„Chcemy wzmacniać kobiety, pokazywać ich wewnętrzną siłę i piękno” – poznajcie mamy z Danii
Rozmowa z Liv Winther i Beą Fagerholt, twórczyniami duńskiej marki Honey Copenhagen i magazynu To The Moon, Honey.

Ich magazyn otwiera szuflady, odgrzebuje emocje, które pieczołowicie zakopujemy jak najgłębiej. Porusza, bawi, czasem łapie za gardło. To The Moon, Honey. A marka kosmetyczna, którą stworzyły, odpowiada na wszystkie potrzeby młodych mam i od niedawna jest dostępna w butiku Bebe Concept. Znacie Honey?
To The Moon And Back. Macierzyństwo to często podróż w kosmos. Orbitujemy w nieznane, trochę z lękiem, ale bardziej z zachwytem. Bez instrukcji, dokładnych trajektorii, nierzadko zaliczając kolizje z innymi planetami. Czasem czujemy, że brakuje nam tlenu. – Kocham cię jak stąd do księżyca – mówię, pochylając się nad synem. – Ale ja o centymetr dalej – odpowiada bystrzak.
Ile mam powtarza podobne słowa swoim dzieciom? Są wśród nich na pewno Liv i Bea, właścicielki marki Honey i założycielki popularnego w Danii bloga i podcastu To The Moon, Honey. Jak powinno się opowiadać o macierzyństwie? Szczerze. – Chciałyśmy stworzyć bezpieczne miejsce, oddać głos kobietom. Wzmacniać je, pokazać ich wewnętrzną siłę i piękno, nawet jeśli te historie są trudne i bardzo osobiste – mówi Liv. Czytam o poronieniach, doświadczeniu depresji, problemach z płodnością, trudach połogu. Bez lukru, a to w świecie mediów nadal jest jak łyk świeżego powietrza.

Ciekawa jestem, jakie byłyście, zanim zostałyście matkami. Ewolucja czy życiowa rewolucja?
Bycie rodzicem to chyba największa zmiana, jakiej możesz doświadczyć w całym swoim życiu. Faktycznie odczułam mocno etap przed i po. To właśnie teraz mam szansę, żeby zatrzymać się, czujniej przyjrzeć własnym emocjom, własnemu dzieciństwu, relacjom z rodzicami.
Co ciekawe, rozpoczęłyście tę przygodę niemal równocześnie, wasi synowie urodzili się tego samego dnia…
Tak, to było 27 lipca 2017 roku, dla Bei pierwsze dziecko, dla mnie drugie. No i mamy jedno wspólne, To The Moon, Honey. (śmiech)
Jeszcze jedno was łączy – obydwie zawodowo wyrosłyście w świecie magazynów beauty&fashion. To świat ultrakobiecy, ale paradoksalnie nie zawsze dla kobiet łaskawy. Nakładający presję wizerunku, pogoni za trendami, niby bodypositive, ale nie wszędzie, nie do końca. I nagle wpadacie w świat waszego magazynu, gdzie kobiety mówią wprost i do bólu szczerze o życiu, radościach, problemach…
Zależało nam, żeby było to miejsce spotkań, intymnych rozmów, dzielenia się doświadczeniami. Chcemy wzmacniać kobiety, pokazywać ich wewnętrzną siłę i piękno, nawet jeśli historie są nierzadko trudne i na pewno bardzo osobiste. Gdy dzielisz się z innymi wrażliwością, prawdą, dostajesz w zamian wielką dawkę zrozumienia i empatii.


Bea, czytałam gdzieś, że podczas ciąży bardzo brakowało ci możliwości szczerej wymiany doświadczeń z innymi mamami. Niby są różne fora internetowe, ale często dołują, a nie pomagają. Gdy czułaś, że jest ci z czymś cieżko, gdzie znajdowałaś wsparcie?
Miałyśmy szczęście, obydwie byłyśmy na urlopie macierzyńskim w tym samym czasie, mogłyśmy się wygadać, opowiadać o swoich lękach. Gdy już wystartowałyśmy z magazynem, dostałyśmy wsparcie najlepszych ekspertów z różnych dziedzin. Gdy radzimy innym w kwestii karmienia, psychologii, edukacji czy dbania o siebie, to są to słowa poparte wiedzą ludzi, którzy naprawdę się na tym znają. To ważne dla mnie, że ktoś po drugiej stronie czuje się mniej samotny ze swoimi pytaniami.
Nie zamiatacie przeżyć, też tych trudnych, pod dywan. Otwarcie opowiadasz Liv o doświadczeniu poronienia. W Polsce obraz opieki nad roniącą kobietą malowany jest ciemnymi barwami. Jak jest w Danii?
Mam dwójkę cudownych chłopców, dzieli ich dziesięć lat. Poroniłam trzykrotnie. Starania o drugie dziecko wspominam jako ultratrudny czas, roniłam około 8–9 tygodnia i zawsze cierpiało i ciało, i psychika. Naprawdę czułam w pewnym momencie, że tracę już głowę i nadzieję – czwarta ciąża zakończyła się przyjściem na świat Eddiego, dziś pięciolatka. W Danii, jeśli trzykrotnie poronisz, jedno za drugim, zostajesz objęta specjalnym programem pomocy medycznej i wsparcia podczas kolejnej ciąży. To było dla mnie ważne, czułam się zaopiekowana.






