dzikie dzieci

Nie bój się lasu

Rozmowa z Basią Zamożniewicz, autorką bloga Wielki Zachwyt

Nie bój się lasu

Przedstawiamy wam Basię Zamożniewicz, autorkę bloga Wielki Zachwyt, która z mężem i synami: Michałem i Antonim, mieszka w domu na wsi w województwie świętokrzyskim. Bohaterkę kolejnej odsłony cyklu Dzikie dzieci, która kocha las całą sobą i zaprasza nas do niego z dziećmi, z panią przedszkolanką i ze wszystkimi osobami, które mogą kojarzyć las z niebezpieczeństwem i zimnem. Robi wszystko, żeby jej alternatywne podejście do spędzania czasu z dziećmi stało się czymś zwyczajnym i codziennym. Posłuchajcie, jak to robi.

***

Ty naprawdę kochasz las. 

Jestem dzieckiem z rodziny od pokoleń związanej z ziemią i naturą. Dzieciństwo spędziłam z siostrami i rodzicami w polu i na łące. Zawsze było coś do robienia, bo mieliśmy spore gospodarstwo rolne: grządki warzywne, ogród z kwiatami, sad i zwierzęta. Mój tata uwielbia las. Nawet teraz, mimo że ma już niemal 80 lat, każdego dnia zabiera swój rower i sunie tam kilka kilometrów. Taki miałam przykład.

Później jak każde dziecko z ambicjami wyjechałam ze wsi do dużego miasta na studia, za jakiś czas za granicę. Zachłysnęłam się wielkim światem i gdyby nie mój obecny mąż, pewnie nie wróciłabym na wieś, tłumiąc w sobie to, czego autentycznie potrzebowałam.

Zawsze lubiłam to, co naturalne, ale dopiero niedawno uświadomiłam sobie, że kontakt z naturą jest dla mnie niezwykle ważny. Pozwoliłam więc sobie pójść za tym, czego chce malutka Basia, która w dzieciństwie wspinała się po leśnych konarach i zachwycała się mchem, podczas gdy rodzice i siostry zbierali jagody.

Kiedyś pisałaś o mamach, którym jest zawsze wszędzie zimno. To o mnie. Co możesz mi i podobnym do mnie zmarzlakom poradzić? 

Oj nie ma nic gorszego na wyprawie do lasu, jak zmarznięta mama, która ciągnie dzieci do domu, przerywając im zabawę! Dlatego musimy szczególnie zadbać o nasz komfort. Ja do lasu zimą chodzę w narciarskim zestawie, mam na sobie czasami trzy warstwy, od bielizny termoaktywnej począwszy.

Staram się być dużo w ruchu, tak jak moje dzieci, co momentami jest trudne, bo lubię ich obserwować i robić im zdjęcia, a to wymaga skupienia. Moim słabym punktem są stopy i chyba zainwestuję w ciepłe skarpety z wełny merynosa, bo nawet najgrubsze bawełniane nie pomagają.

To teraz, kiedy jest nam już ciepło i wygodnie, możemy przejść o poziom wyżej: Jak pokochać las? A na początek może: jak przestać się go bać?

Trudno podpowiadać, jak przełamać lęki innych przed lasem. Są różne przyczyny tych lęków i każda z nas potrzebuje czego innego, by się przełamać. Ale chyba jak zawsze przed wyjściem ze strefy komfortu, pierwszy krok to chęci i silna motywacja. Boimy się czasami dlatego, że coś jest nowe, dlatego warto się zaprzyjaźniać z lasem sięgając po takie filmy jak  najnowsze „Królestwo” albo kultowy już „Mikrokosmos”. Obydwa oglądałam z dziećmi z rozdziawioną buzią. Niezwykłą skarbnicą wiedzy jest też książka „Sekretne życie drzew”.

A czy Ty kiedykolwiek czułaś lęk wchodząc do lasu?

Pewnie! Nie wyobrażajcie sobie, że ja się lasu nie bałam, bo się bałam. Jest w nim coś tajemniczego i silnego, może dlatego kobiety częściej czują lęk w lesie, bo mocniej odczuwają ogrom jego energii? To świadczy tylko o tym, że jesteśmy wrażliwe. I choć teraz nie ma tygodnia, bym nie była w lesie, to nadal przeraża mnie wejście do niego późnym wieczorem, nad czym jednak pracuję. Chcę go poznać nie tylko o różnych porach roku, ale też o różnych porach dnia i nocy.

