Stan szafy to stan umysłu

Rozmowa z Moniką Lenarczyk

Stan szafy to stan umysłu

Zbiór ubrań, dodatków i innych elementów stylu nie powinien być sumą przypadkowych rzeczy. W fotograficznym skrócie informuje otoczenie, jacy jesteśmy, dokąd zmierzamy i czy dobrze nam ze sobą. 

Znalezienie własnego stylu to w dużej mierze znalezienie siebie. Proces odbywa się w wyniku prób i błędów, wpadek i strzałów w dziesiątkę, słuchania intuicyjnych podszeptów i budowania zdrowego dystansu do opinii otoczenia. Z rozmowy z Moniką Lenarczyk, fotografką i mamą czterech córek, wynika jasno jej wielka miłość do mody, podszyta emocjami i żywą fascynacją – taką, od której błyszczą oczy i rumienią się policzki. Swoim analitycznym, patrzącym wnikliwie okiem Monika przyjrzała się zasobom klubu zakupowego Zalando Lounge i wybrała dla swojej rodziny kilka par trampek, które korespondują z trybem życia i temperamentem zabieganej szóstki. Złapać ich w locie, pomiędzy deskorolką, pracą a szkołą i w wirze domowych czułości, w których Monika jest mistrzem – to dopiero wyzwanie. Sami zobaczcie.

*

Czy wy się kiedyś zatrzymujecie? Mam wrażenie, że jesteście w ruchu cały czas. Logika podpowiada, że to musi determinować sposób, w jaki się ubieracie.

Sport zawsze był częścią naszego życia, ale to, w jakich butach chodzimy, wynika z naszego trybu. Ja biegam w swoich na sesje, Emil codziennie pokonuje trasę dom-praca-dom, zgrabnie lawirując wśród miejskiego tłumu, a dziewczynki biegną do szkoły i przedszkola – wygoda przede wszystkim. Poza tym, kiedy jest cieplej, córki jeżdżą na zajęcia rowerami albo na hulajnogach. W kampaniach Zalando Lounge szukam głównie obuwia. Tym razem wybrałam wysokie sneakersy Diesel, które zwróciły moją uwagę swoim niesztampowym lookiem. Dla dziewczynek zamówiłam trampki Puma w jasnych kolorach. Pasują do wszystkiego, a poza tym sympatyzujemy z marką Tiny Cottons, która ostatnio weszła we współpracę z Pumą. Dziewczyny chwalą buty za wygodę, ja dodam od siebie, że sa rozbrajająco urocze.

Generalnie najlepiej czujemy się boso i tak właśnie chodzimy cały rok w domu – to jest coś, co przekłada się na nasz stosunek do świata i życia.

 

 

 

 

Kolorowi ludzie. Skąd w was ten luz?

Wydaje mi się, że im jesteśmy starsi, tym ten luz przychodzi naturalniej i jest go więcej.

Nie mamy potrzeby udowadniania światu, jacy jesteśmy cudowni, ogarnięci i jak świetnie stawiamy czoła życiu. Najogólniej mówiąc – nie przejmujemy się już głupotami, nie tracimy czasu na miałkie relacje, zamiast tego skupiamy się na ludziach, przy których stajemy się lepsi. Chcemy być częścią ich życia i chcemy, żeby oni uczestniczyli w naszym. Takie podejście widzę też w Biance. Ma siedem lat i jest dokładnie taka, jaka ja zawsze chciałam być. Nie mogę powiedzieć, że zupełnie niczym się nie przejmuje, bo przy jej ogromnej wrażliwości i empatii byłoby to niemożliwe. Ale powiedzmy, że potrafi selekcjonować to, czym naprawdę warto się przejąć.

Opowiedz o pozostałych dziewczynach. Chciałabym je poznać. 

Zoja jest bardzo emocjonalna i niestety jest… choleryczką. To po mnie. Nie lubi niespodzianek, o wszystkim muszę ją uprzedzać, przygotowywać na różne warianty.  Przy tym jest strasznie dobrym dzieckiem, dba o nas wszystkich.

Gaja skończy niedługo 5 lat. Jest totalną córeczką tatusia, Emil to cały jej świat. Wchodzi mu na głowę i zawsze dostanie to, czego chce. Jest przy tym cudowna i bardzo urokliwa.

