COODOtwórczynie współpraca

COODO twórczynie

Rozmowa z Martyną Wyrzykowską

COODO twórczynie
Ewa Przedpełska

„Postaram się wychować moje córki tak, by na informację o tym, że ich szefową będzie kobieta, reagowały uśmiechem, a nie przewracaniem oczami” – mówi COODOtwórczyni Martyna Wyrzykowska.

Siostrzeństwo odmieniamy przez wszystkie przypadki. Pojawia się, gdy myślimy o przyszłości świata, zahaczamy o nie, wspominając początki ruchów feministycznych. A co znaczy w naszym tu i teraz, w codzienności kobiet – w rodzinie i w pracy? W kolejnym odcinku naszego cyklu Coodotwórczynie rozmawiamy o tym z Martyną Wyrzykowską – redaktorką naczelną portalu Ofeminin.pl, współorganizatorką m.in. głośnej akcji #NieCzekam107lat uświadamiającej w kwestii nierówności społecznych, prawnych i ekonomicznych między kobietami a mężczyznami. Martyna to również współautorka podcastu „Tak Mamy” o różnych obliczach współczesnego macierzyństwa. Jest mamą dwóch dziewczynek: trzyipółletniej Józefiny i dziewięciomiesięcznej Marianny. Dziewczyny zaprosiły nas do siebie na typowy domowy poranek – pełen śmiechu i bliskości, spędzony na tańcach, zabawach i bieganiu, z małymi przystankami na wspólny odpoczynek.

Jak to jest być mamą dwóch córek? Co jest dla ciebie największym wyzwaniem przy wychowywaniu dziewczynek?

Sama jestem jedną z dwóch córek i kiedy zostałam mamą Józi, marzyłam o siostrze dla niej – takiej, jaką jest dla mnie moja Julka. Dzieli nas 5 lat, ale jesteśmy przyjaciółkami i wierzę, że tę więź zawdzięczamy w dużej mierze rodzicom. Oboje są jedynakami i zawsze podkreślali, jak cenne jest to, że mamy siebie nawzajem. Największym wyzwaniem w wychowaniu moich dziewczynek jest więc pielęgnowanie rodzącej się między nimi relacji.

A gdy patrzysz na Józię i Mariankę jako nie tylko siostry, ale też młode kobiety?

Ogromną wagę przywiązuję do tego, żeby nie powielać krzywdzących dziewczynki stereotypów. Nie mówię „uśmiechnij się”, kiedy robię im zdjęcie. Chwalę je za to, że są mądre, sprytne, odważne – nie tylko za to, że ładnie wyglądają czy są grzeczne. To takie oczywiste rzeczy, które w teorii mam już dawno przepracowane, a w praktyce okazuje się, że nadal ciągnie mnie do wpadania w te pułapki. Bardzo się jednak staram i mam nadzieję, że takie same starania przyjdą ze strony nauczycieli na kolejnych poziomach edukacji. To są zmiany, które muszą się odbyć nie tylko w głowach (choć tu przede wszystkim), ale też w podręcznikach, bajkach, na zajęciach dodatkowych. Jestem przekonana, że pakuję moim dziewczynkom wspólnie z mężem taki dobrze skomponowany bagaż – jeśli nawet trafi się na ich drodze ktoś, kto powie im na przykład, że programowanie nie jest dla dziewczyn, albo że złość piękności szkodzi, to będą umiały na to właściwie zareagować.

Myślisz, że jakbyś była mamą synów, twoje macierzyństwo wyglądałoby inaczej?

Kompletnie! Marzyłam o córkach i wręcz bałam się, że na USG usłyszę, że mam zostać mamą chłopca. To był dla mnie nieznany ląd, dlatego po potwierdzeniu, że czekam na dziewczynkę, za każdym razem oddychałam z ulgą. Z perspektywy czasu wydaje mi się to śmieszne – nie wiem, skąd ten strach przed synem. Gdyby pojawił się w naszym życiu, na pewno zupełnie by je odmienił, bo zmusiłby mnie do zmiany mojego ułożonego od dawna planu na kształt naszej rodziny.

Myślisz, że dziewczynki wychowuje się inaczej niż chłopców?

Myślę, że tak. Wielokrotnie słyszałam, że gorzej mieć dziewczynkę, bo życie jest dla kobiet trudniejsze. Ale ja na co dzień walczę o to, żeby świat był dla kobiet bardziej przyjazny, i widzę masę zmian na lepsze – uważam, choć wiem, że to bardzo optymistyczne, że to doskonały czas dla córek. Są na wznoszącej się fali, zyskują właściwe miejsce w publicznej przestrzeni, mają szansę żyć w świecie równych płac i równych szans, na które kobiety jeszcze nigdy w historii nie miały co liczyć. Łatwiej mi więc o ten optymizm i wzmacnianie ducha walki o swoje u dziewczynek. Trudniejsze natomiast wydawało mi się z tej perspektywy wychowanie chłopca wrażliwego na świat, ale też przecież potrafiącego walczyć o swoje. Ale z dorosłą wersją takiego chłopca wzięłam ślub i szczęśliwie nam się żyje, więc pewnie jakoś by się to udało – musiałabym przejść szkolenie u teściowej (śmiech).