Jaką widzisz wartość w wychowaniu dzieci blisko przyrody? 

O tym mogłabym opowiadać godzinami. Od samego początku moje dzieci biegały boso po trawie, mogły raczkować do ogródka po pomidorki i natura zawsze w naszym życiu była obecna. Od roku z pełną świadomością pielęgnuję ich kontakt z przyrodą, zachęcam ich do wchodzenia głębiej w tę relację, wspieram i motywuję. Z bólem serca patrzę na to, jak niszczymy środowisko naturalne i trudno mi się pogodzić z tym, jaki świat zostawiamy naszym dzieciom.

Wierzę, że jeśli sprawimy, by pokochali przyrodę, nie będą jej dalej dewastować. Zrozumieją to, czego nie rozumieli ludzie w naszym pokoleniu i poprzednich, że jesteśmy całością – to, jak traktujemy naturę, przekłada się w prostej linii na nasze zdrowie i samopoczucie. Nie chcę, by byli na to ślepi.

Co dzięki temu kontaktowi z naturą otrzymują? Jak się zmieniają?

Przede wszystkim poczucie przynależności do większego systemu. Spokój, który wyeliminował agresję między nimi – był czas, gdy nie wiedziałam jak sobie z tym poradzić. Zamiast tego pojawiła się silna braterska więź. Swobodna zabawa w naturze rozwija ich kreatywność. Nie mają problemu z koncentracją. Szczególnie po starszym synu, który ma teraz 6 lat, widzę jak wzrosło jego poczucie własnej wartości. Kilkanaście tygodni temu nałożył sobie na głowę i ramiona mech, do ręki wziął mocną gałąź i spacerował po lesie informując drzewa, że jest ich strażnikiem i będzie je chronił. Nie wiem, w którą stronę pójdą w dorosłym życiu, ale chcę, by mogli czerpać siłę z tych wspomnień o wspólnym czasie na łonie natury.

Czy miałaś kiedyś obawy, że dawanie dzieciom wolności, w tak wysokim stężeniu, może być dla nich niedobre? 

To bardzo ciekawe pytanie, dlatego, że nigdy nie sądziłam, że to może przynieść jakieś negatywne skutki. Ok, jeden skutek jest taki, że Michałek, który ma trzy lata i jest naprawdę kwintesencją tego, co ja rozumiem przez bycie „dzikim dzieckiem”, kompletnie nie zaadaptował się w przedszkolu. Jednak dużo myślałam o tym, czy to jest ten „zły” rezultat mojego podejścia. No i wydaje mi się że nie! Michał stał się po prostu papierkiem lakmusowym systemu edukacji przedszkolnej. Okazuje się, że mojemu trzylatkowi przedszkole odbiera wolność, która jest dla niego niezbędna jak powietrze do życia. Wierzę, że to tylko kwestia czasu, by zrozumiał, że nie wszędzie jest tak, jak w domu czy lesie. Wierzę też, że za rok, kiedy podejmiemy kolejną próbę, lepiej się w tej sytuacji odnajdzie. Tak samo, staram się uspokoić swoje obawy w związku z rozpoczęciem, od września, nauki w pierwszej klasie mojego starszego syna. Jak będzie – zobaczymy. Historia Michała zmotywowała mnie jednak jeszcze bardziej do tego, by zawalczyć o większą wolność dla dzieci w polskich przedszkolach.

Właśnie! Opowiedz o projekcie Zachwyt w przedszkolu. Jak wpadłaś na ten pomysł i co chciałabyś dzięki niemu osiągnąć?

To się stało bardzo naturalnie. Zaczęłam opowiadać, o naszych wyprawach do lasu, nauczycielkom w grupie starszego syna. Moje słowa padły na podatny grunt, dziewczyny okazały się bardzo otwarte na nowe metody i niemal od razu poczuły, że chcą w tę stronę iść. Mnie motywowało tylko jedno – widziałam po synach i po sobie, że ten czas w lesie działa na nas kojąco, wzmacniająco, że dzieje się tyle dobrych i ważnych rzeczy i zaczęło mi zależeć, aby więcej dzieci też miało możliwość z tego skorzystać.

