psycholog

Złość nie jest zła

Rozmowa z Agnieszką Stein

Złość nie jest zła

Jestem zły oznacza w języku polskim „jestem złym człowiekiem” i „złoszczę się”. Warto się nad tym chwilę zastanowić, bo to, że się złościmy, wcale nie czyni z nas przecież złych ludzi.

Przyznam się wam szczerze, że sama bardzo potrzebowałam tej rozmowy. Złość jest trudna. Trudno ją przeżywać, trudno towarzyszyć komuś, kto w niej jest. Trudno ją zrozumieć i trudno mieć do niej serce i cierpliwość. Trudno ją zaakceptować i umieć docenić. Niby coś tam o niej wiemy, niby znamy mechanizmy i metody radzenia sobie z nią, ale kiedy przychodzi, zachowujemy się w podobny sposób, często bywamy bezradni.

Złość dziecka jest wołaniem o pomoc, którego nie można ignorować – ten komunikat jest nie do przecenienia, powtarzam to sobie po kilka razy od kilku dni i staram się nauczyć spokoju. Ta nauka dla nas rodziców powinna być obowiązkowa, bo nie wszyscy mamy dobre życiowe doświadczenie w tym temacie. Całe szczęście, dziś złość bywa bardziej akceptowalna, lepiej ją rozumiemy i dlatego przestajemy traktować ją jak wroga.

Przeczytajcie, co na temat złości powiedziała psycholog Agnieszka Stein. Ciekawa jestem, jak odbierzecie jej słowa, ja przyjmuje wszystko.

*

 

O czym jest złość?

O bardzo wielu rzeczach. Po pierwsze o tym, że nasze zasoby są na wyczerpaniu. O tym, że różne rzeczy, które robimy, by zadbać o siebie, nie odniosły skutku i teraz już jest bardzo źle. Ludzie mówią, że w złości jest też dużo bezradności. Jest też o tym, że postrzegamy coś jako zagrożenie i tak na to reagujemy. W naszych czasach niewiele tych zagrożeń jest, nazwijmy to fizycznych, większość to są zagrożenia emocjonalne. Juul to opisuje tak, że złość się pojawia wtedy, kiedy człowiek czuje, że nie jest dla kogoś ważny, że nie liczą się jego potrzeby, że nikt go nie bierze pod uwagę. Czyli nie zagrożenie fizyczne, ale takie z kategorii relacji między ludźmi.

Czyli złość jest też trochę o strachu?

Jest. Od strachu do złości jest blisko i na odwrót.

Złość, poza tą wywołaną zagrożeniami fizycznymi, jest też odzwierciedleniem naszego sposobu myślenia o danej sytuacji. Tam, gdzie oceniamy innych, kiedy interpretujemy czyjeś zachowanie, jako intencjonalne, ze złej woli, przeciwko nam, wtedy pojawia się złość. Również wtedy, kiedy mamy taki rodzaj myślenia, że ktoś coś musi, powinien, że coś mi się należy, że mam do czegoś prawo, kiedy mamy oczekiwania. Wtedy też pojawia się złość na samego siebie, kiedy mamy takie poczucie, że coś powinniśmy zrobić, czegoś od siebie wymagamy, a to się nie udaje.

Czyli złość pojawia się wtedy, kiedy czytamy sytuację przez siebie, nie widzimy jej takiej, jaką jest?

Złość się pojawia częściej, gdy ludzie biorą bardzo do siebie, to co robią inni. Jeśli wiem, że to, co mówi mi ktoś nie jest o mnie, tylko o tym, co ta osoba przeżywa, czego potrzebuje, to niezależnie od tego, jakich słów użyje, to przeważnie złość się nie pojawi. Ja wtedy wiem, że ktoś powiedział coś przykrego nie dlatego, że ja coś zrobiłam, tylko dlatego, że on nie poradził sobie z emocjami.

Pomyślałam, że złość jest o ważności. O ważności relacji, o ważności potrzeby.

To, co powoduje złość, to zawsze są dla nas ważne rzeczy. Niezależnie od interpretacji innych, dla nas jest to ważne. To jest też trochę o szacunku do samego siebie.

Mam takie wrażenie, że dopiero teraz złość wychodzi z cienia, że wcześniej była na tyle nieakceptowalna, że ludzie nie pozwalali sobie na zajmowanie się nią.

Dla wielu ludzi nadal zaskoczeniem jest to, że złość jest nam potrzebna, że to coś, co nam służy.

Z akceptacją jest bardzo różnie. U chłopców na pewno jest bardziej akceptowalna niż u dziewczyn. Jeszcze niedawno było tak, że u mężczyzny była bardziej akceptowalna niż u kobiet. Kiedy dzieci wyrażały złość między sobą, to też mam takie poczucie, że to było bardziej akceptowalne niż kiedy wyrażały ją w stosunku do rodziców. Wiele osób dostało taką informację, że złość jest zła i że nie można jej przeżywać.

Czasem czujemy brak akceptacji naszych trudnych emocji. Czy usiłujemy wtedy uniknąć odpowiedzialności za nie?

