Siła korzeni
Rozmowa z Sarah Britton
Autorka bloga My New Roots jest uśmiechnięta od ucha do ucha, promienna i rozbrajająco zabawna. Chyba nie ma osoby, na której nie zrobiłaby wrażenia. W Lokal Vegan Bistro, gdzie się spotkałyśmy w deszczowe październikowe popołudnie, zamawia kompot i wegetariańskiego mielonego. A skusiła się na fake meat tyko dlatego, że pan przy kasie miał naprawdę dobre argumenty. No i ten mielony to była pychota!
Gadamy, jemy, kartkujemy jej piękną książkę „My New Roots” w polskim tłumaczeniu, śmiejemy się ale rozmowa schodzi też chwilami na trudniejsze sprawy. Niezależnie od tematu, biegnie jednak wartko i lekko, a czas zlatuje nie wiadomo kiedy. A szkoda, bo mogłabym tak pleść i pleść o smakołykach, ich przeogromnym wpływie na nasze życie, zawadiackim synku Finnie i jej duńskim księciu w nieskończoność. Same zobaczcie.
***
Hej, nie podglądaj! (mówię do Sarah, kiedy zerka w mój notes, gdzie zapisałam pytania).
Przecież i tak nic nie rozumiem!
No tak (śmiejemy się obie). Za karę zacznę od pytania podchwytliwego.
Strzelaj!
Jakiego pytania jeszcze nigdy nikt Ci nie zadał a bardzo byś sobie tego życzyła?
O, właśnie tego! (śmiech) A poważnie, muszę się chwilę zastanowić…
Pozwól mi zgadnąć… może pytania o Twój ulubiony kolor? (śmiech).
Zielony, ale to już słyszałam. Hmmmm…. Mam! Nikt nie pyta mnie o to, jak jeść by zapobiec chorobom. Wszyscy za to chcą wiedzieć, jak poradzić sobie z już istniejącymi dolegliwościami.
I jak byś na nie odpowiedziała?
Powiedziałabym, że ludzie muszą zacząć patrzeć na swój sposób odżywiania jak na inwestycję. Jedzenie nie jest wyłącznie paliwem, które utrzymuje nas przy życiu.
Jakiś czas temu pisałam do Ciebie z prośbą o przepis na rozgrzewające śniadanie. Odpisał mi Mikkel. To Twój mąż, prawda?
Zgadza się. Mikkel zajmuje się moją korespondencją, trzyma w ryzach mój kalendarz, stworzył też aplikację.
Jest Twoim asystentem?
Raczej partnerem. I jest naprawdę świetny w planowaniu i panowaniu nad okołoblogowym chaosem.
Jak to się stało, że zaczął z Tobą współpracować?
W pewnym momencie zobaczył, jak bardzo praca nad blogiem mnie zaprząta, jak detereminuje mój grafik i jak jest potrzebna. Chciał też być ze mną i z Finnem jak najczęściej. Dlatego pewnego dnia poszedł do biura, pozbierał paprotki do kartonu i wyszedł. Od tamtej pory pracujemy razem.
Co za gość!
Mój duński książe!
Opowiedz o Waszym synku, Finnie. Co najchętniej jada?
Finn jest typowym, niesfornym 3-latkiem. Uwielbia smoothies i to jest świetne, bo mogę w nich przemycić wszystko, absolutnie wszystko, co zdrowe i potrzebne takiemu maluchowi. Bo mały koleżka z wiekiem staje się coraz bardziej wybredny, niestety. Ale wśród rzeczy, które zjada zawsze i chętnie, są tosty z mojego chleba zmieniającego życie, więc właściwie nie mam powodów do narzekań (śmiech).
Od 9 lat prowadzisz bloga „My New Roots”, którego zna i wielbi cały świat.
Szmat czasu!
A spotykamy się z okazji wydania polskiej wersji Twojej pierwszej książki zatytułowanej właśnie „My New Roots”. Celowo powiedziałam pierwszej, bo kilka dni temu zdradziłaś na blogu, że właśnie ukończyłaś swoją drugą książkę „Naturally Nourished”. Czym różnią się od siebie te wydawnictwa?
Jestem dumna z obu książek, choć obie są trochę o czymś innym. „Naturally Nourished”, która zostanie wydana w lutym przyszłego roku w wersji anglojęzycznej (w Polsce zaś jesienią 2017 r.) dotyka sfery zwykłego, codziennego jedzenia, opartego na łatwo dostępnych produktach. Przy pierwszej książce zdarzało mi się zaszaleć, pokombinować z trudniejszymi składnikami, co niektórym czytelnikom mogło się nie spodobać. Dlatego w drugiej skupiłam się na prostych potrawach z prostych roślinnych składników, bez większych wariacji ale w dużym skupieniu na rozmaitych potrzebach żywieniowych.
Mamy październik. Jesteśmy zmęczone, siły witalne spadły prawie tak jak temperatura na słupku rtęci, do tego leje jak z cebra. Ratuj! Który z przepisów z Twojej książki „My New Roots” poleciłabyś dziewczynom na wzmocnienie i polepszenie nastrojów?
Poczekaj, zaraz znajdę coś odpowiedniego. Na stronie 157 jest przepis na waniliowo – różany cydr jabłkowy.
Ale Sarah, to brzmi jak coś trudnego.
Jest prościutki, tylko 3 składniki! a przy tym pięknie pachnie, smakuje cudownie i jest bardzo kobiecy. Idealny napój dla wojowniczki.
Wypróbuję! Prawie każda książkę zaczynam od podziękowań. Lubię wiedzieć, kto pomagał w jej tworzeniu, jakie energie musiały się spotkać i wymieszać, żeby powstała książka. Dziękujesz mężowi, synowi, przyjaciołom, współpracownikom ale także tacie i mamie. Opowiedz, w jaki sposób rodzice pomagali Ci w przygotowaniu „My New Roots”?
Wychowałam się w domu, gdzie królowała bardzo tradycyjna kuchnia. Wiesz, dużo mięsa, dużo nabiału (ciekawostka! Amerykanie, którzy spożywają najwięcej nabiału na świecie mają też najniższy poziom wapnia!), hot-dogi na sobotni obiad. Mój tato, który bardzo wierzy we mnie i w to, co robię, nadal je tak samo. Za nic w świecie nie chce zmienić swoich nawyków żywieniowych. Za to moja mama, która od kilku lat chorowała na osteoporozę, przeszła rewolucję! Zaczęła o siebie dbać, odrzuciła nabiał i złapała taką formę, że cofnęły się wszelkie zmiany w kościach, które zdążyła już u niej poczynić choroba. Teraz wszystkim opowiada o swoim wielkim sukcesie! Rodzice byli przy mnie kiedy pisałam kolejne rozdziały, wspierali mocno w chwilach, kiedy zupełnie brakowało mi sił – pisałam „My New Roots” będąc w ciąży. Ale udało się i powstał wielki i piękny rodzinny projekt.
Trzymam kciuki za Twoje książki, dzięki za spotkanie!
***
Rozmawiała: Dominika Janik