Jest taki dokument z 2010 roku „Babies” o narodzinach i pierwszych latach dzieci urodzonych w kilku różnych miejscach na świecie. Oprócz obrazka, gdzie na stepie mongolskim dziecko uczy się chodzić między stadem zwierząt pastewnych i nikt go nie pilnuje, bo wszyscy mają pełne ręce roboty, zapadła mi w głowę jeszcze jedna scenka. Jesteśmy w Afryce, grupka matek siedzi w lepiance, kobiety mają tylko jakieś przepaski na biodrach, są roześmiane, plotkują jak przyjaciółki. Nagle pojawia się bobas – podchodzi do mamy, a ona, nie przerywając rozmowy, podaje mu pierś – ma taką podłużną, którą ciągnie do boku. Dziecko pije i zaraz znika, a ona nie odrywa się od wesołej rozmowy nawet na sekundę.
Te obrazki przypominają mi, jak nienaturalne jest siedzenie samej w domu w całkowitym skupieniu na dziecku. Potrzebujemy innych ludzi, na pewno by się nie wykończyć, i potrzebujemy robić swoje, a nie cały czas niańczyć dziecko i je stymulować – też, by się nie wykończyć. Potrzeba wsi, by wychować dziecko, i nawet idąc w stronę bliskości i powrotu do natury, musimy to dostosować do dzisiejszych czasów. Kiedy jesteśmy pozamykani w swoich mieszkaniach na strzeżonych osiedlach i odgrodzeni od sąsiadów tujami. To chyba w Danii, kiedy się rodzi, dostaje się spis kobiet, które urodziły w tym samym czasie co ty, na terenie twojej dzielnicy. Po to, by móc się spotkać, pogadać, nacieszyć obecnością drugiego człowieka. Mam przyjaciółkę z porodówki, ale pamiętam te wypieki na policzkach i uczucie wstydu, że jestem jakimś zjebem, gdy znalazłam ją na social mediach i zaproponowałam spotkanie…
Miałam nietypową karierę, kosiłam reklamy jako modelka, występowałam na opakowaniach różnych produktów na całym świecie. Zachodząc w ciążę, nie chciałam już modelkować, z Igim przy cycku zrobiłam kilka projektów, potem zatopiłam się w dom i w pytanie, czego chce od życia. Wymyśliłam szkołę filmową. Idę drogą scenarzystki. Początki były możliwe, bo miałam oszczędności z modelingu – bardzo, ale to bardzo nie chciałam być zależna finansowo od partnera, ale nastał czas, w którym to jego dniówka wyznaczała nasz kalendarz, bo nikt w tym kraju za pisanie nie zgarnia tyle ile „pan operator”. Nie umiałam cieszyć się sytuacją, robiłam awantury o hajs, czułam się nieważna, nie zarabiając na pisaniu tyle, co partner. Po kilku latach znalazłam się w miejscu, w którym nadal pensja Wojtka to podstawa, a wszystko, co ja „przyniosę”, to pieniądze z kategorii EXTRA: extra wakacje, extra kamper, extra masaż. Ale nie boksuję się z tym. Idę swoją krętą dróżką w stronę światła, i obfitości, oczywiście bo wierzę, że jeśli dobrze robisz swoje, to spłynie też hajs. I mogę robić swoje i spędzać czas z dziećmi. Nie chcę zaniedbywać ani jednego, ani drugiego świata. Szukam balansu.
Możliwe jest – przy chwili empatii i odrobinie wyobraźni – zobaczenie cudzych punktów widzenia, takich jak:
– Miałam zrytą banię od siedzenia przez 8 lat z dzieckiem, czułam, że potrzebuję do ludzi,
– Niezmiernie się cieszę, że po 20 latach intensywnej pracy mogę siedzieć w domu z córką,
– Czasem jest mi smutno, ale generalnie dochodzę do wniosku, że więcej ogarniam, pracując i opiekując się dzieckiem,
– Zazdroszczę i podziwiam takie matki, które mogą budować karierę,
– Współczuję pracującym matkom,
– Tęsknię za pracą, za byciem zajętą czymś innym niż dziećmi, chcę rozmawiać z dorosłymi i to nie o dzieciach.
