rozmowa o macierzyństwie

Strong is the new pretty

spotkanie z Anastazją Bernad

Strong is the new pretty

Zielony haft na koszulce Anastazji mówi wyraźnie: Strong is the new pretty. Wkraczamy w erę, kiedy kobieca siła i powracająca wspólnota kobiet będzie budować świat. Na tej mocy chcemy też budować nasze macierzyństwo. W naszym nowym cyklu chcemy spotykać kobiety, matki i porozmawiać z nimi o rodzinie, wychowaniu dzieci, o byciu kobietą we współczesnym świecie.

Spróbujmy wspólnie poszukać mocy i inspiracji rozmawiając o rzeczach ważnych. O rzeczach, które nas dotyczą, które tworzą NASZ codzienny świat. Poznajmy się lepiej i uczmy się od siebie nawzajem, bo w nas matkach drzemie siła i wiedza.

Dzisiaj o tym, jak odnaleźć moc w innych kobietach, opowie  Anastazja Bernad, pierwsza bohaterka nowego cyklu.

Każda dziewczyna jest inna, ale wszystkie mamy w sobie coś z matek, coś z ciotek, sióstr i przyjaciółek. Nie jesteśmy osobnymi bytami i to właśnie jest źródłem naszej mocy, a nie słabości. Bycie razem jest wzmacniające. Partnerska relacja z mamą, dojrzałe siostrzeństwo, sprawdzona przyjaźń i pełna szacunku miłość do dzieci i partnera, to najtrwalsze podwaliny samoakceptacji, jakie możemy sobie dać. Same, bo z nieba nam one nie spadną.

Anastazja była już Miss Kwietnia, aktorką, skrzypaczką, śpiewaczką, a teraz jest Super Girl. Mama prawie 2-letniej Heleny i 3-miesięcznej Łucji, dziewczyna Kuby, mówi otwarcie i mądrze o tym, jak zbudować porozumienie rodzaju żeńskiego, pozbyć się kompleksów i żyć kolorowo. Posłuchajcie.

***

Powiedz mi,  jak nazywa się Twoja appka, za pomocą której sprawdzasz stan powietrza, a powiem Ci kim jesteś.

PLUME.

Jak się czujesz z tym, że zanim wyjdziesz z domu, sama czy z dziećmi, musisz najpierw sprawdzić w telefonie, czy w ogóle możesz?

Źle mi z tym. Mamy dwie małe istoty, Helenę i Łucję, za które jesteśmy z Kubą, moim chłopakiem, odpowiedzialni. Dlatego z każdym dniem szarpią mną wyrzuty sumienia, że one muszą oddychać takim powietrzem. Wychodzimy raz na 3 dni, więc aż chce się uciekać. Z drugiej strony Kuba otworzył niedawno swoje studio dźwiękowe i ono musi działać w Warszawie. Nie możemy tak po prostu wyjechać, bo tu się wszystko udźwiękawia: filmy, reklamy. Nasze źródło utrzymania jest w stolicy.

(W pokoju obok, Helenka z Zosią – siostrą Anastazji, słucha kolędy „Lulajże Jezuniu”)

Helenka tęskni za świętami?

„Lulajże Jezuniu” mamy na tapecie od świąt. Helena usłyszała tę kolędę podczas Wigilii i od razu zaczęła śpiewać ją z nami. Od tamtej pory, przed każdym spaniem, musimy jej śpiewać „Lulajże, Jezuniu”. W ciągu dnia jest podobnie.

Jesteście religijni?

Trudno mi jednoznacznie odpowiedzieć. Z jednej strony bardzo tej sfery duchowej potrzebuję. Druga sprawa jest taka, że w naszej rodzinie zawsze ważne były polskie tradycje. Mój Tata zajmuje się badaniem, popularyzowaniem i edukacją w zakresie muzyki tradycyjnej Europy Środkowo-Wschodniej, zwłaszcza Polski, a zarówno ja, jak i Zosia nie opierałyśmy się tej edukacji. Śpiewałyśmy w Zespole Międzynarodowej Szkoły Muzyki Tradycyjnej prowadzonym przez Tatę. Zosia, rok temu, nagrała swoją płytę (przepiękną, polecam!), a ja prowadziłam warsztaty kołysankowe. A święta to doskonała okazja, żeby razem pośpiewać i zawsze tak było w domu. Śpiewaliśmy kolędy i pastorałki, także te mniej popularne i zapomniane. Oprócz tego, co roku organizujemy kolędowanie, chodzimy po domach, do których zostaliśmy zaproszeni i głośno śpiewamy przeganiając zło i życząc dobrego. To są zwyczaje jeszcze pogańskie, osadzone w katolickich realiach. Ze mną jest podobnie, szukam uniwersaliów w różnych religiach, ale ponieważ wychowałam się w kraju katolickim, to obchodzę katolickie święta.