Sawa ma już rok i cztery miesiące, a ja nadal nie potrafię wyrazić ogromu miłości, który wniosła do naszego domu. Jest bardzo pogodna i radosna, wciąż wszystkich całuje. Z nią wszystko jest lepsze – totalnie przy niej odlecieliśmy i ten stan szybko się nie skończy. To nasze koło ratunkowe dla trudnych poranków, bo mała potrafi rozładować każdą napiętą sytuację.

Wesoła ekipa. I widzę wyraźnie, że ten luz wcale nie powoduje chaosu, tylko przeciwnie – trzyma was w pionie.

Jesteśmy trochę mentalnymi hippisami i to jest częsty zarzut w stosunku do nas. Nie jesteśmy poukładani w klasycznym tego słowa znaczeniu. Nie gotuję codziennie obiadu, właściwie wcale nie gotuję. Za to dziewczyny spędzają w kuchni bardzo dużo czasu, uwielbiają gotować z tatą, później zaskakują nas podanym do łóżka śniadaniem czy kolacją niespodzianką, kiedy wieczorem padamy twarzami na podłogę.

Szybko żyjecie?

Raczej ciężko za nami nadążyć, bo z minuty na minutę zmieniamy plany, często działamy spontanicznie, słuchamy intuicji. Przez cały rok przygotowywaliśmy Biankę do zerówki, ale kiedy zobaczyliśmy, jak siedzi już z innymi dziećmi, wiedzieliśmy, że tam nie pasuje. Dlatego drugiego dnia poruszyłam niebo i ziemię, żeby przyjęli ją jednak do pierwszej klasy. Udało się i to była jedna z lepszych decyzji. Lubię myśleć, że w tym szaleństwie jest metoda – mamy piękne, mądre i radosne dzieci. One są najlepszą wizytówką naszej rodziny.

 

 

Ależ u was gwarno, tak jest na co dzień?

Nasz dom jest zawsze głośny, przeplatany muzyką, śmiechem i krzykiem dzieci.

A jak podchodzicie do wychowania, tu też jest luz czy raczej wierność zasadom?

Nie trzęsiemy się nad nimi, nie rozwodzimy nad byle katarem. My te rzeczy po prostu przechodzimy, nie roztkliwiamy się. Luz jest, ale przybiera różne formy. Nie zawsze wiem, co się dzieje w szkole, nie dopilnowuję pewnych spraw, gubi mnie też odkładanie rzeczy na później. Ale trzymamy się razem i jesteśmy dla siebie najważniejsi. Razem też najlepiej się czujemy, nie boimy się rodzinnych wakacji i weekendów, bez tłumu znajomych.

Pomówmy o stylu, bo to jest coś, co się z waszą szóstką nierozerwalnie łączy. Kto jest dla ciebie autorytetem w kreowaniu mody, designu i zjawisk w ogóle?

Jestem w takim fajnym momencie, kiedy tego rodzaju autorytetów nie szukam. Zalew zdjęć, inspiracji, trendów spowodował, że zrobiłam zwrot w drugą stronę i postanowiłam bardziej wsłuchać się w siebie, na nikim nie wzorować.

Skąd to brać?

To jest luksus, który osiągnęłam po trzydziestce i przede wszystkim po urodzeniu czwartego dziecka. To jest ta świadomość własnego ciała, na którą czekałam. Ale nie jest tak, że jestem totalnie odcięta od informacji: nawet jeśli ja ich nie szukam, to one mnie znajdują. Mam swoje znajome i przyjaciółki, zaprzyjaźnione projektantki i właścicielki designerskich sklepów – jeśli dzieje się coś, o czym warto wiedzieć, to na pewno takie informacje do mnie trafią (śmiech).

Czy kompilowanie ubrań i dodatków przychodzi ci z łatwością, czy musisz w to włożyć pewien wysiłek?

Zdecydowanie lekko, bo od razu wiem, co mi się podoba. To zawsze jest miłość od pierwszego wejrzenia, co zresztą łatwo zauważyć, bo jeśli wyłuskam taką perełkę, to moją radość i wypieki na twarzy widzą wszyscy w sklepie (śmiech).

Potrafię się tym naprawdę ekscytować i drżę na myśl o dniu, w którym taką radość przestanę odczuwać. Nie jestem zblazowaną panienką na zakupach, szukam ciekawych pomysłów, ale i prostych rozwiązań. Nadal też jestem wierna zasadzie, że moda nie znosi wysiłku. Moja szafa jest tak skompletowana, że znajdę w niej coś na każdy nastrój i pogodę, i chyba nieprędko padną słowa „nie mam co na siebie włożyć”.