To jest tak, że jeżeli moja złość jest nieakceptowalna, to to, że ja zwalę winę za moją złość na kogoś, to jest sposób, żeby siebie ochronić. Bo już wtedy mówię: „to nie ja jestem ta niedobra, tylko ty mnie do tego doprowadziłeś”.

Taki komunikat często dostawaliśmy będąc dziećmi od naszych opiekunów.

Tak. Bardzo dużo dorosłych żyje w takim poczuciu, że to z nimi coś było nie tak. Alice Miller o tym pisała, że dziecko w ogóle tak ma, że chce ochronić rodzica. W takim sensie, że dziecku trudno jest przyjąć, że coś jest winą rodzica, żeby zachować jego dobry obraz. Woli myśleć, że to z nim jest coś nie tak, wziąć wszystko na siebie. Raz, że kultura temu sprzyja, a dwa, że dzieci bardzo łatwo się temu poddają.

Myślę też, że większość ludzi ma różne doświadczenia ze złością, nie tylko same złe. Mamy przecież na koncie wiele konstruktywnych przypadków, w których ktoś się nami zaopiekował. Bardzo mało jest ludzi bez takich doświadczeń. Więc ta nauka radzenia sobie z trudnymi emocjami nie jest od zera, na ogół jest już jakaś baza.

Zanim pomówimy o nauce, przyjrzyjmy się dziecięcej złości. Od kiedy się pojawia?

Myślę, że od urodzenia. U maleńkiego dziecka bardzo trudno odróżnić złość od strachu. Kiedy próbuję sobie wyobrazić moment, w którym można zobaczyć złość u małego dziecka, to jest sytuacja skrępowania jego ruchów. Unieruchomienie, którego ono nie chce, wywołuje bardzo silną reakcję, którą wyczuwam jako bliską złości. Ale u maleńkich dzieci bardzo trudno rozpoznać złość.

Są badania, w których reakcje dziecka ocenia się po dźwiękach, które wydaje, i w zależności od informacji i płci te dźwięki są różnie interpretowane. Jeżeli dziecko krzyczy, płacze i ludzie dostają informację, że to jest chłopiec, to interpretują to jako złość. Jeśli dostają informację, że to jest dziewczynka, to interpretują to jako strach albo ból. Bardzo szybko nakładamy filtr na emocje dzieci w zależności od płci.

Kiedy złość jest bardziej czytelna?

Po pierwszym roku życia – złość jest już wtedy ewidentna i jest jej więcej. To jest już taka sytuacja, kiedy działanie koncentracji, pamięci procesów poznawczych dziecka pozwala na taką sytuację. Dziecko czegoś chce i zabranie tego obiektu sprzed jego oczu powoduje złość – ono już pamięta czego chce, kiedy to coś zniknie z pola widzenia. Trudno już to pomylić ze strachem, choć gdzieś pod spodem jest to właśnie o tym, że poczucie bezpieczeństwa zostało zachwiane, bo w tym wieku ono opiera się na tym, że jeśli czegoś chcę, to mogę to dostać.

Kiedy rozmawiam z rodzicami dzieci w różnym wieku, to każdy mówi: „teraz jest najtrudniej, moje dziecko non stop się złości”. Dzieci często się denerwują.

Ludzie w ogóle często się złoszczą. Jedni mniej, drudzy więcej, ale się złoszczą. Dzieci pewnie częściej niż dorośli, bo ich mózg jest niedojrzały i mają mniej sprawne mechanizmy regulacyjne. Jest łatwiej o te emocje.

Mechanizmy regulacyjne?

To coś, co pozwala nam rozpoznać, co się dzieje w ogóle i zrozumieć, co dzieje się z nami. Albo coś, co pozwala zdecydować, w jaki sposób to, co się z nami dzieje chcemy wyrazić, na przykład właśnie złość. Dziecko ma mniej sposobów na wyrażanie złości. Zwłaszcza, że kiedy jesteśmy już w silnej złości, to działają tylko te sposoby, które już dobrze znamy. Nie działają takie, o których raz usłyszeliśmy.

O, to chyba jest też o nas, dorosłych. Na ogół w złości zachowujemy się tak samo.

Często jestem pytana o to, jakie są sposoby radzenia sobie, kiedy jestem już w złości. No i kłopot polega na tym, że nawet jeśli coś zaproponuję, to w tej silnej złości nie ma się do tego dostępu. Mamy dostęp do tego, czego już używaliśmy jako zachowania. Chodzi o to, żeby w spokojnych sytuacjach wytrenować sobie, że jeśli dziecko płacze, to nie mówię mu: nie płacz, tylko: widzę, że płaczesz. Ta reakcja staje się trochę automatyczną i będzie w stanie uruchomić się w silnej złości. Więc jeżeli dam komuś wskazówkę, co ma powiedzieć i będzie próbował to zrobić pierwszy raz w silnej złości, to to nie wyjdzie. To jest stan, w którym my nie mamy do takich rzeczy dostępu.

Dlaczego, oprócz kwestii rozwojowych, dzieci złoszczą się tak często?