Wszystko mi mówi – wywiady z Tobą, Film Ikei i twoje konto na instagramie – że masz dużo pewności siebie.

Nie mam.

A ta siła, odporność na krytykę i samoakceptacja, które aż od Ciebie biją?

Po prostu jest mi tak wygodniej.

I masz tak od zawsze?

Zdecydowanie nie od zawsze. Będąc nastolatką, wciąż się porównywałam z ładniejszymi koleżankami, miałam kompleksy na punkcie krzywych nóg. Pewnego dnia, na meczu koszykówki dziewczyn, usiadłam w ławce ze starszymi chłopakami i usłyszałam, jak komentują wygląd zawodniczek. Jeden z nich powiedział: „Pa, Agnieszce łączą się uda na górze”. I to mnie załatwiło na parę dobrych lat, bo było dla mnie jednym z wyznaczników atrakcyjności. Więc kiedy czułam muśnięcie jednego uda o drugie, w całym moim ciele pojawiał się dyskomfort. Nie potrafię zlokalizować w czasie, kiedy mi się to odwróciło – był to raczej powolny proces.

Postanowiłam uporządkować sobie w głowie parę spraw z pomocą psychologa, zakończyć związek i pobyć sama ze sobą. Potem zaczęłam się spotykać z Kubą, co też mi bardzo dobrze na samoakceptację zrobiło. Ale nie spotkałabym go, gdybym wcześniej nie uporządkowała swojego życia. Wierzę, że generujemy pewne sytuacje sami i dostajemy to, na co jesteśmy w danej chwili gotowi.

Dużą zmianę we mnie, spowodowała też książka „Potęga teraźniejszości”, która otworzyła mnie na duchową sferę życia i bardzo uspokoiła. I w pewnym momencie postanowiłam, że życie w zgodzie ze sobą jest i wygodniejsze, i przyjemniejsze, a ja nie chcę dokładać sobie problemów. Ale to nie znaczy, że to mi spadło z nieba. Musiałam włożyć dużo pracy w siebie, żeby móc potem odpoczywać.

Czy możesz liczyć na wsparcie innych, bliskich Ci kobiet?

Jestem szczęściarą, bo mam bardzo intensywne relacje z kobietami, również w rodzinie. Z mamą dogadujemy się naprawdę dobrze. Zostawiamy sobie przestrzeń na niezgodę, często dyskutujemy i raz dochodzimy do tego samego punktu, a innym razem każda zostaje przy swoim. Moja mama wykonała świetną pracę, bo w dobrym dla mnie momencie, przeszłyśmy na relację partnerską. To nie jest tak, że rozmawiam z nią jak z przyjaciółką – ja bym tak nawet nie chciała – ona wciąż jest moją mamą, ale jest to już zupełnie inna jakość. Robi dla dziewczyn piękne rzeczy, jedną z nich jest karuzela, którą zrobiła dla Łucji.

Drugą ważną dla mnie kobietą jest moja, młodsza o 4 lata, siostra Zosia. Mamy podobne poczucie humoru, znajomych i zainteresowania, dobrze się czujemy w swoim towarzystwie i zawsze możemy na siebie liczyć.

Trzecia to siostra mojej mamy, Monika. Mona, tak jak ja i moja mama, jest mamą dwójki dzieci. Z nią też, podobnie jak z mamą, często rozmawiam przez telefon. Kiedy nie radzę sobie z dziećmi, np. Helena płacze od godziny, a ja nie wiem dlaczego, nie ma dla mnie obciachu, żeby zadzwonić do jednej albo drugiej. Wtedy wspólnie zastanawiamy się, co zrobić i rozwiązanie znajduje się zazwyczaj gdzieś między ich doświadczeniem, a moją intuicją.

To są bardzo unikalne i szczere relacje, oparte na ekstremalnym zaufaniu, które działa w dwie strony. Wszystkie trzy, były obecne przy narodzinach moich córek, Mama i Mona przy Helenie, Zosia przy Łucji.

Bardzo ważne dla mnie są też moje przyjaciółki i koleżanki.

Opowiedz o nich, bo to już jest inny typ relacji niż ta z rodziną.