Opowiedz jeszcze o pasjach każdego z was. Jak wielki jest ich wpływ na wasz styl?

Przede wszystkim staramy się, żeby moda nami nie zawładnęła. Dziewczyny stawiają na wygodę i za nic mają powiedzenie, że jeśli chcesz być piękna, musisz cierpieć (śmiech). A poważnie, to szkoła totalnie zdominowała ich szafy. Ubrania mają być wygodne i nieprzekombinowane. To było dla mnie duże modowe wyzwanie, ale dzięki temu odkryłam nowe marki i przychylniej spojrzałam na sieciówki.

Nie zmieniło się jedno – nadal lubimy łączyć rzeczy nieoczywiste z nutą nonszalancji i ekstrawagancji. To wynika z naszych artystycznych dusz. Dziewczyny malują, piszą teksty piosenek, wiersze i opowiadania. Dużo obserwują ludzi i myślę, że to procentuje.

Z tym pisaniem piosenek to węszę wzór prosto od taty.

Emil wciąż jest jedną nogą w muzyce, stara się tak łączyć pracę i opiekę nad dziećmi, żeby został mu czas na teksty. Śledzi trendy w muzyce, dzięki niemu wiem, co się dzieje na świecie.

A co u ciebie?

A ja nareszcie obrałam jedną drogę i po czterech latach zamknęłam Girls on Tiptoes.

Przełom?

To nie była łatwa decyzja, bo trudno zrezygnować z czegoś, w co wkłada się tyle serca i pracy. Ale w tym momencie cały swój czas chcę poświęcić jednej rzeczy i jeszcze bardziej rozwinąć skrzydła jako fotograf. Codziennie mierzę się z nowymi fotograficznymi wyzwaniami, wciąż dużo się uczę. Międzynarodowe wojaże dają okazję do wymiany doświadczeń i możliwość przyglądania się pracy fotografów z całego świata. To niezwykle cenne lekcje. Z perspektywy czasu widzę też, że fotografia to najbardziej stała rzecz w moim życiu. Od wielu lat jest rdzeniem wszystkich moich działań. Aparat się o mnie upomina. To dla mnie jasny sygnał, co powinnam w życiu robić.

 

 

Fotografowanie masz we krwi i to widać, szczególnie dobrze czujesz kontekst modowy. Czuję, że można ci w tej dziedzinie całkowicie zaufać – w 2 minuty potrafisz skomponować look taki, że szczęka opada. To może powiedz, w jakie marki się zaopatrujesz?

To wciąż się zmienia, ale na codzienną garderobę składają się Zara, Mango, &Other Stories, Levi’s, Bobo Choses, Bellerose, Buho Barcelona, Girls on Tiptoes, Poudre Organic, Numero 74, Les Coyotes, Adidas, Converse, a dla dzieci również Mrugała. I polscy projektanci, zwłaszcza dla dzieci.

Załóżmy, że masz na sobie bazę, która pasuje, i do casualowej stylówki, i na wieczór. Jakie dodatki pozwolą ci naraz zmienić charakter bazowego stroju? 

Jeśli bazą są jeansy i T-shirt, to na wieczór sięgam po klasykę – marynarkę i szpilki, najlepiej złote. Kreację może też odmienić torebka na łańcuszku albo biżuteria – charakterystyczna, ale bez przepychu.

Na co dzień lubię plecione kosze i baleriny, w słoneczny dzień obowiązkowo również okulary. Coraz częściej też sięgam po sukienki i spódnice czy mniej oczywiste kimono.

Czy zdarzyła ci się kiedyś modowa wpadka? 

Myślę, że niejedna! Znalezienie własnego stylu, a w zasadzie siebie, odpowiednich kolorów i fasonów wymaga czasu, a ja dopiero od niedawna mogę powiedzieć, że naprawdę jestem zadowolona ze swojej szafy.

A propos kolorów, jakich zupełnie na sobie nie widzisz?

Cóż, nigdy nie mów nigdy, bo do niedawna nie lubiłam czerwonego. Ale raczej nie założę nic pomarańczowego i żółtego.

Czy dopada cię czasem znudzenie trendami, samą modą? Czy masz takie momenty, kiedy nie podoba ci się nic? 

