Codzienność bez spiny i plannera

Wnętrza domu Kasi, Lucjana, Tosi i Julka zachwycają od progu. Trzy kolory – złamana biel, karmelowy brąz oraz różne odcienie czerni – sprawiają, że wszystko jest spójne i wyważone, jednocześnie nie tracąc nic z mocy własnego charakteru. Miękkie kształty i drewniana podłoga równoważą pozorny chłód skóry i metalu, elementy retro dopełniają futurystyczne formy z tworzywa. Każdy element wydaje się mieć swój cel i znaczenie. Jak się tu mieszka rodzinie z dziećmi i jak się na co dzień ogarnia taką designerską przestrzeń? Kasia odpowiada: wspólnie!

– Kto z nas nie pamięta Wielkiego Sprzątania w Soboty? – pyta ze śmiechem. – Mnóstwo osób to przeżyło, prawda? Taka świecka tradycja. Dla mnie było to doznanie iście traumatyczne. Wióry wtedy leciały! W dorosłym życiu świadomie się przeciwko nim zbuntowałam. Sobota to czas dla nas, dla rodziny. Zresztą bałagan nigdy nie ucieknie, a piękna pogoda – może.

Posłuchajcie, jak nie wpaść w głębokie okowy prac domowych i nie generować konfliktów tam, gdzie są zupełnie zbędne. – Odpuszczam pedanterię – ogłasza Kasia i wyjaśnia, że bez napięcia żyje się po prostu przyjemniej.

Jak wyglądał podział obowiązków w twoim domu rodzinnym? Wspomniałaś o tych sobotach…

Zawsze, jak to wspominam, śmieję się w głos, choć wtedy to wcale nie było zabawne. Wiem, że mnóstwo osób z mojego pokolenia – a może nawet nie tylko – to przeżyło. Ta nieszczęsna sobota spędzona na sprzątaniu to była przygoda nie do zapomnienia! Oczywiście ogarnianie przestrzeni było u nas na porządku dziennym, ale to właśnie wtedy mama nagle znajdowała miliony papierków po cukierkach za łóżkiem albo inne niespodzianki, jak ukryty gdzieś za szafą potłuczony żyrandol, naprawdę! Układanie ubrań w szafach, sprzątanie w i na biurku, odkurzanie, mycie podłóg… A dodam, że w kamienicy mieliśmy starą drewnianą podłogę i to mycie raz na jakiś czas odbywało się za pomocą szczotki ryżowej, na kolanach! Najlepsze były jednak zimy i rozpalanie w piecu kaflowym. Moja młodsza siostra była w tym mistrzynią i – co więcej – ogromnie ją to pasjonowało! Ja lubiłam jedynie opróżniać piec z popiołu, bo wiedziałam, że bajka o Kopciuszku dobrze się kończy! (śmiech) Generalnie, mimo że chwilami rzeczywiście było ciężko, nie wspominam źle tych naszych obowiązków. Na pewno nauczyły mnie porządku i czystości. Chociaż jako dorosła już osoba na stałe zbuntowałam się przeciwko sobotom i jeśli sprzątam, to w inny dzień tygodnia. Dziś weekend to dla mnie odpoczynek, czas dla rodzinny, dzień wolny (także od sprzątania). Jeśli coś wymaga dokładniejszego sprzątania, robię to po prostu wtedy, kiedy mam na to czas. Bez napięcia, że trzeba to zrobić w jakiś konkretny dzień tygodnia, bo inaczej świat się zawali. Przekonałam się, że takie kajdany, które najczęściej sami sobie zakładamy, koniec końców są tylko złodziejem czasu. Można wybrać inaczej. Bałagan nam nie ucieknie i zawsze zdążymy się nim zająć, w przeciwieństwie do pięknej pogody czy ciekawych atrakcji na mieście. Zresztą nie ma co się oszukiwać: wolę spędzać chwile wspólnie z rodziną w lesie na spacerze niż biegać z mopem.

Na ile ważny jest dla ciebie ład w domu? Łapiesz się na jakichś aranżacyjnych kompulsjach czy chaos cię w ogóle nie irytuje?

