COODOtwórczynie

COODOtwórczynie

Rozmowa z Martą Świrko-Kruszewską

COODOtwórczynie
Lidka Dzwolak

Marta twierdzi, że dzień może być jak keks albo sernik z rodzynkami. Każdziutki jeden smakuje inaczej, ale słodycz zawsze w nich jest. Pierwsza na liście składników.

Marta Świrko-Kruszewska jest mamą 2,5-letniego Leona i 7-miesięcznej Zosi i wraz z rodzicami prowadzi Siedlisko Lecą Żurawie, miejsce gościnne i pięknie ulokowane w pobliżu Doliny Pięciu Jezior. Kolejna bohaterka cyklu COODOtwórczynie, współtworzonego z marką Coodo, mówi jak ważne jest ukochanie rutyny i codzienności, znalezienie w niej bezpieczeństwa i przyjemnego zakotwiczenia. Jak potrzebne jest wsparcie rodziny i bycie blisko, także w pracy. Jak wiele można nauczyć się od dzieci, podpatrując ich zachowania i gesty, patrząc i widząc. I co zrobić, żeby codzienność smakowała i pachniała ulubionym plackiem. Przeczytajcie.

*

Jaki miałaś dzień? Dużo się u ciebie działo?

Dużo i intensywnie. Od kiedy jestem mamą dwóch maluchów śmieję się, że dzień jest jak keks – wypełniony działaniami, problemami, ale też masą uśmiechów i miłych zdarzeń. Wcześniej był jak sernik z rodzynkami – tu spotkanie z klientem, tam maile, jakiś projekt, ale też dużo czasu dla siebie i partnera. Teraz doszło dużo innych, równie ważnych albo i ważniejszych spraw, zagęściło się, np. naprawa popsutej straży pożarnej. Jestem w tej dziedzinie specjalistką (śmiech). Każdego ranka układam sobie dzień w głowie, praktycznie zawsze czegoś nie zrobię z zaplanowanych spraw, ale gdy podsumowuję sobie wszystko wieczorem, bilans jest zazwyczaj na plus. Przecież prasowanie zawsze można zrobić jutro.

 

To nie ucieknie. Pamiętasz swoje zwykłe dni przed narodzinami dzieci? Ile się miało wtedy czasu.

W epoce przed dziećmi faktycznie sporo się działo. Od dawna mam dwie prace i pasje zarazem – pensjonat i projektowanie wnętrz. Dzień zaczynał się od kawy – wiadomo, potem wyjazd na budowę czy do sklepu z wyposażeniem, w międzyczasie maile i telefony od gości pensjonatu. Wieczorem praca nad projektem, przeplatana prowadzeniem fanpage’u pensjonatu i odpisywaniem na wiadomości.

Dużo na głowie, musiało się wiele zmienić po urodzeniu dzieci.

O tak, rewolucja. Zwłaszcza po urodzeniu Zosi postanowiłam mocno zwolnić, robić tylko to, co niezbędne. Chciałam się nacieszyć macierzyństwem, czasem z nią, taką maleńką. Przy starszaku miałam ciśnienie, żeby szybko wrócić do pracy, zresztą to był gorący okres, wiosna. Wtedy mamy najwięcej zapytań rezerwacyjnych, sezon się zaczyna. Ale teraz odpuściłam, uspokoiłam się.

Jak ci z tym?

Zdaję sobie sprawę, że prowadząc firmę bardzo trudno zrobić sobie dłuższe wolne. Życie rodzinne i opieka nad niemowlęciem nieustannie przeplatają się z pracą. Jednak teraz będąc z Zosią w domu mocno zwolniłam. Zauważyłam, że kiedy podążam za nią i jej potrzebami jest dużo spokojniejsza, a ja szczęśliwsza. Już nie upieram się, że musimy wyjść na spotkanie, że muszę odpisać na maila. To może poczekać. Oczywiście w sprawach pilnych proszę o pomoc męża lub nasze mamy.

Kiedy jest ten dobry moment żeby wrócić do obowiązków? Skąd wiedziałaś kiedy to zrobić żeby obyło się jako tako bez smutków czy wyrzutów sumienia?

Ten ,,dobry moment” na powrót do pracy się chyba po prostu czuje. Oczywiście zawsze pozostaną wątpliwości i troska. Leoś i ja byliśmy gotowi jak on miał rok i wtedy wróciłam do pracy na pełen etat. Zauważam jednak, że teraz znów mnie bardziej potrzebuje, gdyż pojawiła się siostra. Mam ten komfort, że jestem w domu, więc robię mu czasem wagary i bawimy się na całego. Teraz widzę, że żyjemy dużo spokojniej.