Drugim powodem jest sposób, w jaki je traktujemy. Dużo dziecięcej złości bierze się z takich sytuacji, w których dziecko coś mówi i to nie jest traktowane poważnie. W których dziecko mówi, że coś narusza jego granice, a my to ignorujemy i naciskamy na nie. To takie sytuacje, kiedy my, dorośli mamy oczekiwania, które trudno dziecku zrealizować. Albo kiedy dzieci komunikują nam swoje ważne potrzeby, a dla nas one są trudne do wzięcia pod uwagę. Myślę, że gdybyśmy inaczej traktowali dzieci, to one by się złościły dużo mniej.

Złość dziecka jest ważnym komunikatem dla rodzica?

Zdecydowanie. Złość dorosłego jest głównie komunikatem dla niego samego. Owszem, jak się zezłoszczę i to po mnie widać, to inni pewnie też mogą to wziąć pod uwagę, ta wiedza coś im da, może mogą się wtedy inaczej zachować. Ale to przede wszystkim wiedza dla mnie, mogę to rozpoznać i zdecydować, co z tym zrobić. Natomiast złość małego dziecka jest komunikatem dla jego opiekunów. Jest wołaniem o pomoc.

To jak to jest? Gdyby moje dziecko poprosiłoby mnie o pomoc spokojnie, to rzuciłabym wszystko, a kiedy przychodzi z tym samym, ale komunikując to złością, to ja się boję albo sama wpadam w złość?

To nie jest taka trudna rzecz, żeby przestawić sobie w głowie, że jeśli dziecko się złości, to ono mówi: nie radzę sobie, przerosła mnie sytuacja. Natomiast bardzo często w naszym społeczeństwie mówi się, że dziecko miało atak złości, że ma histerię. To jest taki sposób mówienia o tym, jakby ta złość pojawiła się znikąd. Jakby tylko przeskoczył jakiś impuls i nagle ona jest. Mam też wrażenie, że dorośli często mówiąc o dziecięcej złości, wyrażają się o niej tak, jakby dziecko celowo się w ten stan wprowadzało. Trochę dla frajdy. Czyli nic mu nie jest i nagle – eksplozja. Myślę, że takie zrozumienie, że złość się pojawiła, bo dziecko z czymś sobie nie poradziło, czegoś było za dużo albo było za trudne – dla niego naprawdę niewiele trzeba, żeby tak było – bardzo pomaga. Z tym, że to pomaga nam w spokojnych sytuacjach, natomiast kiedy ludzie są w silnych emocjach, to niezależnie od tego, czy są dziećmi, czy dorosłymi, trudno jest im zobaczyć perspektywę drugiego człowieka. W złości jesteśmy bardzo nakierowani na własne cele.

I awantura gotowa.

Załóżmy, że moim celem jest bezpieczeństwo dziecka albo zdrowie, które bardzo dużo uruchamia. Na przykład temat niezałożonych kapci nakręca cały film, że dziecko zachoruje. Wtedy widzimy tylko te kapcie i nic więcej. Nie widzimy perspektywy dziecka. I awantura gotowa.

Dodatkowo trochę mamy tak, że ludzie zarażają się od siebie emocjami. Jeśli ktoś przeżywa różne emocje, to my się z nimi synchronizujemy i można się zsynchronizować w stronę spokoju, ale też można iść w stronę złości.

W kierunku złości chyba nawet łatwiej?

Różnie. Powiedziałabym, że taka umiejętność pozostania w spokoju, kiedy ktoś jest w złości, jest do wyuczenia, ale potrzebny jest do tego trening, a my dorośli wchodzimy przeważnie w życie bez niego. Dlatego, że sami nie mieliśmy prawa się złościć, a co dopiero komuś w złości towarzyszyć, bo to wymaga znowu bardzo dużej akceptacji tego, że złość jest w porządku.

Co to znaczy towarzyszyć dziecku w złości?

Mam poczucie, że na takim podstawowym poziomie, to jest właśnie zachowanie spokoju. Dać dziecku swoją obecność i mieć świadomość, że ono będąc w złości, ma potrzebę poczucia, że nie jest samo. Dorośli często chcą wszystko przyspieszyć, czyli chcą, żeby dziecko już przestało się złościć, podobnie jest z płaczem. A to nie działa, tu trzeba dać dziecku czas, który ono potrzebuje.

Czego dzieci potrzebują oprócz naszej obecności?

To są różne potrzeby – niektóre dzieci chcą się przytulić albo być wzięte na ręce czy na kolana, ale są też takie, które potrzebują, żeby ich nie dotykać albo do nich nie mówić. Jest spora grupa, która wymaga bardzo niewielu bodźców. Czasem rodzice przynoszą mi nagrania i na nich wyraźnie widać, że kiedy dotykają złoszczące się dziecko, to tej złości robi się jeszcze więcej. Dotyk i słowa to komunikaty do racjonalnej części mózgu, czyli tłumaczenie. A jest tak, że te rzeczy, które odwołują się do rozumu, w złości nie działają. Tłumaczenie, przekonywanie, oczekiwanie, że dziecko ma coś wyjaśnić, uspokoić się, nie krzyczeć, nie płakać – nic z tego nie zadziała.