Zauważyłam, że „na starość” raczej odpuszczam pedanterię. Potrafię funkcjonować we względnym bałaganie. Wychodzę z założenia, że jest czas na bałagan i czas na porządek. Czasami w życiu są ważniejsze sprawy czy przyjemności niż błysk w domu. Oczywiście, że czysta, zadbana przestrzeń to ogromna przyjemność, ale nie dajmy się zwariować! Kiedyś było dla mnie nie do pomyślenia pracować czy w ogóle funkcjonować w jakimkolwiek bałaganie. Najpierw musiałam posprzątać. Dziś tak na to nie patrzę, moje priorytety się zmieniły. Najpierw ludzie, rozmowy z dzieciakami albo wyjście na lody, praca, a dopiero później mycie łazienek! Muszę tu wyjaśnić, że podstawowe ogarnięcie domu to krótka chwila w przypadku naszego wnętrza. Chaos mnie irytuje, ale znalazłam na niego sposób: stawiam na ograniczoną ilość rzeczy oraz stonowane kolory. W takiej aranżacji, kiedy dzieciaki robią sajgon, zazwyczaj wystarczy, że zgarną swoje zabawki i od razu jest względny porządek. Większe sprzątanie wymaga jednak nakładów i często zostawiam to sobie na później. Nauka luzowania w tym temacie zajęła mi wiele lat i bardzo pomogły mi w tym dzieci właśnie. Oraz zwierzęta. Z nimi nigdy nie może być czysto dłużej niż 10 minut. Poza tym w naszym codziennym życiu dzieje się tyle, że moje wcześniejsze kompulsywne sprzątanie siłą rzeczy zostało wyciszone, bo mijało się z celem. (śmiech) Czuję ulgę, że nie muszę już mieć lśniącego domu na co dzień, a raczej jak w piosence Elektrycznych Gitar: „Przewróciło się, niech leży, cały luksus polega na tym, że nie muszę go podnosić, będę się potykał czasem. Będę się czasem potykał, ale nie muszę sprzątać”. To faktycznie jest luksus! Ułożenie sobie w głowie, że dom to nie muzeum!

Preferujesz minimalizm we wnętrzach, co – przynajmniej w teorii – powinno czynić dom łatwiejszym w obsłudze. Czy rzeczywiście tak jest?

Tak, zdecydowanie. Staram się mieć mało rzeczy na wierzchu, bo nie chcę później tracić czasu na ścieranie kurzu ze wszystkiego. Ponadto za każdym razem, gdy poczuję, że zagracam przestrzeń, od razu ją uporządkowuję i chowam lub sprzedaję to, co mi przeszkadza, albo co mi się zwyczajnie znudziło. Mała ilość przedmiotów w otoczeniu na pewno sprzyja utrzymaniu ładu. Nasza sypialnia to kompletna asceza: tylko materac, szafka nocna i regał z książkami. Salon jest duży i przestronny, ale także pozbawiony zbieraczy kurzu. Jestem w stanie sprzątnąć go w 15 minut. Gorzej z kuchnią i łazienkami, których nie cierpię myć. Ten proces, gdy wszystko muszę umyć domestosem – inaczej się nie liczy – mnie dobija! Trwa to długo, jest męczące i odurzające. (śmiech)

Jest jeszcze coś, czego nie znosisz?

Parować miliona skarpetek, które dziwnym trafem nigdy nie chcą same swojej pary znaleźć! Ale na wszystko mam metodę: włączam muzykę na przenośnym głośniku albo słucham podcastów i jakoś leci.

Opowiedz, w jaki sposób ty i Lucjan rozdzielacie między sobą codzienne zadania.

Działamy wspólnie i to jest cudowne. Lucek to tak wyluzowany i elastyczny człowiek, że nie ma żadnego problemu z wykonywaniem wszelkich codziennych zadań w domu. Właściwie to uważam, że na co dzień robi więcej ode mnie. Ale jest też większy i silniejszy, więc niech ma! (śmiech) Z drugiej strony może te moje generalne porządki zerują nam bilans… To chyba jedyna sfera twardego podziału: ja ogarniam chatę na tip top, a Lucjan wozi dzieci do i z przedszkola oraz szkoły, a także na dodatkowe zajęcia. Jednak to nie znaczy, że wszystko robię sama, bo Lucek wstawia i przekłada pranie z pralki do suszarki, segreguje śmieci, zajmuje się zmywarką i tysiącem innych rzeczy. W sumie to miękki jest ten „twardy podział”, bo ja też czasem wożę dzieciaki na zajęcia. (śmiech) U nas jakoś tak wszystko wychodzi naturalnie. Jeśli któreś z nas widzi, że jest coś do zrobienia, to zwyczajnie to robi, gdy ma akurat czas i ochotę. Nie wyrzucamy sobie, że ktoś czegoś nie zrobił. No, chyba że jest to Lucek i wyrzucam mu ja! (śmiech) Tak sobie po prostu żyjemy życie i chyba dzięki temu nie ma między nami żadnych kłótni. Myślę, że to jest właśnie prawdziwe partnerstwo.

