psycholog

Rodzeństwo. Piękna wizja, trudna relacja

Rozmowa z Agnieszką Stein

Rodzeństwo. Piękna wizja, trudna relacja

My, rodzice mamy swoje wyobrażenia na temat naszych dzieci i tego, jakim są rodzeństwem. Widzimy piękną, silną wieź, ale życie każdego dnia weryfikuje nasz obrazy. Dlaczego?

Relacja między rodzeństwem to jeden z najtrudniejszych układów. Warto bliżej przyjrzeć się tematowi i przestać mierzyć się z własnymi oczekiwaniami, a zacząć być wsparciem. Agnieszka Stein, psycholog, powiedziała nam, co robić, by w domu było dobrze.

Zaczniemy od powiedzenia sobie, czym jest rodzeństwo?

To są dzieci, które mają tego samego rodzica lub rodziców. Rodzeństwo określa biologiczne pokrewieństwo i nic więcej.

Ale my lubimy dodać znacznie więcej.

Mamy dużo pozytywnych obrazów, które wiążą się nam z tym terminem. Opowiadamy sobie idealistyczne wizje, a prawda jest taka, że jak zapytamy o relacje z rodzeństwem dorosłe osoby, to nie jest już tak pięknie. Z drugiej strony jest nacisk, że trzeba mieć kolejne dziecko, że dziecko nie powinno być jedynakiem, bo stereotypowo źle nam się to kojarzy. Mówimy, że jedynacy są skupieni na sobie, nie dzielą się, itd. Tymczasem prawda jest często taka, że dzieci, które mają rodzeństwo, są dużo bardziej skupione na sobie niż jedynacy, bo muszą wszystko wywalczyć.

Mimo wszystko chcemy myśleć, że nasze dzieci będą się przyjaźnić i wspierać.

To jak w przedszkolu: dziecko z kimś się przyjaźni, z kimś jest mu OK, a za kimś nie przepada. My w dorosłym życiu też tak mamy, że nie z każdym nadajemy na tych samych falach. A w domu jest oczekiwanie, że rodzeństwo – niezależnie od tego, jaką jest kombinacją osobowości – ma się świetnie dogadać. To jest trochę niemożliwe. Dzieci mają relację i więź, bo spędzają ze sobą dużo czasu i mieszkają razem, ale to nie jest gwarancją tego, że będą dla siebie kimś bliskim.

To relacja narzucona.

Partnera sobie wybieramy. Jak chcemy mieć dziecko, to to jest nasza decyzja, a później, kiedy chcemy kolejne, to też my o tym stanowimy, nie nasze pierwsze dziecko. Więc ono będzie w relacji, która nie była jego wyborem. Jest trudna z wielu powodów, bo dziecko doskonale wie, że brat czy siostra, niezależnie co się zrobi, zostanie, nie da się od tej relacji odpocząć. Bo jak któremuś z nich jest trudno i chce do mamy, to ona jest jedna, to ta sama mama.

Są badania, które mówią o tym, że dziecko przygotowuje się do relacji z rodzeństwem, będąc w kontakcie z innymi dziećmi, jeszcze przed pojawieniem się brata czy siostry. Rodzice mają często taki pomysł, że jeśli dziecko będzie miało rodzeństwo, to z tej relacji nauczy się relacji z innymi dziećmi. A jest odwrotnie. To, czego dziecko nauczy się w relacji z innymi dziećmi, może zastosować w relacji z rodzeństwem, dlatego, że ta jest najtrudniejsza.

W przedszkolu można odpocząć od kolegi, w domu to już nie jest takie proste.

Mieszkanie z drugim człowiekiem pod jednym dachem jest trudnym doświadczeniem. Generuje sytuacje problemowe, konfliktowe i napięte, nawet, kiedy nam na kimś zależy. Dla dzieci, które nie mają narzędzi, to jest jeszcze trudniejsze. Potrzebują naszego wsparcia.

Jaka jest nasza rola?

Budowanie relacji i więzi z każdym z dzieci. Na to mamy wpływ i jesteśmy za to odpowiedzialni. Natomiast nie mamy kontroli nad relacją naszych dzieci.

Ale na co dzień na nią oddziałujemy, często ją utrudniamy.