To co poskutkuje?

To, co działa najczęściej, to powtarzanie tego, co dziecko mówi i nazywanie tego, co się dzieje. Możemy powiedzieć: widzę, że jest ci trudno, jestem z tobą.

Co się dzieje z dzieckiem, którego rodzic nie umie towarzyszyć w złości?

Jest taka bardzo popularna metoda na radzenie sobie z trudnymi emocjami dziecka: wyjdź do swojego pokoju i wróć, kiedy się uspokoisz. To jest ignorowanie tego, że dziecko się złości.

Koniecznie ignorowanie? Może to brak narzędzi, żeby mu pomóc? Może to chronienie go przed naszą złością, bo czujemy, że napływa.

Jeżeli narzędziem jest zachowanie spokoju, to powtarzam, że to jest do wyuczenia, trzeba nad tym pracować. To, co najbardziej przeszkadza, to zostawianie dziecka, ignorowanie go. Rodzice tak robią, bo takie mają doświadczenie ze swojego życia i dlatego, że takich porad jest też bardzo dużo. Rozumiem perspektywę rodzica, który ma takie doświadczenie, taką znalazł radę, widzi, że tak postępują inni, jemu będzie trudno zrobić coś inaczej.

Wróćmy do dziecka, które odesłaliśmy do pokoju, co się z nim dzieje?

Dzieci reagują na dwa sposoby – są takie, które to prowadzi do eskalacji. Czyli, jeśli w tej złości jest jakiś komunikat do rodzica, którego on nie słyszy, albo udaje, że nie słyszy, jakoś ignoruje, to jedną ze strategii jest wysyłanie coraz mocniejszych komunikatów, aż wreszcie, któryś dotrze. Dzieci robią wtedy coraz bardziej niebezpieczne rzeczy, na przykład rzucają czymś, mówią trudne dla rodziców słowa, wszystko w nadziei, że ktoś to usłyszy. Zdarza się, że to są bardzo trudne zachowania i widać, że chodziło dokładnie o to, by rodzić zareagował. Kiedy dorosły pierwszy raz mówi: słuchaj, staram się ciebie zrozumieć, chciałbym wiedzieć, co się dzieje, to te bardzo mocne zachowania się powoli wyciszają. To jest trudne, zwłaszcza, kiedy mówimy o nieco starszych dzieciach, dwulatek używający maksimum możliwości swojego wyrazu to jest inna sytuacja niż dziesięciolatek.

Drugi kierunek, w którym idą dzieci, to jest chowanie złości do środka, tłumienie jej i zdarza się wtedy, że ta złość wydobywa się przez ciało, czyli dziecko zaczyna mieć różne psychosomatyczne trudności. Zdarza się, że złość pojawia się w innych sytuacjach o niewiadomym pochodzeniu albo przypadki, które wyprowadzają dziecko z równowagi, zdarzają się częściej.

Jest część ludzi, która dość skutecznie tłumi złość. Należy jednak pamiętać, że zagłuszanie jednej emocji powoduje tłumienie wszystkich pozostałych. Blokowanie złości powoduje, że ma się słabszy kontakt ze wszystkimi swoimi emocjami, również tymi przyjemnymi. I wynik jest taki, że mniej się czuje swoje ciało, bo właśnie przez nie odczuwa się emocje. W związku z tym, jeśli ludzie tłumią emocje, to gorzej odczytują sygnały płynące ze swojego ciała. To powoduje duży spadek jakości naszego życia. Kolejną konsekwencją tłumienia złości jest to, że trudniej jest nam zrozumieć, przyjąć i zobaczyć emocje innego człowieka. Czyli jwąli ja nie przyjmuję swojej złości, to małe są szansę, że zobaczę i będę umiał towarzyszyć w czyjejś.

Jaki komunikat dostaje dziecko pozostawione bez wsparcia?

Jesteś OK, akceptowany, jeśli zachowujesz się w ładny sposób. Ta część twojego życia, która wiąże się z przeżywaniem silnych emocji, jest wstydliwa, nie pokazuj jej. Naturalnym mechanizmem człowieka jest to, że niektóre emocje pokazuje się tylko w bliskich relacjach, ale nie może być tak, że pewnych kawałków mojego życia nie mogę pokazać nikomu. I to jest nie tylko o tym, co się dzieje z dzieckiem, ale o tym, co się dzieje z relacją. Niezależnie od wieku, jeżeli jestem z kimś w relacji, w której nie mogę pewnych obszarów pokazać, bo ona ich nie przyjmie, to im tych obszarów jest więcej, tym ta relacja jest płytsza. Coraz więcej jest takiego mojego życia, które jest wyłączone z tej relacji. Dla rodziców to będzie taka sytuacja, kiedy coraz mniej rozumieją swoje dziecko.

