równowaga musiała wrócić – co przybyło w czasie ciąży, teraz musiało wypaść. Tak więc długo nie myśląc stwierdziłam, że ponieważ zawsze chciałam być łysa, to w sumie teraz jest na to idealny moment. Fryzjer golił mnie 1,5 godziny! Ogolił zachowawczo, bo na 8 mm (śmiech). Po 3 tygodniach zaczęłam już golić głowę sama w domu na 3 mm.
Jak ci jest z tą lżejszą głową?
To świetny stan. Czuję się na zmianę bardzo kobieco i zupełnie nie kobieco. Trochę zmieniłam styl na bardziej dziewczęcy, żeby nie wyglądać za ostro. Od 4 miesięcy znów je zapuszczam, bo poczułam, że są niesamowicie gęste i mocne. Dobrze im to zrobiło. I mi też. Do odważnych świat należy, a to wymagało ode mnie duuuuuużej odwagi. W salonie fryzjerskim ludzie kręcili filmiki. Jak stwierdził mój ukochany, skoro nie mogę jeździć teraz w góry, to sporty ekstremalne uprawiam u fryzjera!
Zuch dziewczyna. Serdeczne dzięki za rozmowę.
Mila ma na sobie wrzosową sukienkę, grafitowe body, malinowego rampersa z kapturem, różową bluzkę i grafitowe rurki.
*
Katarzyna Kalisz Założycielka Green Sky Adventure i współzałożycielka Love Maldives. Amatorka wszystkiego, co ekstremalne i fotogeniczne. Kocha podróże i ludzi, których spotyka na swojej drodze. Fotografowała wieloryby i delfiny u wybrzeży Azorów, przejechała Tatry dookoła na rowerze, weszła na Aconcague, a spokój i relaks odnalazła na Malediwach. Nie potrafi siedzieć w miejscu. Podąża za każdą okazją do drogi. Dalekiej lub bliskiej. Jest poszukiwaczem przygód i wrażeń. Cięgnie ją tam, gdzie świat świeci cywilizacyjnymi pustkami, a ona może mierzyć się nie tylko ze sobą, ale i Matka Naturą. W życiu wyznaje zasadę: rób to, co kochasz i bądź dobra dla innych, a wszystko inne przyjdzie do Ciebie samo! Prywatnie mama zakochana w swojej córce po same uszy.
Jeden komentarz
Bravo Kathy! Wspaniale!
Podpowiedziec moge cos na temat zabkowania i przeziebien. Wiesz, gdzie mnie szukac. Pozdrawiam i sie ciesze ogromnie!!!!!