Takim ABC jest to, co opisały Adele Faber i Elaine Mazlish w „Rodzeństwie bez rywalizacji”. Momenty, w których porównujemy nasze dzieci, ustawiamy w roli ofiary i sprawcy, oczekujemy od dziecka czegoś, co robi drugie itd., to sytuacje, w których pokazujemy dziecku, że jego sytuacja jest gorsza, bo ma rodzeństwo. Nie mogę ci kupić klocków, bo mały brat zje. Wykąpię was razem, bo mi jest łatwiej. Oczekuje od ciebie czegoś, bo jesteś starsza. To doświadczanie dyskomfortu, dlatego, że jest brat czy siostra.

Wywieramy często presję naszymi dużymi oczekiwaniami albo lękami wyniesionymi z trudnych relacji z własnym rodzeństwem.

Kiedy jako rodzice mamy dużo oczekiwań, kiedy tworzymy presję, że trzeba się dogadywać, kiedy ignorujemy czyjąś krzywdę, wtedy szkodzimy.

Myśląc, że wspieramy.

Wspieramy, kiedy dbamy o swoją relację z każdym z dzieci. O ich indywidualne potrzeby. Pomagamy, kiedy tego potrzebują, radzić sobie z emocjami.

Przejdźmy przez temat od początku. Chcemy kolejne dziecko.

Ta myśl często pojawia się w zależności od tego, jak trudne było w obsłudze pierwsze dziecko. Wymagające – czekamy kilka lat, im łatwiejsze doświadczenia, tym szybciej pojawia się ta chęć.

Często rodzice martwią się, że różnica wieku nie może być zbyt duża.

Tu znowu są nasze dorosłe przekonania. Moim zdaniem to szkoła podpowiada nam, że dobre relacje mają dzieci w podobnym wieku. Rodzice zazwyczaj się niepokoją, kiedy dziecko bawi się z młodszymi, zastanawiają się, czy nie jest opóźnione społecznie. Dużo mówi się o rówieśnikach, o tym, że takie dzieci się dobrze dogadują i potem rodzice mają takie same oczekiwania w domu.

To nie ułatwia relacji?

Tak może i jest, ale na to trzeba poczekać kilkanaście lat, a najpierw należy przeżyć ten początkowy okres, w którym jest małe dziecko, kompletnie nie rozumiejące tego, co się dzieje w związku z pojawieniem się tego drugiego.

Rodzice mający więcej niż dwoje dzieci często mówią, że relacje kolejnych dzieci są najtrudniejsze. To dotyczy najczęściej pierwszego i drugiego dziecka, bo tam jest najwięcej takiego poczucia, że ktoś komuś coś zabiera, zmienia mu świat. Bardzo często jest tak, że pierwsze dziecko przyjaźni się z trzecim, drugie z czwartym, itd. To jest trochę związane z napięciem pojawiania się jednego po drugim, a trochę z tym, że różne dzieci różnie pasują do siebie charakterologicznie i często nie ma to nic wspólnego z ich wiekiem.

Statystycznie w Polsce najczęściej dzieci rodzą się co 2, 3 lata.

Jest presja, że nie można za długo czekać. Że dziecko będzie nieszczęśliwe, że nie będzie nam się chciało. Nacisk społeczny tak działa, że jeśli chcemy kogoś do czegoś przekonać, to przedstawiamy tylko zalety sytuacji. I często rodzice są potem kompletnie zaskakiwani. Tym, że mama musi leżeć, a dwulatek skacze jej po brzuchu. Że nadal budzi się w nocy, a ona jest zmęczona.

Jeżeli mamy jedno dziecko w domu i jest nam trudno, jesteśmy niewyspani, zmęczeni, mamy poczucie, że się nie dogadujemy, że przerastają nas jego emocje, to brutalna informacja jest taka, że kiedy pojawi się drugie dziecko, to będzie gorzej.

Ciąża to moment, w którym powinniśmy przygotować dziecko na nową sytuację?

Myślę, że wcześniej. Opieka nad kolejnym dzieckiem wiąże się z tym, że starsze musi pogodzić się z tym, że mama nie zawsze odpowie na jego potrzeby w pierwszej kolejności. Jeżeli dziecku jest z tym trudno jako jedynakowi, to będzie mu jeszcze trudniej i potrzebuje na to czasu.

Jak przygotować dziecko na to, co się wydarzy?