Zaczęłyśmy współpracować: najpierw w ogródku pojawiły się dwie skrzyneczki z warzywami, potem dzieci, zamiast do kolejnego lunaparku, pojechały do bardzo ciekawego miejsca, w Górach Świętokrzyskich, o nazwie Szkoła Wrażliwości. Dziewczyny, kiedy mogły i ile mogły, prowadziły zajęcia na trawie i na świeżym powietrzu. Dostałyśmy olbrzymi kredyt zaufania i wsparcie od pani dyrektor, co rozbuchało nasze apetyty i już wczesnym latem poprzedniego roku zaczęłyśmy planować projekt „Zachwyt w przedszkolu”, w ramach którego realizujemy ponad 20 wyjazdów do lasu z całą grupą. Tylko duży mróz i silny wiatr nie pozwala przedszkolakom na podróż do lasu. Po pięciu miesiącach wszystkie strony są bardzo zadowolone- dzieci, rodzice, nauczyciele, dyrekcja a nawet nadleśnictwo, które jest naszym ważnym partnerem.

To wielki sukces, kibicujemy! Skąd wiedziałaś, co dokładnie musisz zrobić, żeby przekonać do siebie tych wszystkich ludzi?

Jestem z wykształcenia socjologiem, od dwunastu lat angażuję się w projekty społeczne, przez 10 lat byłam liderem organizacji pozarządowej. Wiem jak robić zmianę społeczną. Zrozumiałam, że w przeciętnej małej gminie, jak nasza, nie ma większych szans na powstanie leśnego przedszkola, a takich gmin jest w kraju większość. Zamiast więc angażować się w budowanie alternatywnego przedszkola, o jakim marzyłam, zdecydowałam się zaangażować w zmianę w przedszkolu, które już istnieje.

Nasz przykład pokazuje, że są otwarci dyrektorzy i nauczyciele, a rodzice wręcz czekają na zmiany. Widzą, że siedzenie dziecka w czterech ścianach nie jest dla niego dobre. Zresztą naukowcy z całego świata biją już na alarm i coraz więcej osób jest świadomych skutków tzw. „zespołu deficytu natury” (termin wprowadzony przez R. Louv w książce „Ostatnie dziecko lasu”). Bardzo dbamy o promocję projektu i staramy się dotrzeć z tym przykładem do różnych środowisk, a naszym jedynym celem jest spowodowanie refleksji i poddanie pod dyskusję metod pracy, jakie są stosowane  w przedszkolach.

Las nie jest na pewno najlepszym rozwiązaniem dla każdej placówki i dla każdego nauczyciela, ale każdy patrząc na nasz przykład, może sobie zadać choćby pytanie, czy dzieci spędzają wystarczająco dużo czasu na świeżym powietrzu? Ja bardzo wierzę w to, że rodzice są w stanie wywrzeć wiele pozytywnych zmian w tym temacie, sama tego doświadczam. Warto zatem, by wiedzieli, że zgodnie z rozporządzeniem Ministra Edukacji Narodowej, dzieci powinny spędzać na dworze minimalnie jedną piątą czasu. W naszym przedszkolu, licząc godziny podstawowe od 8:00 do 13:00, to daje pięć godzin tygodniowo, średnio jedna godzina dziennie.

Skąd w Tobie ta siła do walki z instytucją, która nie zmienia się od lat?

Ja całe życie podążam za swoimi potrzebami. Mam rodziców, którzy zawsze mnie wspierali w moich decyzjach. Dlatego często idę pod prąd i dobrze się z tym czuję. W przypadku wychowywania dzieci, dużo czytam i inspiruję się, otaczam się mami, które myślą podobnie. Przełomowe znaczenie miała dla mnie książka Emilii Góźdź pt. „Atrakcyjna mama”, z Emilką mam teraz szczęście często rozmawiać. Chętnie sięgam też po J. Juula i A. Stein.

Bardzo lubię twój post o ciuchach marki „nieszkoda”. Powiedz, jak jeszcze przygotować dzieci na pierwszy duży wypad do lasu, pod kątem niezbędnych rzeczy i pod kątem podejścia.