Spisałam sześć przypadkowych komentarzy z mojego Insta – odpowiedzi na pytanie o porównywanie się matek pracujących z tymi, które nie pracują i odwrotnie też. Po jednej i drugiej stronie miksują się frustracja i ulga, podziw i zazdrość. W zdumienie wpędza mnie ten podział, przepaść, w którą wpychamy siebie i innych, a potem jeszcze – żeby się dobić na deser – często się porównujemy. Nie mam recepty na to, jak to zakopać. Nie wiem, co zrobić, żeby cieszyć się tym, że ktoś inny w moich oczach ma „lżej” czy „lepiej”. Czy pogarszając status tej drugiej, robi mi się lepiej? Czuję się ważniejsza? A gdy jestem ważniejsza, to czy mogę się sama docenić?
Wkurza mnie to. Wkurza brak solidarności, który jest moim ideałem, a często mi do niego daleko. Chciałabym, abyśmy my, kobiety się wspierały, bez względu na to, czy mamy, czy nie mamy dzieci, czy mamy, czy nie mamy partnera albo kariery. Żeby matki nie dzieliły się na te rodzące naturalnie i te, co „se zażyczyły cesarkę”, karmiące cyckiem czy butelką, pracujące czy utrzymanki, samodzielne czy samotne, grube czy chude, wymalowane i naturalne. Nie dbam o to. Nie interesuje mnie, skąd jesteś i kogo znasz albo nie znasz. Chcę tylko, żebyś rzuciła wyrozumiałym okiem na nieznajomą kobietę – tę w sklepie, pracy, parku, przy barze i na plaży. Gdziekolwiek. Jedno spojrzenie, wyrozumiałe i pełne akceptacji. Ja dziś spróbuję. Bo my, kobiety i tak mamy pod górkę. Słyszałyście kiedyś rozmowę mężczyzn, którzy próbowaliby dokopać sobie na tle tego, jak godzą opiekę nad dziećmi z karierą? Słyszałyście? Jeśli tak, podeślijcie linka do tej bajki.
Ilość komentarzy: 29!
Dziękuję za ten tekst. Brakowało takiego głosu, który szczerze, ale w bezpardonowy sposób, mówi, jak jest. I podkreśla, że ważna jest solidarność kobiet. Bo jest. Niestety nie wieżę, że taki podział przestanie istnieć, ale jestem optymistką. Pozdrawiam autorkę, dzięki której odetchnęłam i dotarło do mnie, że to co robię, robię z własnego, teraz już świadomego wyboru, jest mi z tą świadomością dobrze, idę na przód i jeszcze wiele, wielkich rzeczy przede mną. Ewa
glebo pod skore wchodzi twoj komentarz, dziekuje <3
Kolejny świetny tekst, pod którymi można się podpisać rękami i nogami!
Julita, genialny tekst.
Solidarność kobieca jest nieoceniona. Bezinteresowne, instynktowne kobiece wsparcie to coś czego potrzebujemy.
Siedząc z dzieckiem na macierzyńskim nie mogłam się doczekać kiedy wrócę do pracy (słowa mamy: przynajmniej w pracy napijesz się ciepłej kawy :-)). Teraz gnając przez korki żeby zdążyć na 8.00 i ujarzmiając poranne dziecięce fochy z zazdrością patrzę na niepracujące mamusie prowadzące spacerkiem dzieci do przedszkola.
Wszędzie dobrze gdzie nas nie ma. Musimy we wszystkim znaleźć umiar i dostosować do swojego rytmu. Raz zrobimy kotlety z batatów a innym razem pierogi ruskie z Biedry.
A bratnich dusz które spotykam na co dzień w pracy nie zamieniłabym na nic w świecie. To głównie przez nie nie zmieniam pracy od ponad 15 lat.
P.S. Uwielbiam Twoje posty!
<3 dzieki, twoje slowa sa jak wyjete z mojej glowy, zapominamy ze jedziemy na jednym i tym samy wozku
No super jesteś, co mam więcej powiedzieć.
Od kiedy wróciłam na pół etatu jestem bardzo zadowolona. Parę godzin wśród ludzi, którzy nie mówią o dzieciach tylko o książkach! Potem pół dnia z córką i to czas dużo lepiej zorganizowany niż jak byłyśmy cały dzień razem. Padam o 22, ale jestem happy. Wymęczył mnie rok w domu!