To nie jest kwestia tego, co się wydarzy, tylko tego, co się właśnie dzieje. Kobieta, mama, potrzebuje większej delikatności, pojawiają się fizyczne zmiany i dzieci pozostawione bez informacji mogą się przestraszyć. Na moich studiach informacja była taka, że trzeba wprowadzić dziecko w temat dopiero wtedy, kiedy ciąża jest już bardzo widoczna. Ja mówię rodzicom, że dziecko jest takim samym członkiem rodziny i ma prawo wiedzieć wtedy, kiedy wszyscy się dowiadują, bo to jego rodzina. Nie może być tak, że wszyscy wiedzą, a ono nie. Istnieje wtedy duże ryzyko, że ktoś je zapyta, czy się cieszy, a ono nie będzie wiedziało o co chodzi.

Dla dziecka ciąża to abstrakcja?

Prawdopodobnie mniejsza niż dla nas. Kiedy rodzice mówią coś dziecku, ono w to po prostu wierzy. Warto pokazać w otoczeniu kobietę w ciąży, potem noworodka. Żywe, namacalne doświadczenie pozwala mu się odnaleźć w nowej sytuacji. Będzie wiedziało, że mama z dużym brzuchem będzie wyglądała tak, a potem dziecko będzie wyglądało tak.

Trudno tylko chyba wytłumaczyć, że to dziecko będzie już z nami na zawsze.

Z tego to nawet dorośli nie zdają sobie często sprawy. Trudno jest pojąć to, że będzie dwoje dzieci i one będą czegoś chciały w tym samym czasie. Rodzice sobie tego nie wyobrażają. To jest też o tym, że często zanim podejmiemy decyzję o powiększeniu rodziny, nie mamy kontaktu z rodzinami, które przez to przechodzą. Mam poczucie, że ci rodzice, którzy mają koło siebie rodziców z dwójką dzieci i mogą z nimi szczerze porozmawiać, są w lepszej sytuacji. Nie trzymają się tylko ładnego obrazka, tylko usłyszą, że trzeba się wyspać, żeby pozwolić wrócić ciału do równowagi po pierwszej ciąży, że małe starsze dziecko wcale nie stanie się samodzielne z dnia na dzień, niczego nie ułatwi.

Najczęściej myślimy o dziecku, zapominając o tym, że duży ciężar tej sytuacji spadnie tylko na nas.

Można być na to nieco przygotowanym, ale emocjonalnie to jest kompletnie nowa sytuacja. Mamy trudności z byciem uważnymi na samych siebie, trudno być uważnym na jedno dziecko, a teraz mimo większego zmęczenia, uwagi będzie się też domagało drugie. To bardzo złożone. Ten wzorzec: kilkoro dzieci i jeden rodzic jest nienaturalny. W czasach łowiecko-zbierackich proporcje dorosłych (dorosłymi były już nastolatki) do dzieci były 2 do 1 albo 4 do 1. Dziecko nie miało tylko jednej ważnej osoby, o którą musiało na dodatek rywalizować, tylko miało tych osób wiele. To my stworzyliśmy nuklearną rodzinę z matką opiekunką. To jest trudne, bo niewykonalne. Stawiamy sobie cel, którego nigdy wcześniej nikomu na świecie nie udało się osiągać, a my się stresujemy, że nam się też nie udaje.

I zaczynają się skróty, na przykład przekładamy nasze doświadczenie z pierwszym dzieckiem na drugie i to nie działa.

Często rodzice mają tak, że doświadczenia z pierwszym dzieckiem, stają się takim wzorcem, matrycą, którą chcą odtworzyć z drugim. Są różne sytuacje, w których mamy przekonanie, że to pierwsze doświadczenie było tym właściwym i chcemy je powtórzyć, albo przeciwnie, mamy złe doświadczanie i zakładamy plan zrobienia tego inaczej. Mamy takie poczucie, że ta druga sytuacja to naprawi, że będziemy mieli szanse wreszcie zrobić to dobrze. Nie patrzymy na to, że mamy do czynienia z innym człowiekiem, my jesteśmy inni, wszystko jest inaczej.

Przychodzą nam też takie pomysły, by jak najszybciej usamodzielnić starsze, ale nadal małe dziecko.

Mam poczucie, że dziecko uczy się samodzielności, bo chce i potrzebuje, a nie po to, żeby rodzicowi było łatwiej. Powinniśmy o tym pamiętać. To nie dziecko jest dla nas, tylko my dla dziecka. I brat nie jest dla dziecka, tylko dla nas, to nasza decyzja. Wszyscy żyjemy w jednym domu i fajnie jest się wspierać i sobie radzić, ale to nasza decyzja, ile jest dzieci, i to my powinniśmy wziąć na siebie jej konsekwencje.