Grono kobiet wokół mnie jest mocno zróżnicowane. Niektóre z bliskich mi dziewczyn znam od dzieciństwa, a niektóre poznałam stosunkowo niedawno. Z niektórymi połączyło mnie macierzyństwo, niektóre nawet dzieci nie planują. Nie ukrywam jednak, że przyjaciółki na tym samym etapie życia rodzinnego, to unikalny rodzaj relacji, za której doświadczanie jestem bardzo wdzięczna.

Dorota jest przyjaciółką moją i Kuby i ma dzieci dokładnie w wieku naszych. Mieszka niedaleko, więc pierwsze miesiące życia naszych pierwszych dzieci, spędziłyśmy razem.

Kilka miesięcy temu, wprowadzili się do naszej kamienicy wspaniali ludzie z synkiem młodszym od Heleny o rok. Odtąd z Marysią, jego mamą, regularnie kursujemy góra – dół, pomagamy sobie, wspieramy się.

W centralnym punkcie naszego mieszkania, wisi zdjęcie mojej przyjaciółki, Zuzy Krajewskiej. Z Zuzą poznałyśmy się w Powiększeniu i przyjaźnimy się od dobrych kilku lat. Ona czasem prosi mnie o zapozowanie gdzieś, ja ją o zrobienie zdjęć. Nie widujemy się zbyt często, bo Zuza jest tytanem pracy, jednak jesteśmy w stałym kontakcie. To ważna dla mnie relacja, dużo się od niej uczę. Zuza ma córeczkę dwa tygodnie starszą od Heleny.

Myślę, że to dzięki tym naszym spotkaniom, przez głowę nie przeszło mi coś takiego jak depresja poporodowa. Pewne rzeczy przestają być straszne, właśnie w momencie, kiedy okazuje się, że nie dotyczą wyłącznie mnie. W kwestiach logistycznych rozumiemy się w pół słowa i wszystko idzie sprawniej.

Na dodatek z dziewczynami łączy nas nie tylko to, że jesteśmy mamami, my naprawdę się lubimy, więc nie musimy rozmawiać tylko o dzieciach. Mam naprawdę ogromne szczęście doświadczyć tego, co kiedyś w małych społecznościach było zupełnie naturalne. Dzisiaj mamy, przynajmniej przez pierwsze miesiące po porodzie, są zazwyczaj skazane same na siebie w czterech ścianach.

Jednak dzieciate czy nie, każdej z nich jestem wdzięczna za obecność w moim życiu. Spotkania z nimi są dla mnie bardzo ważne i wzmacniające. Biologii się nie przeskoczy, o pewnych sprawach da się pogadać tylko z dziewczynami. I nie chodzi o gadanie o chłopakach. O chłopakach mówimy stosunkowo mało.

Bo pewnie nie sprawiają kłopotów.

Mój sprawia, tak samo jak ja jemu. Po prostu nie mam potrzeby omawiania problemów domowych na zewnątrz, bo udaje nam się z Kubą rozwiązać większość spraw między sobą. To jest chyba wyznacznik dobrego związku…

Nawet bardzo dobrego związku.

Wiadomo, zdarzają się takie sytuacje, że muszę na Kubę ponarzekać. Zazwyczaj wtedy robię to wobec wspomnianej już Doroty, naszej wspólnej przyjaciółki, która nie zmieni opinii o nim. Wszystko kończy się śmiechem, a kiedy opadną emocje, przyznaję się Kubie: wszystko opowiedziałam Dorocie, jaki byłeś dzisiaj okropny. Mam w Kubie absolutne oparcie, więc czułabym się nielojalna postępując inaczej.

Czy pojawienie się drugiego dziecka to była duża próba dla waszego związku?

Tak, ale przy pierwszym też mieliśmy taki moment zmęczenia, ciągłych sprzeczek i niefajnego odnoszenia się do siebie. Na szczęście nadal mamy dla siebie mnóstwo czułości. Jestem w związku, w którym wiele rzeczy mówi się wprost. Mamy też wzajemny szacunek dla naszych życiowych etapów i dzięki temu trudniejsze kwestie płynniej się rozwiązują.

Co trzeba zrobić, żeby tak dobrze porozumiewać się z partnerem?

Myślę, że to co powiem nie będzie niczym odkrywczym, ale w naszej relacji bardzo ważna jest szczerość. Ona oczywiście ma swoje granice i chyba cała sztuka leży w odpowiednim ich ustawieniu. Oprócz tego zrozumienie i przyglądanie się sytuacji konfliktowej z drugiej (partnera), a nawet trzeciej (osoby z zewnątrz) strony. I założenie, że partner ma dobrą wolę. I danie sobie przestrzeni na potknięcia. I mówienie o swoich odczuciach wobec zaistniałej sytuacji, zamiast oceniania zachowania partnera. No i oczywiście brak oczekiwań.

