Legalne brudaski

Legalne brudaski

Bardzo rzadko bywam w centrach handlowych, ale tak się złożyło, że byłam ostatnio w jednym. Przechodząc przez pasaż usiany witrynami sklepowymi, przystanęłam przy jednej z nich. Pastelowa sukienka z wyciętymi plecami mnie zahipnotyzowała. To był mały manekin, a sukienka była dla małego człowieka. Mieszka ze mną ktoś, na kim ta sukienka leżałaby jak ulał. Tylko ten kolor, barwa kości słoniowej, i ta czystość materiału mnie odstraszyły. Przecież moja córka nie może nosić takich ubrań. Znaczy się – może nosić, ale nie umie, bo po kilkudziesięciu minutach takie ubranko wygląda jak ze śmietnika, więc to nieekologiczne rozwiązanie. I tak rozmyślam: Kupić sukienkę na 5 minut zadowolenia mojego oka? Produkcja tego materiału nadwyrężyła przecież Matkę Ziemię, zszycie tego kosztowało godziny życia słabo opłacanej kobiety w Bangladeszu, transport zostawił spory ślad węglowy… I mogłabym tak wymieniać dalej, nakręcona tematem krzywdy wyrządzanej światu przez przemysł tekstylny. Myślicie o tym, przebierając dziecko w coś, co ma was zadowolić estetycznie czy też trafić w gusta waszych followersów na Instagramie? Ja czasami myślę. I nie kupuję ubrań, by moje dzieci wyglądały ładnie, kupuję nowe dopiero, kiedy starsze są tak za małe lub tak zdarte, że można posądzić moje dzieci o bycie bezdomnymi.  

Oczywiście czasami wam zazdroszczę – tym wszystkim, którzy mają wystylizowane dzieci. Takie czyste, jak z katalogu. Taki dobrobyt z tych wszystkich zdjęć w internetach bije.  Idealne kadry życia, które wiemy, że nie istnieją. Jak to robicie? Bijecie je? Przekupujecie? Wiedzą, że jak się pobrudzą, to czeka je straszliwa kara? Dajecie dobry przykład? No, jak to robicie? Przecieka mi przez palce złośliwość, bo co złego w tym, że uprawia się z dziećmi przebieranki, że ładnie wyglądają, mają superciuchy? Nic, nic w tym złego, ja po prostu nie potrafię. I egzemplarz, który mi się trafił, codziennie powinien cały trafiać do pralki (pozdrawiam serdecznie przedszkole Wierki, które jest tak dzikie jak ona). Jej ubranka mają specyficzny odcień szarości. Żadna chemia tego nie dopierze, a co dopiero soda czy inne ekopomysły. Kreski i kropki z flamastrów, plamy lakieru do paznokci oraz resztki śniadania to elementy składające się na strój mojej córki. Syn aktualnie mniej ekspresyjnie poznaje świat, to inny temperament, a może to uważność. On skupia się na czynności, jaką na przykład jest wlanie mleka do kubka, a córka robi to tak, że w nalewanie są też zaangażowane stół i podłoga. Gdy Wiera maluje, nie ogranicza się kartką, tak samo jak nie ogranicza jej materiał obuwia, gdy widzi kałużę – zawsze do niej wskoczy i się potapla.

„Żadna chemia tego nie dopierze, a co dopiero soda czy inne ekopomysły. Kreski i kropki z flamastrów, plamy lakieru do paznokci oraz resztki śniadania to elementy składające się na strój mojej córki”.