Od pierwszego spotkania. Jak je zaplanować?

Mama z dzieckiem się rozstali, mama rodzi drugie dziecko i po kilku dniach rozłąki się spotykają. Czyje potrzeby są na pierwszym miejscu?

Starszego dziecka.

Właśnie o tym powinniśmy pamiętać. Nie pokazujmy mu od progu nowego członka rodziny, tylko skupmy się na nim. Ono ma potrzebę przywitania się z mamą, jest stęsknione. Chce opowiedzieć, co się wydarzyło, coś pokazać.

To też częsta sytuacja, kiedy przychodzą goście i nagle wszyscy zwracają uwagę tylko na to młodsze, ignorując starsze albo sprowadzając je tylko do roli rodzeństwa: co myślisz o młodszym bracie? A dziecko chce, żeby było, jak wcześniej, żeby było ważne ono i jego sprawy.

Czyli przedstawienie rodzeństwa to nasza potrzeba?

Tak, my trochę zakładamy, że najciekawsze jest to nowe dziecko, ale to nasza perspektywa. Dla młodszego ważniejsze może być powiedzenie: tęskniłem, wydarzyło się to i to itd. Może być tak, że będzie bardzo ciekawe, kto leży w łóżeczku, ale to wcale nie jest takie oczywiste. To ważne, żeby być z nim w tym momencie, odpowiedzieć na jego potrzeby, bo za chwilę nie będzie już na to tyle czasu. Poczekajmy na nie, niczego nie przyspieszajmy, bo to i tak się wydarzy.

Czy te pierwsze miesiące to czas, w którym powinniśmy być uważniejsi na potrzeby starszego dziecka?

Młodsze wymusza opiekę i to jest niedyskutowalne. Ze starszym jest tak, że jeżeli świadomie nie skupimy się na jego potrzebach, to łatwo wejść nam w taką perspektywę, że to już duże dziecko, że powinno zrozumieć. To najczęściej powoduje, że dziecko radzi sobie jeszcze gorzej, bo nie dostaje pomocy.

Jest taki efekt psychologiczny, polegający na tym, że kiedy się urodzi drugie dziecko, to to pierwsze wydaje się nagle niesamowicie duże, chociaż jest, na przykład, dwulatkiem.

Warto, prosząc o pomoc, prosić o zajęcie się młodszym dzieckiem i skupić się na starszym.

Trzeba podjąć taką świadomą decyzję, że my te potrzeby starszego dziecka widzimy. Jak dwójka płacze, to nie zawsze muszę podejść najpierw do tego młodszego. Spójrzmy na to, czy to starsze nie jest stale odsyłane, bo przecież zamiast wysyłać je z kimś, możemy poprosić o przypilnowanie młodszego.

Przez pierwsze miesiące mama jest centrum konfliktu. Lżej ten temat przechodzi się w rodzinach, w których rodzice dzielą się opieką. Tam, gdzie nie ma takiego podziału i wszystko robi mama, dziecko nie jest przyzwyczajone do sytuacji, w której ona nie może. Tam, gdzie jest podział, nie ma takiego odruchu, że jak małe dziecko płacze, to od razu biegnie mama. To wiele upraszcza.

Starsze dziecko zostawione bez uwagi rodziców będzie naśladowało zachowania młodszego, by zwrócić na siebie uwagę?

To nie tylko jest tak, że ono widzi, na co reaguje mama, ale jest tak, że wszyscy w stresie i napięciu cofamy się w rozwoju. Kiedy jest trudno włączają się stare mechanizmy, których już nie używaliśmy. Dziecko cofa się nawet o rok. Najczęściej to kwestia pieluchy, proces który był w toku, nagle na pół roku się zatrzymuje.

Jaki to jest dla nas sygnał?

To dziecko potrzebuje naszej opieki. Zabawa w dzidziusia, czyli zaspokojenie potrzeb, jest najszybszym sposobem wyjścia z tej sytuacji. Ponosić, poprzytulać, pokarmić. Podążać za jego potrzebami, ono przez tę zabawę nasyca się i odzyskuje równowagę.

Jeśli jego potrzeby nie zostaną zaspokojone, czuje się zazdrosne o rodzeństwo?

To taka sytuacja, że do tej pory, kiedy dziecko o coś prosiło, to dostało, a teraz słyszy: nie, nie teraz, a ono tego potrzebuje, więc ma większe napięcie i częściej o to prosi. To nie ma nic wspólnego z zazdrością, czy tym, że nie chce dać czegoś drugiemu dziecku, tylko z tym, że ono chce tego dla siebie.