Dzieci mają dużo silnych emocji i mówią takie rzeczy, że chcą się wyprowadzić, że kogoś nienawidzą, że ktoś jest głupi, i jeżeli dostają taką informację, że nie mogą się tym dzielić, to wszystko zachowują dla siebie. Ale to, że to zachowują, nie powoduje przecież, że to zniknie. To wciąż jest, ale rodzic już o tym nie wie. To dobrze widać u nastolatków. Młodzi ludzie piszą różne rzeczy do znajomych albo w pamiętnikach, a rodzice – kiedy to odkryją – mają takie poczucie, że kompletnie nie znają swojego dziecka.

Jak z wiekiem zmienia się wyrażanie złości?

Kiedy dziecko jest bardzo małe, to w wyrażaniu złości główny udział bierze całe ciało. Czyli rzucanie się, bicie, kopanie, ciskanie przedmiotami. Potem dzieci mają takie sposoby – też przez ciało – jak tupanie, zaciskanie pięści, warczenie, robienie groźnych min. Im dziecko jest starsze, tym częściej wyraża złość słowami. Często to są bardzo mocne słowa, powiedziałabym teatralne. Dziecko ma poczucie, że żeby wytłumaczyć coś dorosłemu, musi dobrać takie słowa, które pokazują, jaka to jest poważna sprawa. Żeby dorosły mógł sobie wyobrazić, jak to jest. Wszyscy zresztą mamy taki mechanizm – jeśli ja ci zrobię przykrość, to poczujesz, jak ja się poczułem. Nie tylko dzieci tak robią.

Jak uczyć dziecko radzić sobie ze złością?

Myślę, że możemy uczyć dziecko tylko tego, co sami umiemy. Czyli to jest przede wszystkim pytanie, jak samemu uczyć się coraz lepiej radzić ze złością.

Mam poczucie, że opieka nad dzieckiem to pewne biologiczne wyposażenie naszego gatunku, jaskiniowcy też to przecież robili, więc jeżeli ja sobie dobrze radzę ze swoją złością, to mam poczucie, że nie trzeba żadnej specjalnej wiedzy, by wesprzeć dziecko. Dzieci mają w sobie naturalne mechanizmy do uczenia się, radzenia sobie ze złością i potrzebuje tylko odpowiedniej liczby modeli, poczucia bezpieczeństwa i bycia z ludźmi, którzy są dla nich ważni. Nie potrzebuje jakiegoś specjalnego nauczania. To jak z nauką mówienia. Czego dziecko potrzebuje, by nauczyć się mówić? Tego, by ktoś do niego mówił i tego, by ktoś słuchał. Potrzebni są mu ludzi, którzy przy nim rozmawiają, nic więcej.

Chcę też powiedzieć, że to wcale nie jest takie oczywiste, że to ja muszę nauczyć dziecko radzić sobie ze złością. Dzieci mają dużo ważnych dorosłych wokół siebie i mogą się tego nauczyć od kogokolwiek, kto robi to w konstruktywny sposób i kto ma z nimi dobrą, bliską relację. Jeżeli dziecko ma rodzica, któremu trudno radzić sobie ze złością, to ono nie jest skazane na ten sam problem, bo może nauczyć się tego z innej bliskiej relacji. Ale generalnie tak to działa, że żeby nauczyć się brać odpowiedzialność za swoją złość, trzeba spotkać na swojej drodze takich ludzi, którzy to potrafią.

A te pomysły z rysowaniem złości, darciem kartek, waleniem w poduszkę?

Najczęściej dzieci nie chcą tego robić, co najmniej z dwóch powodów. Po pierwsze: dorośli tego nie robią. Po drugie: jeśli małe dziecko chce tą złością coś przekazać, to to jest komunikat, który ono chce skierować do osoby, nie do poduszki. O tym, że jest mu trudno, chce powiedzieć mamie. Jeśli zdarza się tak, że dziecko w złości kopie w szafkę, to robiąc to całą twarzą, jest zwrócone do rodzica i upewnia się, czy mama lub tata to widzą. To też jest komunikat dla rodzica.

Właściwie jedynym miejscem, w którym dzieci korzystają z tego typu sposobów, jest przedszkole. Miejsce, w którym nie ma przy nich najbliższej osoby i dziecko zdaje sobie sprawę, że pani jest miła i potrafi wesprzeć, ale to nie jest tak głęboka relacja, jak z rodzicami.

Częściej w domach są chyba wykorzystywane metody oddechowe, ale tylko tam, gdzie rodzic je wykorzystuje. To jest coś, co się robi razem – można wspólnie robić głębokie wdechy i wydechy. Albo to są jakieś sytuacje fizyczne, czasem wystarczy razem się położyć.

Czyli znowu obecność drugiej osoby.

My, dorośli też bardzo potrzebujemy do radzenia sobie ze złością kontaktu z drugim człowiekiem i korzystamy z tego zdecydowanie za mało. Jeżeli nie mamy wystarczająco dużo takich dobrych kontaktów z ludźmi, którym otwarcie możemy mówić o naszej złości (co mnie złości? dlaczego mnie złości? co się stało ze mną, że się zezłościłem?) to może być tak, że będziemy sobie radzić z tą złością coraz gorzej.