Od czego zaczynacie dzień?

Nasz dzień zaczyna się bardzo wcześniej, bo synek potrafi wstać nawet o 5 rano. Na szczęście zajmuje się nim mąż, daje mi i Zosi pospać dodatkowe 2 godziny. Potem zaczyna się szykowanie synka do żłobka – ubieranie przeplatane zabawą i przytulakami. Leon łaskawie pozwala Zosi pobyć w jego pokoju (śmiech). Tuż po godzinie 8 panowie wychodzą, a ja i Zosia szykujemy śniadanie. Od miesiąca rozszerzamy dietę, więc bawimy się w małych smakoszy. Potem drzemka, ja ogarniam dom i siadam do komputera. Maile, oferty dla gości, sprawy związane z promocją pensjonatu. Gdy Zosia się obudzi szykujemy się na spacer, lubi to cała nasza trójka – ja, ona i nasz pies Maniek. Potem przygotowujemy obiad, popołudnie spędzamy na placu zabaw lub teraz, gdy zimniej, czas mija nam na zabawie w domu. Kąpiel, usypianie i, jeżeli nie zasnę z synem, to znów kolejna porcja maili lub poprawek do projektu domu czy mieszkania.

Jak się dzielicie z mężem domowymi obowiązkami?

Oboje mamy wolne zawody, co daje nam komfort dysponowania w miarę swobodnie swoim czasem. W tej chwili pracuję w domu, co jest błogosławieństwem, bo można klikać w szlafroku, ale też wymaga to dużej samodyscypliny. Z mężem ciągle wymieniamy się obowiązkami, ale generalnie on odwozi syna do żłobka, zajmuje się psem, wieczorem usypia Zosię, a ja przejmuję starszaka. On wstaje w nocy do syna, ja do Zosi.

Ale to pewnie nie wyklucza codziennego multitaskingu, prawda?

Często robię kilka rzeczy naraz, choć szczerze mówiąc nie lubię tego w sobie i bardzo mnie to męczy. Mam wrażenie, że nie robię wtedy niczego dobrze, tylko tworzę chaos i bałagan. Dlatego staram się robić jedną rzecz do końca i przechodzić do następnej. Wtedy mam uczucie dobrze wykonanego zadania.

 

 

Czy udaje ci się znaleźć w ciągu dnia trochę czasu tylko dla samej siebie?

Niestety, jest to bardzo trudne. Udaje mi się wygospodarować dla siebie czasem chwilę na poczytanie książki, wypicie gorącej kawy. Ale nawet wtedy jest mi trudno odpocząć, jestem mocno nakręcona, ciągle myślę co dalej, planuję. Uczę się odpoczywania od dzieci. Skupienia na tu i teraz.

Najlepsi edukatorzy. A co z czasem dla związku?

Razem z mężem bardzo się staramy, żeby nasz związek nie przerodził się w firmę zarządzającą rodziną i jej zasobami (śmiech). W natłoku codziennych obowiązków ważne są gesty – kubek gorącej kawy rano, pocałunek na do widzenia, „gorący” sms w ciągu dnia (śmiech). Czasami udaje się nam z mężem zrobić coś razem, uwielbiamy kino i koncerty. Z jednym maluchem często też robiliśmy sobie kolację i odpalaliśmy jakiś serial. Teraz jednak wieczorami najczęściej któreś z nas jeszcze pracuje, albo po prostu idziemy spać, bo Zosia budzi się na karmienie kilka razy w nocy, a Leoś to ranny ptaszek i nie ma litości dla zaspanych rodziców (śmiech). Ale dobre czasy jeszcze wrócą.

Co daje ci najpełniejszy relaks?

Książka, długi spacer po lesie, pływanie – te rzeczy totalnie mnie relaksują, to wręcz forma medytacji (śmiech). Uwielbiam też piec ciasta. I niestety też je jeść (śmiech).

Jak o siebie dbasz?

Staram się zdrowo odżywiać. Ostatnio namiętnie robię soki z warzyw i owoców, szczególnie z jabłek z naszych jabłoni. Uwielbiam też peelingi i masaże. A jak mam doła, to nowa torebka zawsze poprawi mi humor. Albo wizyta w księgarni, bo kocham zapach książek.