To wszystko są założenia, które oczywiście czasem biorą w łeb, bo jesteśmy ludźmi, którzy oprócz rozumu mają też emocje. Poza tym mamy dwoje dzieci, które bardzo mocno skupiają na sobie uwagę, więc staramy się być czujni i dbać o siebie nawzajem. W takiej sytuacji trudno o spontaniczność, dlatego od czasu do czasu, planujemy sobie wyjście czy nawet wyjazd z domu bez dzieci. Staramy się dbać o higienę relacji. Kuba często mówi do dziewczyn, że niesłychanie mocno kocha je, ale najbardziej na świecie kocha ich Mamę, to bardzo wzruszające.

Twoja siostra przychodzi do Heleny codziennie?

Tak się umówiłyśmy, że póki nie ma pracy, będzie mi pomagać w opiece nad Helą. One mają świetny kontakt, więc ta propozycja wyszła naturalnie. Mam do niej pełne zaufanie i rozumiemy się bardzo dobrze, więc to był układ idealny. Był, bo Zosia już niebawem pójdzie dalej, a my zaczniemy rozglądać się za żłobkiem.

Między Wami zawsze tak dobrze się układało?

W dzieciństwie między nami było bardzo ciężko. Totalnie. Ostatnio rozmawiałam z mamą i analizowałyśmy różne bliskie nam rodzeństwa. Doszłyśmy do wniosku , że relacja brat – siostra to jest pikuś w porównaniu z tym, co się dzieje między siostrami.

A co takiego działo się między Wami?

Wszystko, cały alfabet emocji. Mama mówi, że Zosia od początku zachowywała się, jakby mnie nie lubiła.

Nie była wpatrzona w starszą siostrę jak w obrazek?

Chyba trochę tak, ale z drugiej strony strasznie ją wkurzałam. Kłóciłyśmy się okropnie – bardzo cierpiałam z tego powodu, ona pewnie też. Ona nie chciała mnie do siebie dopuścić, a mnie trudno było to uszanować, więc wiecznie przekraczałam tę granicę, którą Zosia ustawiała. To musiało być dla niej okropne. Tata powiedział mi, że to się skończy, jak będziemy miały po 20 lat. I rzeczywiście! Wszystko zaczęło się układać, kiedy wyjechałam z domu. W momencie, kiedy każda z nas mogła wreszcie poszukać swojej oddzielnej przestrzeni, nasza relacja zaczęła nabierać fajnej jakości. Wiesz, my się wychowywałyśmy razem. Przez te wszystkie lata w jednym pokoju.

Nie miałyście gdzie od siebie uciec?

Właśnie. Poza tym, my się nigdy z Zosią nie biłyśmy i teraz zastanawiam się, czy to było dla nas dobre. Mama tego pilnowała, wiedziałyśmy, że nie można. Ale te emocje, które pchały nas do fizycznej konfrontacji, zostawały i kumulowały się w coś większego. Nie rozładowywałyśmy tego napięcia między nami w sposób fizyczny, a dzieci nie znają jeszcze innych sposobów. Widzę to po Helenie, która czasami nie radzi sobie z obecnością nowego członka rodziny, a raczej z tym, że uwaga jest rozłożona teraz na nie dwie. Widoczna czułość, którą Helena darzy siostrę, nie jest przeszkodą, żeby dać jej znać, kto tu był pierwszy. Krótko mówiąc, Łucji zdarzy się dostać tzw. lepa na twarz, kiedy nie patrzę. Helena na pewno miała spokojniejszy okres niemowlęcy. Miała też więcej mamy dla siebie. Więcej niż ma Łucja i więcej niż sama ma teraz, po narodzinach Łucji.

Dlatego jestem bardzo wdzięczna za to, co usłyszałam jeszcze w drugiej ciąży, od bardzo mądrej osoby: “porzuć od razu myśl, że będziesz w stanie każdej z nich poświęcić tyle czasu i uwagi, ile do tej pory poświęcałaś Helenie”. To niby logiczne, ale czasem mają ochotę wkraść się wyrzuty sumienia, zarówno wobec jednej, jak i drugiej. Jednak z mojego doświadczenia wynika, że siostra to wielkie szczęście i im z całego serca życzę, żeby z tego czerpały.