Taką sytuacją, która natychmiast przychodzi mi do głowy, jest sytuacja matki, która jest sama z dzieckiem przez 9 godzin. Matka musi bardzo dużo w sobie pomieścić, bo z dzieckiem sporo się dzieje i wszystkie emocje idą na nią, a ona nie ma co z nimi zrobić. Kiedy przychodzą do mnie kobiety, które mówią, że coś jest z nimi nie tak, że boją się wyrządzenia krzywdy swojemu dziecku, to najczęściej dalszy ciąg tej historii jest taki, że mąż dużo pracuje, a ona od rana do wieczora sama siedzi z dzieckiem. Przez cały dzień taka matka nie ma żadnego znaczącego, głębokiego kontaktu z dorosłym, cały czas spędza tylko z dzieckiem albo dwójką. I to są okoliczności, w których trudno funkcjonować i sobie radzić. To bardzo nienaturalna sytuacja.

Przychodzi taki wiek dziecka, w którym możemy oczekiwać, że ono będzie lepiej rozpoznawać swoje emocje, czyli radzić sobie z nadchodzącą złością?

Myślę, że jeśli to się dzieje w relacji, to znaczy, że ja jestem obok i też to widzę. Kiedy dorośli opowiadają mi o złości swojego dziecka, pytam, co było wcześniej. Okazuje się, że ten trudny moment zaczął się 15 minut wcześniej, a rodzice nie zareagowali, bo bardzo chcieli coś od dziecka uzyskać. To jest sytuacja pt. 50 razy mu mówię, żeby się ubrał. Mówię to raz, drugi, ono nie reaguje, podnoszę głos, dziecko jest w coraz większym napięciu, a ja wygłaszam coraz trudniejsze rzeczy. Też jestem w emocjach i w pewnym momencie obie strony już płyną w tej złości. I to jest taka sytuacja, w której nie tylko dobrze byłoby, żebyśmy rozpoznali, co się dzieje z nami, ale też zauważyli, że dziecku jest równie trudno i że to jest moment, w którym należy się zatrzymać. Myślę, że też warto zapamiętać, że jeśli ludzie są w emocjach, niczego się nie uczą. W złości niczego nie nauczymy dziecka, ani ono nie przyjmie żadnej lekcji.

Od razu przychodzi mi do głowy sytuacja w przedszkolnej szatni, kiedy odbieram moje dzieci. Mam w głowie już jakiś plan, spieszę się, a one się nie chcą ubierać. Wtedy we mnie narasta złość.

To jest dobry przykład, bo to jest taka sytuacja, na którą możemy się przygotować. Warto wziąć pod uwagę, że dziecko cały dzień miało bardzo dużo bodźców, jest bardzo zmęczone, a po drugie cały dzień musiało dostosowywać swoje tempo do tempa innych ludzi. I to jest taki moment, że może jest już dla niego wszystkiego za dużo i może potrzebuje chwili, żeby być w swoim tempie. Myślę też, że robienie jakichkolwiek planów po przedszkolu i to jeszcze wymagających pośpiechu, jest trochę proszeniem się o kłopoty, bo wiadomo, że będzie trudno. Dziecku w wieku przedszkolnym niełatwo jest zmobilizować się rano, a o 17 to może być wręcz niemożliwe.

Kiedy złość dziecka powinna nas niepokoić?

Myślę, że to nie złość dziecka powinna nas martwić, tylko to, że my sobie z nią nie radzimy. To jest sygnał, że sami potrzebujemy pomocy.

Może być dziecko, które złości się dużo, często, mocno, ale rodzic jest spokojny, ma poczucie, że sobie z tym radzi, że wie co robić i wtedy ta złość nie jest dla niego niczym przerażającym. Może być też tak, że dziecko złości się w bardzo delikatny sposób, a rodzic jest tym kompletnie przerażony i potrzebuje wsparcia.

Złość u dzieci może wynikać z ich temperamentu?

Tak, są dzieci, które bardziej na zewnątrz przeżywają różne rzeczy i robią to w bardziej energiczny sposób, ale są też te bardzo delikatne i subtelne, które doświadczają złości po cichu. Myślę nawet, że te drugie dzieci mają trudniej, bo mocny sygnał zauważymy, nawet jeśli źle go odczytamy, a subtelny komunikat może nie być wzięty pod uwagę – nawet nie dlatego, że to przeoczymy, tylko dlatego, że możemy myśleć, że nic ważnego się nie dzieje.

Dlaczego nasze dzieci nas złoszczą?

Myślę, że to jest raczej tak, że my się złościmy, a dziecko jest tylko bardzo dobrym wyzwalaczem. Dzieci mają pewien talent, żeby pokazywać nam takie obszary, które mamy nieprzepracowane i trudne.

Drugim takim powodem jest to, że mamy małą wiedzę na temat rozwoju dziecka. W związku z tym rodzice często interpretują zachowania dzieci w takich kategoriach, że ono już coś powinno umieć, że robi coś specjalnie, że się nie stara, podczas gdy dla dziecka, na jego etapie rozwoju, to są rzeczy wręcz niewykonalne.