Moda mi się nie nudzi, ale jestem zmęczona trendami. Boom na daną rzecz potrafi mi ją skutecznie obrzydzić – tak się stało z torebkami polskiej projektantki, które uwielbiałam. Nagle stała się rzecz dziwna i zamiast wyróżnić się dzięki niej z tłumu, wtopiłam się w niego. Dobiła mnie anegdota, że na imprezach trzeba uważać, żeby nie wyjść z nieswoją torebką.

 

Co jeszcze, poza dodatkami, jest kluczowe w budowaniu własnego stylu?

Zawsze staram się wyłuskać coś, co podkręci moją szafę, a nie ją zrewolucjonizuje. Dlatego ważne jest, aby każdy z nas miał fundament, na którym jego styl ewoluuje.

Mocna baza to jest świat. Trzeba wiedzieć po co się nosi to, co się nosi.

Stan szafy to zawsze stan naszego umysłu… A może odwrotnie? Zawsze będę twierdzić, że nieważne, co na siebie założymy, najlepiej zawsze prezentuje się pewność siebie.

Co wobec tego myślisz o stylu na normalsa, stylu bez stylu albo normcore?

To jest nazwa, która została nadana czemuś, co istnieje od lat. A nazywasz pewne zjawisko po to, żeby ludzie mogli się z nim zidentyfikować bądź jemu zaprzeczyć. Nie dopatruję się tu nowego trendu, dostrzegam raczej zmęczenie „szybką modą”, przebierankami i wyścigiem kto pierwszy – kogo na to stać?!

Normcore to odpowiedź ludzi, którzy niekoniecznie są na bakier z modą. Bycie w kontrze do trendów zakłada, że jesteś ich świadomy (śmiech). Jeśli „normalność” ubierzemy w światowy trend, to każdy z nas może uchodzić za wzór stylu, sprytne! (śmiech)

 

Czym jest dla ciebie Instagram? Do czego, z twojego punktu widzenia, sprawdza się najlepiej?

Szczerze mówiąc, w ogóle się nad tym nie zastanawiam. Po prostu jest i ja z niego korzystam. Z całym dobrodziejstwem inwentarza. Staram się nie rozpatrywać tego w kategoriach nałogu, nie robię hucznych przerw od IG, nie zastanawiam się nad sensem jego istnienia. Lubię tam zajrzeć, lubię wrzucać zdjęcia i zrobić lekki update z tego, co u nas słychać. Żałuje nawet, że mam tak mało czasu i nie mogę dzielić się wszystkim, czym bym chciała, chociażby swoją pracą, o której tak naprawdę nigdy nie piszę. W ogóle dużo ciekawych rzeczy się u nas dzieje i jeśli słyszę jakiś zarzut dotyczący mojej aktywności na Instagramie, to dotyczy on tego, że jestem bardzo zachowawcza, że w stosunku do tego, co robię, za mało się promuję i rzadko czymś się chwalę, podczas gdy inni z dużo drobniejszych wydarzeń potrafią uczynić success story.

Moja droga może jest dłuższa, ale wierzę, że jeśli robisz coś ciekawego, to ludzie do ciebie dotrą i to ma dużo większą wartość. Daje mi to pewność, że nie jest to sztucznie nadmuchany balon. Tego nauczyła mnie Kaszka z mlekiem.

Czy masz swoje ulubione wakacyjne miejsca, do których zawsze jeździsz po odpoczynek? 

Morze, plaża, słońce i niczego więcej nie potrzebuję.

Czy estetyka takich miejsc ma dla ciebie znaczenie?

Nie mamy wygórowanych oczekiwań i potrzeb, łatwo się aklimatyzujemy. Nie raz okazało się, że mniej znaczy więcej, a wspomnienia z takich wyjazdów zostają na lata.

Gdzie byliście w ubiegłe wakacje?

W zeszłym roku po raz pierwszy pojechaliśmy na Hel, na kemping. Ponieważ był to spontaniczny wyjazd, dostaliśmy wiekową przyczepę i pająki w bonusie, ale nasze dzieci nie były nigdy szczęśliwsze! W tym roku chcą to powtórzyć.

Trzymam za to kciuki. Dziękuję za spotkanie.

*

Zdjęcia: Monika Lenarczyk
Rozmawiała: Dominika Janik

Monika Lenarczyk

Fotografka, mama 4 córek. 7 lat temu założyła jednego z pierwszych blogów o tematyce dziecięcej – Kaszka z mlekiem. Założycielka marki Girls on Tiptoes. Brała udział w wielu kampaniach marek modowych, m.in. Kids on the Moon, Mrugała czy Zara.