Myśląc o siostrzeństwie, widzimy przed oczami małe dziewczynki – chętne do wspólnej zabawy, wzajemnie się nieoceniające, wspierające, a nie krytykujące. Z czasem to się zaciera i tracimy tę naturalną więź. Czy widzisz ją u swoich córek? Co można zrobić, by ją pielęgnować?

Józia ma 3 lata i hasła o nieocenianiu, wspieraniu i braku krytyki są już mocno zweryfikowane przez przedszkole. Dziewczynki grają ostrzej od chłopców – w konflikcie nie reagują fizyczną agresją, ale mówią okropne rzeczy: „jesteś brzydka”, „nie możesz sie już z nami bawić”, „nie jesteś już moją przyjaciółką”. Widzę tego typu konflikty wśród jej koleżanek i pęka mi serce na myśl, że będę ją musiała pocieszać, kiedy ktoś ją takimi słowami skrzywdzi. Staram się uczyć ją tego, jak ogromną wagę mają słowa – potrafią ranić i potrafią nas wzmacniać. Uczymy się nazywać uczucia, rozmawiać o nich, żeby lepiej sobie z nimi radzić. Kiedy słyszę, jak Józia mówi Mariance, że ją kocha, i widzę, jak czule się nią opiekuje, to mam poczucie, że dajemy radę jako rodzice. A później znów zaczyna się życie!

Czy jako mama czujesz tę więź między kobietami? Solidarność, wsparcie, wspólnotę, czy raczej rywalizację i nieproszone rady?

Docenienie więzi między kobietami zbiegło się u mnie na dwóch ścieżkach – prywatnej i zawodowej. Kiedyś uważałam, że przyjaźń między kobietami to fikcja, raczej nie miałam do niej szczęścia w szkole. Do tej pory moi najbliżsi przyjaciele to mężczyźni. Zmiana nadeszła podczas pobytu w szpitalu – spędziłam dwa tygodnie na oddziale patologii ciąży. Rozmawiałyśmy o wszystkim, bez wstydu, bez tabu. Dziewczyny przekonały mnie tam do naturalnego porodu, oswoiły lęki. Poczułam, że jesteśmy jedną drużyną – tak po prostu, wszystkie. I za tym przekonaniem poszły nowe znajomości – znalazłam koleżanki. Po urodzeniu Józi dostałam propozycję zmiany pracy. Jako redaktorka naczelna wzięłam udział w relaunchu serwisu Ofeminin.pl, którego motywem przewodnim stał się właśnie sisterhood. No i stałyśmy się najpoczytniejszym serwisem dla kobiet w polskim internecie – to jest women power!

Uważasz się za feministkę? Co to dla ciebie znaczy?

Słowo „feminizm” zyskało negatywne konotacje, dlatego lubię je stosować wymiennie z hasłem „siostrzeństwo” – dla mnie właśnie o to w tym chodzi, o wspieranie się nawzajem, dbanie o własne interesy i stawanie w swojej obronie – jak siostry. Wśród moich bliskich ukuty został termin „Ofe Alert!”. Kiedy dzieje się coś, co dyskryminuje kobiety, pojawia się seksizm albo mizoginia, to wiadomo – Martyna z Ofeminin się uaktywnia i będzie dym (śmiech).

Chciałabym podpytać o kilka kwestii związanych z twoją pracą. I pierwsze pytanie – redaktorka czy redaktor naczelna? Stosujesz feminatywy? To dla ciebie istotna kwestia?

Zawsze redaktorka. Może i feminatywy sprawiają, że nazwa stanowiska brzmi mniej poważnie. Są dziwaczne, źle leżą na języku, czasem w ogóle nie wiadomo, jak je ułożyć. Żadna z tych kwestii nie jest dla mnie powodem, żeby ich nie używać – „redaktorka” jest dla mnie tak samo naturalne jak dla mężczyzny „redaktor”. Po raz kolejny powtarzam: słowa mają moc. Skoro tak naturalne jest słowo sprzątaczka, pielęgniarka, nauczycielka, sekretarka, to niech równie łatwo przechodzi nam przez gardło prezydentka, kardiolożka czy mechaniczka (cholera, nawet słownik je podkreśla, jakby nie istniały!).

Po objęciu funkcji redaktorki naczelnej w Ofeminin podkreślałaś to, że kobiety potrzebują wsparcia. W jaki sposób współcześnie media mogą nam je dać? Nam, czyli: dziewczynom, kobietom, mamom?