Czyli znowu nasze oczekiwania?

Tak, plus przeszkadza nam takie nastawienie, że ja muszę wychować nasze dziecko. Taka sytuacja: dziecko zbiło szklankę, a my wpadamy w złość, dużo mówimy o tym, że tak nie można. Gdyby tę samą szklankę zbił dorosły, spytalibyśmy go tylko, czy możemy jakoś pomóc. Ta sytuacja wygląda zupełnie inaczej w odniesieniu do dorosłego i do dziecka – w drugim przypadku mamy poczucie, że musimy je wychować, nauczyć, coś powiedzieć.

Dorośli mają często taki pomysł, że zawsze muszą zareagować na to, co robi dziecko, coś powiedzieć, żeby dziecko wiedziało, co dorosły o tym myśli, w dodatku szybko, bez zastanowienia. To też sprzyja takim reakcjom automatycznym. Nie dajemy sobie prawa do tego, żeby powiedzieć: poczekajmy chwilę, muszę się uspokoić, przemyśleć, teraz nie wiem co z tym zrobić, tylko chcemy bardzo szybko zareagować.

Mamy prawo prosić nasze dzieci o taryfę ulgową, kiedy jesteśmy źli?

Myślę sobie, że kiedy jest mi trudno, jestem zmęczona, coś mnie boli, to jest sens, żeby mówić o tym dziecku. Po pierwsze po to, żeby ono rozumiało co się ze mną dzieje, a po drugie – od pewnego wieku dziecko jest w stanie wziąć to pod uwagę.

Od jakiego?

No bardzo różnie, jeśli powiem to trzylatkowi, to pogłaszcze mnie po głowie, użyje takich sposobów, które ja stosuję wobec niego, kiedy jemu jest trudno. Natomiast to pewnie starczy na trzy sekundy. Im dziecko jest starsze, tym bardziej ta informacja o naszej niedyspozycji pomaga mu dostosować swoje zachowanie. Szkolne dziecko może się samo pobawić, może zapyta, czy zrobić nam herbaty – im dziecko jest starsze, tym z pewnością jest mu łatwiej. Ale niezależnie od wieku, żadne dziecko nie poradzi sobie z taką sytuacją, jeżeli ona będzie dzień w dzień. Mogę być wsparciem, bo mój rodzic ma trudny dzień, ale jeżeli mam być podporą dzień po dniu, to zamieniamy się rolami. To przestaje być rozwojowe i wpierające.

Wyładowujemy złość na dzieciach?

Jako wyładowanie rozumiem coś takiego, że ta złość nie puszcza. To się bierze głównie z bezradności, że my się w tej złości nie potrafimy zatrzymać, i myślę, że to nie jest celowe zachowanie. Kiedy człowiek się już uspokoi, to często ma wyrzuty sumienia, czyli nie chciał tego zrobić, ale tak wyszło.

Tu znowu zadziałał ten mechanizm, że sięgamy po coś, co znamy.

Tak, plus to, że prawdopodobnie już długo coś tłumimy, czegoś nie rozpoznaliśmy wcześniej, nie zajęliśmy się tym i teraz to wybuchło. Myślę też, że duża część złości, którą przeżywają rodzice, a zwłaszcza matki, na dzieci, to tak naprawdę irytacja na innych dorosłych. Bo jeśli ja się złoszczę na dziecko, że ono się budzi któryś już raz w nocy, i to ja muszę wstać, to tak naprawdę złoszczę się o to, że nie mam pomocy. To warto sobie zawsze sprawdzić. Dziecko jest tu wyzwalaczem, czyli to ono się budzi, ale to, co mnie naprawdę złości, to brak pomocy.

Jak komunikować dziecku naszą złość?

Pierwsza rzecz, jaka przychodzi mi do głowy, to po prostu wyznanie, że się zezłościłam, ale jednocześnie branie odpowiedzialności za tę emocję. Wyjaśniam, że zirytowałam się dlatego, że się przestraszyłam, zezłościłam się, bo coś chciałam przyspieszyć i to było dla mnie trudne. Chodzi o to, by mówić o sobie. Druga sprawa – dziecku i dorosłym dużo łatwiej jest przyjąć różne komunikaty na temat złości, kiedy ta złość już minęła. Jeżeli chcę powiedzieć dziecku o swojej irytacji, jakoś ją wytłumaczyć, to wyjaśnienia mają sens wtedy, kiedy ja już jestem spokojna. Jeżeli mówię w złości – zwłaszcza złości na dziecko, a dziecko jest małe – mogę je przestraszyć. Ale myślę też, że jeśli człowiek już nie może zahamować złości, to taki komunikat też może się sprawdzić: słuchaj to nie chodzi o ciebie, ja się złoszczę, bo to jest dla mnie trudne.

Możemy też na spokojnie wrócić ze wspomnianymi wcześniej komunikatami do rozumu? Porozmawiać o złości dziecka?