Co możemy zrobić, żeby nie przelało trudnych emocji na rodzeństwo?

Warto wziąć te emocje na siebie, bo one są właściwie skierowane do nas. Nie zostawiajmy dziecka z tym. Jak mu pomagamy, to jest mu łatwiej nie skierować tego na rodzeństwo.

Jak buduje się relacja między dziećmi?

Więź może budować się konstruktywnie bardziej lub mniej. Może być więcej rzeczy trudnych, ale ta więź i tak się buduje. Nawet rodzeństwa, które się kłócą, szarpią, na ogół na zewnątrz trzymają się razem. Tęsknią za sobą, kochają się, itd. Konflikty nie są informacją o ich więzi. Są informacją o tym, że są małymi dziećmi, o tym, że jest im trudno i sobie z czymś nie radzą.

Jest rodzeństwo, jest konflikt.

Konflikt nie jest wcale dopiero wtedy, kiedy krzyczą i się leją, cały czas mówimy o konfliktach.

Pomówmy o sytuacjach, kiedy krzyczą i się leją.

Dzieci mają różne temperamenty i niektóre nie mają takiej potrzeby wyrażania się, ale jest dużo dzieci, które ją mają.

Kim jesteśmy w takiej sytuacji?

Możemy wejść i próbować rozsądzać, ale często nie wiemy, co się stało. Nie wiemy kto zaczął, o co poszło. Nie zawsze jest przecież tak, że ten, który najgłośniej krzyczy jest najbardziej pokrzywdzony albo starszy jest bardziej przemocowy. To jest pierwsza sytuacja, że jeżeli chcemy rozsądzać, to jest to niesprawiedliwe. A druga sytuacja jest taka, że jeśli to rozsądzimy, to często jest tak, że ten, którego uznaliśmy za winnego, zaczyna czuć się pokrzywdzony. To prowadzi do kolejnej sytuacji i zaczynamy błędne koło. Najczęściej robimy to starszym dzieciom, nie rób tego, bo jesteś straszy itd., i ono się czuje pominięte, niezrozumiane, napięte, nieszczęśliwe i potrzebuje to odreagować. Pojawia się w nim taka myśl, że gdyby nie było tego małego, to rodzice stanęliby po jego stronie, to brat czy siostra jest powodem jego nieszczęścia.

To co robić?

Nie stawać po żadnej ze stron. Głównie zadbać o bezpieczeństwo, jeśli jest taka potrzeba. Można spytać dzieci, co się stało, ale nie w tonie rozsądzenia, tylko po to, żeby oni tym opowiadaniem mogli sobie upuścić trochę emocji. Najczęściej nic więcej nie trzeba.

Bez puenty wychowawczej?

Mam takie poczucie, że rodzice często starają się to zrobić i to nic nie daje. Jeśli ktoś ma inne narzędzia, to z nich korzysta, ale dzieci ich nie mają i co wtedy ta uwaga robi? Nic.

Mam też taką obawę, że takie wykłady powodują, że różne problemy schodzą do podziemia. One się dzieją, ale my już o nich nie wiemy. Jeśli dorośli przedstawiają swoje oczekiwania, czego chcieliby, żeby dzieci nie robiły, to dzieci najczęściej robią to po kryjomu. W trudnych sytuacjach ingerencja wychowawcza pt.: dziel się, bądź miły itd. niczego nie załatwia.

Czym tak naprawdę są te awantury między dziećmi?

To często taka sytuacja, w której dzieci nas nie potrzebują. Większe dzieci najczęściej same potrafią to rozwiązać. Często wkraczamy nie dlatego, że dzieci realnie nas potrzebują, ale dlatego, że mamy poczucie, że taka jest nasza rola. Znowu nasza potrzeba jest przed potrzebą dzieci. Wniosek dla dzieci jest taki, że odpowiedzialność za ich porozumienie jest po stronie rodziców, w związku z czym, nie muszą same się dogadać, bo przyjdą rodzice i zrobią to za nich.

Dzieci są tu i teraz, a po chwili już się bawią. To my dorośli często patrzymy na to, jak na coś większego. Niech będzie dla nas wskazówką, że jeśli dzieci po 3 minutach krzyku same się zaczynają bawić, to może warto uwierzyć, że uda im się rozwiązać problem samemu. To jest budowanie kompetencji u dzieci. Bardzo często naszymi działaniami pokazujemy, że w nie nie wierzymy.

