Pandemia robi z nas samotnych rodziców
Zdarza się być tak intensywnie, że pytanie: czy oby sobie tego wszystkiego nie wymyślam, jest jedynym integrującym mnie w byt. Odpalam w głowie wielki magiel, sprawdzając, czy oto wydarza się w moim życiu historia, czy tylko uniwersalna historyjka z jakimś nieuniknionym endem, czy nie wydarza się nic, a tylko ja samą siebie uprowadzam, sprytnie zacierając ślady porwania. Ten tekst będzie trochę o tym, ale też zupełnie o czymś innym.
Będąc małą dziewczynką, miałam marzenie. Najczęściej tuż przed snem, spuszczałam na świat szalone niebezpieczeństwa i wprowadzałam swoją zmyśloną rodzinę do budy Reksia – kto widział nieliczne odcinki z jej wnętrzem, ten wie, jak przytulny w swym mikrometrażu jest to kąt. Tak, o tym właśnie marzyłam, że świat się kończy, a ja z familią wiedziemy sobie gwarne i pewne życie w budzie animowanego psa. Po trzydziestu kilku latach, w faktycznie trawionym przez kryzys wieku średniego świecie, wraca do mnie to marzenie. Owa buda okazuje się być jedynie dowodem na to, że kiedyś byłam dzieckiem, ale dziejące się w niej życie jest fragmentem, który we mnie przetrwał, ewoluując z pragnienia w dominującą potrzebę.
Nie nadążam być. Czuję, że jako single parent, przez pandemię albo dzięki niej – sama nie umiem zdecydować, co jest bliższe prawdy – zaliczam cichą, acz spektakularną i bolesną glebę, a zanim wstanę, albo wstanie świat, zaryję jeszcze kilka razy brodą po betonie. Zawodzę samą siebie, gubię lekkość bytu, którą ustanowiliśmy jedyną poprawną formą kontaktu z gatunkiem własnym. Zaryzykuję jednak ten mało popularny temat, bo wiem, że nas, upadających rodziców jest ciągle więcej.
Na samodzielność matki czy ojca składa się mocna siatka. To ona pozwala, w dużej części, nie popadać w rodzicielską samotność. Pandemia zwinęła mi ją niemal w całości. Na dobry początek podstawa: szkoła i przedszkole. To nie są tylko placówki, to realni ludzie, dzięki którym moje dzieci zyskują opiekę, zabawę, towarzystwo, wiedzę i nowe kompetencje. Ktoś je nakarmi, ktoś ucieszy, zajmie, pomoże znaleźć czapkę, zrobi wszystko to, czego potrzebują i potrzebuję ja, by bez stresu pożyć oddzielnym, dorosłym kawałkiem życia zawodowego. Już samo to wystarcza mi do naładowania akumulatorów. Nie mam tego od bardzo długiego czasu.
Nie mam zajęć dodatkowych, na których potomstwo może radośnie robić swoje, co moim do końca nie jest. Nie mam części naszych ludzi, którzy wnosili różnie pojmowane wsparcie, a od roku zamknięci, chodzą po i w ścianach własnych. Nie mam ulubionej osoby, która uruchamiała tu głośny śmiech i pokazała mnie dzieciom w nowym świetle. Nie mam tej kreślonej w milionie przekazów wioski, w której moje dzieci widziałyby we mnie człowieka, a nie tylko matkę, a ja mogłabym im dać coś więcej, zamiast biegać w kołowrotku powinności i obowiązków. Z której moglibyśmy czerpać tam, gdzie nie mamy możliwości, by brać od siebie nawzajem. Nie mam normalnego rytmu, nie mam ruchów, ani punktów odniesienia. Nie mam wolności. Nie mam siebie, takiej jaką lubię.
Mam w domu, ze mnie wyciśniętą, niewytłumaczalnie osobną, ale jednak mną będącą samotną matkę. Matkę od wszystkiego. Pracującą, ogarniającą, samodzielną. Matkę proszącą, każącą, dbającą, uczącą, pouczającą. Matkę szukającą, błądzącą, wymykającą się. Matkę nieobecną. Matkę patrzącą, słuchającą, analizującą. Matkę samą siebie kontrolującą. Matkę zamkniętą. Matkę, której mam dość.
Jadę w awaryjnym trybie, bez instrukcji, gwarancji, bez serwisu. Znam wielu rodziców w takiej sytuacji. Z lotu ptaka musimy wyglądać zupełnie irracjonalnie. Oczywiście, że damy radę, nikt z nas nie rozłoży rąk, ale może warto wykorzystać ten moment na czułe spojrzenie na domy własne. Może ten czas jest po to, żebyśmy zrozumieli, że możemy szukać zupełnie nowych rozwiązań dla naszych rodzin? Może nie ma co czekać na stare życie, czy ktoś je jeszcze pamięta? Przyznam się szczerze, nałykałam się „Durrellów” na HBO, to serial o wdowie z dziećmi, która ucieka z nimi od nudnego i samotnego życia w Londynie na Korfu. Inspirujące. Na początek myślę o małej komunie na lato. Chcę dużo życia w życiu. Chcę mieć pełną budę.
Ilość komentarzy: 9!
Wszystko na temat i w punkt. Mam to samo. Praca która jeszcze dodawala mi skrzydeł jest mi obrzydzana zamknięta szkoła i bólem głowy co z juniorem…nikt tego nie zrozumie kto ma duże dzieci. Coś co było standardem życia i podstawą macierzyństwa pękło….nie ma opieki do dzieci nie ma pracy nie ma mnie….
Całe szczęście jesteś i zaraz wszyscy będziemy w lepszym punkcie. Może właśnie mówienie o tym jest jakimś rozwiązaniem. Ja czułam się skrępowana pisząc na ten temat, ale jak wiem, że jest nas więcej to poczułam się mniej samotna.
Bardzo w Punkt. Dziękuje!
I ja.
Czy to nie Pani opowiadała o tym, że dzieli się opieką z ojcem dzieci 50:50? Trochę głupio mówić, że jest Pani matka samotną. Co drugi tydzień może Pani nią nie być.
proszę czytać ze zrozumieniem. nie bywam mamą, jestem nią non stop.
Ja czytam ze zrozumieniem. Może Pani nie pisze ze zrozumieniem. Nazywa się pani „samotną”, „samodzielną”. Nie fair, wobec drugiego rodzica.
ale kiedy ja właśnie piszę o sobie i o swoim macierzyństwie. drugi rodzic, osobny, samodzielny nie ma z tym nic wspólnego. proszę patrzeć szerzej.
Pani Ewo, komu jest głupio mówić? Czy może Pani jest głupio czytać? Piszmy proszę o sobie i swoich odczuciach, bez narzucania komuś naszego świata. Proszę opisać swoje doświadczenia samotnej / samodzielnej matki. A obiecuję, że nie podważę ani jednego Pani uczucia, ani jednej myśli, która Pani towarzyszy w tym doświadczeniu.