Skądś to znamy 😉
Np tekst czadzik ?mam 3 synów -9,7 i 20mies (rok i 8 mies jak kto woli;)) z pierwszym byłam 11,z drugim 9,z trzecim 1,5roku w domu. Za każdym razem pod koniec coraz bardziej przebierałam nogami aby iść do pracy (tak,popracować i odpocząć). O 21:30 wyganiam towarzystwo bo chce mieć choć 2h dla siebie, robię tosty 3 dni z rzędu jak mi się nie chce nic innego robić,lubię jak czasami są długo u kolegów i mam na stanie tylko najmłodszego.tak kocham ich i tak jestem bardzo zmeczona bo nie mamy nikogo aby choć na 2h z nimi został.Kiedys miałam fisia ze jest dzień bez puzzli książki etc.teraz nie mam 😉 i jest super bo to tylko w naszych głowach siedzi to uwiązanie,wieczny stres ze za mało czasu dla dZievi .dzieki pozdrawiam cieplo?
No cóż, udostępniam 🙂
Od razu napiszę, że nie mam dzieci i dla mnie dzielenie osób na rodzące naturalnie i przez cesarskie jest dziwne, jak słyszę między matkami te historie, która zrobiła to lepiej to myślę, że próbują się dowartościwać i poczuć pewnej, ja nigdy nie wpadłabym na to że to jest jakaś rożnica i ktoś z tego tytułu jest lepszy czy gorszy. To tak jakby miało znaczenie czy wolimy bułki czy chleb WTF kolejny temat z dupy wzięty nie rozumiem tego zacofania i szufladkowania innch osób, ze wzglądu na ich poglądy i wybory w życiu. Nie pozwólmy innym na krytykę za nasze poglądy i nasz wybór, w takich sytuacjach trzeba dać kontrę i uświadomić, że to nie ma żadnego znaczenia. Wiem czasem jest trudno coś wytłumacz jeżeli ktoś się czegoś kluczowo trzyma, widocznie nie chcą poszerzać swoich horyzontów myślowych, wtedy najlepiej odciąć się od takich wysysaczy energii, niech sobie żyją w swoim małym światku. A i tak na koniec napiszę, że jak będę w ciąży to na pewno zdecyduje się na cesarkę i nie będę karmić piersią, moje ciało – mój wybór, tak czuje i tak zrobię. Pamiętajcie wszyscy jesteśmy równi, nie poprawiajmy sobie humoru kosztem innych osób… Akceptujemy siebie i innych, gwarantuje że to podniesie waszą jakość życia i spokój ducha…
Jasne! Tym bardziej że często sposób porodu nie jest naszym wyborem. I pełna zgoda w kwestii akceptacji 🙂
Nie mam nic więcej do dodania prócz tego ze to świetny tekst ! Świetnie to ujęłaś ! Dziękuje !!!!
Po prostu dziękuje.
Wszystko fajnie, solidarność siostrzeństwo…ale w pierwszej części nie bardzo rozumiem potrzebę unfollow, bo kobiety wychowują i traktują macieczyństwo po swojemu. Czy to nie jest jakaś sprzeczność?To już z nimi się siostrować nie będziemy?
O tym samym pomyślałam… fajnie mówić o solidarności, ale w pierwszej części wpisu autorka sama w pewien sposób oddziela się od „mamusiek na pełen etat, orędowniczek macierzyństwa bliskości”. To chyba nie sprzyja tej pełnej akceptacji 😉 No coś tu się po prostu nie klei…
Dziewczyny, potrzeba unfollow nie wynika z braku akceptacji dla innych, tylko trendu, który w komunikacji masowej, poniekąd Stanowi, wzór do naśladowania jedyny i prawdziwy. Unfollow w wersji Julity, w moim rozumieniu wynika z potrzeby akceptacji siebie i swojej drogi (a umówmy się, ze droga matki pracującej jest jak walka postu z karnawałem), bez niekończącego się poczucia winy.
Zwróćcie uwagę, że instamatki propagujące rodzicielstwo bliskości, obracają się raczej w towarzystwie (sieciowym) wzajemnej adoracji, nikt takiej kobicie nie napisze „weź się jebnij w łeb i idź do roboty”, ale żeby tym pracującym wytykać „a gdzie są teraz Twoje dzieci” to już standard. Stąd czule rozumiem postawę i sama też zrezygnowałam z obserwowania treści, które mnie przybijają – pracuję dużo, a mojej córce tłumaczę świat, żeby rozumiała o co w nim chodzi, dlaczego tak jest i żeby sama w przyszłości nie miała poczucia winy będąc pracująca matką.
w punkt! uśmiałam się. dzieki za szczery komentarz. doceniam
To prawda potrzeba wsi /stada zwal jak zwal zeby wychowac dziecko. I dla matki i dla dziecka nkezdrowa jest izolacja.