Oboje drą łachy, wspinając się po skałach czy spadając z drzew na kamienie. Czasami spojrzą na dziurę czy plamę i pod nosem do siebie mówią krótkie „to nic”. To cytat ze mnie – przy wywrotkach, mazaniu, brudzeniu, darciu, pruciu, moczeniu się mówię „to nic”. Jakoś tak odruchowo, chociaż czasami to nie jest „nic”, bo będę musiała pójść po ręcznik papierowy/ ścierkę/mopa/gąbkę/wstawić pranie/kupić nowe. Męczy mnie, że tyle to trwa, że jeszcze z tego nie wyrosły, ale w głowie mi się nie mieści, żeby robić z tego awanturę. Zachowałam w pamięci rozmowę z psycholożką, gdy martwiłam się, że Ignaś nie używa sztućców do jedzenia. Pani zażartowała, że przecież do trzydziestki się nauczy. Och, jak mi było lżej, no tak, nie ma się co przejmować, przecież nie będzie jadł rękoma całe życie… Ale on ma już 7 lat i jak tylko może, to je rękoma, ryż też. Robię wdech i wydech – ma chłopak jeszcze 23 lata, żeby się ogarnąć.

Ale są momenty, gdy ten brud mnie bawi. Uwielbiam sytuacje, gdy moje dzieci kąpią się w kałuży, a inne dzieci chcą na nich naskarżyć: „Proszę Pani, oni leżą w kałuży!” – a ja na to: „No, przecież widzę, coś nie gra?”. I dostrzegam w spojrzeniu dziecka, że niszczę mu obraz świata, walą się jego fundamenty. (Jestem złośliwa, to cecha dziedziczna wśród Kaszubów, tego nie da się zmienić, ani nad tym zapanować). Moja mama mówi „Brudne dzieci to szczęśliwe dzieci”. I tak, jak nie cierpię takich powiedzonek – równie mocno jak prawd życiowych z herbatek Yogi Tea – tak w tym znajduję pewne ukojenie. Codziennie mam dowód, że dzieci są szczęśliwe albo mam usprawiedliwienie wrodzone w polską tradycję dla naszego bycia brudasami. Prawda jest gdzieś pośrodku.

Dawno temu moja piękna kuzynka pomagała mi z Ignasiem i po dniu spędzonym z nim zapytała, czy noszę jakiś specjalny strój, gdy się nim zajmuję? Trochę mi zajęło, żeby skumać, że on jest tak brudny i tak brudzi, że kiedy się z nim obcuje, ewidentnie wskazana jest odzież robocza czy chociażby fartuch. Czemu mi nie przyszło to do głowy? Czyżbym nigdy tak ładnie się nie ubierała, żeby mi było szkoda moich ubrań? Niestety muszę się przyznać, że często jestem matką z tych, co w dresie i z brudnymi włosami przemierzają świat, na beja. Tylko w pewnym momencie to już nie była konieczność (bo bez kitu, czasami nie da się inaczej wyglądać z dwójką małych dzieci, kiedy stary jest gdzieś w świecie), a korzystanie z wymówki, jaką jest dwójka małych dzieci. Sorry, mam dzieci = nie muszę o siebie dbać. Przecież ja nawet nie sikam w samotności, a co dopiero mam umyć włosy czy podmalować oko. Sorry, mam dzieci i zakładam na siebie co popadnie. Sorry, mam dzieci i nie mogę pójść na siłownię/manicure/opalanie/zakupy/plotki z koleżankami. Sorry, Julita, ale one już trochę podrosły i możesz założyć coś ciekawszego na siebie. Tak, prawda to. Chcę lepiej wyglądać. Mam teraz taką potrzebę. Kupiłam kosmetyk do malowania buzi oraz obcisłe body i nowe jeansy. I taka odświeżona, wystrojona poszłam z dziećmi zjeść na miasto. Wierka wytarła łapki (całe w sosie) o moje spodnie, a na mój wściekły wzrok odpowiedziała – „No co? Nie było serwetki”. A Wojtuś, mój konkubent, który starał się nie parsknąć, wyszeptał, że ludzie w Witkacu kupują brudne spodnie za tysiaka. Niech tak będzie, będę sobie wyobrażać, że to są plamy za tysiaka. Od razu mi lepiej. Hajsu nigdy za wiele. Niedawno, kiedy kupowałam kapelusz w secondhandzie, Pani sprzedająca zwróciła mi uwagę, że ten, który wybrałam jest troszkę przybrudzony i może lepiej, żebym kupiła jakiś inny. „Troszkę przybrudzony, to tak jak ja” – odpowiedziałam.