Od mediów zawsze oczekujemy jednego – prawdy. W przypadku mediów lifestyle’owych było jednak trochę inaczej. Dostawałyśmy i przez długi czas chciałyśmy od nich dostawać wyidealizowaną wizję świata. Wszystkie „chciałyśmy” być szczupłe, zamężne, dzieciate i oczywiście spełnione zawodowo, ale z czasem na rozwijanie własnych pasji. Parę lat temu coś pękło i w kobiecych mediach zrobiło się wreszcie miejsce dla… kobiet. Słuchałam ostatnio wywiadu z Cezarym Pazurą, który mówił w podcaście Żurnalisty o porodach. Zachęcał mężczyzn do tego, by uczestniczyli w tym procesie i tłumaczył, że nie ma się czego bać. Mówił, że jego żona wcale nie krzyczała, że krwi nie było wcale dużo – użył chyba nawet słowa „minimalna” ilość. Pomyślałam sobie wtedy – jak dobrze, że są takie miejsca jak wasz czy nasz serwis, w których dziewczyna w ciąży może przeczytać, że ta romantyczna wizja porodu to jakaś bajka. Że jak w trakcie porodu wrzeszczysz, jak zwymiotujesz, jak zrobisz kupę – to TO TEŻ JEST NORMALNE. Wiem, że współczesne media coraz szerzej docierają z takimi komunikatami do kobiet. Czas, żeby dotarły one także do mężczyzn.

Czym jest dla ciebie to wsparcie na co dzień w pracy? Interesuje mnie zarówno ogólna perspektywa, jak i kobiety, która była aktywna zawodowo w ciąży, a za jakiś czas wraca z macierzyńskiego.

Chyba należy zacząć od siebie. W moim przypadku najważniejsze okazało się zaakceptowanie faktu, że nie da się być zawsze w stu procentach najlepszym. Nie daję rady być doskonałą mamą i superpracowniczką każdego dnia. Żeby nie oszaleć, muszę czasem odpuszczać jedno, czasem drugie. Jeszcze się tego uczę. Wiele razy płakałam z powodu poczucia bycia niewystarczającą w którejś z ról. Ale przecież daję w nich z siebie wszystko. Mam szczęście do przełożonych, którzy to rozumieją i jednocześnie dają przestrzeń, by to „wszystko” odbywało się w wypracowanych wspólnie ramach czasowych. Mój rytm dnia wyznaczają godziny pracy przedszkola i niani – jasne, zdarza mi się pracować po godzinach, ale wyszarpuję ten czas z chwil dla siebie, nie chwil dla dzieci. Macierzyństwo nauczyło mnie szacunku dla czasu – swojego, ale też innych. Nie ukrywam, że powrót do tego trybu praca-dom-praca-dom jest dla mnie stresujący, ale za drugim razem więcej we mnie ekscytacji i spokoju. Przy pierwszym dziecku każda myśl o pójściu do pracy (mimo że była nowa i ogromnie mnie cieszyła) kończyła się bólem brzucha.

Jak ci się pracuje w sfeminizowanym środowisku? Jakie wartości daje, wzmacnia praca w kobiecym zespole?

Kiedy zaczynałam pracę, dostałam wyniki badań przeprowadzonych wśród Polek, z których wynikało, że nie lubimy pracować z innymi kobietami. A jeśli już musimy, to na pewno nie chcemy, żeby kobieta była naszą przełożoną. Nie byłam nimi zaskoczona – sama też miałam w głowie utrwalony ten stereotyp, że w kobiecym środowisku pełno jest intryg, że panuje gęsta atmosfera. Może to kwestia specyfiki naszego serwisu, ale pracuję z dziewczynami, które rozumieją sisterhood i postępują według jego zasad. Co mi to daje? Nabrałam przy nich więcej pewności siebie, bo pochwała od innej kobiety ma dla mnie podwójną wartość (to wciąż pokłosie tych utrwalonych stereotypów, że kobieta kobiecie wilkiem); ale też utwardziłam skórę – najbardziej przykre rzeczy również usłyszałam od dziewczyny. Jedno wynoszę z tego na pewno – postaram się wychować moje córki tak, by na informację o tym, że ich szefową będzie kobieta, reagowały uśmiechem, a nie przewracaniem oczami.

Martyna Wyrzykowska – redaktorka naczelna serwisu Ofeminin.pl. Współautorka podcastu „Tak Mamy” o różnych obliczach współczesnego macierzyństwa. Mama Józefiny i Marianny.

*

Józia i Marianka mają na sobie ubranka z najnowszej kolekcji Coodo „Siostrzeństwo”. Wszystkie ubrania marki Coodo są szyte w Polsce z certyfikowanej, ekologicznej bawełny. Marianka po domu uwielbia biegać w body lub sukience w waniliowym kolorze. Na nogach ma podkolanówki, a na głowie wiązaną czapeczkę. Gdy wybierają się na spacer, mama wkłada jej kombinezon. Ale najchętniej zostaje w bluzce oversize w odcieniu gorzkiej czekolady. Jej jesienny odcień idealnie współgra z ulubioną sukienką Józi, z którą ta nie chciała rozstać się ani podczas sesji, ani długo po niej.

*

Rozmowy z innymi Coodotwórczyniami znajdziecie w naszym cyklu.

Publikacja powstała przy współpracy z marką Coodo.

Coś dla Ciebie

COODO twórczynie

COODO twórczynie

Dodaj komentarz