A dzieci? Jak przekonać do uczestnictwa w obowiązkach nastawionego na „nie” nastolatka?

W kwestii dzieci jesteśmy z Luckiem bardzo pobłażliwi. Nasze nie mają stałych zadań domowych czy jakichś obowiązków w planie dnia, bo to nie nasza bajka. Sami też nie robimy nic z plannerem w ręku. Nie żyjemy w żadnych ramach czy okowach prac domowych. Jednocześnie nie toniemy w brudzie, więc chyba jakoś nam ten bezplan wychodzi. Tośka potrafi sobie sama ogarnąć jedzenie, Julek też zaczyna sobie radzić w tym temacie. Do tego robią na bieżąco to, o co je prosimy, gdy jest coś do zrobienia. Nie doświadczyłam tego negatywnego nastawienia, bo oboje współpracują. Tośka czuje odpowiedzialność i kiedy sprzątamy, to pomaga. Gdy mówię Julkowi, że ma wynieść swoje zabawki na górę do pokoju, także to robi. Może to efekt tego, że do niczego nie są zmuszane – wychowujemy bez kar i nagród, więc po prostu żyją z nami i robią to, co my. Bez spiny. Pewnie, że czasem trzeba powtórzyć sto razy, zanim coś zrobią, ale w końcu to robią, więc jest sukces!

Powiedziałaś, że jako partnerzy ty i Lucjan po prostu robicie, co jest do zrobienia i niczego sobie wzajemnie nie wyrzucacie. Co jeszcze mieści się dla ciebie w definicji „partnerstwa”?

Porzucenie walki o niezależność na rzecz budowania harmonijnej relacji, opartej na wzajemnym szacunku, zaufaniu, komunikacji i dążeniu do wspólnych celów. Mam taką muzyczną metaforę na to, że partnerstwo jest jak piękna symfonia, w której jedna osoba może być kluczem wiolinowym, a druga małą, czarną półnutką albo nawet pauzą, ale podstawą jest zrozumienie, że każdy znak jest tak samo ważny i aby mogło powstać arcydzieło – wszystkie muszą ze sobą pięknie współgrać. Najważniejsze, żeby przyznać, że potrzebujemy siebie nawzajem, bez względu na to, kto jaką rolę pełni w związku. W tym mieści się także akceptacja słabych stron partnera przy jednoczesnym wspieraniu go. Bierzemy razem pełną współodpowiedzialność za każdą sferę życia, za rodzinę, którą tworzymy. Zawsze otwarcie i szczerze ze sobą rozmawiamy. Bez tego każda relacja jest skazana na klęskę, bo prędzej czy później rodzą się oczekiwania bez pokrycia, a co za tym idzie – rozczarowania.

Współtworzenie domu to na pewno też element konstytuujący partnerstwo. Czy wyobrażając sobie swoje przyszłe miejsce na ziemi, sądziłaś, że będzie właśnie takie?

Wyobrażałam sobie, że dom będzie mój własny, a wyszło inaczej. Od jakiegoś jednak czasu jestem przekonana, że wszystko przytrafia się dla nas, a nie nam. Z budową tego wymarzonego domu cały czas szło nam pod górkę. Wprawdzie mieliśmy już projekt oraz wybranego wykonawcę (bardzo chciałam mieć ekologiczny dom z drewna i słomy), ale nic nie układało się po naszej myśli – od urzędu po tragiczny kontakt z ekipą. Rozpoczęcie budowy wciąż się oddalało, aż nagle przyszła wojna za sąsiednią granicą, ceny poszły w górę, firma budowlana wpadła w długi i porzuciła swoje budowy. Wtedy nagle przyszedł do nas pomysł, by sprzedać ziemię i wynająć dom, bo ponad wszystko nie chcieliśmy już dłużej mieszkać w bloku. Odtąd życie potoczyło się dokładnie tak, jak miało. Dziś jestem ogromnie szczęśliwa z takiego przebiegu wydarzeń. Gdy pomyślę, że budowa i wykańczanie domu zajęłyby nam kilka lat, a teraz możemy się cieszyć ogrodem, śpiewem ptaków i życiem w naturze pod samym lasem w naszej ukochanej części Łodzi, to – na ten moment – uważam, że nie mogliśmy podjąć lepszej decyzji. No, i dzieciaki mają wreszcie oddzielne pokoje, więc nie chcą się już pozabijać! (śmiech) Czas pędzi. Tośka niedługo ucieknie na studia, Julek trochę później, ale też pewnie odetnie pępowinę i pójdzie w świat (jeśli nie, sama ją przegryzę), a i tak nie planowaliśmy zostawać w Łodzi na zawsze. Z wynajmowanym domem będzie łatwiej się pożegnać i ruszyć dalej! Fakt, że nie mogę mieć tutaj wszystkiego w 100% tak, jakbym chciała, czy jak sobie zaplanowałam, ale znaleźliśmy dom, który jest doskonałą bazą i wypełniliśmy go naszymi ulubionymi meblami i przedmiotami. Oraz sobą!