Dzieci mają narzędzia do wychodzenia z takich sytuacji?

Najczęściej tak. Często te dzieci dobrze sobie radzą z wychodzeniem z sytuacji konfliktowych w przedszkolu albo na podwórku.

Jak uczyć je dobrego radzenia sobie z takimi sytuacjami? Co to w ogóle znaczy „dobre radzenie sobie”?

Dzieci najwięcej uczą się, obserwując rodziców. Obserwują nasze konflikty i to jak sobie radzimy w trudnych sytuacjach. Doświadczając jakieś konfliktowej sytuacji z nami, patrząc na nasze zachowanie, dostają lekcję, jak się to robi. Od tego, jak to z nimi załatwiamy, zależy później to, jak będą sobie radziły w podobnych okolicznościach z innymi. Tu jest więc pytanie, które powinien zadać sobie rodzic, czy ja potrafię tak przejść przez konfliktową sytuację, żeby każda z osób została wzięta pod uwagę? Często mamy wzorce siłowe – kto jest silniejszy, ten wygrywa, a przecież nikt nie chce być przegranym, więc ten konflikt zostanie. Albo idziemy na kompromis. Rzadko mamy do czynienia z sytuacją, w której dwoje ludzi wspólnie zastanawia się, o co w konflikcie chodzi i stara się go rozwiązać.

Kochamy nasze dzieci tak samo?

Oczywiście, że nie, bo każde dziecko jest inne.

Jednak boimy się, że to coś złego.

Mamy bardzo mocno wpojone w naszej kulturze, że miłość jest tylko jeden na jeden, że różne relacje rywalizują ze sobą. To dzieje się nie tylko na poziomie dzieci, bo jak pojawia się pierwsze, to przychodzą takie myśli, kogo kocha się bardziej: partnera czy dziecko, potem: pierwsze dziecko czy drugie itd. W naszej kulturze relacje są przedstawione jako coś, co rywalizuje ze sobą. Do tego stopnia, że ludzie za jeden z mierników miłości uważają zazdrość o inne relacje. A to szkodzi.

Mam poczucie, że uznajemy jakiś wzorzec miłości i ta relacja, która nam bardziej do niego pasuje, widziana jest przez nas jako ta, w której miłości jest więcej albo jest mocniejsza. Czujemy jakiś przymus, żeby powiedzieć, kogo kocha się bardziej. A ja mam takie poczucie, że miłość to nie jest konstrukcja, która zawiera w sobie taką właściwość jak mniej lub więcej. Co to znaczy, że się kocha bardziej? Że jest łatwiej, przyjemniej, że się bardziej chce spędzać czas?

A jeśli tak jest?

Porównywanie relacji nie ma sensu.

 

*

Jeśli czujecie, że temat jest wam bliski, przeczytajcie, co o relacjach między swoimi dziećmi opowiedziały nam trzy mamy. Tekst ” Siła rodzeństwa okiem mam” znajdziecie tu

Polecamy wam również książkę autorstwa Agnieszki Stein „Dziecko z bliska idzie w świat”, w której znajdziecie więcej na ten temat. Książkę kupicie tu

 

Rozmawiała: Paulina Filipowicz

Ilustracje: Agata Nowicka, agatanowicka.com

*

Agnieszka Stein jest psychologiem. Już od 1999 roku pomaga dzieciom i ich rodzicom radzić sobie w różnych sytuacjach. Udziela pomocy rodzicom zagubionym w gąszczu obecnie dostępnych, często wzajemnie sprzecznych porad i zaleceń. Pomaga im czerpać radość z rodzicielstwa i osiągać równowagę między potrzebami wszystkich członków rodziny. Współpracuje z przedszkolami i szkołami, doradza nauczycielom. Specjalizuje się w pracy w nurcie Rodzicielstwa Bliskości, a więc za podstawowy czynnik tworzący skuteczną opiekę rodzica nad dzieckiem uważa ich wzajemną relację. Dużo podróżuje, sporo pisze – jest autorką dwóch książek dotyczących Rodzicielstwa Bliskości: „Dziecko z bliska” i „Dziecko z bliska idzie w świat”. Ukazała się też książka-rozmowa z Agnieszką pod tytułem: „Potrzebna cała wioska”. Ostatnią książką Agnieszki jest „Akcja adaptacja. Jak pomóc sobie i dziecku w zaprzyjaźnieniu się z przedszkolem”.