Opowiedz o relacjach z dziadkami. Mieszkają blisko? Jesteście ze sobą zżyci? 

Nasi rodzice mieszkają dosyć blisko nas: rodzice Krzysia kilka ulic od nas, moi – 40 km, na wsi, w odrestaurowanym przez nich starym domu koło pensjonatu. Myślę, że jesteśmy mocno ze sobą zżyci. Pracuję z rodzicami, głównie z mamą już od ponad 7 lat, łączą nas wspólne pasje, no i biznes (śmiech). Bardzo miło wspominam czas, gdy tworzyliśmy we trójkę nasz wymarzony pensjonat, razem malowaliśmy meble, tapetowaliśmy, itd. Rodzice bardzo mi zaufali, architektowi prosto po dyplomie powierzyli wnętrza pensjonatu. To była niesamowita przygoda.

Mocno uczestniczą w życiu dzieci?

O tak, zresztą dzieciaki uwielbiają pobyty u dziadków na wsi, spacery, zabawy w stodole. Dla Leosia dziadek jest bohaterem, razem ciągle coś majsterkują, grabią liście, budują, karmią kotki.

 

Opowiedz jeszcze o Zosi. Jaka ona jest?

Zosia to nasza wyczekiwana niespodzianka. Bardzo chcieliśmy mieć drugie dziecko, trochę nas jednak zaskoczyło, że stało się to tak szybko (śmiech). Baliśmy się odrobinę, jak damy sobie radę z dwójką małych dzieci, ale jest fajnie. Zosia jest bardzo pogodna, uwielbia się przytulać. Zaskakuje mnie jak szybko się rozwija, jak bardzo chce zdobywać i odkrywać świat. Czasami jej mówię – córeczko zwolnij, daj mi się nacieszyć moja małą dzidzią. Oczywiście nie słucha (śmiech). Jej idolem jest starszy brat, więc bardzo chce towarzyszyć mu we wszystkich zabawach, nie interesują jej jakieś tam zabawki dla niemowlaków (śmiech).

A co tak najbardziej chce gwizdnąć bratu?

Jego ogromny wóz strażacki (śmiech). No i kocha „czytać”, niesamowicie ciągnie ją do książek i gazet.

Jak to robić żeby powadzić pensjonat z mnóstwem gości, często bardzo ciekawych osób, które wciąż poznajesz, a a przy tym nie gubić ludzi, których znasz na wylot, bo żyjesz z nimi na co dzień?

Prowadzanie pensjonatu faktycznie pochłania masę czasu, szczególnie w sezonie. Trochę jest tak, że życie rodzinne i spotkania z przyjaciółmi odkładasz na „po sezonie”. A na co dzień odpowiedzą chyba jest znów metoda drobnych gestów, rozmowa i wiara, że faktycznie nie tyle ilość, co jakoś wspólnie spędzanego czasu jest ważna.

Czujesz, że panujesz nad codziennością?

Nie panuję (śmiech). Po prostu podążam za tym co się dzieje, a uczę się tego od dzieci. Zawsze cieszyłam się, jak się sporo działo, ale nie lubiłam niespodzianek, wszystko chciałam mieć zaplanowane. Teraz wiem, że się nie da, bo przyjdzie choroba, albo dziecko nie ma ma na coś ochoty i ten super plac zabaw nie jest dziś taki super. Fajniejsza jest zabawa patykiem w kałuży.

Jak reagujesz w takiej sytuacji?

Dopasowuje się, odpuszczam. Nadal jednak coś wymyślam, staram się, żeby każdy dzień był ciut inny – inna trasa na spacerze, dziś lody, jutro gofry, wypad nad morze czy do dziadków. Małe, proste zmiany.

Proste. Dziękuję za spotkanie, Marta. Wszystkiego dobrego.

*

Zosia ma na sobie ubranka a najnowszej, jesienno-zimowej kolekcji marki Coodo.

Marta Świrko-Kruszewska Z wykształcenia wschodoznawca i architekt wnętrz. Właścicielka studia projektowego RoRO interior + design. Na co dzień prowadzi razem z rodzicami pensjonat „Lecą Żurawie”. Kocha podróże, dobre jedzenie i spacery po lesie. Jej pasją są piękne wnętrza, dobra literatura i poznawanie ciekawych ludzi. Marzy o rodzinnej wyprawie kamperem przez Europę aż nad ocean w Portugalii. Prywatnie żona Krzysztofa, mama Leona i Zosi. Zakochana w swoim Jack Russell Terrier – Mańku.