Jak zwykle wyglądają wasze wieczorne rytuały?

Do niedawna, po kąpieli, robiłam Helenie masaż, ale ostatnio dała znać, że zamiast niego woli książkę. Na dobranoc wybiera zawsze Muminki, ostatnio nie interesuje jej już bierne słuchanie – siadamy razem, a ona pyta po kolei, co to jest.

Potem gasimy światło i śpiewamy kołysanki, które znam, często też improwizujemy z Kubą zmyślone melodie, albo Lulajże Jezuniu, chociaż staramy się od niego odejść żeby nie znienawidzić tej pieśni na resztę życia (śmiech). Na koniec, zwykle koło 19:30, przenosimy Helę do łóżeczka i ona tam zasypia. Książka i kołysanki to jedno, ale najbardziej uspokajająca dla niej jest nasza obecność.

Czy myślałaś kiedyś o tym, żeby zebrać i nagrać wasze autorskie kołysanki? Ty i Zosia macie już za sobą podobne doświadczenia.

Autorskie nie, bo nie piszę swoich własnych. Kilka lat temu, wyszła płyta z ludowymi polskimi kołysankami, wydana przez zespół mojego Taty, czyli wspomniany już Zespół Międzynarodowej Szkoły Muzyki Tradycyjnej (bardzo serdecznie ją polecam). Nagranie tradycyjnych kołysanek przeszło mi nawet przez myśl, zwłaszcza, że w zeszłym roku prowadziłam kołysankowe warsztaty. Ale to nie jest coś, co mam w najbliższych planach.

A co masz w najbliższych planach?

To tajemnica, ale to będzie coś fajnego.

Lubię tajemnice. Opowiedz teraz o swoich pasjach, o których nikt nie wie.

Mimo, że w ciągu dnia pomaga mi Zosia, to i tak mój czas wypełniony jest domem. Na ten moment wystarczają mi moje dziewczyny i kiełkujące projekty. I właściwie nie mam pasji, w której się zatracam. Uwielbiam za to obserwować ludzi i zbierać doświadczenia, z sumy których, coś kiedyś powstanie. Ale był taki czas, kiedy robiłam mnóstwo rzeczy i wciąż zamartwiałam się, że jednak za mało robię. Skończyłam 1 stopień szkoły muzycznej  w klasie skrzypiec, skończyłam szkołę plastyczną, jeździłam konno, ćwiczyłam jujitsu, studiowałam wzornictwo, a potem aktorstwo, cały czas śpiewając. Ale nigdy nie było takiej jednej jedynej rzeczy, przy której bym się zatrzymała i zajęła wyłącznie nią. Bałam się, że oddając się jednej dziedzinie stracę możliwość poznawania innych.

Co Cię wyrwało z tego pędu?

Zaszłam w ciążę pod koniec szkoły aktorskiej i to była wielka ulga.

Dlaczego ulga?

Kiedy dowiedziałam się o ciąży, powiedziałam sobie – teraz masz czas, możesz się wreszcie wyluzować, niech te wszystkie doświadczenia w tobie dojrzewają. Dlatego odpuściłam sobie definiowanie siebie przez zawód, bo bez względu na to, czy będę zajmowała się śpiewem, aktorstwem czy domem, to moje poczucie tożsamości jest gdzieś indziej. W moim światopoglądzie i w relacjach z ludźmi.

Masz na myśli to, że będąc mamą, wszystkiego nie jesteś w stanie zrobić i czasem trzeba coś przełożyć na później albo nawet poświęcić?

Może nie poświęcić, bo to mi się kojarzy z bólem, a mnie w ogóle nie boli taka Łucja (Anastazja przytula zasypiającą na jej brzuchu córeczkę). Ja to zrobiłam też ze względu na wygodę – odpuściłam sobie to definiowanie i napinkę bo dotarło do mnie, że ta napinka blokuje mnie i moją kreatywność. I w momencie, kiedy dałam sobie czas i przyzwolenie na to, żeby się poprzyglądać światu, sprawdzić, co mnie teraz interesuje, mam czas na sklejanie tego. Ale mam też do tego warunki, bo dzięki temu, że Kuba może nas utrzymać, ja mam czas, żeby być z dziewczynami, a dzięki Zosi mam też chwilę dla siebie i dla moich planów.

Dziękujemy za rozmowę.

***

Płyta Zosi Bernad dostępna jest tu.

Kołysanki w formie mp3 kupić można tu.

Rozmawiała: Dominika Janik

Zdjęcia: Aga Bilska