Tak, ubrania są niesamowicie ważne. Marka „nieszkoda”, jak tłumaczyłam na blogu, to ubrania, których nam po prostu nie jest żal, kiedy zobaczymy, że dziecko się w nich turla, wpada w błoto albo drze o gałąź. Nie ma wolności w przyrodzie bez takich ubrań. W lesie jest zawsze zimniej niż poza nim, zawdzięczamy to wilgoci i cieniowi, dlatego warto założyć jedną warstwę więcej. Oczywiście, wiosną i latem, w lesie roi się od komarów, a czasem od kleszczy. W tych okresach, bez względu na temperaturę, trzeba ubrać dzieci w długie spodnie i koszulki, a także kapelusze. Nasze podstawowe wyposażenie to stary plecak, w którym jest coś do jedzenia i picia, jeśli trzeba to zapasowe ubranie (szczególnie przyda się wiosną), scyzoryk, plastry, chusteczki, worek na śmieci, przewodnik po zwierzętach i roślinach, lornetka i lupa oraz karimata.

Zapisane. A co musi się zmienić w głowach rodziców, żeby mogli w pełni cieszyć się czasem spędzonym blisko natury?

Moim zdaniem wychodzenie z dzieckiem do lasu, bez wcześniej przepracowanej postawy gotowości na nowe, akceptacji tego, co się będzie działo, a przede wszystkim bez wewnętrznej zgody na to, że dziecko będzie miało w lesie dużo wolności, odbiera sens wychodzenia w przyrodę.  Nie umiem sobie wyobrazić, że maluch pokocha wyprawy do lasu, jeśli tam spotka się z milionem zakazów ze strony rodziców, a co gorsza straszeniem, np. słowami „nie idź tam, bo cię zje wilk” albo „nie dotykaj, bo się ubrudzisz”. Dlatego, przed pierwszą wyprawą, trzeba być świadomym, na co mamy w sobie zgodę, a na co nie. Przynajmniej co do fundamentalnych kwestii. Warto poinformować o tym dziecko. Może nawet ustalić pewne zasady, oczywiście odpowiednie do wieku. Trzeba także założyć, że dziecku pierwszy raz niekoniecznie się spodoba i nie zostanie od razu trzech godzin. A może mu się wcale nie spodoba?

Najważniejsze jest też bezpieczeństwo, więc rozsądnie wybierajmy miejsca i aktywności. Reszta przychodzi z czasem. Rodziców, którzy potrzebują więcej wskazówek i inspiracji, zapraszam na bloga.

A kiedy już się wybierzemy i zmęczymy zabawą, przychodzi czas na piknik. Jakie smakołyki zwykle zabieracie ze sobą do lasu?

Gdyby nie czekolada, podczas pierwszych wypraw do lasu, to w życiu nie wsiedliby ze mną do samochodu, a potem na pewno nie przeszliby tych stu kroków w lesie (śmiech). Czekolada ich motywowała. Zawsze wspólnie ustalamy, co zabieramy na piknik, dzięki czemu, kiedyś przegryzałam chleb z dżemem i ogórkami kiszonymi. Ciepła herbata jest podstawą, kto nie spróbował, jak smakuje w lesie czystek lub lipa z imbirem i miodem, niech koniecznie to zrobi. My na pewno do lasu nie wyjdziemy bez pełnego termosu. Kiedyś, kolega starszego syna zabrał ze sobą kabanosy, a ja jakieś herbatniki – ciastka przywiozłam do domu, po kabanosach zostało wspomnienie.

Bardzo spodobał mi się post o 10 ulubionych zabawach twoich synów w lesie. A jak spędzacie czas, kiedy jest śnieg i panuje minusowa temperatura? W co najchętniej się bawicie?

Nie wiem czy mi uwierzycie, ale mamy swoją prywatną górkę w lesie. Luksus, prawda? Kiedy jest śnieg, dzieciom nic więcej nie potrzeba jak sanki albo worek wypchany słomą.

Sama się zastanawiałam, co chłopaki wymyślą o tej porze roku. Im jednak nigdy się nie nudzi, ciekawość i wyobraźnia ciągle coś podpowiadają. Zanim tak napadało, kilka mroźnych godzin spędzili na budowie zimowych domków dla robaczków. Zamarznięta kałuża dała im zajęcie na kolejną wyprawę. Nie spodziewałabym się, że rozwalanie lodu, a potem oglądanie lodowych kształtów ich tak pochłonie. Ale jak napisałam w jednym z artykułów, mam już ekspertów od leśnych zabaw. Im nigdy się nie nudzi.

Dzięki za rozmowę! Idziemy w las!