Kochana ja powiem krótko zwięźle i na temat…
-do pracy wróciłam po równym miesiącu po porodzie na po południa , miałam taką możliwość gdyż mam możliwość pracowania w różnych godz np 17:00- 21:00,22:00.
– było ciężko gdyż rano dziecko, karmienie , dom , zakupy ,spacer i do pracy, w pracy trzeba wyglądać i wyglądać na wypoczęta itd, a po pracy jazda nakarmić dziecko , poprzytulać , wycałować , nacieszyć się i położyć spać …wyrzuty sumienia były ogromne …
– podałam ze zmęczenia ale dziecko dawało i daje mi siły
– po półtora roku wróciłam na całe dnie , dwa dni pracuje od rana do 16:00, a trzy lub nieraz więcej od 09:21
Co z tego ze mam te dwa dni ale czas na sprzątanie i pranie trzeba znaleść , wiec nieraz i noc muszę poświecić i zachować się tak by dziecko nie zauważyło
– i jak słyszysz ze prawdziwa matka siedzi z dzieckiem w domu to krew Cię zalewa….
– stwierdziłam ze takie porównanie nie ma sensu …wić po co zwracać uwagę na coś co wypowiadane jest z pogardą i zazdrością
– a pro po matek wszystkich rzeczywiście jest tak ze teraz czy w pracy czy na mieście patrzę się z ogromna wyrozumiałością , gdyż jest to ogrom pracy nie mówiąc o pracy zawodowej i dodatkowych obowiązkach …
Przeczytałam od początku do końca z zapartym tchem i zgodzę się. Perspektywa ma znaczenie i dużo zmienia. Matki, które nie pracują mają mnóstwo czasu dla dzieci i domu, ale za to stoją w miejscu z karierą i samorozwojem (choć nie zawsze), natomiast te pracujące to gorsze matki, bo nie mogą poświęcić się dziecku, tylko wybierają karierę, siebie, swój rozwój, a nie rozwój dziecka (choć nie zawsze). Trudno znaleźć złoty środek!
może trzeba zaakceptować, że go nie ma ? że nie jest się zupą pomidorową żeby smakować wszystkim ? 🙂
Ja mam w głowie taki złoty środek- praca za dobry hajs 5-6 godzin dziennie. Najlepiej z możliwością wysypiania się. Kiedyś będę miała taką pracę i będę matką idealną! ?
To jest baaardzo dobry plan, rozważymy same! 😀
też tam wbijam !
Dobry tekst.
Na początku, po urodzeniu mojej córki – mimo,że miałam dosyć luźne podejście do wychowywania dziecka – wpadłam w sidła ” koleżanek ” z różnych forum, które sprzedawały mi swoje złote rady, a na wszelkie niezgodności z ich podejściem reagowały hejtem. Wbijałam sobie w głowę,że jestem złą matką, bo nie lubię gotować i lecę na słoikach, że po 3 miesiącach zaczęłam karmić córkę mieszanką, że czasem, żeby mieć chwilę dla siebie włączam jej bajki,a sama siadam do kompa czy książki. Po kilku miesiącach przesiadywania i obcowania właśnie z takimi „koleżankami” odcięłam się całkowicie. Tak ciągnęły mnie w dół,że stanowczo tupnęłam nogą i powiedziałam dość,że pieprzę,że zdrowiej będzie wypisać się z tego wszystkiego i robić to co jest zgodne ze mną, Od tej pory, dobrze śpię, wychodzę z domu zostawiając małą z tatą, a w drugą stronę po powrocie bardzo się cieszę,że jestem już w domu i mogę spędzić z nimi czas.
Pozdrawiam
W końcu ktoś napisał że rodzicielstwo bliskości powstało po to żeby gnębić rodziców że nie sa idealni 😀
Też zwróciło to moją uwagę. Swoją drogą matki często zarabiaja teraz na Instagramie, więc wrzucanie postów o gapieniu się w kałużę to dla nich poniekąd praca…
hmm moze to zazdrość przemawia przeze mnie a ty to mi ładnie wskazałaś, chciałabym tak „bimbać” i hajs zgarniać 😛