Jeśli dziecko jest małe, to trochę nie ma to sensu. Kiedy jesteśmy wściekli – nawet dorośli tak mają – zmienia się nasz stan świadomości, czyli nie do końca pamiętamy, co w tej złości się działo i jak to było. Malutkie dziecko nie ma dostępu do tego, co się z nim działo. Jest zmęczone, czasem ono potrzebuje najbardziej takiej informacji, że to, co czuło, to jest złość, a złość to jest coś takiego, co przeżywają wszyscy ludzie, że nie działo się z nim nic złego. Niektóre dzieci, kiedy się uspokoją, chcą rozmawiać o różnych rzeczach, czasem chcą coś wytłumaczyć albo o coś spytać. Są też takie, które nie chcą niczego omawiać i taka próba rozmowy ze strony dorosłego sprawia, że to dziecko znowu jest w tych emocjach.

Powiedziałabym, że dzieci same wiedzą, czy jest bezpiecznie o czymś rozmawiać, czy nie, i dają sygnały.

Czasem nam trudno z tego zrezygnować, bo tu znowu wkrada się ten kawałek wychowawczy.

Na pewno nie ma żadnego sensu rozmowa wychowawcza. Jeżeli w ogóle jakaś, to taka, w której my staramy się zrozumieć dziecko. Taka sytuacja, w której ja jestem naprawdę zainteresowany tym, jak i co to dziecko przeżyło. Jeśli dziecko miało wcześniej rozmowy pt. wychowawcze przesłuchanie, to ono będzie potrzebowało odbudować sobie zaufanie, że tym razem będzie inaczej, że teraz będzie OK i rodzic nie będzie miał pretensji.

Wartościowa rozmowa o złości to jest też taka sytuacja, która nie służy temu, żeby rodzic coś zrozumiał. Tu chodzi raczej o to, by dziecko ubrało w słowa swoje przeżycia, bo to ono sobie je bardziej układa w głowie, dorośli też tak mają. Samo opowiadanie drugiemu człowiekowi o tym, co się ze mną trudnego działo, kiedy ten drugi człowiek jest szczerze zainteresowany, sprawia, że ja to sobie układam, lepiej to rozumiem i łatwiej mi sobie z tym poradzić. Temu ma służyć ta rozmowa, ale dzieci nie zawsze jej chcą. Czasami wracają do tego tematu po jakimś czasie, wcale nie w tym momencie, w którym my byśmy się tego spodziewali.

Złość jest naszym sprzymierzeńcem?

Myślę, że złość jest taką emocją, która służy ratowaniu życia. Oczywiście dziś mamy mniej takich sytuacji z kategorii ratowania życia, a dużo więcej z kategorii ratowania naszej integralności i godności, ale generalnie złość służy do tego, żeby się o siebie troszczyć.

Złość ma jeszcze taką właściwość, że daje bardzo dużo energii. Kiedy jest już bardzo trudno, to ona pozwala zmobilizować energię do tego, żeby sobie z tą trudnością poradzić. Kłopot jest tylko w tym, że w złości nie zawsze kierujemy tę energią w sensowny sposób. Można ją skierować na zajęcie się sobą, a można też komuś w ten sposób dowalić, czyli trochę przeciwko sobie, przeciwko ważnej relacji.

Branie odpowiedzialności za swoją złość zajmuje czasem dorosłym ludziom kilka lat. Mówię tu o tych, którzy nad sobą pracują, chodzą na warsztaty, robią coś z tym. To jest praca. Dzieci wykonują ją w naturalny sposób, rosnąc, rozwijając się, będąc przy rodzicach, a my często potrzebujemy wykonać tę pracę jeszcze raz albo wręcz pierwszy raz, dopiero jako dorośli.

Dziękuję za rozmowę, myślę, że jest bardzo potrzebna.

Rozmawiała: Paulina Filipowicz

Ilustracja: Joanna Grochocka

*

Agnieszka Stein jest psychologiem. Już od 1999 roku pomaga dzieciom i ich rodzicom radzić sobie w różnych sytuacjach. Udziela pomocy rodzicom zagubionym w gąszczu obecnie dostępnych, często wzajemnie sprzecznych porad i zaleceń. Pomaga im czerpać radość z rodzicielstwa i osiągać równowagę między potrzebami wszystkich członków rodziny. Współpracuje z przedszkolami i szkołami, doradza nauczycielom. Specjalizuje się w pracy w nurcie Rodzicielstwa Bliskości, a więc za podstawowy czynnik tworzący skuteczną opiekę rodzica nad dzieckiem uważa ich wzajemną relację. Dużo podróżuje, sporo pisze – jest autorką dwóch książek dotyczących Rodzicielstwa Bliskości: „Dziecko z bliska” i „Dziecko z bliska idzie w świat”. Ukazała się też książka-rozmowa z Agnieszką pod tytułem: „Potrzebna cała wioska”. Ostatnią książką Agnieszki jest „Akcja adaptacja. Jak pomóc sobie i dziecku w zaprzyjaźnieniu się z przedszkolem”. Współzałożycielka Ośrodka Wsparcia i Rozwoju Bliskie Miejsce.