Tak sobie myślę, że mogłyście wybrać „łatwiejszą” drogę jako właścicielki marki – pokazywać radosną, przyjemną stronę bycia rodzicem. Uśmiechy, happy endy, moda. Aborcja czy depresja to nie są łatwe tematy… Skąd pomysł na taki głos w mediach?
Gdy zakładałyśmy To The Moon, Honey, obydwie odczuwałyśmy ogromną potrzebę, by podzielić się naszymi przemyśleniami na temat macierzyństwa. Dla wielu z nas narodziny dziecka to taki życiowy game changer, a każdy ma inną historię, inną perspektywę. Nie ma jednej wizji rodzicielstwa. A te trudniejsze chwile potrafią nas izolować, wpychać w samotność – chciałyśmy o tym opowiedzieć, bo nie każda z nas ma siłę, by zabrać głos.
Jak duńskie media opowiadają o macierzyństwie?
Coraz więcej niuansów, prawdy w tym obrazku. Częściej się mówi o tym, jak dużym wyzwaniem jest opieka nad małym dzieckiem, a do tego dochodzi stały temat równości praw obydwu płci, zwłaszcza kwestia jakości opieki nad kobietą w ciąży i tuż po. Nasz system opieki zdrowotnej nie jest idealny, były liczne cięcia budżetowe, w tym na opiekę nad kobietami w połogu. Czujemy, że musimy cisnąć ten temat, walczyć, by nie zapomniano o wsparciu, jakie się nam zwyczajnie należy.






Honey to wasze kolejne dziecko – marka bezzapachowych kosmetyków, przyjaznych skórze i środowisku, a w Polsce dostępnych tylko w sklepie Bebe Concept. Zastanawiam się, jak to jest prowadzić biznes z przyjaciółką?
Bardzo się różnimy i to chyba nasza największa wartość! (śmiech) Jeśli chodzi o pracę, na pierwszym miejscu stawiamy wysoką etykę pracy. Czasem nasze ścieżki się rozchodzą i prowadzą inaczej, ale zawsze dochodzimy to tego samego celu. Mamy podobny gust, poznałyśmy się w redakcji działu urody i obydwie czujemy doskonale, co może, a co nie może trafić na naszą kosmetyczną półkę. Byłyśmy w tym samym czasie w ciąży, rodziłyśmy tego samego dnia, stworzyłyśmy magazyn, a teraz linię kosmetyków Honey dla kobiet na każdym etapie, w ciąży i po urodzeniu dziecka.
Honey powstało jako odpowiedź na sygnały od słuchaczek i czytelniczek o tym, że nie mogą znaleźć kosmetyków o czystym składzie, takich których będą mogły używać zarówno przed ciążą, jak i w ciąży i po porodzie. Obie mamy za sobą lata doświadczeń jako redaktorki działów urody poczytnych magazynów. Przelałyśmy naszą wiedzę na temat pielęgnacji w stworzenie linii certyfikowanych, bezzapachowych i skutecznych produktów. Kosmetyki Honey są produkowane w Danii we współpracy z profesjonalnym laboratorium – chciałyśmy mieć pewność, że nasze klientki dostaną najwyższą jakość i skuteczność.
To co napawa nas dumą, to ilość certyfikatów, jakimi może pochwalić się marka Honey, m.in. AllergyCertified, Ecocert czy Nordic Ecolabel. Te odznaczenia są dowodem naszego oddania takiej produkcji, która spełnia najsurowsze kryteria zdrowotne i środowiskowe.
Wasze plany?
Właśnie odbyła się premiera kremu i mleczka do mycia twarzy, pracujemy już nad kolejnym produktem. Bardzo chciałybyśmy też ruszyć z podcastem w wersji angielskiej, żeby wszystkie kobiety mogły stać się częścią naszej społeczności To The Moon, Honey. Jesteśmy ciekawe ich historii!
Tego wam życzę!