Niech się wam tutaj żyje jak najpiękniej. Dziękuję za rozmowę.

Opinia Kasi o odkurzaczu Electrolux:

Uwielbiam odkurzać. Robię to nawet kilka razy dziennie, bo wiecznie coś się rozsypuje czy nanosi. Bezprzewodowy odkurzacz do ręki to fantastyczna sprawa! Nie wyobrażam sobie bez niego życia, a Electrolux jest mały, poręczny i lekki, co ogromnie ułatwia utrzymanie czystości na co dzień. Po prostu chce mi się go używać! Ten odkurzacz jest na tyle ładny i zgrabny, że nawet jak go postawię w kącie, to zupełnie mi nie przeszkadza wizualnie, a zawsze jest pod ręką. Jestem w szoku, jak – choć trzeba ustawić największą moc – perfekcyjnie radzi sobie z naszym wełnianym dywanem. Uwielbiam także opcję ze szczotką do kanap! Popcorn (pies) bardzo gubi sierść, która wchodzi w fałdki skóry sof i fotela, a z Electroluxem sprzątanie jej to łatwa i szybka sprawa. To, że nie muszę tracić czasu na przepinanie kabla z gniazdka do gniazdka, to dla mnie ogromny komfort. Nigdy nie znosiłam odkurzania, gdy kabel wszędzie mi się plątał albo odeszłam za daleko i nagle się wyrywał – szlag może wtedy człowieka trafić (śmiech). Teraz nie muszę myśleć o gniazdkach i kablu, co bardzo skraca czas sprzątania. Najbardziej oczarowało mnie światło, które idealnie pokazuje kurz, który jest jeszcze do sprzątnięcia. No, doskonały pomocnik!

*

Kasia używa modelu ULTIMATE 700 Turbo Drive, wyposażonego w innowacyjną elektroszczotkę z silnikiem TURBO DRIVE. Niezależny napęd daje poczucie jakby odkurzacz sam odkurzał, a to oznacza bezwysiłkowe odkurzanie dla każdego.

Tekst powstał we współpracy z marką Electrolux.

 

DSC_1728-scaled.jpg2-13-scaled.jpg1-13-scaled.jpg3-13-scaled.jpg4-13-scaled.jpg5-13-scaled.jpg6-12-scaled.jpg7-12-scaled.jpg8-9-scaled.jpg9-22-scaled.jpg10-10-scaled.jpg11-11-scaled.jpg12-10-scaled.jpg13-12-scaled.jpg14-8-scaled.jpg15-8-scaled.jpg16-7-scaled.jpg17-7-scaled.jpg18-8-scaled.jpg19-7-scaled.jpg20-7-scaled.jpg21-4-scaled.jpg22-4-scaled.jpg23-4-scaled.jpg24-2-scaled.jpg25-3-scaled.jpg25-4-scaled.jpg26-3-scaled.jpg27-3-scaled.jpg28-3-scaled.jpg29-3-scaled.jpg30-2-scaled.jpg31-4-scaled.jpg32-3-scaled.jpgmain-6-scaled.jpgDSC_1597-scaled.jpgDSC_2366-scaled.jpgDSC_2366-1-scaled.jpg2-6-scaled.jpg3-6-scaled.jpg4-2-scaled.jpg5-6-scaled.jpg6-5-scaled.jpg7-5-scaled.jpg8-5-scaled.jpg9-3-scaled.jpg10-3-scaled.jpg11-3-scaled.jpg12-2-scaled.jpg13-1-scaled.jpg14-1-scaled.jpg15-1-scaled.jpg16-1-scaled.jpg17-2-scaled.jpg18-2-scaled.jpg19-1-scaled.jpg20-1-scaled.jpg21-3-scaled.jpgDSC_1280-scaled.jpgDSC_1289-scaled.jpgDSC_1300-scaled.jpgDSC_1320-scaled.jpgDSC_1326-scaled.jpgDSC_1342-scaled.jpgDSC_2368-2-scaled.jpgDSC_2354-scaled.jpgDSC_2345-1-scaled.jpgDSC_2368-3-scaled.jpg

Powiązane